Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie / odc. 8: Sekta. 1999
Wyjeżdżam, zaczynam nowe życie – z ganku dochodzi. Babcia między światami jedną nogą poza, drugą jeszcze w ganku. Walizki za sobą tacha, jak nie babcia. Cudowna przemiana jakaś się stała, brak fartucha śliskiego PRL-owskiego w kwiaty, chusty na głowie brak, rajstop grubych takich dla starych bab też i kapci, co zawsze w nich chodziła węglem w piecu palić. Widzę kobietę w płaszczu ecru, włosy trwała zrobiona, nie wiem kiedy ta trwała przemiana nastała, walizki na kółkach, nigdy takich w naszym domu nie widziałam. Cały dom się zbiega, wszyscy członkowie rodziny, tego cyrku uczestnicy. Jak to wyjeżdżasz? A co z dziadkiem będzie, samego sobie go zostawisz? Chórem się podnosi, szokowa sytuacja dla rodziny, kto węglem w domu napali? Pracę w filmie mi zaproponowali, aktorką będę, dom zbudowałam, dzieci wyhusiałam, nagotowałam, teraz chcę zacząć żyć dla siebie, dziadkiem wy się zajmiecie – odpowiada ta zmieniona postać bez afektu, bez empatii, to nie babcia, nawet babka nasza, kto ją tak zmienił? To jakiś wyłom w rodzinie, anarchia i to kobieta w jej wieku co Pan Bóg jej już 3×20 pomnożył i dodał lat parę. Skandale i ploty będą na wiosce, że kobieta lat 3×20 dodać lat parę rodzinę zostawiła gdzieś wybyła, wyperfumowana i zmieniona, czy ona ma jakiego sponsora? Koneserzy są na antyki, jak z winem, czym starsze tym lepsze. Wykręt z tym filmem zapewne, Romana Polańskiego czy Andrzeja Wajdę urzekła, tym jak w piecu pali i dziadka po plecach wali, kiedy się krztusi kompotem. Kiedy ona okazję miała, żeby chodzić na castingi, w czasie kiedy pierogi gotowała i rosół rozlewała na talerze z pseudo porcelany? W fartuchu chodziła odkąd ją znam dziewięć lat, tak podobnym do fartuchów salowych w szpitalach, lecz do operacji kuchennych się zabierała, to nie operatorka, nie szkoła filmowa, czyżby starcza demencja, coś się z tym filmem babce pomieszało? Ojciec próbuję drzwi zatarasować, w trosce o matki swej zdrowie, bo coś nie tak ewidentnie, w trosce o nasze obiady, klęski głodu jak sprawdzisz czytelniku w Wikipedii często masowo się zdarzały, teraz to nas czekać może, naszą rodzinę, czasy po transformacji zdawałoby się, że to niemożliwe, a jednak kluczowego ogniwa w łańcuchu zabraknąć może. Babcia susa zrobiła i walizki za nią łup, ojciec bezradny ręce załamuje, siłą przecież jej nie zatrzyma, a papierów na nią żadnych żółtych nie ma, tak żeby można było służby wyspecjalizowane wzywać. Babcia odchodzi nie wiadomo gdzie, ale że za złe jej mam w tym momencie te niepotrzebne sceny i akty, przemianujmy ją tymczasowo na stałe na babkę, ostrzej brzmi (rodziców zresztą też już nie mam trzech ni sześciu lat nie wypada w takim wieku mamulą i tatulą operować). Chórem ojciec, matka, ciotka stwierdzają, że to demencji znak, kryzysu takiego jak czterdziestolatkowie przechodzą, tamtego kryzysu nie miała, to teraz może mieć z siłą zdwojoną. Przypuszczamy z nadzieją nie kryjąc, że wyjechała do sanatorium do Nałęczowa lub do koleżanki z II wojny czasów, którą poznała kiedy dwaj niemieccy oficerowie proponowali jej zniemczenie z racji karnacji i płowych włosów i wtedy tę koleżankę poznała i szacunek do niej niepodważalny miała, bo się nie zniemczyła tak jak i babka, aktu patriotyzmu dokonała. Zapewne scena ta z walizkami w drzwiach, że idzie w filmach grać, była jakąś dawno nie spełnioną babki fantazją, Mody na sukces się naoglądała i chciała łyżkę dziegciu dosypać do beczki miodu, jak tam się często dzieje w tym serialu, a w życiu niekoniecznie. Pojawia się szybko jednak inna perspektywa, podsuwa ją siostra ojca, córka babki.
