Zintegrować nieprzewidywalne. Rozmowa z Joanną Warszą
Adam Mazur: Może zacznijmy od tego, co studiowałaś.
Joanna Warsza: Studiowałam w Warszawie wiedzę o teatrze, a potem dwa lata w Paryżu na Université Paris 8 kierunek pomiędzy wydziałem tańca i performansu z Beatriz, dziś Paulem, Preciado, a gender studies z Hélène Cixous, zresztą wspólnie z Ewą Majewską, oraz historię sztuki i filozofię. To były bardzo ciekawe lata, studia po studiach.
A po powrocie do Polski?
Po powrocie z Francji zostałam zaproszona do TR Warszawa, by pracować z Hannah Hurtzig nad Czarnym rynkiem użytecznej wiedzy i niewiedzy w 2004 roku, instalacją dyskursywną, żywym dziełem sztuki i sztuką partycypacyjną. Bardzo inspirujące było to, że Hannah nie przynależała do żadnej dziedziny, tylko łączyła je wszystkie: performans, teorię, dokument, research, teatr, sztukę, filozofię. Pracując w TR, poznałam Grzegorza Jarzynę, który chciał otworzyć teatr na działania interdyscyplinarne. Zaproponowałam mu Akcje TR, cykl inspirowany krytyką instytucjonalną i tańcem konceptualnym, w którym artyści sztuk wizualnych mieli pracować z teatrem jako budynkiem i instytucją. Zaprosiłam między innymi grupę Sędzia Główny, żeby zawirusowała Śluby panieńskie Aleksandra Fredry w reżyserii Grzegorza Jarzyny, dosłownie weszła na scenę w czasie przedstawienia. Mimo że projekt odbył się za zgodą aktorów, natychmiast ujawnił napięcia między nieprzewidywalnością performansu a strukturą przedstawienia. To było bardzo ciekawe, choć wybuchowe doświadczenie. Paweł Althamer wprowadził widzów o piątej rano przednimi drzwiami, a wyprowadził od razu tylnymi i zabrał na oglądanie wschodu słońca na szczycie Pałacu Kultury. Anna Baumgart przeniosła swoją sypialnię do TR, kwestionując teatr jako instytucję powszechnie dostępną tylko na przykład od godziny 19.00 do 21.00. Artystka zainscenizowała bezsenność (na którą sama cierpi) jako przeżycie dla osoby, która samotnie spędzi noc w teatrze. Te projekty były sposobem pokazania, jak artyści wizualni patrzą na teatr, najczęściej go kwestionując; jak wiemy, do dziś jest wiele spięć i nieporozumień między tymi dwoma obszarami. Powoli jednak zaczęłam zdawać sobie sprawę, że dyskurs wokół takich działań był bliższy sztukom wizualnym i sama powoli wyemigrowałam do tej dziedziny. Obecnie żyjemy w paradygmacie performatywnym – taniec obecny jest w muzeach, i trudno sobie wyobrazić wystawę bez choreografii; wówczas, prawie 15 lat temu, był sposobem poznawania się na nowo. Pamiętam, że często galerzyści czy artyści wręcz szczycili się tym, że nie lubią teatru, choć do niego nie chodzili i go nie znali. Ta sytuacja bardzo się zmieniła.
Byłaś wtedy w związku z Tomaszem Platą?
Wcześniej. Lata z Platą były czasem krystalizacji i kwestionowania różnych zainteresowań. Obydwoje byliśmy po wiedzy o teatrze, ale interesowaliśmy się sztuką współczesną, tańcem konceptualnym i performatyką. Poszliśmy innymi ścieżkami, ale wciąż mamy podobne zainteresowania. Tomek współprowadził galerię sztuki, dziś jest dziekanem wiedzy o teatrze.
Później stworzyliście legendarny związek z Jankiem Sową.
Janek Sowa zdecydowanie wpłynął na mnie bardziej politycznie. Podróżowaliśmy po świecie, tuż po tym, jak Janek napisał doktorat na temat teorii postkolonialnej, czytając eseje krytyczne podczas backpackingu. Do dziś często pracujemy razem.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 22 numerze Magazynu „Szum”.