Irytacja ludzi z branży to dobry znak. Wokół wystawy „Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole”
Ostatnio czytałam ciekawy wywiad z Chelsea Manning, byłym żołnierzem, obecnie aktywistką. Po lekturze niesamowity, transgresyjny akt ujawnienia przez Manning ściśle tajnych materiałów dotyczących amerykańskich działań wojennych na Bliskim Wschodzie wydał mi się bardziej zrozumiały. Manning mówi o empatii i uprzejmości, o „being kind” jako skutecznej broni we współczesnej globalnej wojnie. Jako żołnierz stacjonujący w terenie – po prostu nie mogła znieść otaczającego ją cierpienia. W jednym z maili pisała, że czuje, iż jest wszystkimi ludźmi, którzy są ofiarami tego konfliktu. Z tego powodu zdecydowała się na podjęcie działań, w efekcie których została dla jednych bohaterką, dla innych zdrajczynią. Wniosek – często transgresyjność i odwaga wynikają z empatii i wrażliwości. I mogą zmienić świat.
Ostatnio czytałam też inny, tym razem bardzo irytujący artykuł – tekst Piotra Polichta o wystawie Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole. Wystawa może się nie podobać – no jasne, ale o tym za chwilę. Bardziej problematyczne jest nieporozumienie związane z samą koncepcją pokazu, która w tekście Polichta zaprezentowana została jako po prostu nachalnie dydaktyczna. Na początku chciałbym jednak odnieść się do specyficznego tonu tekstu, przejmując go na chwilę.
W świecie sztuki panuje dzisiaj moda na un-learing i koncepcja Domżalskiej wpisuje się właśnie w tą tendencję – jest to próba oduczenia się własnej pozycji i języka na rzecz bardziej inkluzyjnej formy mówienia o sztuce.
Piotr Policht pisze o niewystarczającym kuratorskim doświadczeniu Jagny Domżalskiej: „Mimo sporego, kilkunastoletniego doświadczenia kuratorki, na co dzień pracującej z rezydentami CK Zamek, Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole to dla niej rodzaj debiutu”. Jeżeli młody krytyk chce czytać wystawę w kontekście biografii kuratorki, to powinien zastanowić się nad tym, czym jest „praca z rezydentami”. Przede wszystkim jest ona wyborem i strategią związaną ze specyficznie rozumianą rolą kuratorki. Domżalska nie macha wielkim kuratorskim fallusem, tylko sprawuje merytoryczną i pozamerytoryczną opiekę nad artystami i ich pracą – troszczy się o artystów i ich praktyki. Niewypowiadanie się w formie wystawy to decyzja o pozostawaniu raczej „przy” artystach i artystkach niż „przed” nimi. Wystawa, którą wymyśliła Domżalska, jest kontynuacją i jednocześnie rozszerzeniem tego rodzaju strategii. W tym przypadku Domżalska „jako kuratorka” sytuuje się „przy” widzach i mediuje. Co i jak – to jest dopiero właściwe pytanie.
Sam fakt, że Policht nie pisze o wystawie jako o wspólnej pracy, tylko jako o polu ujawniania sprawczości i kompetencji kuratorki, jest bardzo symptomatyczny. Domżalska proponuje przecież przesuniecie pozycji kuratorki z centrum, oferując więcej miejsca dla edukatorów i aranżera wystawy. Definiuje „kuratorkę” jako jedną z kilku osób współpracujących przy je organizacji. Ale, jak widać, America is not ready for this. Kolektywizacja może funkcjonować w obszarze organizacji wystaw tylko wówczas, gdy kolektyw posiada wizualną identyfikację i stronę internetową. Co istotne, w tym geście przesunięcia z centrum nie chodzi o zdejmowanie odpowiedzialności z ramion kuratorki, ale o demitologizację tej funkcji – o swoiste odczarowanie, które w przypadku tej wystawy dotyczy sztuki współczesnej jako takiej.
Jagna Domżalska, zamiast piętrzyć skojarzenia, konteksty i liczbę artystów – stawia na podział pracy i mediacje. Oczywiście nie o to chodzi, aby bezsensownie zmuszać ludzi do uczestnictwa w życiu artystyczno-kulturalnym, do oglądania sztuki, która ich nie obchodzi. Dlatego ważny jest wartościowy przekaz (co i dlaczego?) oraz świadome wykorzystanie pewnego rodzaju nieredukowalności wystawy jako medium komunikacji.
