Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Maurycy Gomulicki
Ballada o Barnabie idzie mniej więcej tak. Był sobie Barnaba, który był największym kuglarzem w okolicy, lubił dziewczyny, a one go lubiły też, wszystko dobrze się układało, aż pewnego razu Barnaba zobaczył szubienicę, a na niej dwa kruki. Kruki rozmawiały ze sobą, co się stanie z Barnabą po śmierci i nie wróżyły mu dobrze. Barnaba zmartwił się i poszedł do klasztoru, aby tam się modlić i uciec przed losem. Wszystko byłoby dalej dobrze, gdyby nie, powiedzmy, motoryka Barnaby, która miała się nijak do szeptania godzinek. Ale i na to Barnaba miał sposób, wymykał się grzecznie z mszy i po cichutku, pięterko niżej, w jakiejś małej kaplicy przed Matką Naszą Maryją skakał swoje fikołki. Zobaczył to mnich, naskarżył do opata, opat zszedł na dół i pochwalił – jak pięknie i po bożemu Barnaba skacze.
Tak leci (do akompaniamentu gitary) wiersz W.H. Audena i Barnaba jako żywo przypomina mi Maurycego Gomulickiego. A więc jest to w moim przekonaniu artysta religijny.
Po pierwsze, idąc tropem popkultury, o której zajmująco mówi Gomulicki, trzeba by przypomnieć proste odkrycie Internetu – że gdyby te figurki Matki Boskiej z rozłożonymi ramionami (do których mógł wywijać Barnaba) pomalować na różowo i zmrużyć oczy przypominają, z całą swoją symetrią i przyzwoleniem, cipkę… a kto jak kto, ale Gomulicki jest wielkim popularyzatorem sztuki erotycznej. Po drugie – odkąd nie ma Boga i religii, z bezinteresownych zajęć związanych z wyobraźnią ludzkości została tylko sztuka, a do tej Gomulicki, jak się wydaje podchodzi namiętnie, bez wyrachowania i z pełnym oddaniem. Po trzecie cieszę się, że przyszła mi ta religijność do głowy, bo idąc do niego, obawiałem się, jak zniosę tę całą jego erotyczną politurę. Aż tu nagle! Bach. Jestem się w stanie zgodzić z Gomulickim nawet wtedy, gdy opisuje szczęście jako narysowany przez włoskiego komiksiarza dom, zamieszkiwany przez bandę transwestytów z nieustannym, jak to powiedział, wzwodem i overflow! A czemu nie!
Zresztą mam dużo więcej takich wrażeń, ale będę musiał zacząć od samego początku, kiedy to przyszedłem do niego aby zrobić mu jako taki portret, a nie szukać interpretacji jego prac. Poza tym nie sądzę, żeby tego potrzebował.
– Weszłeś? – spytał przez domofon tego ranka i dla pewności jeszcze raz dodał – po przekątnej przez podwórze – a potem już zobaczyłem jego głowę w otwartych drzwiach klatki żoliborskiego bloku. Mimo śniegu był w adidasach, krótkich spodniach w kolorze, który do niedawna w naszej szerokości geograficznej znano tylko z atlasów tropikalnych ptaków, i fluorescencyjnej bluzie. Taki strój tematyczny piłkarza, jeśli wybaczy mi to porównanie.
W mieszkaniu spytał, czy zrobić kawę, a ja zacząłem się zastanawiać, czy skoro już weszliśmy, zdjąć buty. Była to na wskroś licealna wizyta. Co potwierdziło się tym bardziej, gdy zza drzwi wyszła mama Maurycego, a ja speszyłem się i wiedząc, że rozmawiać będziemy o jego sztuce, która przecież pełna jest ociekających cipek, różu i rozkoszy, zaprosiłem go na spacer. Bo jak, kiedy mama? Mimo to nieugięty Gomulicki zaprosił mnie do pokoju i tak, w butach, trafiłem do jaskini nastolatka, która będzie stanowić tło do całej rozmowy.
Nie to, żebym lekceważył Maurycego Gomulickiego. Jestem nim olśniony od pierwszego spojrzenia. Usiedliśmy, zapaliliśmy papierosy i nim zaczęliśmy nadawać, już miałem wrażenie, jakbym cofnął się o dwadzieścia lat. Nad łóżkiem (zamiast krzyża) wisiał wielki, przestrzenny, komiksowy napis „Aaaaa!” – na użytek stosownych okoliczności, a każda jedna rzecz w pokoju zyskiwała udział w wielkiej kolekcji przedłużeń estetycznych właściciela. Są tam dalej, wiem o tym, projektowane przez niego różowe figurki, sterty książkowych pornosów klasy B, łóżko przykryte bursztynowym futrem, inne, idące pewnie w miliony, erotyczne artefakty. I kiedy ja oniemiały przyglądam się temu bogactwu, Gomulicki zaczął mówić o Stillerze i Malapartem, ba!, czytał na głos fragmenty jego opowiadań (ta sama estetyzacja rzeczywistości, ten sam overflow). Jak tu teraz zmienić temat? Jak w ogóle zacząć rozmowę, przytłoczony takim image?
