Efektowne migotanie. „Aurélien Froment/ Krzysztof Pijarski. Moiré” w Bunkrze Sztuki
Moiré, po polsku mora – cóż to takiego? W ten sposób nazywamy efekt optyczny wynikający z nakładania się na siebie dwóch siatek linii, zdeformowanych lub przesuniętych względem siebie. Falista i pulsująca mora może się także ujawnić w cyfrowych zdjęciach, jeśli dojdzie do interferencji pomiędzy wzorem na obiekcie a regularnym wzorem pikseli na matrycy. Aby zjawisko zaistniało, konieczne są dwa elementy składowe. Na wystawie w Bunkrze Sztuki dwie, wzajemnie na siebie oddziałujące płaszczyzny, uosabiają artyści – Krzysztof Pijarski i Aurélien Froment. Efektem dialogu ich prac, przeplatających się, niczym dwie siatki, na pierwszym piętrze galerii, ma być właśnie owo intrygujące migotanie.
Wystawa w Bunkrze jest pierwszą wspólną prezentacją prac Fromenta i Pijarskiego. Praktycznie rówieśnicy, podjęli się współpracy, wyczuwając między sobą porozumienie oparte na podobnej fascynacji wizualnością i stopniem wrażliwości w odbiorze świata. Obaj koncentrują się na historycznych kontekstach prac, badają zagadnienie upływu czasu i możliwości jego obrazowania za pośrednictwem języka sztuki współczesnej. Fotografia okazała się być medium, które najtrafniej odzwierciedla te poszukiwania. Każdy z artystów pokazał w galerii wcześniejsze prace, ale przygotował także jedną nową, specjalnie na potrzeby wystawy.
Sześć prac, niby niewiele, które ostatecznie wybrano, poruszają wszystkie tematy interesujące artystów. Brak podpisów pod fotografiami i obiektami pozwala na poruszanie się między nimi bardzo dowolnie, zgodnie z preferencjami widza. Szlaki, które można tu obrać, kierują rozważania albo w stronę wątków biograficznych poruszanych w pracach i sposobów ich konstruowania, albo w refleksję nad naturą medium fotografii i sposobami jej użycia, lub też w zagadnienia wizualizacji upływu czasu i ścieżek pamięci. W broszurze dołączonej do wystawy kuratorki prowadzą widzów drogą sześciu pojęć odnoszących się do przestrzeni i czasu: styku, układu, narzędzia, wyboru, po i przełożenia. W tekście pozwolę sobie jednak rozwinąć pierwszy – biograficzny – aspekt dialogu toczonego w Bunkrze.
Osoby, których historie wzięli na warsztat Froment i Pijarski to w większości nazwiska znane w bardzo wąskich gronach. W polskim kontekście na pewno łatwiej odczytać prace Pijarskiego, który po swojemu opowiada historię Wita Stwosza, znanego chyba każdemu od wczesnych lat podstawówki jako twórca Ołtarza Mariackiego, oraz przywołuje Jerzego Lewczyńskiego, postać stanowczo mniej niż Stwosz popularną, ale niezmiernie ważną dla historii polskiej fotografii. Z kolei Froment uczynił bohaterami swoich prac Somnatha Mukherjee, architekta Paolo Solariego oraz pedagoga Friedricha Fröbla. Idę o zakład, że najwyżej promil zwiedzających kojarzy powyższe postaci. Tym ważniejsza jest tu rola broszury z tekstami kuratorek, wyjaśniającej kto zacz i pozwalającej wejść na trop sensownej interpretacji. Oczywiście, zupełnie nie chodzi tu o encyklopedyczną i detaliczną znajomość życiorysu każdej z przywołanych osób – artystom zależy, aby widz wszedł na nieoswojony teren i dał się poprowadzić wybranym sposobom konstruowania każdej z historii.