Ciotka wspomina o sektach, że widziała w telewizji, że te sekty bardzo dyskretnie działają i werbują swych wyznawców, obiecują góry złote, a potem siedzisz w baraku odcięty od cywilizacji i tam ci pranie mózgu robią, w takiej pralce, która nigdy prać nie przestaje i wiruje, wiruje przy 90 stopniach. Oddajesz im wszystkie piniądze, majątek rozprzedajesz, groźby cień na naszą familię paść może, jak ją tam popiorą solidnie to i dzieci na organy sprzedać może. Wzrok ojca i matki na mnie i na bracie się kumuluje, że to wielkie niebezpieczeństwo i to z ramienia matki jego się czai i wymierzone być może. W kółku stoimy i psychoterapia grupowa, że na pewno wróci lada dzień, bądź za tydzień i zapomnieć jej to trzeba, bo ludzie błędy popełniają, człowiek niedoskonałe stworzenie, a w zwadzie żyć nie można. Babka jako katoliczka zawzięta na grochu klęcząca co dzień, a właściwie prawdziwie na węglu przy piecu, lecz to też pokuta za grzechy, choć grzechów nie miała, to zmyć z siebie chciała ten pierwotny. Jako taka chrześcijanka katoliczka nie mogła do sekty pójść, zresztą też nie głupia była dom zbudowała odchowała dwa pokolenia i nie mogła nabrać się na jakieś pałace i góry złote. Gacha też nie miała ni romansów, sprzeczne to z szóstym i dziewiątym przykazaniem, chociaż ona żony by nie pożądała, żadnej kobiety, heteroseksualna jest jak Bóg nakazuje i dzieci miała. Problem z dziadkiem, dziadek mocno śpi, pewnie go nie poinformowała, a się nim dzień w dzień zajmowała. Trzeba mu powiedzieć, że do rodziny pojechała, no bo przecież nie do szpitala, bo to logiczne w jej wieku i prawdopodobne, jednak dziadek na serce zapaść by mógł, tego nam tylko brakuje. Trzeba obowiązkami się podzielić, a że rodzice i ciotka pracujący, a ja ferie zimowe mam i obijam się, to czeka to mnie. Opiekę nad dziadkiem przejmuję, brat mój nie może, dalej prym wiedzie w szkole podstawowej, wygrywa konkursy historyczne, wojna jego konikiem, szczególnie eksterminacje i pogromy, w olimpiadach szkół podstawowych wygrywa złocone puchary z aluminium, dostaje dyplomy robione w prototypie Worda, a w Paintcie grafika i kolory. Kariery dumy rodu eksperta w dziedzinie historii lat czternaście, specjalisty w zagładzie i eksterminacji przerywać nie można, dyplomy wszak kubki i smycze, dostatek pomnaża. Dyplomów ode mnie nikt nie dostaje nie wymaga, nic nie wzbogacam, bo przechodzę w oczach mej rodziny jakiś okres gorszy, mianowicie z serwetek wyrysowywanych przeszłam na bloki i pigmenty takie z papierniczego, nie oznacza to nic innego jak potwierdzenie się obaw kumulujących się przez wiele lat, od mego urodzenia. Mianowicie tu faktów się nie trzymam, bo przejawy patologii w brzuchu matki się już objawiały, kiedy nosiła mnie od pierwszego dnia do dwieście siedemdziesiątego piątego. By pełniej naświetlić problematykę muszę wspomnieć o tym, że matkę mą w ciąży, kiedy to mnie się spodziewali, nachodziły dziwne kaprysy i to nie na ogórki kiszone jak to zwykle bywa i łakocie. Matka, nie zdradzająca nigdy zdolności plastycznych, nagle zaczęła rysować, robić gwasze, w plener za dom chodzić. Moje zachowanie obecne tylko pogłębia myślenie o diabolicznym dziecku Rosemary, które już jako płód