Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie/ Odc. 15: Althamer/Wesoła. 2015
Biorąc na klatę sytuację, a właściwie nie mając innego wyboru, poczęłam nerwowo przeglądać oferty na stronach praca.pl i olx. Jak można było się spodziewać, w branży kultura, reklama itp., nie było żadnych ofert pracy. Zakładka „chałupnictwo” zapowiadała się ciekawie. Chodziło o składanie długopisów. Nie wymagało to żadnych kwalifikacji, zarobki plasowały się w granicach 4000–5000 zł, najważniejsze, że można było pracować w domu. Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi. Entuzjazm uleciał niczym powietrze z balona, kiedy zjechałam myszką w dół, gdzie komentarze wskazywały na oszustwo, artykuły w Googlach też mówiły o wielkim przekręcie chałupnictwa długopisowego: ,,Przecież nikt tego nie robi dziś, na tym się nie da zarobić”. Zaczęłam przeglądać oferty grup na Facebooku. Rolując po tablicy w dół i w górę, natknęłam się na ogłoszenie znajomego. ,,Artysta Paweł Althamer poszukuje asystentów/pomocników przy wykonywaniu rzeźb/konstrukcji do jego nowego projektu. Więcej informacji na Priv. Pozdr”. Napisałam do Romka z pytaniem, czy oferta jest nadal aktualna, jakie są stawki, ile trwać będzie praca nad rzeźbami i jaka jest lokalizacja. Odpisał po paru sekundach, że jak najbardziej sprawa jest aktualna. Stawki nie były ani duże ani małe, ale wystarczyłyby na parę tygodni podtrzymania egzystencji, a najważniejsza zdawała się kwestia pracy w zawodzie. Miejscem docelowym miała być jedna z pracowni Pawła Althamera w Wesołej. Z Pragi całkiem niedaleko, poza tym milej pooddychać świeższym powietrzem niż stęchłą zawiesiną zrujnowanej i walącej się kamienicy przedwojennej. Doskonale wiedziałam kim jest Paweł Althamer. Był jednym z artystów z kręgu sztuki krytycznej. Nie zawinił on jednak i nie zaważył tragicznie na moim życiu, w związku z czym zdecydowałam się podjąć wyzwanie. W grę wchodziły pieniądze, także możliwość obserwacji jednego z nich i natrafienie na niespodziewany trop wiodący do rozwiązania zagadek. Romek chciał się upewnić czy dam radę ze spawaniem. Z racji ciężkiego dzieciństwa na peryferiach tego świata od małego spawałam: a to nową bramkę od podwórza, a to konstrukcję umacniającą szopę i takie tam. Mimo 157 cm wzrostu i 45 kilogramów wagi miałam kości ze stali, biceps od wycinki drzewa na opał i zęby mocne odziedziczone po linii tatarskiej z Kresów Wschodnich. Dnia następnego zacząć miałam, więc wyszłam o godzinie czwartej nad ranem w kierunku Wesołej. Skończyła mi się karta miejska, w portfelu grosze trzy, więc pozbawiona przywileju transportowego musiałam udać się pieszo w wędrówkę, całkiem jak za czasów dzieciństwa. Szłam wzdłuż ulic pędzących samochodów i tirów, dumając nad swoim nieszczęsnym losem. Przypomniały mi się słowa Richarda Rortego, by pogodzić się z przygodnością życia i naszym nikłym wpływem na jego bieg. Próbowałam wydobyć z siebie radość i napełnić moją twarz słonecznym uśmiechem, tak by zachwycić i zarazić wszystkich w pracowni Althamera energią, zdobywając ich przychylność. Po wielu godzinach wędrówki dotarłam do wyznaczonego miejsca. Nie mogłam sprawdzić godziny, gdyż po drodze sprzedałam telefon w lombardzie, by kupić butelkę Muszynianki. Romek stał w bramie z otwartymi rękoma. Również i ja rozpostarłam ręce w kierunku Romka. W szampańskich nastrojach udaliśmy się w kierunku warsztatów i zabudowań na posesji w Wesołej. Góra śmieci, plastiku, pianki, rurek i metali piętrzyła się na podwórzu. Paweł Althamer szczególnie ostatnimi laty upodobał sobie pracę z materiałami znalezionymi, odpadkami, co ze względów ekonomicznych wydawało się mieć sens. Wokół góry kręciło się pięciu ukraińskich studentów, miksujących swój język z polskim i angielskim. Wręczyli mi spawarkę i zaczęli objaśniać czym mam się zająć. Z paru prętów miałam zespawać podstawę do rzeźby postaci, reszta miała być moją inwencją. Zasugerowali Chrystusa pochylonego pod ciężarem krzyża. Właściwie nie wiedziałam dokąd mają trafić te rzeźby i jaki jest temat przewodni poza recyklingiem. Ewidentnie recykling i ekologia miały znaczenie dla tej pracy, tylko czemu Chrystus? Gmerałam w górze, wyciągając szmaty, śrubki i upychając je w zespawaną konstrukcje Chrystusa. Praca była przyjemna i pozostawiała duży margines wolności artystycznej, wręcz można było się wyżyć i przelać nań całą ekspresje. Samego Pawła Althamera nie było w Wesołej, tak jak da Vinci bądź Rubens miał on swoją małą fabrykę rzeźb, nadzorując pracę zatrudnionych studentów i sporadycznie przyłączał się do akcji. Nie opłacało mi się wracać na Pragę, to chodzenie w tą i w tamtą zabrałoby niepotrzebnie energię, zresztą