Żeby coś zacząć, najpierw musisz się zanurzyć. Młodzi w Domu Słowa Polskiego
Spacerując w ramach tegorocznego Warsaw Gallery Weekend, byłam czasem pytana, jaka wystawa podobała mi się najbardziej. Było to pytanie pod pewnymi względami kłopotliwe, choć nie dlatego, że nie było galerii, które mogłabym polecić. Wynika to raczej z osobistej perspektywy – jeśli jest bowiem w działalności warszawskich galerii coś, co mnie szczególnie interesuje, to ich umiejętność rozpoznawania aktualnych trendów w sztuce i ich prezentacji polskiej publiczności. Podobnie jednak jak w roku poprzednim, tak i teraz przekonałam się, że WGW nie jest imprezą sprzyjającą tego typu sytuacjom – co jest zresztą zrozumiałe ze względu na charakter imprezy. Z drugiej strony, jednak trochę szkoda, że właśnie tak to wygląda. Chlubny przykład takich galerii jak Stereo – która jako pierwsza pokazała u nas sztukę postinternetową i wprowadziła estetykę tzw. nowej rzeczowości – pokazuje, że mają one jednak możliwości mapowania sztuki aktualnej i mogą to robić dynamiczniej niż duże instytucje artystyczne.
Jeśli więc coś z tej edycji zapadnie mi w pamięć, to paradoksalnie wydarzenie spoza programu WGW, które się do niego mimochodem przykleiło ze względu na lokalizację – chodzi mi o wystawę Co z rzeczami, którymi nie chcę się dzielić? w Domu Słowa Polskiego. Zorganizowana przez Griffin Art Space wystawa jest także zapowiedzią powstania galerii Wschód, która ma rozpocząć działalność w 2016 roku. Kurator wystawy, Piotr Drewko, zaprosił do niej trzech artystów (Justin Morin, Łukasz Sosiński i Mateusz Choróbski) i urządził pokaz niezwykle efektowny, a pod względem atmosfery bliski zeszłorocznemu pokazowi Piotra Łakomego w jednej z klatek schodowych DSP (Stereo).
Mimo że przestrzeni tutaj jest sporo, na wystawie znajdziemy raptem osiem prac, porozrzucanych niby nonszalancko, a jednak z dużym wyczuciem. Nie może być zresztą inaczej, skoro dominują tu duże formaty: przy wejściu od razu w oczy rzuca się Krzywa Mateusza Choróbskiego, kilkumetrowy, miedziany łuk zawieszony pod sufitem i, co ciekawe, podłączony do prądu (jeśli więc potrzebujecie silnych wrażeń w kontakcie ze sztuką, polecam dotknąć). Fascynację prostymi figurami geometrycznymi artysta ujawnia jeszcze w pracy Kąt, umieszczonej nieopodal i zbudowanej z trzech świetlówek. Chciałoby się powiedzieć, że w tym erudycyjnym zestawie brakuje jeszcze koła i kwadratu (a może są, tylko akurat nie znalazły się na wystawie?), choć przyznać trzeba, że w czasie ostatnich miesięcy Choróbski przeszedł ciekawą ewolucję. Z jego ostatnich wystaw w białostockim Arsenale i Zonie Sztuki Aktualnej zapamiętałam go jako raczkującego postkonceptualistę i gubiącego się w anegdotach niebieskiego ptaka, a tutaj, proszę, mamy radykalnego minimalistę, który widzowi ma do przekazania niewiele, a w zasadzie – nic (przynajmniej literalnie). Jedyne co pozostaje, to czysto wizualna przyjemność, jaka może płynąć z patrzenia na te piękne obiekty. Ich chłód i industrialny charakter został skontrowany pracami Justina Morina, lekkimi i mieniącymi się pastelowymi kolorami. Morin jest chyba najbardziej znany ze swoim instalacji-zasłon i jedną z nich znajdziemy na wystawie (How to drape the snake eyes cover, 2015). Towarzyszy jej także rzeźba w formie metalicznej tuby (Silver lips, 2011) i dwa abstrakcyjne obrazy o dziwnej, jakby fluidowej kolorystyce (Skin paintings, 2011). Porównując prace Choróbskiego i Morina, widać, że ten drugi ma jednak trochę więcej fantazji i biegłości w konstruowaniu swoich prac, a ich forma nie jest aż tak oczywista i wyczuć można w nich skłonność do popartowej zabawy.
Prace Łukasza Sosińskiego sytuują się gdzieś pomiędzy Choróbskim i Morinem. Mniej w nich blasku, a więcej surowej chropowatości, ale za tymi dość gruboskórnymi formami kryje się dowcip i zamiłowanie do mikronarracji. Sosiński chyba lubi bawić się paradoksami, co widać w instalacji Myśli większej wagi – dwie liny, zaczepione w jednym punkcie sufitowej konstrukcji, kończą się ciężkimi betonowymi głośnikami ustawionymi na podłodze. W momencie wejścia pomiędzy głośniki słyszalny jest szum, który jednak milknie gdy tylko oddalimy się od instalacji. Inna jego praca, Całe uniwersum możliwości, także jest rodzajem oczka puszczonego do widza; zostajemy tutaj skonfrontowani z formą banalnie prostą, ale w umyśle artysty funkcjonującą jako zaproszenie do tworzenia szeregu scenariuszy możliwych do realizacji przy pomocy tego jednego, nadgiętego lekko stalowego pręta.
