Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia
Skrót
Przyjeżdżamy do Zakopanego, cudna zima, słońce, śniegi po pas – stajemy w pensjonacie Szałas. Gospodarze, sympatyczni państwo Brzozowscy[61], urządzają wieczory muzyczne, na których Egon Petri[62] gra klasyków. Pewnego wieczoru p. Urcia Brzozowska przegrywa kujawiaki ze swoich okolic, z Kujaw, teksty i melodie wywierają na mnie silne wrażenie. Szkicuję pomysły ilustracji do tych melodii, ukrywając się w odległej chacie góralskiej, aby mi nie przeszkadzano. Za powrotem udaję, że byłam na nartach, i przedzierzgam się na nowo w kokieteryjną młodą małżonkę. Niedługo Karol wraca do Krakowa przygotować mieszkanie i rozmówić się ze swym patrem. Pierwsza noc u siebie (mogłabym kiedy o tym napisać), która jest równocześnie pierwszą nocą poślubną, gdyż dotychczas nie mieliśmy odwagi, ani Karol, ani ja, zniżać lotów naszej podniebnej pieśni cherubniczej do spraw zmysłowych, do tego stopnia, że choć przy ludziach byliśmy po ślubie na „ty”, gdy zostawaliśmy sam na sam, przemawialiśmy do siebie per „pan” i „pani”, unikając z nadmiaru wzajemnego uwielbienia wszelkich przyziemnych tematów. Myśl o kujawiakach nie daje mi spokoju, mam już koncepcję gotową, grają mi w uszach te prymitywne, ach jak piękne, budzące nowe obrazy melodie. Odwiedzają nas przyjaciele Karola: Jastrzębowscy[63], Warchałowski, Czajkowski[64], rodzina Karola[65] i moja, Hubert Rostworowski[66], Puszet, Idalcia Pawlikowska[67], dr Rosner[68], Warsztaty Krakowskie, Zygmunt Dygat[69], Adaś[70], prasa, muzyka, literatura, kawiarnia. Czuję, że nie będę mogła się tu skupić.
Nie mam śmiałości zwierzyć się Karolowi, że potrzebuję samotności, więc ułatwiam rzecz w ten sposób, że znikam. Cichaczem jadę do Zakopanego, najmuję pokój w pensjonacie i dwa tygodnie zamknięta bez przerwy siedzę dnie i noce, i odwalam dwie barwne teki Kujawiaków[71]. Przed trzecią teką[72] Karol mnie odnajduje, lecz nastrój mam już przerwany i nie kończę.
Następny skrót
Przeprowadzka na Salwator[73]. Mamy wspaniały taras z widokiem na Wawel i Wisłę. Jastrzębowski mieszka u nas w gościnie. Ja maluję Paschę słowiańską[74] i przygotowuję projekty polichromii sali w Baszcie Senatorskiej na zamku. Maluję nowe bogi słowiańskie[75].
Tymczasem coś źle się czułam, prof. Rosner bada mnie i oznajmia, że jestem w ciąży. Szaleję z radości! Zawsze pragnęłam mieć syna, który by wyśpiewywał poezję Słowiańszczyzny.
Jastrzębowski jest pod wpływem mego stylu. Tymczasem coś źle się czułam, prof. Rosner bada mnie i oznajmia, że jestem w ciąży. Szaleję z radości! Zawsze pragnęłam mieć syna, który by wyśpiewywał poezję Słowiańszczyzny. I będzie torował drogę idei słowiańskiej – Odbudujemy gontyny[76] – będziemy wielbić Chrystusa po słowiańsku! Maluję zawzięcie salę na zamku.
Szyszko-Bohusz[77] prowadzący jakieś wojny ze starym Stryjeńskim i niecierpiący Karola ironicznie dla niego usposobionego, żeby im zrobić na złość, zamyka wykończoną salę na kłódkę, nikomu nie pokazując, niszczy kartony i dąży do tego, żeby malowidło zjadła pleśń[78].
Moje fizyczne siły załamują się, poród niedaleki, ale będę mieć syna! Ten zastuka tomahawkiem w zakute łby „konserwatorów”! Ponieważ Karolowi było za daleko chodzić do Muzeum Art et Métier[79], gdzie pracował, przeprowadziliśmy się na Smoleńską. Karol pracuje w Warsztatach z Warchałowskim i pod ich dyrekcją rozwija się szybko to siedlisko sztuki ludowej i w ogóle miejsce zarodowe nowej sztuki w Polsce. Pojawiają się pierwsze wieści o nastaniu pokoju! Zakończenie wojny!! Radość powszechna. Na ulicach ludzie padają sobie w ramiona. Karol projektuje wyjazd do Paryża.
Następny skrót
Lecznica. – Poród. – Rodzi się córka[80] – jestem wściekła. Drwię z powinszowań, kwiatów i odwiedzin. Rysuję doktorów, karmię z niechęcią dziecko. Po powrocie do domu śpi ta ślicznotka różana w koszyczku umieszczonym na mym łóżku. Zabieram się od razu do roboty[81].
Maluję cykl kolęd franciszkańskich i drugi cykl kolęd ludowych[82]. Wreszcie, żeby się czymś zagłuszyć po przeżytym zawodzie, zakładam z gromadą kochanych bohemów Klub Gałki Muszkatołowej[83] w Esplanadzie. Przyjaciel Russella[84], popularny donżuan i filozof Leon Chwistek[85], bawiący się wówczas malarstwem, znakomity wynalazca formizmu[86], zostaje obrany gwiazdorem klubu. Istnienie klubu było krótkie, ale bujne[87]. Składało się z niesłychanej popijawy przy hucznym otwarciu i niesłychanej popijawy przy zamknięciu klubu z trzaskiem. Przy zamknięciu śród szalonej wrzawy, zabawy i ścisku dorwał się do głosu Litwin Albin Herbaczewski[88], satanista z Zielonego Balonika, znana dobrze figura gaudeana[89]. I zaczął bajdury takie prawić zalanym dyszkantem, że Karol na głos krzyknął: „Uwaga! Baczewski przemawia przez Herbaczewskiego”. Baczewski jest to znana fabryka wódek, więc taki śmiech zahuczał na ten świetny dowcip, że klub o mało się nie zawalił. Herbaczewskiego ściągnięto ze stołu, a on sam tak się rozwścieklił, że potem długie czasy jak nas na ulicy zobaczył, otwierał parasol i z tą tarczą zgardy czekał, aż przejdziemy. Niedługo artystów w tej kawiarni Esplanadzie wstrzymano. Odebrano lokal, a gromadne malatury na ścianach: Pronaszki[90], Chwistka, moje, Jaremy[91], Jacka Puszeta[92] i Tytusa Czyżewskiego[93] – zeskrobano i zamalowano wapnem.
