Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie/ Odc 13: Sierota z Poronina. 1999–2006
Przez sześć kolejnych lat nic frapującego się nie dzieje. Perwersja w szkole powiększa się przez podstawową szkołę, przetaczając się do gimnazjum, gdzie już całkowicie roztacza się. I tak od kondorów, robiąc krok cztery lata do przodu, w gimnazjum niechciane ciąże już bociek koleżankom przynosi, bo nikt nie powiedział w czas im, skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? Reperkusje są to luk systemu edukacji, bo edukacja źle przyrody i biologii uczy, program swój edukacyjny poszerzyć winna o prostowanie wiedzy nastoletniej, że ani kapusta, ani bociek, ani kwiat nie robią dzieci. W czasie tych lat kolejnych trzech podstawowych i trzech gimnazjalnych dziennik prowadzę, a w wolnym czasie na akryl i olej się przerzucam, by malować piękne zamki i pejzaże duszy mej czystej obrazy, bo mam uraz do VHS przez babkę i jej kooperację ze Żmijewskim Arturem, co waży na tym, że w roku 2010 (a w przyszłość tu sprintem wręcz wybiegam) nie wybiorę łódzkiej filmówki. Trauma sztuki się pogłębia, ale sztuki tej wynaturzonej gdzie Piramida zwierząt, Lego klocki i Berek, a ja tu gmyram pędzlem w pigmencie czystym, jak Dürer gmyrał i jajko rozbijam na temperę żółtkową, by jak w Renesansie weryzm oddawać i powoli przychylność domu na to zdobywam. W czasie więc, gdy pod koniec podstawówki koleżanki i koledzy Ich Troje słuchają w autobusie do Bystrego na wyciecze szkolnej, a ja słów Michała Wiśniewskiego nie znam, tej nowomodnej poezji, siedzę na tyłach autobusu ze słoikiem z żółtkiem i na małym zwitku realizmy maluję malutkie. I gdy oni siedzą wszyscy przy ognisku trzydzieści dwie sztuki + wychowawczyni i trzydzieści dwie sztuki + jedna kiełbas kręcą nad ogniskiem, ja ołówkiem kręcę w temperówce, by mieć grafit ostry jak piła i wbijać się w kartki papieru gramatura 150 i móc te wydarzenia na papier na bieżąco przelać. Po kryjomu wsparcie nauczycielki od plastyki opłaciło się, tej od lnu, deszczówki i halucynogennych kółek, bo bez wiedzy mej rozsyłała prace na Biennale Szkół Podstawowych i to teraz ja jak Cezar wracałam do domu z wieńcami i dyplomami, co okazało się, że na tym malowaniu i laur zdobyć można, nie koniecznie tylko AIDS i alkoholizm, choć i to można. Zbieram więc dyplomy do CV, a spytacie pewnie czy długo trwał ten lincz za babkę, bo ciekawi jesteście, co? Rówieśnicy dali spokój wykluczając mnie z towarzystwa, bo poezji nowomodnej nie znałam i byłam z rodziny, która splamiła się babki dziwnym wybrykiem. Poza plastyczką też nauczyciele omijali mnie w swoich w stosunku do uczniów rozwoju ambicjach. Rodzice moi swoją bogobojnością x 2 jakoś wrócili do obiegu, tylko matka i ciotka na zmianę dyżury sprzątania w kościele miały i czasem pomagałam im w pucowaniu organów. Dzięki temu do bierzmowania przystąpiłam, by wszystkim miło było, by Anną Barbarą Kingą się stać, tak jak sobie wszyscy życzyli. O babce nie rozmawialiśmy, lata mijały, tematem tabu się to stało, a bieżącym tematem we wiosce reputacji reperowanie. Dziadek już zapomniał nawet pytać co się z babką stało, tyle lat zleciało, a łazanki, kompot i ciepło w domu było, więc się jakoś żyło z niewypowiedzianą nadzieją, że i ona żyje. Policji nie było co w to wdrażać, bo tylko komplikacji by się narobiło, zresztą policją miejscowi, wszystko by na wioskę wypłynęło i tylko tym by wioska żyła, piętna by się zmyć nie dało i non stop w stresie by się było, uciszyć to wypadało.