Warto zauważyć, że prace Sosińskiego są najbliższe narracji kuratora, który przedstawia wystawę jako opowieść o myśleniu, a może raczej procesie błądzenia od jednej idei do drugiej. Jest to spacer swobodny, z którego co najwyżej wyłaniają się enigmatyczne, lecz uwodzące powidoki jakichś rzeczy; w wędrówce ma dodatkowo pomagać przestrzeń hali DSP, w której prace zdają się rozpływać. Niejeden pewnie podrapałby się po głowie, zastanawiając się, o czym w takim razie jest wystawa, ale odpowiedź jest tu dość prosta: chodzi o czysto estetyczne wrażenia, w których czasem plącze się jakaś historyjka czy też kształcik – a czasem nie. Artyści zdają się bawić z widzem, niby coś chcą nam powiedzieć, ale jednak nie do końca. Bez wątpienia jest to przyjemny i na swój sposób szczery koncept, ale nasuwają się też bardziej krytyczne uwagi.
Przede wszystkim, w wystawie Piotra Drewki brakuje mi realnie nowej propozycji artystycznej – czuć tutaj mocną afektację minimalistyczno-industrialną poetyką Stereo, a tacy artyści jak Sosiński lub Morin mogli by pewnie bez problemów wystąpić na wspólnym pokazie z Gizelą Mickiewicz czy Piotrem Łakomym. Z kolei najmłodszy uczestnik tej wystawy, czyli Mateusz Choróbski, zdaje się aspirować do miana czołowego polskiego reprezentanta nowego formalizmu. Jeśli więc kurator podświadomie wskazuje nam jakiś kierunek na przyszłość, to być może jest to właśnie ta dwuznaczna tendencja, którą niektórzy opatrują także mianem „zombie formalizmu” (jednak bardziej w stosunku do malarstwa). W tym sensie wystawa Co z rzeczami, którymi nie chcę się dzielić jest dla mnie potwierdzeniem pewnego stanu w sztuce; na nowe pewnie będziemy musieli jeszcze poczekać, tymczasem zjawiska, które jeszcze niedawno wydawały się świeże, powoli zaczynają się stawać się u nas standardem i powszednieć, nawet jeśli ciągle budzą entuzjazm w młodym środowisku. Jednak cokolwiek nie myśleć o nowym/zombie formalizmie, trzeba przyznać, że mamy na naszej scenie kilku młodych artystów – jak to ujął Karol Sienkiewicz, „powielających wzorce z Berlina czy Londynu” – którzy są coraz bardziej głodni fejmu, ale nie przekłada się to jeszcze na współpracę z galeriami. Wschód może stać się dla nich przystanią i w tym sensie wypada kibicować tej inicjatywie.
Kolejną kłopotliwą sprawą jest pomoc Griffina, bez której młode środowisko jak zwykle nie może sobie poradzić i współpraca z deweloperem zaczyna być dla niego ogólnie przyjętym standardem (a zresztą nie tylko dla niego). Nikt się już nie zastanawia nad konsekwencjami płynącymi z takiej współpracy, a przecież bywa, że instrumentalizacja działań idzie tu w parze z finansowym uzależnieniem. Przykład Czułości dobitnie pokazuje, że po zakręceniu kurków przez dobrodzieja można się już nie podnieść; Czułość w zasadzie od roku tkwi w stanie wegetacji, a żeby wystąpić na WGW, chwyciła się rozpaczliwego pomysłu występu w Poligonie – kamienicy wykupionej przez innego dewelopera i dobrotliwie oddanej na rok artystom. Wschód jeszcze nie ma sprecyzowanej sytuacji lokalowej, nie wiadomo również jaka będzie przyszłość tej inicjatywy, ale nie życzę jej takiego końca. Zastanawiam się też, czy naprawdę nie jesteśmy w stanie zrobić czegoś, żeby ten deweloperski standard zmienić? To problem na osobną dyskusję, ale środowisko warszawskich galerzystów powinno chyba wziąć go pod uwagę. Może na następnym WGW, zamiast absurdalnych dyskusji o Polakach na Manhattanie, powinno zorganizować się debatę o polityce lokalowej Warszawy? Takie rozmowy miały miejsce podczas poprzednich edycji Warszawy w Budowie, ale efektów za bardzo nie widać. Warszawskie galerie zdają się więc tkwić w apatii, jeśli chodzi o nowe zjawiska artystyczne, ja tymczasem coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy w tym mieście naprawdę nie da się zacząć niczego, nie zanurzając się wstępnie po uszy w… polityce promocyjnej deweloperów?
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Mateusz Choróbski, Justin Morin, Łukasz Sosiński
- Wystawa
- Co z rzeczami, którymi nie chcę się dzielić?
- Miejsce
- Galeria Wschód
- Czas trwania
- 25.09-18.10.2015
- Osoba kuratorska
- Piotr Drewko
- Strona internetowa
- griffin-artspace.com