Następny skrót
Dziecko zostawiam w rękach Mamy i w drodze do Francji[94] zatrzymujemy się z Karolem w Warszawie, aby przygotować paszporty i być na otwarciu mej wystawy w Zachęcie[95]. Tutaj poznaję trochę świat warszawski. Przegląd elegancji u Lourse’a[96], literaci, krytycy sztuki i różne znane fisze, sławne piękności, aktorzy. Ośrodkiem życia artystycznego są Kresy[97], gdzie często w niezmiernie miłym, wesołym gronie różnorodnych artystów i sympatyków sztuki czas uciekał rozkosznie. Obdarzeni iście diabelskim dowcipem i inteligencją utalentowani ci ludzie młodzi, pełni żywiołu, o których kiedyś opowie historia kultury polskiej, stanowili istotną treść Warszawy, o zupełnie innym zabarwieniu niż Kraków. Poza spokrewnioną sobie rodziną Karszo-Siedlewskich[98] miał Karol w Warszawie ulubionych znajomych państwa Jentysów[99] w Bristolu. Właśnie przebywał u nich pianista Zygmunt Dygat jako narzeczony Dzidzi Jentys i wybierał się też do Paryża, gdyż chciał przeprowadzić wyższe studia pod opieką Paderewskiego. Zygmunt umówił się z nami, że pojedziemy we trójkę razem. Powodzenie mej wystawy w Zachęcie było fenomenalne. Wszystko sprzedałam[100], dostałam Złoty Medal, najwyższą nagrodę Zachęty[101].
Dalszy skrót
Pa r y ż! Zamieszkaliśmy w hoteliku koło Panteonu, a potem przenieśliśmy się bliżej Montparnasse’u, na rue de Rennes. Zygmuś zabrał się do ćwiczeń, a że Paderewski nie wrócił jeszcze z Ameryki, więc na razie miał zamiar dać koncert u Érarda[102] i pozyskać trochę lekcji. Poznaliśmy bardzo grzecznego p. Frenkla[103], u którego zbierało się trochę Francuzów, Olgę Boznańską[104], hr. Łubieńskich, hr. Rzewuskich, trochę malarzy na Montparnassie, państwa Mickiewiczów[105], syna wielkiego Adama, bibliofila starego hr. Zamoyskiego[106], p. Drzewieckiego[107], w którego willi będąc na „fajfie”, widzieliśmy niezłą studnię rzeźbiarza Wittiga[108] i słuchaliśmy gry mistrza Busoniego[109]. Dalej poznaliśmy dyrektora Vieux-Colombier, p. Copeau[110], i między jeszcze wieloma nowymi znajomościami jednego bogatego Żyda Löwenfelda[111]. Od ruchu i przepychu życia paryskiego zamąciło mi się w głowie. Któregoś dnia obudziłam się wcześnie, obok mnie na szerokim francuskim łożu chrapał w głębokim śnie Karol – piękny i najdroższy. Patrzyłam na niego z miłością, ale i przerażeniem, że świat może mi go odebrać, a ja będę bezbronna razem ze swą sztuką.
Fragment
Przypomina mi się jedna postać paryska, jakby z nieprawdziwego zdarzenia: Olga Boznańska, ale widziana już w okresie swej starości. Milczące, tajemnicze chucherko bardzo interesujące na tle ogromnego a ponurego atelier[112], zawalonego gratami i płótnami, między którymi przemykały się oswojone białe myszki.
Niedaleko okna stały sztalugi, na których od wielu tygodni Boznańska wykończała jakąś nature morte. W kitlu zapiętym pod szyję, o woskowej cerze, uduchowionych rysach wyglądała niby posąg wyjęty na chwilę z ciemności piramidy. Głęboko zapadłe, silnie zapigmentowane czarne oczy jarzyły się ukrytą satyrą. Wieczny papieros w pasemkach ust, na głowie olbrzymi, sinoczarny wał włosów wysoko w kok zaczesanych. Malowała powoli, z przejęciem, a portrety robiła wprost latami. Model się zestarzał, wyłysiał, ożenił, okocił, schudł, ona jeszcze odnajdywała nowe finezje kolorystyczne, musiał pozować, chciał czy nie chciał, chyba że umarł. Boznańska miała swoją klientelę francuską i wielkie uznanie w Paryżu, gdzie siedziała już ze trzydzieści lat.
Wychodzić natomiast samej na wizyty zdarzało się p. Oldze bardzo rzadko, może raz na dwa lata. Właśnie jednego wieczora grono jej wielbicieli francuskich wyprawiło dîner solennel, na którym obecności swej już nie mogła odmówić, i byłam świadkiem takiej ekspedycji, jak wydobywszy z licznych koszy jakieś odświętne ornaty i riusze, zaczęła się wielka artystka przystrajać.