Koncepcja wystawy jest mocną i moim zdaniem trafną diagnozą współczesnej sytuacji, nie tylko w polu sztuki. Jeżeli, jak mówi Chelsea Manning, wojna i kapitalizm zaczynają się dzisiaj przed komputerem – to i rozmowy pokojowe zaczynają się przy wspólnym stole, gdy wylogujemy się z sieci i przestaniemy czytać utwierdzające nas w „słusznym przekonaniu”, polaryzujące treści generowane przez algorytmy. Stół to według Hannah Arendt trafna metafora przestrzeni publicznej, w której spotykają się spojrzenia padające z różnych stron. Przy rodzinnym stole niejednokrotnie zasiadają oponenci polityczni, ale przy stole można też jednak pobyć razem, przynajmniej spróbować i do uświadomienia sobie tego zachęcają autorzy wystawy.
W świecie sztuki panuje dzisiaj moda na un-learing i koncepcja Domżalskiej wpisuje się właśnie w tą tendencję – jest to próba oduczenia się własnej pozycji i języka na rzecz bardziej inkluzyjnej formy mówienia o sztuce. Ulokowałbym ten projekt w tej samej tradycji, do której odwołuje się Biuro Tłumaczeń Sztuki Karoliny Breguły. Zasadniczą różnicą jest to, że do Biura trzeba było się zgłosić samemu – tutaj sztuka zgłasza się po widza. Pytanie, które trzeba jednak postawić, brzmi: czy koncept wystawy nie zamienia się w nachalny dydaktyzm (jak sugeruje Policht)? Moim zdaniem to raczej tekst Polichta zamienia się w nachalne krytykanctwo. Co tak naprawdę wkurza w tego typu strategii?
Jagna Domżalska, zamiast piętrzyć skojarzenia, konteksty i liczbę artystów – stawia na podział pracy i mediacje. Oczywiście nie o to chodzi, aby bezsensownie zmuszać ludzi do uczestnictwa w życiu artystyczno-kulturalnym, do oglądania sztuki, która ich nie obchodzi. Dlatego ważny jest wartościowy przekaz (co i dlaczego?) oraz świadome wykorzystanie pewnego rodzaju nieredukowalności wystawy jako medium komunikacji. Co zatem taka wystawa może powiedzieć o społecznej sytuacji bardziej, mocniej lub ciekawiej – niż teksty w „Wyborczej” lub w „Naszym Dzienniku”? No właśnie, wystawa zwraca się do wszystkich – jest szerokim kanałem, którym płynie przekaz, a nie wąską, wydeptaną ścieżką. Mówienie do wszystkich nie jest tożsame z mówieniem do nikogo, jest raczej publicznie zadeklarowaną gościnnością i otwarciem – jakkolwiek naiwnie to brzmi. Jest to odpowiedź na przemoc w przestrzeni publicznej – na to, że przed tobą na przejściu dla pieszych stoi gość w koszulce z hasłem „śmierć wrogom ojczyzny.” Jak jednak wartościować sztukę zaprzęgniętą do takiego zadania? Ja oceniam sztukę usytuowaną w kontekście tej wystawy raczej ze względu na to co robi, a nie jak wygląda. Policht robi to w dość osobliwy sposób, wyśmiewając na przykład „intymność” lub „wręcz czułostkowość niektórych prac”, a także ich „łopatologiczność”. Czyli dobre prace powinny być raczej skomplikowane, nieprzystępne, mocne i nieczułe. W swoim komentarzu do realizacji Jabłońskiej skarży się, że w ramach wystawy „potencjał samego przedmiotu ginie”. Jaki jest potencjał samego przedmiotu – autor nie wyjaśnia. Polichtowi podoba się jednak jedna praca, która podejmuje „temat bardziej uniwersalny”. Powiedziałabym jednak, powtarzając za Groysem, że dzisiaj jest to zawsze słaby uniwersalizm, będący bardzo blisko indywidualnych mikro-historii – bo na mocny po czasach postmodernizmu nikt się już dzisiaj nie sili. Powiedzieć zatem o pracy, że jest dobra, bo podejmuje tematy bardziej uniwersalne – to nie powiedzieć nic. Ale OK, jeżeli autorowi prace „nic nie robią” – to oznacza, że nie zadziałały w kontekście tej wystawy i z tym nie można się spierać. Te prace są jednak efektem takiej a nie innej koncepcji i miejmy nadzieję, że usytuowane w mniej egalitarnym kontekście, na jakieś „normalnej wystawie”, przemówią kiedyś do krytyka.