Tak się stało, że do miasta do gimnazjum chodzić nie musiałam, bo za lat parę Polska do Unii Europejskiej wejść miała i tak się składało, że na zachętę pieniędzy dali w euro i gimnazjum na wiosce mi wybudowano, tak że miałam ulicą krajową tam z 300 metrów. Pięknych wydarzeń byłam uczestnikiem, pierwszym rocznikiem w gimnazjum dopiero co oddanym, tak że co chwile zamykali, bo strop opadał albo grzyb się pojawiał, bo za szybko oddali w użytek. Czerwona wstęga na tym szarym betonowym budynku z dachówką w kolorze kraplak się rozciągała na wejściu i dyrektor z nożyczkami ze styropianu dużymi, na złoto pomalowanymi stał i przeciąć chciał, ale że nożyczki były ze styropianu to problem miał i jakiś ghostwriter za plecami jego stał i trzecia ręka z pod pachy mu się ukazała, co metalowymi niewidocznie prawie wstęgę przecięła, tak że dyrektorowi udała się zgrabnie symulacja, że tymi złotymi styropianowymi to uczynił. Wściekali się tylko, że na osiedlu gimnazjum nr 1 już jest, że oni drudzy muszą być, a pierwszym każdy chce, co gorsze nr 1 imię i patronat Jana Pawła II Papieża-Polaka ma, a gimnazjum nr 2 chciało, ale nie mogło i musiało kogoś innego, więc Maksymiliana Marie Kolbego wzięło, nie był to Papież-Polak, lecz też Polak-Bohater i za dzieci zginął, jeśli nie pamiętacie. Na wejściu w gimnazjum mym nr 2 wisiała Sierota z Poronina Ślewińskiego, jakby Wyspiańskiego obrazu nie mogli pasteli dzieci dla pokrzepienia powiesić, tylko smutną sierotę, jak to ma poprawić egzystencjalną niedolę z lasu dzieci, co praca w tartaku albo w fabryce żelazek czeka i ta edukacja to ściema, bo jak ich matki i ojcowie skończą. Widząc tę Sierotę z Poronina na wejściu do szkoły, w przerwach, tak pot mnie zalewał, że sama tak wyglądam i wyglądać będę, choć sierotą nie jestem, z Poronina też nie, lecz że ten los mnie czeka w tartaku bądź przy taśmie żelazkowej. Tak do mnie ten obraz żywo przemawiał, że pewna już byłam, że sztuką muszę się zająć i całe lata wstecz do tego prowadziły nieuchronnie, by uciec hen od tartaku i intelektualistą artystą być, co sieroty malować będzie, lecz sierotą sama nie będzie. Ślewiński ten co malował to na początku wieku XX, w czasach odległych i nie żył już malarz ten dawno, ani ta sierota co mu pozowała, taki stres wywoływał we mnie tymi ugrami, ziemistymi kolorami, że pot lał mi się z twarzy i z gimnazjum zmachana, uchetana wracałam. Lecz muszę przyznać mu ogromny wkład, choć o tym nie wie i nie dowie się, ani sierota, że mobilizował tak mnie tym obrazem na wejściu do szkoły powieszonym, że rękawy zakasywałam i za pędzle brałam, by kunszt swój szkolić w akrylach olejach, niestrudzonym być, pomimo śmiechów otaczających mnie, że marzę o górach złotych, podczas gdy rzeczywistość czeka mnie i bajki są tylko w TV, a ja żelazka składać będę lub bułki piec. Nie zważając na nieprzychylne głosy, o warunki akceptacji w domu się doprosiłam, bo ilość dyplomów mych plastycznych z brata ilością dyplomów się zrównała, nawet je przewyższyła i babcia osiedlowa ze Stanów wróciła na stałe i podejście do mnie zmieniła. Jak przyszłam do niej, a w latach przedszkolnych się widziałyśmy raz ostatni, to już o wszystkich mych sukcesach wiedziała, nie próbowała wciągać mnie w krawiectwo bym szyła stroje robotnikom leśnym, ni w gotowanie, ni