Lata całe stała tak całe dnie przy sztaludze z nieodstępnym papierosem w ustach i w nieodmiennej swej postaci. Po południu, gdy już zmierzch zapadał, odkładała wreszcie paletę, ubierała jakąś wypłowiałą mantylę i z dużą banią blaszaną szła na bulwar po naftę, gdzie znano już dobrze jej charakterystyczną postać. Gdy z naftą wróciła, rozbierała lampkę, czyściła, napełniała naftą i zapalała. Potem żywiła myszki i usiadłszy na kanapie, kręciła papierosy. Wtedy dawał się słyszeć w podwójnych drzwiach atelier jakiś szurgot, poszczekiwanie, otrzepywanie się – drzwi się otwierały, a przez nie wstępowała okazała tęga dama o blond loczkach, w kapeluszu utkanym ze sztucznych fiołków. W mufce niosła mopsika, a za nią wślizgiwało się jakieś nerwowe szczypiórko rodzaju żeńskiego, wycierające pilnie przy drzwiach nogi. Uróżowana piękność była to młodsza siostra Olgi Boznańskiej panna Iza[113], a za nią wyłysiała rzeźbiarka p. Konceska[114], uczennica p. Bourdelle’a[115]. Panna Iza uchodziła w rodzinie i w opinii Olgi za heterę. „Izia się źle prowadzi, Izia jest taka lekkomyślna, fe! Vraiment comme une cocotte[116]”, wzdychała Boznańska,zapominając, że siostrunia ma już dobre sześćdziesiąt latek. Codziennie nieomylnie około siódmej przynosiła panna Iza pieczołowicie skarb i klejnot rodzinny: mopsa Bibi. Astmatyczny i stary ten złośliwiec poddawany był tam co dzień operacji zapuszczania kropel leczniczych do nosa. Obraz był dosyć makabryczny: w otchłannej grocie atelier przy płomyku trzy kobiece cienie jakby makbetowskich zjaw „pastwiły” się nad warczącym groźnie i szarpiącym się tabu. Po skończeniu hecownego rytuału Olga stawiała na piecyku wodę na herbatę w przedhistorycznym saganie. Schodzili się pomału inni znajomi. Rubinstein, zatrzymując się w Paryżu, też często bywał u Boznańskiej, za nim snuły się zawsze jakieś Amerykanki i biutifule angielskie. Bywało wielu także z Polski artystów, będących na studiach w ville lumière[117]. Wychodzić natomiast samej na wizyty zdarzało się p. Oldze bardzo rzadko, może raz na dwa lata. Właśnie jednego wieczora grono jej wielbicieli francuskich wyprawiło dîner solennel[118], na którym obecności swej już nie mogła odmówić, i byłam świadkiem takiej ekspedycji, jak wydobywszy z licznych koszy jakieś odświętne ornaty i riusze[119], zaczęła się wielka artystka przystrajać. W suknię gipiurową z trenem pełnym falban i plis, na co szedł rodzaj alby atłasowej spiętej pod szyją agrafą. Na głowie osiadło jakieś czarne gniazdo z dżetów i flaneli podpięte wysoko z tyłu kwiatami, spod którego spływały czarne strusie pióra. Wykańczała ten pikantny strój pompe funèbre[120] narzucona mantyla, pompadurka w ręku i parasolka z czasów Dreyfusa[121].
W czarnym stroju, z żółtobladą twarzą i sinymi baczkami koło uszu nie mogę powiedzieć, żeby p. Olga nie była wściekle stylowa – tylko że, psiakość, opóźniła swą aktualność o pół wieku.
Zeszłyśmy na dół. „Może zawołam taksówkę i odwiozę panią?” – zaproponowałam. Ale Olga Boznańska miała swoje obyczaje, a do aut niewielkie zaufanie. Tolerowała tylko autobusy, więc doszłyśmy pod Gare Montparnasse, gdzie właśnie jej autobus ruszał z miejsca. Na rozpaczliwe znaki parasolką konduktor zatrzymał wóz i p. Olga, ująwszy w garść swoje treny, wtarabaniła się przy pomocy licznych widzów.
Nowy fragment
Szczęśliwie się zdarzyło, że jeden znajomy Zygmunta wyjechał na jakiś czas i dał nam do dyspozycji swe skromne mieszkanko na Bd de Versailles. Zygmunt ma tam pianino, daje lekcje, prowadzimy sami menaż[122] domowy, Karol smaży kotlety, Zygmunt zmywa talerze. Karol rozmiłował się w rzeźbieniu drzeworytów. Wynalazł jakiegoś Japończyka, u którego kupuje płytki gruszowe i bukszpanowe i dłutka. Na stole u nas pełno porozkładanych smarów, tamponów, papierów do drzeworytu. Ołóweczki wyostrzone, twarde i miększe, puder, scyzoryk, pędzelki, tektury. Zygmunt z Karolem ogromnie się pokumali. Nie mogą bez siebie chwili wytrzymać. Trawią godziny wieczorem na rozmowie i zwykle zasypiam, nie doczekawszy się Karola.
Malarstwo nie daje mi satysfakcji i nie daje mi możności wyżycia się, jak by dał śpiew, taniec, scena. Mnie już niedobrze się robi na widok farb, co kradną mi chwile młodości, nie dając w zamian nic prócz trochę pieniędzy i kilku świstków z recenzjami.
W ogóle doszłam do podejrzenia, że Karola interesuje u mnie głównie talent[123] i że lepiej dla naszego szczęścia będzie, jak skończę z malarstwem, tą obcą siłą między nami. Malarstwo zresztą bardzo mnie męczy i nie leży w moim temperamencie ten ciągły przymus skupienia, cisza, nieruchome pochylenie nad rajzbretem[124]. Malarstwo nie daje mi satysfakcji i nie daje mi możności wyżycia się, jak by dał śpiew, taniec, scena. Mnie już niedobrze się robi na widok farb, co kradną mi chwile młodości, nie dając w zamian nic prócz trochę pieniędzy i kilku świstków z recenzjami. Hm… A więc finisz z malarstwem!!! Pod wpływem tych gorzkich refleksji lecę do stołu, gdzie leżały między książkami i zaczętymi drzeworytami przywiezione do Paryża oryginały mych prac i szast!
szast! szast! – Strzępy rozsypały się po całym pokoju. Było już późno, cisza, więc słysząc odgłosy niesamowite, przybiegł Karol. Przeraził się.
– Przynajmniej teraz będę kochaną dla siebie samej, nie dla pacykarstwa! – zawołałam i podbiegłam do niego radośnie.