Wystawa pokazuje także poziom edukacji historyczno-artystycznej w Polsce – myślę, że zarzuty Polichta nie przeszłyby w kraju, gdzie ludzie oswoili się z idiomem sztuki współczesnej. Nie dlatego, że są fajniejsi, ale dlatego że od podstawówki i od pokoleń traktuje się tą dziedzinę wiedzy poważnie.
Weźmy teraz na warsztat któryś z ewangelicznie brzmiących tekstów. Czym jest dzisiaj wolność? Szacunkiem dla innych. Jedynym ograniczeniem dla wolności jest wolność innych. Ile trzeba mieć odwagi, żeby bez zapośredniczenia w teorii i żargonie – „własnymi słowami” mówić na wystawie sztuki o wolności w ten sposób? Ponadto w świetle dzisiejszego niepodległościowego zacięcia połączonego z grantowym oportunizmem – jest to bardzo ważna polityczna deklaracja, zrealizowana z dziewczyńską gracją. Według Polichta, „tutaj jednak na wierzch wychodzą problemy takiego założenia”, teksty brzmią bowiem paternalistycznie. Gdyby jednak krytyk zechciał uświadomić sobie, że teksty te nie są skierowane do niego, wszystko okaże się być w porządku. „Dla wszystkich” oznacza, że wystawa to terytorium wspólne – miejsce dla różnych ludzi, mających różne potrzeby i kompetencje. Jest to podzielnie się przestrzenią i współbycie bardzo mądrych i wyedukowanych osób zainteresowanych sztuką oraz ludzi, którzy sztukę mają w poważaniu, bo nigdy nie dostali narzędzi, aby umieć się z nią obchodzić. Ja też nie potrzebuję tych wychodzących ze ścian napisów, bo podatnik zapłacił za moją edukację w tym zakresie. Nie przeszkadza mi jednak, że one się tam znajdują – bo wiem, po co zostały umieszczone. Może przestańmy udawać, że język sztuki współczesnej jest inkluzyjny i dla wszystkich zrozumiały. Wystawy sztuki współczesnej najczęściej irytują lub onieśmielają ludzi nie związanych z branżą. Tym razem wystawa irytuje ludzi z branży. Może to dobry znak?
Wystawa pokazuje także poziom edukacji historyczno-artystycznej w Polsce – myślę, że zarzuty Polichta nie przeszłyby w kraju, gdzie ludzie oswoili się z idiomem sztuki współczesnej. Nie dlatego, że są fajniejsi, ale dlatego że od podstawówki i od pokoleń traktuje się tą dziedzinę wiedzy poważnie. Wiem, co mówię, jako rodzic based in Berlin. Ostatnio rozmawiałam o malarstwie z moim ośmioletnim dzieckiem, które właściwie nie umie jeszcze dobrze czytać i liczyć. Sporo wie o historii sztuki europejskiej – z normalnej publicznej szkoły, w której Mathe i Kunst to równorzędne przedmioty. Zatem proszę, nie pretensje do Jagny Domżalskiej, tylko do kultury polskiej, zafiksowanej na literaturze i Historii przez wielkie H. À propos literatury i jej bohaterów – autor przywołuje cytat z Gombrowicza jako ostateczny argument przeciwko dydaktyzmowi wystawy. Myślę jednak, że bezpretensjonalność tych tekstów, oraz wypięcie się na znawców i krytyków jest gestem, który czyni Gombrowicza patronem tej wystawy.
Karolina Majewska-Güde — Historyczka sztuki. Zajmuje się wschodnioeuropejską sztuką neoawangardową, feministyczną historią sztuki oraz zagadnieniami obiegu, tłumaczenia i produkcji wiedzy poprzez badania artystyczne. Autorka recenzji oraz esejów w katalogach wystaw. Członkini feministycznych kolektywów badawczych i kuratorskich. Pracuje jako adiunkt badawczy w Instytucie Historii Sztuki UW. https://karolinamajewska.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Elżbieta Jabłońska, Kamil Kuskowski, Zbigniew Libera, Daniel Rycharski, Jana Shostak
- Wystawa
- Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole
- Miejsce
- Centrum Kultury Zamek, Poznań
- Czas trwania
- 8.09–7.10.2018
- Osoba kuratorska
- Jagna Domżalska; projektant wystawy - Grigory Popov
- Strona internetowa
- ckzamek.pl