Cyrulik małopolski: Rodzinne grillowanie
Dawno, dawno temu, w listopadzie roku 2014, w galerii Szara Kamienica otwarto wystawę czwartej edycji konkursu Fundacji Grey House. Wyłonieni w konkursie artyści zapełnili sale chłodnym formalizmem, a zima, którą tytułem Winter is coming wieszczył kurator Piotr Sikora, nadeszła, skuwając Polskę lodem od Krakowa, przez lubelski Labirynt, po sale stołecznej Zachęty. Choć to przecież nie jego sprawka, a raczej jury konkursowego i ostatecznie młodych adeptów sztuk wizualnych, kurator sam chyba przestraszył się trafności swojej diagnozy i lód próbuje stopić, odłamek przeklętego lustra z oka biednego artysty o zmrożonym sercu wydobyć, wzywa, by formalistycznym karabinem rżnąć w bruk. Tegoroczną wystawę opatrzył więc tytułem Walka o ogień i żarliwym opisem, który staje się chwilami niemal manifestem.
Oto więc, wydawałoby się, druga strona medalu, zbiór praktyk bliższy „nowej duchowości”, której manifestacją był już Artysta w czasach beznadziei, a ostatnio jednym z podsumowań Nowy duch Przemysława Chodania. Z reguły jednak im gorliwsze wezwania, tym bardziej rozczarowująca rzeczywistość, tytułowa walka o ogień ma więc raczej temperaturę rodzinnego grillowania. Jest jednak w zarysowanej przez Piotra Sikorę ramie trochę prawdy, a i z finałowej prezentacji wyciągnąć można wcale pouczające wnioski.
Tegoroczna wystawa zapewnia szerszy przegląd ośrodków akademickich niż w zeszłoroczna edycja, grupująca absolwentów uczelni krakowskiej, katowickiej i poznańskiej. W tym roku do tych trzech ośrodków dołączają Gdańsk (Justyna Orłowska) i Warszawa (Norbert Delman). Jest tu i jeden z „Mirosławów” z warszawskiej pracowni Bałki, i jeden z „dzikusów”, młodych artystów śląskich (wywodzących się z kolei często spod skrzydeł Andrzeja Tobisa), których zebrała w swojej książce Marta Lisok. Różnice między nimi nie wydają się jednak szczególnie dojmujące, parę obecnych tu nazwisk można by spokojnie obok „dzikusów” postawić, co udowadnia po raz kolejny, że jakkolwiek zmyślnie wyłuskane, nici łączące zainteresowania artystów wyrosłych na Śląsku nie świadczą o szczególnym differentia specifica, a raczej o dość uniwersalnej wspólnocie zainteresowań.
Zarysowane przez kuratora wspólne ramy to odwrót od autoteliczności artystycznych eksperymentów, wyjście poza duszną pracownię, często w plener. Nie to jednak wydaje się tu najważniejszą zbieżną cechą, ale specyficznie odgrywany humor połączony bądź z introwertyczną fiksacją, bądź z gadżeciarstwem, a także – jednak – pewien nacisk na formę, ale nie abstrakcyjnie uproszczoną i elegancko chłodną, a barokowo zaplątaną i rokokowo zwielokrotnioną. Ten typ myślenia, a czasami być może instynktownego działania, łączy bez mała wszystkich tegorocznych artystów wyróżnionych w konkursie Fundacji Grey House. Objawiać się może poprzez wyeksponowanie pracy jako kilkuelementowego, intermedialnego „produktu” (Delman, Orłowska, Branas), zdublowanie obrazu (Maniak), czy skomplikowanie procesu powstawania prostego skądinąd obiektu (Laska). Nie u wszystkich rezultaty są jednak równie satysfakcjonujące.
Najjaśniejszym światłem świeci Przemysław Branas, artysta najbardziej samoświadomy, dojrzały i swobodnie poruszający się w odmiennych poetykach. Branas lubi ryzyko. I nie mam tu na myśli potencjalnie ryzykownych dla zdrowia performansów z elementami delikatnego samookaleczania, ale motywy, które przepracowuje. Niemal bez wyjątku są one do imentu napakowane semantycznie, czy to jako substancje – sól, cukier, krew, sperma – czy obiekty, jak maska. Wydaje się, że operując nimi dziś niemal nie sposób nie popaść w nieznośną tandetę. A jednak. Branas ściśle kontroluje moment wyjściowy, nie próbuje za to gmatwać dyskursywnego potencjału prac, przez co kolejne warstwy interpretacyjne w pewnym momencie zaczynają narastać samoistnie i naturalnie jak warstwy geologiczne, wraz z czasem i wraz z widzem.
Pozostaje przy tym czujnie ironiczny. Jedna z prezentowanych w Szarej Kamienicy prac to – formalnie – klasyczny, postminimalistyczny prostopadłościan. Obrzydliwie zabawny jest jednak sposób jego powstania – elegancki kub składa się z wosku wytopionego z niedopalonych, wyrzuconych na cmentarny śmietnik zniczy. Proces ten Branas pokazuje na czterech slajdach, jednocześnie podkręcając dramaturgię poprzez długi czas oczekiwania na kolejne fotografie i minimalizując spektakl przez rzutowanie ich w kącie, w maleńkim rozmiarze, niemal wstydliwe je ukrywając. I wreszcie wisienka na torcie, która ujawnia kunszt Branasa – formę dla zgrabnego kuba stanowiła prosta, drewniana trumienka dziecięca. Codzienny performans to odreligijniony spektakl „modlitwy” za anonimowych zmarłych, rzeźbiarskie dziady epoki po minimalizmie, po Bałce i po Gombrowiczu. Sensualna warstwa przeplata się tu z typowo minimalistyczną formą, a wszystko to – jak chciałbym czytać tę pracę – w aurze romantycznych mar. Trop ten nie jest tu bezpośrednio sugerowany, jednak narzuca się nieodparcie. A jak zauważył Mieczysław Porębski, romantyzm to epoka – i tym samym określona wrażliwość – kluczowa dla konstruktu polskiej tożsamości, Branas nasyca więc wreszcie nadwiślańską odmianę „nowego materializmu” lokalnym kontekstem, w odróżnieniu od uniwersalistycznych korzeni prac chociażby święcącej ostatnio triumfy Izy Tarasewicz.