– Nie będziesz wcale kochana! – ryknął Karol i odepchnął mnie z wściekłością. Z rozpaczą rzucił się na podłogę i zaczął składać większe strzępki. – Łotrzyce, bestie z Nowej Gwinei – wrzasnął.
Rzuciłam się Karolowi na szyję, ściskałam, całowałam, płakałam, przepraszałam, ale on odepchnął mnie raz jeszcze, porwał poduszkę z naszego łóżka i poleciał do pokoju Zygmunta.
Jeszcze fragment
Trudno jest pominąć nieznaczne nawet epizody wynikające jedne z drugich niby listki z artichaux[125], a potrzebne do notowania powstałego rozdźwięku. Po pożegnaniu się w ten sposób z malarstwem pojechałam do Coty’ego kupić kosmetyków i akcesorii toaletowych, aby podbić Karola jako kobieta.
Ale Karol chodził ciągle zadąsany do tego stopnia, że Zygmunt musiał między nami robić za speakera.
Z podartymi pracami złączone były projekty na Paryż[126] – ponieważ jednak w tym stanie nie można ich było nikomu pokazać, strata dałaby się wynagrodzić zabraniem się do nowej pracy i zgromadzeniem choćby skromnego materiału wystawowego. Mnie jednak ani się śniło wziąć pędzel do ręki. Na tym naelektryzowanym tle zarysowała się na horyzoncie pewna postać. Znany bogacz paryski i mecenas Monsieur Löwenfeld złożył nam wizytę i zaczął interesować się naszymi w Paryżu zamierzeniami. Pewnego dnia Löwenfeld zaprosił mnie samą na śniadanie na Champs Élysées i opowiada o swym doświadczeniu życiowym. Mówi, jakimi drogami trzeba stąpać, aby w Paryżu zdobyć powodzenie i prasę. Gdy zechcę pracować i wystawiać swe obrazy, może mi wszystko ułatwić, mając stosunki i potencję, jaką daje złoto. Tylko trzeba iść za jego radą. Nie zaprzeczam, że miał doświadczenie i że nie byłoby złem skorzystać z takiej ofiarności. Następnie Löwenfeld zaprosił mnie do swego biura w okolicy Madeleine[127]. Pokazał zgromadzone w biurku fotografie nagich dzieł sztuki, które mi się wydały przy naszej rozmowie co najmniej niepotrzebne. Mówił, że pracuje tutaj czasem, z dala od domu i gości. Ma własny teatr w Londynie, który musi mi kiedyś pokazać, przy tym zaangażowany jest bardzo korzystnie w wielu różnych przedsiębiorstwach. Pragnąłby, abym przede wszystkim miała swe atelier, i przyjdzie mi z pomocą finansową. W tym celu ma zamiar zrobić ze mną kontrakt na dwa lata. Za warunek jednak stawia kompletne wykonanie jego programu i rozłączenie się z Karolem. „Jest to – mówi – niepotrzebna dla pani dystrakcja i żadnej przyszłości ten stosunek nie ma. Niech pani mi wierzy, ja znam życie”.
Być może ze względu na jego łysą czaszkę, na starą, opasłą postać nie mogłam skorzystać z tej oferty demona złota.
[61] Juliusz Łukasiewicz, 1892–1951, dyplomata, ambasador. W 1918 roku objął kierownictwo Wydziału Wschodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w latach 1924–1926 był naczelnikiem tego wydziału i dyrektorem departamentu polityczno‑ekonomicznego MSZ. Następnie kolejno poseł RP w Rydze, w Wiedniu, w Moskwie (od 1934 roku ambasador).
[62] Szczegóły ustaleń nie są znane. Do wystawy nie doszło.
[63] Komedia ludowa powstała we Włoszech w połowie XVI wieku, wywodząca się z tradycji antycznej pantomimy. Rodzaj improwizowanego widowiska teatralnego realizowanego według scenariusza, jednak bez rozpisanych kwestii.
[64] Bukolika – utwór poetycki przedstawiający w sposób wyidealizowany uroki życia wiejskiego.
[65] Sempre avanti! (wł.) – Zawsze naprzód.
[66] Plac marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie, położony między Ogrodem Saskim a ul. Moliera, Królewską i Ossolińskich. Znajduje się na nim Grób Nieznanego Żołnierza.
[67] Cezary Jellenta, 1861–1935, pisarz i krytyk literacki, związany z warszawskim środowiskiem radykalnej inteligencji. Redaktor pism literackich i teatralno‑muzycznych, popularyzator kultury.
[68] Mogła być to książka Wiatraki Don Chichota. Pamiętnik‑scenariusz wydana w 1933 roku w Warszawie.
[69] Po śmierci Karola opiekunem prawnym dzieci został jego brat Władysław Stryjeński, 1889–1956, lekarz psychiatra, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, major Wojska Polskiego. W latach 1928–1938 był dyrektorem Zakładu
dla Umysłowo Chorych w Kobierzynie, studiował także prawo. Pracę zawodową ograniczył, gdy w 1938 roku został senatorem (patrz także s. 685, przyp. 14). Jego córka wspomina: „[…] nie wiem, jak brzmiał wyrok sądu: czy [Stryjeńska] miała odebrane prawa rodzicielskie? czy tylko ograniczone? w jakim zakresie? Mam kopię aktu separacji z 20 X 1927 […], a w nim takie jedynie sformułowanie: »W sprawie utrzymania i wychowania małoletnich dzieci – przyjmuje się do wiadomości układ rodziców objęty aktem notarialnym z dnia 6 lipca 1927 r.« itd. W 1929 r. nastąpił formalny rozwód […], ale tam nie było już żadnej wzmianki dotyczącej dzieci. Po śmierci Karola natomiast adwokat Zofii p. Juliusz Perle zwrócił się pisemnie do mojego Ojca z zapytaniem, »czy rodzina śp. Karola Stryjeńskiego zamierza wystąpić o ustanowienie opieki nad dziećmi p. Zofii Stryjeńskiej i zmarłego Karola Stryjeńskiego«. List nosi datę 2 marca 1933 – a więc Zofia spóźniła się, gdyż Ojciec mój odpowiedział adwokatowi, że »uchwałą Sądu Grodzkiego w Krakowie […] zostałem ustanowiony opiekunem małoletnich dzieci po śmierci mego brata śp. Karola Stryjeńskiego. Uchwała powyższa nosi datę 10 II 1933«” (Anna Monika Stryjeńska‑Syrzistie, Opowieści o rodzinie Stryjeńskich, Poronin, dz. cyt., s. 200).
