Cukierek za szkłem. Hanna Rechowicz i Jan Smaga w Zachęcie
Z twórczością Rechowiczów obcowałem od dzieciństwa, nie zdając sobie sprawy z jak ważnym fenomenem się zderzam. Najpierw były to surrealizujące ilustracje Gabriela Rechowicza do książek Marty Tomaszewskiej. Generalnie wolałem disnejowski kicz, ale w PRL-u funkcjonował on na marginesie wizualnej kontrabandy. Co do obrazków Rechowicza, to nawet jako nieświadomy odbiorca musiałem przyznać, że robią swoją podprogową robotę, mimo że nie do końca wiadomo było, co właściwie przedstawiają. Najgłębiej w moją świadomość wygryzł się jednak mural Rechowiczów w barze szybkiej obsługi Frykas w Supersamie. Ojciec lubił mnie tam zabierać po seansach w pobliskim kinie Moskwa. Dlaczego tak cenił sobie Frykasa? Chciałbym powiedzieć, że chodziliśmy tam dla Rechowiczów, a może nawet i dla architektury Jerzego Hryniewieckiego, ale chodziło raczej o zrzucenie z barków brzemienia gotowania obiadu. Frykas załatwiał tę sprawę prędko, po przystępnej cenie, no i był „na trasie”. Oczywiście, nie zastanawiałem się kto zrobił ten mural. Może kucharki? Te same, które szykowały straszne dnia serwowane w jego cieniu? Seanse w Moskwie były fajne, ale posiłki we Frykasie należały do najgorszych jakie zjadłem w życiu; ten bar był świątynią specyficznego PRL-owskiego kulinarnego nihilizmu, warzyw zdezintegrowanych na paćkę bezlitosnym rozgotowywaniem, mącznych zasmażek, soli sypanej garściami gdzie popadnie, żylastych, podłych mięs kryjących się pod burymi sosami – tłustymi, ale pozbawionymi smaku. To wszystko stygło przede mną, ojciec zaczynał irytować się, że nie jem i grymaszę, ja zaś zatapiałem się w wielkim malowidle Rechowiczów – na tyle przestrzennym, by można było je wypełnić wyobraźnią, i na tyle otwartym w swej kompozycji i zamyśle, aby te wyobrażenia mogły przybrać dowolny kształt.
„Odkrycie” Rechowiczów na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku wpisuje się w konstruowanie obrazu PRL-u jako pejzażu nowoczesności, wypełnionego wysokogatunkową plastyką, polską szkolą plakatu i domami wczasowymi wznoszonymi według śmiałych projektów.
Ah! Tyle wspomnień, tyle nostalgii! Były jeszcze inne Rechowiczowskie dekoracje i mozaiki, z którymi spotykałem się na mieście, nie mając pojęcia o żadnych Rechowiczach (baseny Legii!). Większość tych pięknych realizacji nie istnieje; nie ma już ani Supersamu, ani muralu, nie mówiąc o Frykasie z jego cuisine. Dziedzictwo PRL-u jest, jak to się mówi, niejednoznaczne. Podobnie jest z artystycznymi wyprawami w tamte czasy, socmodernistyczną archeologią. Krytyczne badania przeplatają się z nostalgicznymi instynktami, nawet sentymentalizmem, a także mieszczańskimi modami. Był w PRL-u rodzaj mieszczaństwa, który na fali fascynacji Potopem lubił wieszać szlacheckie szable na ścianach mieszkań w blokach z wielkiej płyty. Współczesne mieszczaństwo lubi odwoływać się do nowoczesności, kocha socmodernę, biega po bazarze Olimpia za różnymi PRL-owskimi talerzykami i dzbanuszkami. Gotowe jest stawać w obronie pawilonów z aluminium i szkła, na które czyhają deweloperzy. Za Smyka, Rotundę i Pawilon Chemii gotowi bylibyśmy zginąć, a już na pewno napisać posta na fejsbuku. Człowiek nie jest rośliną, a jednak potrzebuje jakichś korzeni.