w nic innego, przyjęła mnie do mieszkania swego. Za szklaną gablotą pokazując mi mały Luwr, gdzie serwetki me, jak kanapka z Subwaya, piętrzyły się jedna na drugiej, babcia mówi:,, Patrz to twoje serwetki, to u mnie rysować zaczynałaś, tu są na godnym miejscu na widoku, tak, że chwalić się jaką wnuczkę mam mogę” i dłonią pokazuje, i duma na twarzy jej się rysuje, przypisywać sobie sukces mój potencjalny będzie. Niebagatelne znaczenie w tej zmianie i progressie, bo progress ma tu bardziej się do rzeczy, ma jej praca w Nowym Jorku. W MoMIE jako sprzątaczka pracowała to się napatrzyła, na techniki wystawiennicze taktyki, jak się z przestrzenią, dziełami i instalacją gra i wiedziała, że jeśli Kapoor Anish i kupki jego piasku czerwonego dziełem sztuki mogą być, a nie tylko Mona Lisa da Vinci Leonarda i że moje serwetki potencjał mieć mogą i dziełem sztuki być. Zmyślnie te serwetki w wieżę chronologicznie poskładała, wręcz pomyślałam, że babcia kiedyś zdać się może kuratorsko, choć systemu i kuratorów roli jeszcze nie znałam. Albumy zwiozła historię sztuki i tomy kupiła po polsku Sztuki Świata dziesięć części. Z gimnazjum więc, ze szkoły uciekając gdzie przyjaciół nie miałam, lecz szyderców krąg otaczał mnie, ze Ślewińskim się żegnając podziw mu oddając ze stresem i strachem mieszający się, przez Sierotę tak podobną mi łudząco nawet z rysów twarzy, oczu niebieskich i karnacji ziemistej, jak ziemia w ugorze orana przez chłopstwo do którego i ja się zaliczałam, wybiegałam, by do babci na osiedle udać się studiować Sztukę Świata. Tomów dziewięć przerobiłam, dziesiątego rady nie dałam, bo choć chciałam bałam się czy przypadkiem nie natknę się na coś związanego z Katarzyną K., Zbigniewem L. i Arturem Ż. Koleżanki dzieci już rodziły, inni techników planowali zrobić gastronomicznie czy mechanicznie, by potem fach w ręku mieć i spokojnie z rodziną żyć na miejscu i pomnażać się o następne generacje. Bo tutaj dobrze jest, raju szukać w świecie nie potrzeba, bo życie krótkie jest i najlepiej spędzić je w miejscu, które zna się, tam gdzie się poczętym zostało i ducha tej ziemi swego oddać. Opoką z fachem dla rodziny być i w zgodzie z Panem Bogiem i synem jego Jezusem Chrystusem i matką jego Maryją żyć. Natura, kościół, szpital, szkoła, sklep, wszystko tu jest i praca w lesie. Takie głosy były rówieśników mych, gdy gimnazjum dobiegał kres, pytać mnie zaczęli co ja ze sobą zrobić chcę, bo oni wiedzą jak żyć i naturalnym dla nich jest, by do technikum iść, a potem po prostu żyć, bo edukację nabywa się i drogę jej przechodzi, by pracę mieć i po prostu być. Komplikacji nie ma robić co, anturażu nowego wymyślać. „Chcę wyjechać do liceum plastycznego dobrego, sześćdziesiąt kilometrów stąd na wschód” – moja odpowiedź brzmiała tak. Zdziwienia na twarzach rówieśników ukryć się nie dało – :Po co Ci to?. Zresztą każdy, kto wyjeżdża z wioski, zmienia się i nie wraca stamtąd. A jak wraca od czasu do czasu to innym człowiekiem jest i nie przyznaje się, mówi że do wspólnoty nie należy, zapomina gdzie jego gleba i korzeni się wypiera” – Jan odpowiedział mocnym tonem, bo to już nie Jaś, Jasiu, to Jan piętnaście ma lat i stoi życie przed nim dorosłe się zbliża. „Wyjechać chcę, bo przyszłości tu swojej nie widzę, a rozwijać się chcę, więc innego typu edukacji potrzebuje niż liceum” – ciągnę. „Czyli nauczycielką plastyki chcesz być?” – Jasiu pyta