[70] Kawiarnia Sztuka i Moda, założona ok. 1933 roku przez Zofię Raczyńską‑Arciszewską w starej oranżerii przy ul. Królewskiej 11 w Warszawie. „Znalazło się tu mnóstwo zieleni i kwiatów, a także i palmy, całkiem jak w cieplarni.
Bardzo dobrze harmonizowały z tym zwyczajne […] krzesła i stoliki z umieszczonymi na nich lampkami […]. Było to doskonałe tło dla organizowania tutaj wystaw malarskich i pokazów mody, co dało też pełne uzasadnienie nazwie
SiM” (Wojciech Herbaczyński, W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich, Warszawa 1983, s. 153–154). Organizowano tu także m.in. wystawy psów.
[71] „Wszystkie [mleczarnie] spełniały dwa zasadnicze zadania: zapewniały przez cały rok pracującej inteligencji dostępne dla skromnej kieszeni posiłki, przede wszystkim drugie śniadania. Inteligencja jadała obiady późno, około czwartej: biura, szkoły, sądy kończyły się dopiero o tej porze, popołudniowe śniadanie było więc konieczne. Drugie ważne zadanie mleczarni polegało na dostarczeniu mieszkańcom Warszawy w miesiącach wiosennych i letnich taniej, zdrowej i smacznej kolacji, jaką jest zsiadłe mleko z kartoflami – zwłaszcza gdy kartofle są młode – i to jeszcze z koperkiem!” (Jadwiga Waydel‑Dmochowska, Dawna Warszawa. Wspomnienia, Warszawa 1959, s. 141).
[72] Herbatki w Belwederze „urządzała i przygotowywała osobiście pani Marszałkowa [Aleksandra Piłsudska] (przy pomocy panny porucznika Wandy Gertzówny, urzędniczki samodzielnego referatu personalnego). Najwięcej pracy
było naturalnie przy przygotowaniu zimnego bufetu, który to kłopot wobec szczupłości służby spadał całkowicie na panią Marszałkową. Istniała specjalna lista zaproszonych gości, którą Marszałkowa przeglądała od czasu do czasu
i wprowadzała do niej poprawki. Zaproszenia nigdy nie były rozsyłane; zawiadomień dokonywali telefonicznie adiutanci, przy czym nie komunikowali się ze wszystkimi zaproszonymi” (Mieczysław Lepecki, Pamiętnik adiutanta
marszałka Piłsudskiego, Warszawa 1987, s. 82).
[73] Endymion – symbol delikatnej urody młodzieńczej. Według mitologii greckiej – urodziwy pasterz, kochanek bogini księżyca, obdarzony przez Zeusa wieczną młodością.
[74] Aleksander Guttry, 1887–1955, prawnik, tłumacz i krytyk literacki. Wicedyrektor Towarzystwa Szerzenia Sztuki Polskiej wśród Obcych. Redaktor naczelny „Le Théâtre en Pologne”.
[75] W listopadzie 1933 roku w Brooklyn Museum w Nowym Jorku odbyła się Wystawa sztuki polskiej. Pokazano na niej również obrazy Stryjeńskiej. Kilka miesięcy wcześniej, w maju 1933 roku w Salón Nacional de Bellas Artes w Palais de Glace w Buenos Aires odbyła się Wystawa grafiki polskiej. W kiosku udekorowanym polskimi haftami ludowymi pokazano między innymi albumy Stryjeńskiej.
[76] Stryjeńska nawiązuje tutaj do tzw. sprawy Parnella. W 1934 roku Feliks Parnell, tancerz, mąż Zizi Halamy, siostry Lody (patrz s. 722, przyp. 10), zorganizował grupę baletową złożoną z dziesięciu tancerzy. Występowali w całej Europie. Jak opisuje Stryjeńska „[…] z reprodukcji różnych odwalił kostiumy, najdowolniej pozamieniał i spornografizował. Na programach i na olbrzymich plakatach walił moje nazwisko, wrzeszcząc wszędzie, że jestem dekoratorką jego tej szmiry, i jeździł z tym nawet do Berlina, pirat jeden! Grosza jednego nie zapłacił, na próby, na korektę nie zaprosił, nie porozumiał się słowem, ze sceny żywcem zapowiadał, że ja mu komponowałam te papierowe banalne szmacidła i błyskotki, które w swych wyzutych z polskiego gestu prysiudach pokazywał. Okropnie na nazwisku mnie ukrzywdził. I bezkarnie – bo czasu i forsy nie miałam na adwokatów i sądy! I to człowieka szlag może trafić! Trudno tłumaczyć każdemu, że to pomyłka”. W spuściźnie znajduje się również pismo, które Stryjeńska chciała wysłać do sądu: „Wielce Szanowny Panie Sędzio, Teatr Cyganeria bez najmniejszego powiadomienia mnie lub chociażby pro forma zapytania o przyzwolenie skopiował obraz mój Wesele z cyklu Obrzędy polskie i włączył go w program rewii, posługując się do sytości moim nazwiskiem oprócz tego w słowie żywym i w prasie. W międzyczasie para taneczna Parnell – Halama przysłała do mnie parlamentarza w osobie urzędniczki MSZ Pani A. Krasowskiej z prośbą o wybaczenie Cyganerii, że wszelkie dalsze posiłkowanie się mymi rzeczami czy nazwiskiem bez zawiadomienia mnie będzie karalne. W towarzystwie Radcy Warchałowskiego, który był obecny ze mną na przedstawieniu, udałam się do garderoby pp. Parnellów, gdzie zostało postanowione przybycie p. Parnella do mnie do pracowni dnia oznaczonego w celu porozumienia się w sprawie wystawienia Janosika [jednego z utworów w programie baletu], przy czym wobec obecnego Radcy Warchałowskiego, pp. Parnellów i p. Toma [Konrada, aktora kabaretowego, autora skeczów i librett] zastrzegłam się po