Początek wystawy należy z pewnością do jej najlepszych fragmentów. Wspinaczce po schodach na pierwsze piętro Bunkra towarzyszy muzyka, mnie kojarząca się z filmami bollywoodzkimi, nastrajająca energetycznie do zwiedzania. Tym bardziej dziwi, ale i ekscytuje, wejście na pustą, białą ścianę z zapisaną w poziomie nazwą wystawy. Po lewej ręce wisi zestaw fotografii (celowo pomijam je w recenzji, ponieważ kontekst biograficzny jest w tym cyklu najsłabszy), ale na tym wystawa zdaje się kończyć. Jednak, po wejściu na samą górę okazuje się, że ta biała ściana posiada wąskie przejście do dalszej części. Obok niego znajduje się pojedyncze zdjęcie prezentujące uśmiechniętą kobietę o egzotycznej urodzie. Froment, autor pracy, tyle zdradza na początku – zdjęcie. Po przejściu w głąb wystawy, w wyciemnionej sali prezentowany jest film, który okazuje się być źródłem muzyki. Składa się on z trzech sekwencji: dwie prezentują układy taneczne w wykonaniu kobiet, które rozdziela smutna pieśń mężczyzny. Siedząc w ciemności i wsłuchując się w utwory, wprawne oko dostrzeże dwie fotografie, zawieszone na ścianach po obu stronach ekranu. Przedstawiają one tę samą kobietę, która widniała na pierwszej fotografii i która okazuje się być jedną z filmowych tancerek. Film jest najnowszym dziełem Fromenta zatytułowanym Niedobrany, powstałym specjalnie na bunkrową wystawę. Jego bohater, Somnath Mukherjee, przejechał swego czasu 98 000 km na rowerze z Kalkuty do Senegalu, gdzie założył szkołę tańca i do dziś uczy hinduskich układów. To, co Froment udokumentował i zaprezentował, to współczesne owoce karkołomnej podróży sprzed ponad trzydziestu lat. „Niedobranym” okazuje się być Mukherjee, a widoki nadmorskich palm to krajobraz Senegalu. W tym przypadku historia konkretnej postaci chowa się całkowicie za najbardziej charakterystyczną dla niej działalnością.
Druga postać, która migocze na wystawie, to Jerzy Lewczyński. Twórca „archeologii fotografii” i niestrudzony zbieracz fotografii z przeszłością (oraz z przeszłości) pojawił się w pracy Pijarskiego w dużo bardziej bezpośredni sposób niż to miało miejsce w przypadku omówionej uprzednio pracy. Choćby w ten niezwykle prosty sposób, że przede wszystkim widzowi jest dane obcować z jego prześmiewczymi autoportretami oraz odręcznymi zapiskami. Wybrane zdjęcia z gliwickiego archiwum Pijarski poukładał w plansze skoncentrowane wokół jednego motywu (może się tu przypomnieć Atlas Mnemosyne Aby Warburga), którym towarzyszy także fragment wypowiedzi Lewczyńskiego dotyczącej fotografii. W ten lekki i niezwykle przystępny sposób Pijarski oddał osobisty hołd jednej z najważniejszych dla polskiej fotografii postaci, równocześnie rozbijając posągową powagę, jaka zazwyczaj czołobitności towarzyszy.
W tej samej przestrzeni wisi jeszcze jedna praca, tym razem Fromenta, nadając nieco egzotyczny charakter sąsiadującym z nią wizerunkom Lewczyńskiego. Składa się ona, jak sam tytuł wskazuje, z dwudziestu jeden glinianych lub brązowych dzwonków o zróżnicowanych kształtach. Podobnie jak w poprzedniej pracy Francuza, postać, o której opowiada praca, pojawia się pośrednio, ukryta za owocami swojej pracy. Gliniane dzwonki odnoszą się do dzieła życia Paolo Soleriego – miasta Arcosanti, gdzie włoski architekt stworzył niedegradującą środowisko przestrzeń dla około 5000 mieszkańców. Nadanie kształtu tej idei było możliwe dzięki funduszom ze sprzedaży owych wielokrotnie nagradzanych dzwonków. Budowa utopijnego miasta nie została jednak ukończona, podobnie jak niekompletne są dzwonki wywieszone w Bunkrze. Niekompletne, ale zachwycające w swoim prostym kształcie.