całkiem na serio. „Babka twoja w filmie zagrała i ci się przyśniła kariera filmowa” – dodaje z szyderą, by cieszyć się sam z siebie jaki to bystry, zabawny jest. Rówieśnicy myślą, że życie butem po głowie da mi i w najlepszym wypadku wrócę tu, jak będą chcieli mnie do wspólnoty przyjąć znów. To od ich dobrej woli zależy, czy przyjmą zdrajcę, czy nie, w najlepszym wypadku nauczycielkę od plastyki, tę co w lnianych fatałaszkach chodzi i koła całe życie maluje halucynogenne zastąpię. Życie po głowie butem da mi, bo filmowcem nie zostanę ni Pablo Picasso też i na klęskę skazuję się i bezrobocie, podczas gdy praca tu w tartaku jest. Bądź pielęgniarką, bądź przy dziadku praktyki masz, myślą tak. Mówię im, że do liceum plastycznego jednak pójdę, nie zważając na głosy nieprzychylne. „A gdzie zamieszkasz tam, jak tu twój dom, tułać ci się chcę?” – pytania padają takie, bo wysiłek wyjazdu to zbyt duża rzecz, by po edukację tarabanić się gdzieś, gdy można tu być, bo wszystko na miejscu i żyć. „Innej maści sprawa, gdy jedzie ktoś do USA, LA, UK, by pracować tam i z ciężkiej orki, by tak rzec, zwieść pieniędzy wór, a właściwie cztero bądź pięcio cyfrową kwotę na koncie PKO BP, to ostatni polski bank nie skupiony przez obce kraje i nie skupiony, by pieniądze z kont obywateli drzeć. Wraca on, lecz nie pozuje na intelektualistę, tylko swój chłop dalej jest taki jak wtedy kiedy wyjeżdżał do LA, a teraz wraca, by pieniądze zwieść z LA i od razu do kumpli dzwoni, by na wino tanie skoczyć i świętować sukcesy swe, to swój chłop jest. Rodzinie dom wznosi i dobrobyt RTV, technologie nowe, a ty co obraz powiesisz swój w domu przy kilimie? W powietrzu unosi się, pytań masa i zdziwienia”. Czas udawać się do domu i rodzicom oznajmić decyzję mą, że wyjeżdżam lada dzień stąd, jak tylko dadzą dyplom ukończenia zielony, gdzie wypisują w czym bardzo dobra jestem, a w czym mierna, co na życie moje całe rzutuje trójka z czegoś, jestem pewna. Do pokoju głównego, gościnnego, telewizornego na piętrze idę, by rodzicom oznajmić decyzję mą nieodwołalną. „Od dawna już orientowałam się, gdzie dobra szkoła dla mnie jest i liceum plastyczne sześćdziesiąt kilometrów stąd wybrałam” – mówię im. „To do liceum lub technikum tu na miejscu nie możesz iść, potem jak nie przejdzie ci, będziesz mogła pójść na plastyczne studia, lecz zapewniam cię, że przejdzie” – ojciec mówi, przekonany, że wymyślam coś, naigrawam się z nich, że to jakiś zwykły pic. „Ale jakto, skąd ten pomysł, że akurat plastyczne liceum, a nie rolnicze?” – matka dziwi się, jakby nie zauważyła tych serwetek stosów i wyparła swoje ciążowe pociągi pejzażowo-plenerowe. Dziwią się tak, jakby to z księżyca pomysł był. Pierw babka opuściła niespodziewanie dom, by w berka grać ze Żmijewskim A., a teraz ja, dopuścić do tego nie można. Konflikt w domu, ojciec mówi mowy nie ma, choć dyplomy z Biennale przynosiłam, nic to nie zmienia. Po kryjomu udaję się na wstępne egzaminy do liceum plastycznego, jadąc za darmo, ręką na krajówce machając, tak, że tir mnie zabiera. Niebezpieczeństwo potencjalnie ogromne, lecz wyjścia nie mam, nie mam, bo ryzyko podjąć muszę, by z osady wyjechać, żadne autobusy nie kursują na wschód ni samochody, tiry tylko i kierowcy o nieznanych skłonnościach.