raz drugi kategorycznie przeciw używaniu mego nazwiska w rewii bez mej zgody lub wystawienia czegokolwiek złączonego z nim bez mej korekty. Minął czas przygotowań do nowej rewii, ani pan Parnell, ani nikt z Cygarnerii się nie
pojawił. Tymczasem w gazetach w związku z nową rewią znowu zaczęło się pojawiać w zapowiedziach moje nazwisko, łącznie z nim obiecanki o Janosiku, a wreszcie znajomi i krytycy zaczęli z humorem winszować mi sukcesów
zarobkowych (!) przy małym wysiłku pracy, gdyż o dekoracjach i kostiumach w obrazie Janosik wyrażano się z pobłażliwym politowaniem. Wybrałam się osobiście w towarzystwie kilku kolegów, aby naocznie stwierdzić przerażająco
smutną tandetę, którą przemycał dwa razy na wieczór pan Jarossy [Fryderyk, konferansjer w wielu kabaretach i teatrach rewiowych, faktyczny założyciel Cyganerii] pod mym nazwiskiem. A teraz zapytuję, czy dozwolonym jest bezkarne okradanie artysty z jego praw autorskich i z tak dziś trudnych możliwości zarobkowych? Ale stokroć gorzej: czy wolno tak nadużywać nazwiska, które latami uczciwej pracy osiągnęło wysoki poziom artystyczny i cieszy się zaufaniem społeczeństwa, i okłamywać opinię widzów wieczór w wieczór, podając zuchwale marną tandetę sceniczną za moją twórczość, za mój popis przed publicznością. Gorzkie upokorzenie i bezbronność – oto pozycja skrzywdzonego artysty. Jednakże w obawie dalszej tego rodzaju szkodliwej katastrofalnie reklamy poniżającej mój prestiż wobec wydawców, prasy i wielbicieli mego talentu oskarżam Fryderyka Jarossego o oszczercze nadużycie publiczne mego nazwiska, pociągające za sobą krzywdę. I proszę najuprzejmiej wysokiego Sądu o obronę przed dalszą samowolą teatrzyku Cyganeria. Zofia Stryjeńska, Warszawa 1933”. (Patrz także s. 723, przyp. 12).
[77] Chodzi o Związek Zawodowy Polskich Artystów Plastyków. Tarnowski, z którym Stryjeńska się przyjaźniła, wchodził jedynie do Rady Wykonawczej ZZPAP. Głównym celem działalności związku miała być obrona interesów
zawodowych artystów plastyków, wkrótce jednak górę wzięły aspekty ideowe. Jan Tarnowski, 1900–1966, był organizatorem życia kulturalnego, kolekcjonerem i podróżnikiem, kupował i przesyłał Muzeum Narodowemu wiele
cennych dzieł sztuki.
[78] Róża Czetwertyńska z Radziwiłłów, 1884–1949. Czetwertyńscy mieszkali w Żołudku na Kresach, ale często bywali w Warszawie. Róża była właścicielką rezydencji przy Al. Ujazdowskich. Stryjeńska malowała najprawdopodobniej jej córkę Marię Elżbietę.
[79] Właśc. Bazyli Zacharow, Basil Zaharoff, 1849–1936, handlarz bronią i przemysłowiec, jeden z najbogatszych ludzi swoich czasów, który majątek zawdzięczał bezwzględnym i często nieczystym posunięciom. Stryjeńskiej chodzi
najpewniej o książkę Antoniego Marczyńskiego Sir Bazyli Zacharow (król armat). Reportaż.
[80] Stanisław Jarocki‑Rawicz, 1887–1966, malarz i scenograf. Pracował głównie w teatrach warszawskich (Wielki, Narodowy, Nowy, Kameralny i in.), w sezonie 1933/1934 prowadził dział dekoracyjny w Miejskich Teatrach Dramatycznych.
[81] Michał Kondracki, 1902–1984, kompozytor, jeden z organizatorów Związku Kompozytorów Polskich i Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej, wiceprezes Stowarzyszenia Pisarzy i Krytyków Muzycznych, członek Zarządu Towarzystwa Miłośników Tańca Artystycznego. Pisał wiele do prasy, zbierał także folklor muzyczny na Huculszczyźnie, Podhalu i Żywiecczyźnie. Duży wpływ na jego wczesne kompozycje miała twórczość Szymanowskiego. Libretto Popielin zostało zaczerpnięte z I aktu Marchołta Jana Kasprowicza: w jednej izbie odpoczywa położnica, w drugiej sąsiedzi Marchołta zbierają się na uroczystość popielin, tj. poczęstunek z okazji urodzin syna. Recenzent dziennika „ABC” uznał dekoracje Jarockiego za „niefortunną powtórkę pomysłów dekoracyjnych Wyspiańskiego do Bolesława Śmiałego”.
[82] Jan Wałach, 1884–1979, malarz, rzeźbiarz i grafik, po studiach w Krakowie i Paryżu wrócił do rodzinnej Istebnej. Wieś, jej mieszkańcy i przyroda były głównymi tematami jego prac. Warchałowski przez wiele lat był propagatorem
jego twórczości.