„Odkrycie” Rechowiczów na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku wpisuje się w konstruowanie obrazu PRL-u jako pejzażu nowoczesności, wypełnionego wysokogatunkową plastyką, polską szkolą plakatu i domami wczasowymi wznoszonymi według śmiałych projektów. W początkowej fazie transformacji dorobek pary artystów w przestrzeni publicznej bezrefleksyjnie niszczono, a kiedy było już właściwie po sprawie, następne pokolenie zaczęło się nim ekscytować. Około roku 2010 wokół Rechowiczów zaczęło się dużo dziać, i wiele osób, takich jak ja, dowiedziało się wreszcie, kto jest autorem niektórych wspomnień z dzieciństwa. W 2011 roku Max Cegielski opublikował bestsellerową Mozaikę. Śladami Rechowiczów. Rok później Klara Czerniawska wydała Gabera i Panią Fantazję. Obie książki doskonale się dopełniają. Max trzyma w napięciu odkrywając coś, co wydaje się takie znajome, a przecież zostało zapominane. Czerniawska przynosi naukowy, systematyczny wykład na temat twórczości Rechowiczów. Jej praca wyszła w Wydawnictwie 40 000 Malarzy redaktora Jakuba Banasiaka, który w tym czasie był również galerzystą. W swojej galerii Kolonie zorganizował wystawę o projektach duetu, pokazywał też malarstwo Gabriela Rechowicza, podejmując próbę wprowadzanie tego materiału na współczesny rynek sztuki. Te próby trwają: w 2017 roku prace Hanny Rechowicz (zestawione z malarstwem Sławomira Pawszaka) wystawiała w czasie WGW galeria BWA Warszawa.
Wszyscy kochamy zatem plastykę Hanny i Gabriela Rechowiczów i wielu coś chciałby z niej wycisnąć: wspomnienia, ciekawy rozdział z historii polskiego późnego modernizmu, jakiś morał i kontrapunkt dla współczesnej ikonosfery, również pieniądze. Jak dotąd nie udało się natomiast „wycisnąć” z tej twórczości dużej instytucjonalnej wystawy, która systematyzowałaby dorobek warszawskiego duetu. Taką wystawę mogłaby zrobić – na przykład – Zachęta, ale projekt Rechowicz / Smaga. Koło takim przedsięwzięciem nie jest. Wpisuje się raczej w dyskurs (dalszego) „odkrywania”, a także nostalgizowania fenomenu Rechowiczów.
Punktem wyjścia wystawy jest dokumentacja fotograficzna domu Rechowiczów przy ulicy Lekarskiej. Jan Smaga zaczął fotografować to miejsce przed 12 latami, czyli zanim jeszcze sprawa p. Hanny i Gabriela stała się modnym tematem w warszawskim kawiarniach. Ten dom w mitologii Rechowiczów odgrywa ważną rolę. Max Cegielski w swojej książce otwiera do niego drzwi dość szeroko; kto czytał Mozaikę, ten nieźle zna to miejsce. Magiczny dom, czarodziejski, z tajemniczym ogrodem, ze ścinami, po których pełzną organiczne murale, zagracony niezwykłymi przedmiotami, zaaranżowanymi w instalacje. Właściwie już nie dom, tylko matrix Rechowiczowskiej wrażliwości, Gesamtkunstwerk, który w towarzyszącemu wystawie tekście Paweł Polit przyrównuje do Schwittersowskiego Merzbau. Życie jest tu sztuką, sztuka życiem, jedno miesza się z drugim w zaczarowany kogel-mogel.