„Dziewczynko gdzie jedziesz?” – pyzaty kierowca, co mu Wunderbaum na lusterku dynda, ze Świętym Krzysztofem patronem kierowców i piersi różowe z pluszu, pyta pokazując mi brak uzębienia. „Jadę na egzaminy wstępne do liceum plastycznego” – i zapada cisza, bo pewnie myślał, że się zabawimy razem, że na disco wcześnie z rana się zbieram. Wysadza mnie na miejscu po godzinie jazdy, właściwie na miasta owego obrzeżach, bo pasażerką jego wyśnioną nie byłam i nie miał specjalnego interesu, by w specjalne miejsce mnie wieść. Nic mi nie zostało innego jak krajówki kontynuacją kilometrów siedem iść, by na egzaminy dojść. Zmęczona dochodzę tak, że siły nie mam zrobić nic, czego konsekwencją jest, na rzeźbie zadany temat łamie się, a właściwie rzeźba, co na temat zadany zrobiłam ją. W pół się łamie z gliny i już czuję klęski smak i drwiny, że rozpowiedziałam plastyczne liceum nie dostałam się. Rzeźbiarz pedagog pociesza mnie, że jemu też rzeźba z gliny złamała się, rozleciała, że ciekawie to wygląda, że zabieg mój celowy mógł być i przejmować się nie mam czym. Martwa natura lepiej mi idzie i modelki rysowanie na bristolu, choć na czas wszystko liczone, a ja robię jak zadane. Widzę i buntowników to awangardy znak, bo rysują po turecku siedząc, odwróceni plecami do modela, tak, że wcale go nie widzą i rysują. Myślę sobie, Boże, oni z rodzin artystycznych na pewno są i hiperrealizm modela weryzm z mlekiem matki wyssali i patrzeć nie muszą, by narysować go. I motywacja spadła mi, bo myślę sobie, że przeceniłam możliwości swe i zbyt wysoko aspiruję. Ślewiński źle pokierował mnie i oczy zamglił Sierotą swą i gdzie ja dostać się chcę z dziewięcioma tomami Sztuki Świata w głowie i dzbanków rysowaniem w kuchni, dziadka jak śpi i Biennalami Szkół Podstawowych, jak oni tu z rodzin awangardowych od kołyski znają Sztukę Świata, babki ich Ślewińskiemu rękę podawały, a i sierotę co pozowała znały z Poronina. Do poziomu intelektualnego, świata tego hermetycznego nigdy nie przebiję się, rację mieli ci sceptycy co imiona ich Pyron i Kartezjusz, zawczasu mówiąc mi nie wyjeżdżaj. Egzaminy skończyły się, jeszcze rozmowa była na deser. Wyszłam zrezygnowana, by wrócić i nie mówić nic, nie aspirować więcej, kartofle obierać i żyć, a kartofli obieranie również może sztuką być, tak mi intuicja podpowiadała. O ekscesie tym nic w domu nie powiedziałam. Zawczasu ojciec mój pomyślał już i papiery me niepełne bez dyplomu gimnazjum ukończenia do liceum zaniósł, bo technikum kategorycznie bym na nie przyjęła, więc do liceum na osiedlu Kochanowskiego Jana imienia, tam mam iść. „Ustalone wszystko jest jak chcesz do wyboru klasy masz, humanistyczną wybrać możesz, jak już bardzo uprzesz się, bo są dwie i matematyczna” – ojciec mówi mi.
Wszystkie plany me posypały się jak domek z kart, a budowla miała być wznosząca się i na górze AS. Babce udało się, za co tym bardziej nienawidzę jej, bo w Berku zagrała i Żmijewskiego nienawidzę też, bo szansy nie dał mi, a ja tu muszę żyć. Cywilizację widziałam przez chwilę, lecz nie dostąpię ponownie jej bram. Rezygnuje też z babki odnalezienia planu, bo nigdy nie wyjadę stąd, bo marazm życia dopadł mnie, że życie to nie hollywoodzki film i from zero to hero mit. Jak w protestantyzmie jaki los ci przydzielony tak masz żyć. Gdy bezkresny marazm dopadł mnie, gdym leżała pod perskim kocem i zawsze już pod tym kocem leżeć miałam, ciotka zapukała do pokoju mych drzwi, list od gołębia pocztowego mi przynosząc. „Jest tu list dla ciebie” – oznajmiła. Z listu wynikało