oddziaływało silnie na otoczenie, matkę do malowania zmuszało z macicy sterując, stąd chrzest natychmiastowy w szpitalu po urodzeniu, żeby licho odpędzić. Serwetek zarysowywania jak mniejsza byłam i ochrzczona były do tolerowania, wszak tanie, w domu i u babki drugiej na osiedlu było ich pod dostatek po 140-150 sztuk dziennie kupowali, bo to do sztućców i twarzy ocierania, często się je a to bigosik a to rosołek, dużo tłuszczku ma, to na ustach się osadza, skapnie na koszule, może skapnąć i głębiej przez koszule na bieliznę i wtedy nie jedna serwetka idzie, a serwetek wielość. Serwetki potrzebne były do życia, w domu jako produkt podstawowy egzystencji jak papier toaletowy, więc że se podbierałam do rysowania to i tak by trzeba było tych serwetek kupić, fanaberie dziecka do zaakceptowania.
Kiedy piniądz pod postacią jednego dolara babka z osiedla, która do Stanów poleciała, ta od wędlinki w papierku z galaretką i od LEGO klocków przysłała, dolara w kopercie śnieżnobiałej jak Alaska, tego dolara jak miałam, to ciotka po kryjomu mi go wymieniła w kantorze na złotówki i dała bym zrobiła co żem chciała. Wiedziała, że dolara rodzicom mym dawać nie można, bo kupiliby za niego wtyczkę, klawisz co odpadł od odtwarzacza wideo, a dla dziecka nic by się nie ostało i że wideo nie oglądało, nic a nic by nie miało, rodzice jego by szabrowali, nażerowali na nim. Dała mi tę kwotę wymienioną co z rąk mi wylatywała, pomiędzy palcami przelatywała, tyle pieniędzy było z tego dolara. Po szkole z dolarem wymienionym na złotówki chodziłam do papierniczego, akwarelki i bloki kupowałam, pędzle też z cztery miałam, a tych monet złotych i srebrnych tyle było, że chodziłam co dzień już po szkole do papierniczego i nigdy się nie kończyły, jak worek bez dna, ten dolar zamieniony w złotówki. Do domu wróciłam z plastyczną wałówką, rozłożyłam się na ceratce i malować poczęłam. Nowe całkowicie to było doświadczenie, z serwetek na papier w prostokątnych arkuszach grubych. Matka przyszła z pracy pyta: ,,Skąd to masz, skąd piniądze miałaś na to?”. Prawdę powiedziałam jak było, kłamać nie potrafię, ojciec wrócił z pracy i narada była za zamkniętymi drzwiami, z ciotką się pokonfliktowali, że jak to z tym dolarem było, że dziecko małe rozpuszcza, złych nawyków uczy. Najdziwniejsze i najbardziej przerażające było dla nich to, że nie kupiłam w proszku oranżady ni gumy Turbo, tylko blok tak z własnej woli, taki zakup pierwszy świadomy dziecka, nie oranżada ni guma. To już, że z własnej woli, to serwetka nie była przywłaszczona do kącików ust, a papier kupiony, ręce załamywali, co ja ze swoim życiem robię, a mam dziewięć lat i dlaczego nie oranżada, ni na huśtawkę nie pójdę jak normalne dzieci w zwyczaju mają. Na pozycji straconej z wiekiem byłam coraz bardziej i w kręgi dantejskie los mnie spychał, naturalnym było, że mi przypaść miało dziadkiem się opiekowanie i tak ze swoim czasem nic ciekawego nie robię dyplomów nie przynoszę, a ta nauczycielka plastyki z podstawówki co tak nas nachodzi, że Anule wysłać gdzieś trzeba, to wariatka, tylko w len się ubiera, w nic innego, w lnianych ubraniach chodzi i maluje koła całe życie, do jakich kręgów to dziecko nasze aspiruje.