Piwnica pod Baranami, Kabaret Starszych Panów, dom Rechowiczów. W PRL-u były miejsca i instytucje wprawdzie apolityczne, ale w gruncie rzeczy niemal wywrotowe jako enklawy artystowskiej fantazji w pejzażu, w którym stały wprawdzie te wszystkie socmodernistyczne supersamy i inne cuda, ale który jednocześnie był doszczętnie odczarowany, szarawy i – umówmy się – en général kurewsko depresyjny. Co ciekawe, w pejzażu współczesnej sztuki taki magiczny Merzbau, jak dom przy Lekarskiej, także jawi się jako kolorowy, obcy ptak, wyróżniający się na tle artworldu, który ubiera się, jak wiadomo, na czarno, i wystawia najchętniej w salach pomalowanych na biało. Na artystowską wrażliwość, cały ten estetyczny nadmiar, ornamentalność i realizm magiczny reprezentowany przez dom przy Lekarskiej jest teraz chyba jeszcze mniej przyzwolenia niż za PRL-u. No chyba, że chodzi o Rechowiczów.
Wchodzimy zatem do zachętowskiej sali pomalowanej teatralnie na czarno i zawieszonej od podłogi do sufitu okrągłą setką zdjęć Jana Smagi, dokumentującymi dom Rechowiczów. Fotografie są okrągłe i oprawione w niezwykle ekspresyjne, unikatowe, rzeźbiarskie ramy, pomysłu Hanny Rechowicz, we wspólnym wykonaniu. Dominującą techniką jest metaloplastyka vel kowalstwo artystyczne, uzupełnione skóroplastyką oraz różnymi aplikacjami, przedmiotami, fetyszami i magicznymi kamieniami. W osobnej sali wyświetlany jest rodzaj poklatkowej animacji – dokumentacja procesu wspólnej pracy nad ramami.
Jan Smaga uprawia fotografię totalną, jego zdjęcia, niczym mapa z opowiadania Borgesa, robione są z ambicją stworzenia absolutnej reprezentacji fotografowanych przedmiotów i przestrzeni. Plan, który robił wspólnie z Anetą Grzeszykowską, Skóry, YMCA, ale również projekty dokumentacyjne, takie jak fotografie z pracowni Edwarda Krasińskiego, to tylko niektóre manifestacje tych ambicji. W ich obliczu granica między dokumentacją i sztuką zresztą znika; w pewnym sensie wszystkie projekty Smagi mają charakter dokumentacji i jednocześnie wszystkie, włącznie z tymi nominalnie dokumentacyjnymi, stają się operacjami konceptualnymi.
Fotografie domu Rechowiczów są trochę jak zdjęcia z cudzych wakacji: prowadzą do cudownych przeżyć, ale takich, do których ktoś, kto nie był na tym urlopie, nie ma dostępu; ich przeglądanie szybko staje się nużące.
Nie byłem na Lekarskiej, ale oglądając wystawę, zakładałem, że Jan Smaga sfotografował każdy metr kwadratowy magicznego domu. Większości fotografii nie można właściwie obejrzeć, tak wysoko są powieszone; giną gdzieś pod sufitem wiele metrów na głowami publiczności. Ale to nie szkodzi – tyle jest tych fotografii; mnie w każdym razie zupełnie wystarczyły te, które znajdują się jeszcze w zasięgu wzorku. Na przykład słynne sanie, które stoją w salonie Rechowiczów; znamy je z Wszystko na sprzedaż Wajdy, który właśnie w domu pracy artystów kręcił scenę cyganeryjnej imprezki. Na wystawie sanie powracają w kolejnych zdjęciach, fotografowane z różnych punktów widzenia, w różnych planach. Zanim wrócimy do domu, mamy to naprawdę dokładnie obejrzane.
Smaga fotografuje wnętrza i zewnętrza domu Rechowiczów szerokim obiektywem, odbitki zamyka w kształcie koła. Dlaczego? Z odpowiedzią spieszny Paweł Polit: „Obrazy wpisane w figurę koła stanowić mają samowystarczalne całości: odniesienie składających się na kompozycję kształtów do kolistej krawędzi odpowiada ciągłości zachodzącego we wnętrzu domu Rechowiczów procesu artystycznego”.