[83] Grupa artystów skupionych w Komitecie Paryskim (w skrócie K. P. – stąd nazwa), zawiązanym w 1923 roku na ASP w Krakowie w celu zorganizowania wspólnego wyjazdu na dalsze studia do Paryża. W skład grupy wchodzili
m.in.: Seweryn Boraczok, Jan Cybis, Józef Czapski, Józef Jarema, Artur Nacht, Tadeusz Piotr Potworowski, Hanna Rudzka‑Cybisowa, Zygmunt Waliszewski. W Paryżu, dokąd kapiści wyjechali w 1924 roku, ich opiekunem artystycznym i nauczycielem był Józef Pankiewicz. Kapiści odrzucali wszelkie treści literackie twórczości plastycznej, skupiając się wyłącznie na zagadnieniach czysto malarskich, głównie kompozycji barwnej. Z końcem 1931 roku członkowie ugrupowania powrócili do kraju. W Polskim Klubie Artystycznym w hotelu Polonia w Warszawie odbyła się wówczas ich pierwsza wystawa, zorganizowana w dużej mierze z inicjatywy Karola Stryjeńskiego. Wiosną 1933 roku w siedzibie Związku Plastyków w Krakowie kapiści założyli także teatr Cricot. Na tej eksperymentalnej scenie, drwiącej z mieszczańskiej obyczajowości, poszukiwali formuły łączącej słowo, muzykę, malarstwo i taniec. W marcu 1934 Cricot prezentował się w Warszawie. Grano Mątwę Witkacego, Śmierć fauna Tytusa Czyżewskiego oraz Serce panny Agnieszki i Św. Mikołaja na 66 piętrze Józefa Jaremy. Warszawska publiczność przyjęła spektakle dość chłodno, uznając je za zbyt hermetyczne i niezrozumiałe. W 1934 roku odbyła się w IPS‑ie ich czwarta, ostatnia wystawa.
[84] Józef Czapski, 1898–1993, malarz, krytyk sztuki, prezes Komitetu Paryskiego i jeden z głównych propagatorów idei kapizmu. Malował portrety, pejzaże, martwe natury. Autor pracy o Józefie Pankiewiczu i wielu innych dotyczących malarstwa. Od 1945 roku w Paryżu, współzałożyciel paryskiej „Kultury”.
[85] Właśc. Rosynant – koń Don Kichota, synonim szkapy.
[86] Wałach pochodził z Istebnej koło Wisły.
[87] Zygmunt Waliszewski, 1897–1936, malarz i rysownik, członek kapistów. Uprawiał malarstwo ścienne i sztalugowe.
[88] Jan Cybis, 1897–1972, malarz i krytyk sztuki. Współzałożyciel kapistów, od 1945 roku profesor ASP w Warszawie. Uprawiał malarstwo olejne, akwarelowe i rysunek, przedstawiał głównie martwe natury, kwiaty, pejzaże.
[89] Artur Nacht‑Samborski, 1898–1974, malarz, pedagog, członek kapistów. Po wojnie profesor Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Malował głównie martwe natury,
pejzaże i portrety.
[90] Tadeusz Cybulski, 1878 – 1954, malarz, rzeźbiarz, krytyk i scenograf. Tworzył głównie pejzaże, martwe natury i studia portretowe. Rzeźbił także portrety zaprzyjaźnionych osób. Projektował kostiumy i scenografie teatralne. Był członkiem Cechu Artystów Plastyków „Jednoróg”, Zrzeszenia Artystów Plastyków „Zwornik”, a w latach 1913–1918 pełnił funkcję wiceprezesa Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych. W latach 1933–1939 współpracował jako scenograf i konferansjer z teatrem Cricot.
[91] Na wystawę otwartą 23 marca złożyło się 229 prac artystów: Seweryna Boraczoka, Jana Cybisa, Józefa Czapskiego, Józefa Jaremy, Artura Nachta, Tadeusza Potworowskiego, Jacka Pugeta (rzeźby), Hanny Rudzkiej‑
Cybisowej, Janusza Strzałeckiego, Doroty Seydenmanowej, Stanisława Szczepańskiego i Zygmunta Waliszewskiego. Była to czwarta wystawa grupy, zarazem druga w kraju i ostatnia. Zebrała bardzo dużo recenzji, w tym wiele krytycznych.
[92] François Villon, 1431 – po 1463, francuski poeta późnego średniowiecza, autor ballad zebranych w tomie Wielki testament, łączących wspomnienia ziemskich uciech z pełną grozy wizją śmierci.
[93] Rois de vie (fr.) – królowie życia.
[94] August Hlond, 1881–1948, kardynał, od 1926 roku arcybiskup gnieźnieński i poznański, prymas Polski, salezjanin.
[95] Aleksander Kakowski, 1862–1938, arcybiskup metropolita warszawski, kardynał, ostatni prymas Królestwa Polskiego, polityk.
[96] Francesco Marmaggi, 1870–1949, kardynał prezbiter, prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, dyplomata watykański. Nuncjusz w Rumunii, Czechosłowacji i Polsce (1928–1934).
[97] Władysław Korniłowicz, 1884–1946, kapelan wojskowy, działacz katolicki. Współorganizator pierwszych drużyn harcerskich na ziemiach polskich, założyciel i redaktor kwartalnika „Verbum”, od 1920 roku opiekun duchowy zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża i prowadzonego przez nie Zakładu dla Ociemniałych w Laskach.
[98] Stryjeńska zmieniła wyznanie rzymskokatolickie na ewangelickie, by wziąć ślub z Arturem Sochą. Powróciła do Kościoła katolickiego jesienią 1937 roku lub wiosną następnego.
[99] Florian Sobieniowski, 1881–1964, tłumacz języka angielskiego i krytyk literacki. Na polski przełożył m.in. Shawa i Conrada, na angielski Jarosława Iwaszkiewicza, Stefana Żeromskiego i Wesele Wyspiańskiego.
[100] Chodzi najpewniej o biuro lub salon sklepowy w hotelu Bristol.
[101] List dotyczył prawdopodobnie stosunku Stryjeńskiej do malarstwa kapistów, którego nie była entuzjastką.
[102] Gra słów z łac. mente captus – szalony.
[103] Janina Maria Romanówna, 1906–1991, aktorka dramatyczna, debiutowała we Lwowie, następnie występowała w teatrach warszawskich.
[104] Zofia Lindorfówna 1905–1975, aktorka teatralna i filmowa związana z warszawskim Teatrem Narodowym.
[105] Dziś plac Marszałka Józefa Piłsudskiego.
[106] Silentium perfectum (łac.) – Cisza doskonała.