Za nimi otwiera się ostatnia i zarazem największa sala na wystawie. Podobnie jak w poprzednim pomieszczeniu, stanowi ona miejsce spotkania dwóch prac artystów oraz dwóch postaci, które w niespotykany dotąd sposób dialogują ze sobą. Są to Wit Stwosz i Friedrich Fröbel, artysta i pedagog, których historię i największe dzieła przełożono na fotografie i niewielkie instalacje. Te przeplatają się ze sobą rytmicznie i teoretycznie można wyróżnić, w jakich cyklach występują, ale wystarczy wyczuć to tempo intuicyjnie, żeby zrozumieć, jak sala pięknie „gra”. Fotografie przedmiotów, którymi są fröblowskie „dary”, uruchamiają statyczne instalacje wypełniające środek sali. Praca Fromenta poraz kolejny opowiada o bohaterze przez pryzmat jego pracy, operując wysmakowanymi zdjęciami oraz lapidarnymi kompozycjami z prostych przedmiotów geometrycznych. Tytuł drugiej z obecnych tu prac, Sztos, nie jest przypadkowym błędem w nazwisku Stwosz. W ten sposób wypowiada się nazwisko artysty, ale także słowo samo w sobie oznacza uderzenie kijem kuli bilardowej. Ruch zasugerowany w nazwie pracy ma za zadanie „wprawienie w ruch” przefotografowanej dokumentacji dotyczącej wybitnego rzeźbiarza, burząc porządek i ciszę panujące zwyczajowo w archiwach. Materiał, którym dysponuje Pijarski jest bardzo złożony: fotografie rzeźb, fotograficzne kopie dokumentów dotyczących losów Ołtarza w czasie drugiej wojny światowej (rozebrany i wywieziony w częściach do Norymbergi), czy świadectwa dotyczące powojennej restauracji monumentalnego dzieła. Podobnie, jak w przypadku autorskiego archiwum opartego na kolekcji Lewczyńskiego, i tu Pijarski nie trzyma się ścisłej chronologii, raczej wirując między obrazami różnych fragmentów widoków i dokumentów, tworząc otwartą na interpretacje platformę. Oraz podobnie jak w przypadku Lewczyńskiego i tu pojawia się napiętnowana twarz Stwosza, przefotografowana z obrazu Jana Matejki. Na przykładzie omówionych prac widać, jak bardzo dowolnie artyści podchodzą do kwestii konstruowania biografii. W zasadzie nie mamy tu z nimi do czynienia – albo pojawia się dekonstrukcja danej postaci, albo swobodny esej lub na koniec nawiązanie do konkretnej postaci przez pryzmat kojarzących się z nią przedmiotów.
Po dokładanym zapoznaniu się z materiałami i historiami bohaterów, które zostają przywołane przez artystów, muszę przyznać, że wystawa prezentuje się wyśmienicie i jest prawdziwą przyjemnością dla oka oraz wyzwaniem dla intelektu. Jednak bez wyjaśnienia kontekstów stojących za pracami, byłyby one w większości nieczytelne. Nie jest to jednak główny problem wystawy, w której nurtowała mnie jeszcze jedna kwestia. Zazwyczaj wystawy, które poruszają wątki biograficzne, starają się przybliżyć wybrane postaci, odwołując się do znanych każdemu emocji, co czyni takie prace bardziej powszechnymi i zrozumiałymi na owym ludzkim poziomie dla prawie każdego widza. Taka strategia może otrzeć się o kicz, ale dobrze rozegrana ma szansę poruszyć widza i zmusić do autorefleksji, a ten cel wydaje mi się w sztuce najważniejszy. Zapadły mi w pamięć słowa napisane przez Wiesława Juszczaka: „Sztuka jest intensywnym doznawaniem i przybliżaniem fenomenu życia”. Paradoksalnie, w wystawie Aurélien Froment/ Krzysztof Pijarski. Moiré, dialogującej na temat kilku postaci, zabrakło mi jakichkolwiek autentycznych uczuć, intymności i doznawania życia. Zostało jedynie efektowne, ale w gruncie rzeczy monotonne migotanie. Zapewne tym dosadniejsze, że wyrażone za pomocą tak bardzo kłamliwej i powierzchownej techniki, jaką jest fotografia.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- Aurélien Froment / Krzysztof Pijarski. Moiré
- Czas trwania
- 04.06−21.08.2016
- Osoba kuratorska
- Lidia Krawczyk, Karolina Vyšata, Magdalena Ziółkowska
- Strona internetowa
- www.bunkier.art.pl