Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie / odc. 3: Och te lasy warszawskie, lasy
Już sama nie wiem, czy to sen, czy jawa. Jedziemy z rodzicami odwiedzić ciotkę do Warszawy. Siostra matuli. Ważna sprawa i Warszawa pierwszy wyjazd. Z Fiata 126p oglądanie świata. Pamiętam zaszybowy świat. Liczenie drzew, oglądanie kolorowych elewacji, parę postoi na benzynówkach, otumaniający zapach benzyny i szybkości. A później zmiana krajobrazu z nizinnego na wyżynny. Czubki budynków wystawały poza szyby Fiata. Te widoki w całości nie były do ogarnięcia. Chciałam aż wyskoczyć i oglądać aż. Płynęliśmy tak i wszystko było piękne, te szarości, lastriko, szyby nie szyby, chyba pleksi, ale piękne. Nawet te dźwięki, klaksony i krzyki zza szyb przytłumione: ,,Kurrrwy czerwone”. Ładnie wszystko brzmiało i płynęło. Na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej pańska skórka z Makdonalda. Paniska. Królowie życia. Płyniemy dalej. Już jesteśmy, wyrwanie z kontemplowania okiennego. Piętrowiec, tu czubka też nie widać, gdzieś w chmurach windą do nieba. Szybkie zrzucanie rzeczy na weekend, przywitanie siostrzane, szwagrowe, dla mnie ciotkowe. Propozycja padła zaskakująca natychmiastowa, by wyjechać na ciotki koleżanki wujka córki działkę pod las. Nie tego się spodziewaliśmy, ale na to przystaliśmy. W końcu my w gości, nie odwrotnie, zresztą to nie nasze lasy, a warszawskie, inna waga, inna ranga taki las. Więc do Fiata ciotkę pakujemy i asfaltową trasą się udajemy okrężnie poza miasta granice, wielką stolicę. Na miejscu ludzie jacyś koleżanki ciotki i ponoć nasza rodzina jakaś po kisielu. Działka, buda, ładna jak na stolicę przystało, kwiaty, agresty, wszystko zadbane, podlewane. Dla mnie nic ciekawego, jak już przyroda, to na dziko i hasanie po gałęziach. Matula i tatula zainteresowani, szczególnie tatula wdał się wnet w dyskusję, gdyż ogrodnik pasjonat ogromny. A to jak nawozić, a to jak przycinać, a to czy przykrywać na zimę, czy nie przykrywać. Dyskusja na dobre się przy kwiatach, bodaj różach, rozpętała. Ja się rozglądałam. Zaczęłam grzebać ślicznym butem na wyjazdy w gości kupionym trzewikiem, za którym nie przepadałam, przecież sama go nie kupiłam i nie wybrałam. Narzucony nań był mi. Więc grzebać zaczęłam w nudach w błotku nim, wiercić kręcić. Nikt nie zwracał uwagi, bo konwersacja botaniczna rozpętała się na dobre. Wtem jakaś mucha siadła mi na policzku, odleciała, próbowałam ją złapać, by się przyjrzeć co to za mucha. Wymusiło to na mnie skręt głowy i ciała ku lasowi. Mucha zeszła z pola widzenia. Bo nie dalej niż 60 metrów ode mnie, przez gęstwinę leśną przebijało się męskie nagie ciało. Stąpające. Rozmowa się toczy wokół skalniaków, a tam ciało, mężczyzna przebija się przez busz. Patrzcie! Ale znowu mi mowy zabrakło zdolności. Ultra wzrokiem lornetką go zapamiętałam, twarz, rysy, wszystko. Obsesyjnie rysowałam. Takie to jawy sny fauny nie wiadomo co warszawskie, dobre wspomnienia przygody, przebłyski, rozbłyski.