Rodzice zdecydowali dziadkiem się dziecko zajmie, może pracę przy ludziach polubi i pielęgniarstwo, medyka w rodzinie jeszcze nie było, dobrze by się żyło dostatnio i elektryczne ogrzewanie w domu zrobić by można. Brat mój naukową karierę robić miał, badacza historyka z dyplomami, splendor chleb to daje, pieniędzy mniej, to jak córa medykiem będzie to będzie więcej. Dopuścić do tej kobiety w len ubranej co kółka maluje nie można, do tej bohemy szemranej, co oni wszyscy na strychu śpią, nawet pieca na węgiel nie mają i myją się w deszczówce, bo wody doprowadzonej też nie mają, a koła malują na pewno z głodu, to halucynacje co powstają wskutek niedożywienia, nie ma nic do trawienia i koła przed oczyma takie same się pojawiają, w spirali latają. Do czasu babki powrotu na moje barki spadły obiady i nad dziadkiem opieka. Całkiem mi to na rękę było, gdyby inną decyzję powzięli z racji ferii, odesłana byłabym gdzieś do koleżanki, która jest moją koleżanką z racji, że w jednej klasie jesteśmy, bądź do dalekiego krewnego, to już lepiej z dziadkiem siedzieć było. Na babkę się napatrzyłam jak w kuchni sobie radzi, nic trudnego, parę śliwek zalać wrzątkiem na kompota, ogórka ze słoika wyciągnąć palca koniuszkami, ziemniaka ugotować widelcem rozgnieść, gorzej już ze schabowym. Z mięsem do czynienia nie mam od wieku lat trzech, trzeba jakąś alternatywę wymyślić, pieróg za trudny, na poziomie się zatrzymałam przyciskania szklanki na blacie pierogowym i kółek wycinania. Łazanki robiłam dzień w dzień nikt nie narzekał, w końcu najprostsze się zdały, ciasto robić umiałam to rozrywałam je na strzępki i do wody wrzucałam, potem wyławiałam siatką, kapusta kisiła się w beczce w piwnicy przez cały rok, to jej dorzucałam i przyprawy kminku dosypywałam, co też całe wiadro tego kminku koło kapusty stało, bo kminek i do gołąbka i do kapuśniaczka, do ziemniaka, mielonego, kminku wszędzie troszku trzeba bo zdrowy. Dziadkowi rodzice powiedzieli, że babka jest u rodziny, ważne sprawy załatwia, powód do wyjazdu miała i nie wiadomo kiedy wróci, dziadek ramionami wzruszył, bo wszystko miał, łazanki i śliwkę zalaną podaną, ciepło, bo grzałam trzy razy dziennie do pieca węglem dorzucałam i „Tele Tygodniem”, na rozpałkę, telewizor chodził, problemu nie było, a nawet lżej, dziadek ferie ze mną wspólne miał. Tygodnie mijały, babka nie wracała, powodów do strachu nie było, bo nagotowane, naprane, napalone, bardziej ciekawość, zaintrygowanie gdzie ją pognało złe licho. Tatula (wyrwało się) nawet nie zdając sobie z tego sprawy oglądając telewizyjny serial, marszczył kępki brwi, bo w jego głowie myśl się pojawiała: ,,A nuż, widelec może matkę swoją zobaczę, może z tym filmem nie kłamała”. Babce przyznać trzeba, że nas wszystkich zaintrygowała swoim gestem porzucenia. Odwagę miała o jaką jej nie podejrzewaliśmy, jakiś marksistowski dryg. Wyzyskiwana w domowych robotach, stop powiedziała, Bastylię tę zostawiam, zburzy się sama, beze mnie.