kiedy już zaszłabym na Kłopotowskiego, musiałabym zawracać do Wesołej. Pracę nad rzeźbami z recyklingu miały potrwać dwa tygodnie. Postanowiłam spać na podwórzu. Z góry gabarytów i śmieci zespawałam konstrukcję łóżka polowego, szmaty niezużyte jeszcze do dzieł posłużyły mi za okrycie, a że pogoda zawsze praktycznie jest taka sama, czyli ani nie ma mrozów, ani upałów (to przez ocieplenie klimatu) można spać na zewnątrz właściwie przez cały rok. Dni zlewały się i zlepiały w jednorodną papkę. Wstawanie, spawanie, upychanie szmat, eksperymenty, spawanie, doczepianie liści albo chrustu do różnych rzeczy, tego co było pod ręką. Romek co parę dni przynosił kanapki. Pod koniec drugiego tygodnia pracy miał zjawić się sam Paweł Althamer. Ktoś miał w ten dzień przyjść nas kręcić jak wspólnie robimy z nim konstrukcje, co miało zostać zmontowane jako materiał z przebiegu projektu. Wszystko już właściwie było skończone, góra śmieci znikła, przeradzając się jak popiół w feniksa, w alegoryczne rzeźby postaci. Nagle zawarczał silnik, odwróciliśmy się. Na tle zachodzącego słońca niczym na taniej pocztówce z Chorwacji pojawił się czarny, lśniący dżip, widać, że drogi. Przeciętny obywatel naszego kraju nigdy nie mógłby sobie na taki samochód pozwolić. Z pewnością Paweł Althamer był nieprzeciętny. Wyszedł dziarsko ze swojego wozu i podążał w naszym kierunku z wyciągniętą dłonią chętną to poznania obcych dłoni. Słońce niemiłosiernie mnie oślepiało, nie mogłam dostrzec jego twarzy. Wyobrażałam sobie jak może wyglądać, nigdy nie widziałam jego zdjęcia, ani w internecie, ani w książkach. Zresztą nie interesował mnie tak bardzo jak Katarzyna K., Zbigniew L. i Artur Ż. Althamer stał pół metra ode mnie, słońce schowało się za chmurą. Odskoczyłam do tyłu. Odskoczyłam gwałtownie. Przeszyły mnie dreszcze i coś zaatakowało niespodziewane. Otóż twarz jego była tą samą twarzą, którą widziałam, będąc na działce z rodziną pod Warszawą. Wtedy kiedy to jako dziecina maluczka grzebałam, gmerałam ślicznym butkiem, trzewiczkiem w błotku, a dookoła mnie rozkręcała się na dobre konwersacja botaniczna. Wtedy, kiedy mucha zmusiła mnie do zwrócenia wzroku w kierunku lasu, a tam już przebijał się on, nagi, przez chaszcze, chabazie. Musiałam szybko wrócić do teraźniejszej konsystencji, gdyż oczy studentów ukraińskich, Romka i Pawła Althamera utkwiły we mnie, patrząc z niepokojem. Wypadało zakryć szok wywołany tym spotkaniem, uścisnąć mu dłoń, dokończyć projekt, wziąć kasę i wrócić do mieszkania na Pradze, gdzie będzie czas na analizę tej dziwnej sytuacji. Zakończyliśmy projekt w dobę. Paweł Althamer coś podoczepiał do postaci, my też coś podoczepialiśmy, ktoś z tyłu kręcił wideo. Skończone, dostałam kasę bez problemu, spadam stąd. Po powrocie zatrzasnęłam za sobą drzwi mieszkania i rzuciłam się na łóżko. Objawy wskazujące na nerwice lękową, poty i dreszcze. Pot lał się ze mnie niczym wodospad Niagara. Włączyłam filmotekę MSN-u klikając na A jak Althamer. Wideo, Las, 1993 rok, 10 minut 42 sekundy. Jak to możliwe, że wcześniej, wielokrotnie przeglądając filmotekę, MSN-u nie trafiłam na ten film? Nagi pląsający artysta między gęstwiną lasu, wychodzący na łączkę, to ten sam mężczyzna, którego widziałam w 1993 roku, kiedy to przyjechałam z rodziną do ciotki do Warszawy w odwiedziny. Działka, trzewik, błotko, mucha, nagie ciało. Serce biło coraz szybciej, usta i nozdrza nie mogły złapać powietrza. Co to za pornograficzna obsceniczna ingerencja w moje dzieciństwo? Czy aby on specjalnie nie znalazł się tam, wiedząc, że będę na działce z rodziną pod Warszawą? Czy moja rodzina jest w to wplątana? Moje wspomnienie z wypadu na działkę natychmiastowo zmieniło zabarwienie. Z fascynacji zobaczenia nagiego mężczyzny w wieku 3 lat zaczęłam maniakalnie rysować to widmo, zjawę, ducha. Pamiętałam go jak wspaniałą migawkę fauna, postać baśniową, przyśnioną. Teraz to wspomnienie musiało ulec obrzydzeniu, zniszczeniu, zbrudzeniu, to był jeden z nich, jeden z bandy. W tym momencie uzmysłowiłam sobie kolejną tragiczną i traumatyczną ingerencje w moje młode niewinne życie. Poplątanie straszliwe. Zakotłowało mi się w głowie wszystko. Postanowiłam następnego dnia wrócić do Wesołej, mając nadzieję, że Paweł Althamer jest tam nadal i zacząć od niego. Koniec następował powolutku, pomalutku, czas zakasać rękawy i zabrać się do działania. Postawię go pod murem moich pytań, powiem co widziałam w 1993 roku i będę żądała wyjaśnień, a potem niech zabierze mnie do Katarzyny K., Zbigniewa L., Artura Ż., niech się wyspowiadają i oddadzą mi babkę, a nawet nie o babkę chodzi, a o skończenie tej całej maskarady, koniec tych żartów.