[107] Grabscy: Halina z Ostrowskich, 1902–1990, córka poetki Bronisławy Ostrowskiej i rzeźbiarza Stanisława Ostrowskiego, i Zdzisław, 1905–1973, ekonomista i działacz społeczny, syn premiera. Stryjeńską z Grabskimi łączyły stosunki towarzyskie: „[…] osławiona Zosia u nas w domu była miłym, częstym gościem i przyjacielem szczerym, i niestrudzonym współpracownikiem Ojca przy polichromii Starego Miasta […]. A za moich czasów owa rzekomo burzliwa pani Zofia zrobiła niezwykle podobny portrecik naszej rocznej Elżbiety – pucułowatej, wpisanej w ciemne tło z rozbudowanym motywem haftu na pomarańczowej sukience. Obiecała mi w nagłym przypływie serdeczności portretować co rok – wyprosiłam co dwa lata – Elżbietę »aż do zamążpójścia«. Następny portrecik, późniejszy trochę, kiedy Elżbieta chodziła już do przedszkola, w granatowym fartuszku w groszki, był namalowany przez Stryjeńską w zimnej gamie i wydawało się rzeczą niepojętą, jak może osiągnąć taką intensywną czystość koloru, używając do malowania i płucząc pędzle w tak potwornej brudnej brei, której nie dawała zmienić. Malowała zwykłymi akwarelowymi »guziczkami«. Kiedy skończyła portrecik, dała Elżbiecie pędzelek i farbę i kazała zachwyconej dziewczynce zrobić małe punkciki‑groszki na całym fartuszku” (Halina Ostrowska‑Grabska, Bric à brac, dz. cyt., s. 393–394).
[108] Szpital psychiatryczny św. Jana Bożego w Warszawie.
[109] Jan Ciepliński, 1900–1972, tancerz i wybitny choreograf, w latach 1918–1921 tancerz Teatru Wielkiego w Warszawie, w sezonie 1925–1926 w Les Ballets Russes. Był dyrektorem i choreografem m.in. Baletu Królewskiego w Sztokholmie, baletu opery w Budapeszcie, Polskiego Baletu Reprezentacyjnego.
[110] Janusz Jędrzejewicz, 1885–1951, polityk, pedagog, pułkownik, legionista, jeden z przywódców obozu piłsudczykowskiego. Działacz Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, poseł na sejm, senator. W latach 1931–1934 minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego, później premier. Przeprowadził reformę szkolnictwa.
[111] Juliusz II, 1443–1513, właśc. Giuliano della Rovere, od 1503 roku papież. Wielki mecenas sztuki, wspierał m.in. Bramantego, Michała Anioła, Rafaela.
[112] Fiodor Szalapin, 1873–1938, rosyjski śpiewak operowy, bas, jeden z największych w historii opery. Występował w najsłynniejszych teatrach operowych świata, kilkakrotnie gościł w Warszawie.
[113] Borys Godunow, ok. 1552–1605, od 1598 roku car. Także tytułowy bohater opery Modesta Musorgskiego, w której wybitną rolę grał Szalapin.
[114] Rurykowicze – dynastia książąt ruskich i carów moskiewskich wywodząca się od legendarnego wodza normańskiego Ruryka, założyciela państwa staroruskiego w drugiej połowie IX wieku.
[115] Teodora, ok. 810 – po 867, cesarzowa bizantyńska, żona Justyniana I.
[116] Kawiarnia Italia przy ul. Nowy Świat 23.
[117] Cyrk Braci Staniewskich mieścił się w murowanym gmachu na rogu ul. Ordynackiej i ul. Okólnik. Działał od 1882 do 1939 roku (bracia Staniewscy przejęli go w 1929 roku) i mógł pomieścić trzy tysiące osób. Arena miała specjalną konstrukcję, dzięki której można ją było wypełnić wodą. Często odbywały się tam m.in. walki zapaśników.
[118] Józef Szperber, 1888–1944, malarz, profesor w Miejskiej Szkole Sztuk Zdobniczych i Malarstwa w Warszawie, członek Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.
[119] Władysław Skoczylas był dyrektorem Departamentu Sztuki w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w latach 1930–1931.
[120] Festspiele (niem.) – tu: festiwal. W Salzburgu od 1877 roku odbywają się m.in. festiwale mozartowskie.
[121] Grandios (niem.) – wspaniały, imponujący.
[122] Adwokatów o tym nazwisku pracowało wówczas w Warszawie kilku.
[123] Leopold Jan Binental, 1886–1944, skrzypek, publicysta i muzykolog. Prowadził badania nad życiem i twórczością Chopina. Był organizatorem wystawy pamiątek i dokumentów chopinowskich w Warszawie w 1932 roku. Autor monografii Chopin, życiorys twórcy i jego sztuka, Warszawa 1937. Współtwórca i członek zarządu stołecznego Instytutu Fryderyka Chopina.
[124] W 1934 roku Binental wydał książkę Chopin w paryskim Les Éditions Rieder.
[125] Szczęsny Rutkowski, 1887–1940, malarz, krytyk, publicysta, członek Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, Polskiego Klubu Artystycznego, warszawskiej grupy formistów. W latach 1933–1935 dyrektor Instytutu Propagandy
Sztuki.
[126] Kordian Józef Zamorski, 1890–1983, generał brygady, w latach 1928–1935 zastępca szefa Sztabu Generalnego, później komendant główny Policji Państw. Studia na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych przerwała mu służba w Legionach. Był wiceprezesem IPS‑u.
[127] Henryk Grohman, 1862–1939, i jego bracia byli spadkobiercami Ludwika Grohmana, założyciela łódzkiej fabryki bawełny. Pod kierownictwem synów przekształciła się ona w kombinat włókienniczy. W 1921 roku fabryka Grohmanów połączyła się z fabryką rodziny Scheiblerów, tworząc największy kompleks przemysłowy Łodzi.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Zofia Stryjeńska; opracowanie: Angelika Kuźniak i Magdalena Budzińska; przedmowa: Angelika Kuźniak
- Tytuł
- Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia
- Wydawnictwo
- Czarne
- Data i miejsce wydania
- 09.11.2016, Wołowiec
- Strona internetowa
- czarne.com.pl