Drugą z prac, Maskę erekcyjną, łączy z Hieną gra pozornym uobecnieniem – tym razem nie anonimowych zmarłych, a nieistniejącego egzotycznego Innego. Maska jest przede wszystkim afunkcjonalna, bo nienadająca się do założenia, a przez wykorzystanie szklistych „źrenic” wręcz rozmywa się granica między maską a twarzą. Nastroszoną egzotyczno-erotyczną formą, Branas puszcza oko do eskapistyczno-politycznej egzotyzacji spod znaku Gruppy, a jednocześnie nadal pozostaje w obrębie zagadnień związanych z formalizmem nowej rzeźby. Kpiarskie zatarcie granicy między maską a postacią, pojęciem, a zdarzeniem, to też na swój sposób kij w oko dla miłośników symplifikujących i naznaczonych blichtrem taniego intelektualizmu prób czytania współczesnego formalizmu przez OOO (object-oriented ontology) i jej pochodne. Maska to swoją drogą zastanawiająco popularny motyw w sztuce młodych artystów z krakowskiego środowiska, nikt jednak nie potrafi jej wykorzystać równie mądrze, co Branas, któremu niestraszne nawet bliskie flirty z czarno-białymi fotografiami Ratimiego Fani-Kayode’a, które stanowiły część Czkawki, prezentowanej swego czasu w MOCAK-u.
Nie rozczarowuje tez Krzysztof Maniak, jako że pokazuje mniej więcej to, co zwykle. W każdej kolejnej kompozycji z artystą wtopionym w leśne poszycie jest jednak jakiś twist, tym razem dyptyk wideo oprócz standardowych skojarzeń z Basem Janem Aderem i zen zawiera dodatek zawadiackiego kuglarstwa w postaci sztuczki z kamieniami wiszącymi nad głową artysty. Można się tu pokusić o uczoną analizę podążającą tropem „dalekowschodnim”, przede wszystkim z uwzględnieniem roli spojrzenia i patrzącego/obserwowanego podmiotu, z wykorzystaniem kategorii śūnyatā, którą w jednym ze swoich kanonicznych tekstów Norman Bryson zderzał z lacanowską piramidą widzenia, choć w tym miejscu takie akademickie roztrząsania sobie daruję. W każdym razie Maniakowi jakoś udaje się nadal rozszczelniać narastający wokół niego dyskurs; jednak bardziej niż na kolejne dokamerowe performansy czekam na faktyczną nowość w jego przypadku, czyli zapowiadane niedawno próby malarskie.
Dalej jest już mniej różowo. Justyna Orłowska przygotowała autobiograficzną, wysoce sentymentalną historię odwołującą się do rytuału postrzyżyn. Artystka nie jest naiwna, ma świadomość tego, jak czułostkowo może to wyglądać, wykorzystuje więc ten aspekt pracy i przejaskrawia tak, by nie pozostawiać wątpliwości, że jest to efekt celowy. Oprócz wideo z zapisem akcji wstawiła więc do galerii obiekt, korzeń-kołtun, który sobie w nim odcinała, oraz fotografię, niewielką i obramowaną, jakby porwaną z nocnego stolika, na której widać ją roztkliwioną, tkwiącą w objęciach matki o niewidocznej twarzy. Sprytnie, ale dla widza pozbawionego emocjonalnego stosunku do całej historii to ciągle dość letnia opowiastka. Adam Laska, jeden z „dzikusów”, prezentuje z kolei, wbrew zaklęciom kuratora, formalizm czystej wody, przybrany jedynie w fatałaszki historyjek o szalonych naukowcach, a zamiast prostych materiałów biorący na warsztat zjawiska i struktury takie jak krystalizacja czy pajęcza sieć. Norbert Delman z kolei odstręcza chłopacką, prostoduszną zaczepnością. Przeznaczona na uliczne demonstracje maska (widać krakowski duch się mu udzielił), jest chyba najsłabszą z realizacji w jego krótkiej karierze.
Najlepiej prezentują się więc ci, którzy potrafią w porę zatrzymać się na progu anegdoty. Reszta gromadki plasuje się wespół na tyłach peletonu. A zatem pal sześć płomienne wezwania i perspektywę konkursowej nagrody – najciekawszy w tej wystawie jest jej mimowolny walor edukacyjny dla artystycznej dziatwy. Cóż bowiem cenniejszego nad wymowną ilustrację kolejnych etapów na drodze do artystycznej dojrzałości?
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Przemysław Branas, Norbert Delman, Adam Laska, Krzysztof Maniak, Justyna Orłowska
- Wystawa
- Walka o ogień
- Miejsce
- Galeria Szara Kamienica
- Czas trwania
- 5.12.2015 - 8.01.2016
- Osoba kuratorska
- Piotr Sikora
- Fotografie
- Grzegorz Mart
- Strona internetowa
- szarakamienica.pl