Odniesienie do kolistej krawędzi odpowiada ciągłości procesu? Hmm, no dobrze. A ramy? Aby wyjaśnić ich funkcję, Polit sięga aż po Derridę. W każdym razie chodzi przede wszystkim o to, że ramy mają raczej poszerzać pole fotografii niż je zamykać, no i swoją formą rezonować z estetyką Rechowiczowskiego uniwersum widocznego na zdjęciach. Idzie wreszcie o ideę sztuki jako procesu; naprawdę solidną porcję tego ostatniego dostajemy na appendiksie do wystawy, w poklatkowym filmie, na którym Hanna Rechowicz i Jan Smaga kują, spawają przycinają i lutują aluminium, miedź, ołów i stal – zupełnie niczym para Eliadowskich kowali-alchemików.
Do czego to wszystko prowadzi? Paweł Polit konkluduje całe przedsięwzięcie tak: „Umieszczenie tych obiektów [fotografii w rzeźbiarskich ramach – przyp. SS] w galerii otwiera możliwość ich dalszej ekspansji – przeniesienie procesu artystycznego w wielość innych warunkujących się nawzajem kontekstów – wizualnych, przestrzennych i dyskursywnych. Tam stają się one znakami miejsca niedostępnego codziennemu oglądowi – niemożliwego do zobaczenia z zewnątrz i w jednym akcie spojrzenia”. Gdybym miał się podjąć interpretacji tych słów, powiedziałbym, że chodzi o to, że na zdjęciach można zobaczyć jak wygląda dom Rechowiczów, a ramy pozwalają dotknąć materii, z której utkana jest magia tego domu. Takie odczytanie byłoby zgodne z tym, co podpowiada intuicja – jesteśmy wszak na wystawie, która od góry do dołu zawieszona jest zdjęciami z Lekarskiej. Wiemy już zatem, jak to wszystko wygląda. Co jednak mamy zrobić z tą wiedzą? Wystawowa operacja udaje się w tym sensie, że Smaga udowadnia ponad wszelką wątpliwość, iż dom na Lekarskiej musi być naprawdę interesującym miejscem. Fotografie i cały projekt, w który są wpisane, nie dają jednak rady zerwać więzi z tym domem i zaistnieć samodzielnie. Są trochę jak zdjęcia z cudzych wakacji: prowadzą do cudownych przeżyć, ale takich, do których ktoś, kto nie był na tym urlopie, nie ma dostępu; ich przeglądanie szybko staje się nużące. Emocjonalnie zaangażowany we współpracę z Hanną Rechowicz fotograf zdaje się tracić dystans, a konsekwencji my nie dostajemy perspektywy, z której naprawdę głęboko można by wejrzeć w ten hermetyczny świat. Jest jeszcze efekt uboczny, w postaci wydobycia manierycznego aspektu estetyki Rechowiczów. Nie wątpię, że ta manieryczność na Lekarskiej balansowana jest przez magię – ten dom to nie projekt, lecz życie. Tymczasem jesteśmy jednak tylko w Zachęcie i projekt jest właśnie tym, co dostajemy. Życie zostaje więc gdzie indziej, magia też. Trzeba obejść się smakiem, liżąc cukierka przez szkło, w które oprawione są fotografie. Może to jednak i krzepiące, że nie wszystko da się zinstytucjonalizować i miejsca naprawdę magiczne nie dają się tak łatwo ruszyć z miejsca.
Stach Szabłowski – krytyk sztuki, kurator i publicysta. Autor koncepcji kuratorskich kilkudziesięciu wystaw i projektów artystycznych. Publikuje w prasie głównego nurtu, w wydawnictwach branżowych i katalogach wystaw. Współpracuje m.in. z magazynem SZUM, Przekrojem, dwutygodnik.com. i miesięcznikiem Zwierciadło.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Hanna Rechowicz, Jan Smaga
- Wystawa
- Rechowicz/Smaga. Koło
- Miejsce
- Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa
- Czas trwania
- 19.01–17.03.2019
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Kołodziej-Podsiadło
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl