Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie/ odc. 11: Okup. 1999
Babka mówi do mnie – „Ty wiesz, że ten pan Żmijewski przyjaciel mój wspólnego dużo ma z Katarzyną K. i Zbigniewem L. Ty wiesz, że my wszyscy razem, a ja z nimi. Znasz te wszystkie powiązania, wiesz, że babcia tak se po prostu bez powodu nie poszła hen. Przyjedź do babci, odwiedź mnie czekam na ciebie, zrobię ci dobrą herbatę i ciastka z cynamonem podam, usiądziemy sobie razem i porozmawiamy, zapytasz mnie o co chcesz i wtedy ci wszystko opowiem, co się stało i dlaczego z wami mnie nie ma. Muszę iść teraz, bo na mnie czekają. Przyjedź więc babcię odwiedzić”.
Budzę się upocona o godzinie czwartej, dom śpi. Szyja mnie boli do tego. Lekarz przedłużył zwolnienie lekarskie do siedemnastu dni, głowę więc dalej mam na poduszkach dwóch wspartą. To był tylko sen albo gorączkowa halucynacja, w każdym razie babka zaprasza mnie do siebie, tylko nie wiem gdzie, może gdybym dospała, powiedziałaby mi gdzie jechać do niej na tę herbatę i ciastka z cynamonem, ale sen urwał się. Jedno wiem, babki szukać muszę, jak ozdrowieję tylko, anonse zamieszczać bądź w podróż daleką się udać. Sen to jest proroczy (w interpretację marzeń sennych freudowską wchodzić nie będę), nawet jak 40+ stopni, to tak sobie znikąd nie przyszedł. Misję mam do wypełnienia, taka babki wola. Mogę zacząć od Katarzyny K., kiedyś była w telewizji, jakoś do niej dotrzeć trzeba, albo Zbigniewa L., bądź reżysera Artura Ż. Nie wiem czy do czynienia chcę mieć z takim szemranym towarzystwem, ale babka prosi. Może to wołanie o pomoc, by ją odnaleźć i z ich rąk odzyskać, samo z siebie się nie wzięło, że ta trójka wspólnego coś ze sobą ma, zresztą wszystkich znam po trochu, tak jak prezydenta Kwaśniewskiego, z telewizji i prasy znam. Dwa dni minęły od paczki VHS-u anonimu. Dni mi zostało pięć, bo weekendu nie wliczam do powrotu do szkoły, wypycham to, wypartym się staje, gdzieś z tyłu czaszki, że wracać tam mam i lincz mnie zapewne czeka, istotniejsze sprawy są od tego linczu. Jakieś plany muszę powziąć na przyszłość, na babki znalezienie i dodatkowo w stosunku do siebie jakieś plany. Dzień zaczyna się, poniedziałek następnego tygodnia, wszyscy do pracy, ja leżę, dalej pastylki i kapsułki jedząc, leżąc z głową tak, by się nie zakrztusić nimi i werniksem damarowym nie zachłysnąć się, kiedy kaszel przyjdzie, a zakrztuszenie do śpiączki prowadzi. Mam ważniejsze sprawy od śpiączki i śpiączką nie mogę się zajmować. Ciotka urlop w pracy przedłużyła, by wspierać mnie, póki nie ozdrowieje. Wpada znów po obiadu porze, z listem tym razem. List markerem napisany, adresat nasz dom i znów wysyłający nie podpisany i naklejki nie ma. Czy to gołąb wysłał czy co, że naklejki znaczka nie ma? Listonosz nasz wioskowy bez znaczka by nie przyjął, a listonosz co VHS przynosił wyglądał podejrzanie. Nieznajomy, nie nasz, a obcych do wioski nie wpuszczamy. Jak się to stało, że gdy po syrop wstałam, bo werniks dawał mi w kość i ciotkę przez okno zauważyłam z listonoszem jak jej paczkę dawał z VHS wspomnianym, że nie dojrzałam że to obcy listonosz, wynajęty, od nich gość, za listonosza przebrany. Teraz w skrzynce na bramce zostawił list, jego śladem wystarczyłoby udać się, by dotrzeć do źródła sprawy. Nie wiadomo teraz kiedy przyjdzie, czy wróci jeszcze z czymś, mogą go nie wysłać do trzech razy sztuka, bać się, że weźmiemy go za zakładnika bądź jak gęsi za nim podążymy i wszystko wyda się. Nic, trudno, jest list i nie wiadomo co w środku. Nadawca X, a nawet nie X, X to już wiadomo by coś było, a tak nic. Po piśmie i braku naklejek poznać można, wiadomo zresztą, że znów od tych samych przesył. Czekamy aż rodzice wrócą z pracy, a brat ze szkoły, dziadek nie wie nic o sprawie, więc niech śpi to się nie dowie. Słodycz dziadka usypia, wystarczy na obiad chałwy mu blok dać, śpi potem 48 h. I znów gdy wszyscy do domu wracają, ciotka przesyłkę podnosi, choć wiadomo, że to nie ze Stanów od Świętego Mikołaja. Taki gest mechaniczny ręki wyciągnięcia pod żyrandol jej został. Matka nóż kuchenny mniejszy przynosi, taki do cebuli szatkowania i rozcina ciotka, dla poznania zawartości listu. Czyta ten list nam więc:
„Okup za babkę” (nagłówek taki)
„Okupu domagamy się, jeśli babka kiedykolwiek widziana na powrót ma być. Żądania nasze przedstawiamy w liście tym, mianowicie:
– modlitewnika babki żądamy, książki kucharskiej Ciasta Siostry Leonilli, albumu ze zdjęciami z czasów wojny, zielnika babki
– różańca żądamy, krucyfiksu z jej i męża pokoju, co nad łożem ich małżeńskim wisiał nad kilimem, z drewna i mosiądzu Chrystusa
– chustki, fartucha z PRL-u, stanika, rajstop grubych, kapci, tego, w czym na co dzień chodzi
– białego jelenia w kostce, rzeczy higienicznych co na parapecie stoją w łazience, koło wody bojlera
– żądamy jeszcze telewizorka małego co w suszarni się znajduje, gdzie babka przesiaduje
To są nasze roszczenia, co do joty spełnione być mają, czas na spakowanie i dowiezienie godzin 24. Okup ten możliwość daje kiedyś zobaczenia jej, nie precyzujemy kiedy, w każdym razie życie zachowa, zdrowie, i dobrze traktowana będzie”.
„To cała treść wiadomości” – ciotka kończy. Zdziwienie, bo to o sumy chodzić miało na wykup pieniądze, a tu nic o pieniądzach tylko rzeczy babki chcą mieć, wyjścia nie mamy pod ścianą płaczu postawieni jesteśmy, spakować zwitki trzeba i do 24…
To nie koniec, z drugiej strony przebija coś się
„PS. Okup 3 kilometry od domu, w głębi lasu, tam gdzie strzelnica się zaczyna, pod budką strzelniczą zostawić i ważne, by dziecko małe Ania z tym przyjechała. Rower weźmie i dowiezie, zostawi tam. Od momentu kiedy list czytacie ma 24 h. Dostarczyć i odjechać ma natychmiast, inaczej życie babki zagrożone. Od niej zależne wszystko”.
Oczy familii na mnie się kierują czemuż to właśnie ja wysłańcem, posłańcem namaszczona, a nie brat co dyplomów tyle ma i lepiej na rowerze jeździ, a ja mam dziewięć lat i dalej kółka dwa przyczepione po obu stronach. Równowagi złapać nie mogę, problemy z błędem błędnika mam. Patrzą na mnie, a ja na nich, choć głowy winnam nie podnosić z dwóch poduszek, by werniksem nie zakrztusić się. List ten dziwny się zdaje. „Wszystko będzie spakowane” – ciotka mówi. To nie pieniądze, stare rzeczy babki i tak sprzątanie mieliśmy robić, można je oddać, a szansa jest, że babkę się kiedyś jeszcze zobaczy. Nikt pytania nie zadaje czy ja tam jechać chcę, nie chcem, ale muszem, prawda taka. Nie boją się, że ktoś napadnie mnie i rozprzeda na organy, bądź pułapka to jest, a ja muszę 3 kilometry jechać, by oskrzela wypluć swe i na zapalenie ich umrzeć przewlekłe. Nikt nie pyta mnie. Wartość życia mego mierzona nisko jest, choć czynem, gestem tym bohaterskim, rozwikłaniem tych dziwnych piramid schodkowych zagadek, reputacja ma w rodzinie może polepszyć się, być może to moja misja życiowa. I ten sen to nie przypadek jest, może babkę tam odstawią, na ramę wezmę ją i wrócę, niech zabierają ten pacierz i resztę, z babką żywą do domu wrócę. Nie odpisujemy, że przystajemy na warunki te, bo nie wiemy gdzie, numer kontaktowy tel. też nie podany ani e-mail. „Spać idź Aniu, jutro ważny dzień, musisz wypoczęta być i lepiej się czuć, dam ci syropu, kapsułki na zapas dwie na noc, jutro żebyś miała siłę wyruszyć” – z troską głaszcze mnie po głowie matka, mówiąc słowa te. Wszyscy rozchodzą się, matka aplikuje mi antybiotyk, jeszcze inne pastylki nieznane i już przez oczu przymruż tylko myślę o zawiłej tej sytuacji. Chyba ulżyło rodzinie mej, że pieniędzy ich babka nie będzie kosztowała i ci porywacze, napastnicy dziwni dość, haracz to nietypowy, czy nie przyszło im do głowy, że babka kocha nas, a my ją i damy na nią pieniądze, nie będziemy się targować. W domu być zresztą musieli tu kiedyś, bo dokładnie wiedzą, gdzie krucyfiks wisi nad kilimem i nad łożem, rzeczy higieniczne co na parapecie koło bojlera leżą wiedzą o nich, wszystko wiedzą. Telewizorek z suszarni co na stryszku jest za domem gdzie buda drewniana na chrust i drewno, węgiel też. Nawet byli w budzie drewnianej, w domu mogli być, ale że już nawet o telewizorku wiedzą dokładnie się rozglądali co i gdzie, każdą rzecz przejrzeli, sprecyzowali w liście się, co chcą mieć od krucyfiksu po zielnik ten co babka czterdzieści lat roślinki ponoć suszarką suszyła i wklejała weń. Co do tego, że wybrana jestem ja to wątpliwości nie mam, bo kto wybrany mógłby być z tej rodziny. Babka ze mną rozmawia we śnie, telepatia to prawie, kto z nich zdecydowałby się na ten manewr, by do lasu jechać późnym wieczorem. Ulżyło im, że na nich nie padło. Dziwne porwania i dziwnych wybawców dziwaków potrzebują za uczestników, gdyby to konkretni porywacze byli, ojca by mojego poprosili o pieniądze, a tak to o zielniki, staniki roszczą, to i dziecka na posłańca chcą, dziwaki jakieś. Zasypiam już, gdy myśl nachodzi mnie niepokoju znak, serce staje w arytmii, oczy na wykałaczkach na wytrzeszczu latają, przekrwienie stresowe żyłek cały splot się pojawia: czemu przy budce strażniczej przy strzelnicy zostawić okup mam? Czy oni zastrzelić mnie chcą?