tego, że kwalifikację przeszłam do liceum plastycznego, plasując się pod jeden numerem. Oznaczało to, że awangardy w rodzinie brak nie przekreślił na wieki życia mego. Teraz wszak cofnąć wypadało zaklepane już papiery z liceum osiedlowego, wybrać je. Z listem ów gonię do rodziców mych, by oznajmić, że za tydzień dwa nie ma mnie. Nie kryli dąsów swych, że robię wbrew. Kłamałam, po kryjomu wszystko było, eskapady też i do liceum iść muszem, ojciec kwituje tym. Matka, widząc mój na twarzy gniew, że zaraz powiem, że tartaku nie wybrałam se, a tym bardziej jej brzucha do dogodnego rozwoju swego, tym bardziej miejsca tego i że żyć z tym muszą. Z tym, czyli ze mną muszą żyć i tak jak oni mnie, ja ich nie wybrałam i dogadać musimy się, bo czasami życie takie niespodzianki sprawia, że ktoś rodzi się do wszystkich niepodobny. Pan Bóg mógł pomylić się, ale niekoniecznie, próby to może być czas i że właśnie Pan Bóg nie pomylił się i że idzie wszystko jak iść powinno. Przewidując zbliżający się wulkanu wybuch, matka moja mówi – „Niech robi co chce, niech wyprowadza się, przekona się jak na swoim żyje się”. Zgryzot dni wiele upłynie, lecz decyzja ma zaakceptowana finalnie jest. „Gdzie mieszkać będziesz?”– pytają rodziciele mnie. „W internacie mieszkać będę” – odrzekłam. Dowiedzą się, bo nie dopowiedziane, że internat wszak w liceum plastycznym jest, lecz opresyjne dla mnie w szkole mieszkać i w kapciach na lekcje chodzić i wracać spać w szkole i jeść w szkole i nigdy nie wychodzić. Dodatkowo damski to internat, więc nie tam ku prawdzie mam zamiar iść. Za rogiem sprawdziłam od szkoły trzysta metrów jest internat męski elektryków, mechaników i paru plastyków tam przyjęli. A że Polska reformuje się i transformacja do przodu mknie, to emancypacji znaki są i pierwsze kobiety przyjmować zaczęli. Póki co sztuki trzy ze szkoły fryzjerskiej i ja czwartą będę z nimi pokój dzielić. Na rękę bardziej mi to. Przede wszystkim dla zdrowia psychicznego żyć poza szkołą trzysta metrów, gdzie nie do końca, lecz jakaś równowaga jest, bo kobiety i mężczyźni żyją tu razem, a ja przez ten skromny gest mogę przyczynić się do rewolucji i kobiet przyjmowania w progi te. Misję czuję więc, by konwenanse do lamusa zepchnąć otchłani. Powiadamiam rodzinę już stojąc jedną nogą w świecie, a drugą w progu domu, że tu taki szczegół jest, bo ja ze swoją płcią jednak będę dzielić przestrzeń życiową, więc nic kontrowersyjnego nie dzieje się. Choć kontrowersja jednak jest. W progu ojciec zatrzymać mnie chce, że babki śladami niechybnie idę, bo czemuż wydziwiam jeśli w plastycznym liceum jest internat dziewczęcy i na miejscu wszystko jest i pilnować będą mnie, jedzenie podadzą i w piżamie będę mogła na lekcję iść. Sceny robię i mówię na Boga dajcie mi żyć. Nie poskarżę się jak będzie mi źle i poradzę sobie, z płaczem nie wrócę, będę decydować, a jak mi będzie źle, to moja to decyzja własna i konsekwencje poniosę jej. Imię Boga zostało przywołane, respekt ku najwyższego imienia przywołaniu wzbudzony i wynik rozsądzony na korzyść mą. Boga wzywać trzeba w sytuacjach beznadziejnych, gdy fizycznie nie zstąpi On, lecz imię rzucone jak kości do gry zostało i już nic nie da się zrobić, bo imienia Pana Boga swego się nie nadużywa nadaremnie, więc jak gra już rozpoczęta, to nie cofnie się, kości rzucone i teraz tylko czekać pozostaje i obserwować jak gra będzie toczyć się.