Dla Gomulickiego nie stanowiło to kłopotu. Szczęście? Proszę bardzo. Design? Sztuka? Smutek? Małżeństwo? Dzieci? Meksyk. Polska? Wszystko proszę bardzo. Teraz mówimy o tym, a teraz o tym, albo wróć, znowu o tamtym. Jak w liceum, kiedy jest może w tych rozmowach mniej porządku i logiki, ale każda rzecz na którą spojrzy świadomość ma tyle energii, aby wypełnić cały widnokrąg i zająć niemal fizycznie. I tak przez dwie godziny robiliśmy fikołki skacząc od tematu do tematu. Mówił, szyła mu noga, ja zastanawiałem się, czy się nie męczy, i czy sam przypadkiem nic nie straciłem w życiu, bo mi nie noga nie szyje, staram się zachować chłód (ale po co?) i bardziej wyglądam, jakbym umarł, a on właśnie jest te swoje dwadzieścia lat wcześniej i cały czas mówi. I dlaczego tak jest?
Ze wspólnych wyjaśnień niewiele wynikało. Mnie się te wszystkie róże zawsze średnio podobały, uważałem je za drogę na skróty, ja chcę mieć kobiety nieufne, bibliotekarki, całą rzeczywistość skrytą tajemnicą; on, żeby się przed nim otwierały, „wyskakiwały z majtek”. Potem, czym jest szczęście. Szczęście to nic trwałego, mówi, są tylko momenty rozkoszy, chwile. Nie zgadzamy się zupełnie, a jednak idę za nim i wsadzam na bieżąco w jakieś pass partu tego chłopca w ortalionach, który piłkę wymienił na akcesoria erotyczne. Łapię się już wszystkiego, jego witalność przede mną mi nie pasuje, razi. O co chodzi?
A może… patrzę jeszcze raz na ten pokój, na niego i nagle przychodzi mi do głowy, że już widziałem takie miejsca. Przemek Bogdanowicz, chyba największe nazwisko polskiej reklamy, miał taki chłopięcy bajzel w gabinecie, nad biurkiem obraz Sasnala, ale nie, to też nie. Który z nich, miał oprócz bałaganu wolę, żeby robić sztukę? Jak go w takim razie objąć. Jak przyszpilić?
Może na sztukę go złapię? Na władzę? Już mu maluję na Żoliborzu jakiś pawilonik, w którym by nauczał wolności, zmysłowości w sztuce i życiu codziennym, różowy, a jakże, i czy by nie chciał, przecież ma możliwości, dogada się z dzielnicą, kuszę… Ale Gomulicki i tego odmawia. Jakby mu dali zaprojektować kolejny park, zrobiłby to z przyjemnością, ale żeby robić cały czas parki? Dlaczego? Widzę, że czułby się ukarany.
Gdzie jest więc klucz? Pojęcie szczęścia? Opisuje chwile ekstazy, przedzielone wielkim smutkiem („tygodniami unikam ludzi”) , a potem już na końcu rozmowy wyciąga tego Baldazzini’ego. Coś jakby orgazm w stanie ciągłym.
Rozglądam się jeszcze raz po pokoju, przed drzwiami trafiam na obraz kobiety w zmysłowej pozie (po opisy ociekających cipek trzeba już się zgłosić do niego) i dochodzi do mnie, że cała ta erotyka jest tylko emanacją świata, jakim go widzi Gomulicki. Zmysłowego, pełnego rozkoszy, wcale nie smutku, że całe to jego jeżdżenie, Meksyk, Polska, rezygnacja z powagi, jest celebracją, ruchem, sposobem na miłość do świata. Tu musi sfotografować dziewczynę, która się dla niego rozebrała, tu znaleźć pokój z którym będzie mieszkał z synem w Meksyku. Nigdy nie miał problemu z designem i pięknem, z kolekcjonerów woli tych, którzy kupują na rympał, a nie kolekcje. Życie!
Wcześniej nie cierpiałem jego waginetek. Co to za nazwa w ogóle? Waginetka? Teraz widzę w tym religię. Gdy ludzki umysł rozebrał Boga na części pierwsze i zamknął wyobraźnię w sztuce, tacy jak Gomulicki znaleźli dla niej obiekty pierwszej czci, blisko ciała, samej istoty życia. Są najprostszym emblematem codziennej rozkoszy – wstawania, picia kawy, podążania za pragnieniami, realizowania ich. To nie jest nic na skróty. Nie znam nikogo, kto zachowałby tak wiele z tego uroku młodości. Siły, ale jednocześnie zabawy. To rzadki typ. Także fizycznie. Z klatki bloku, z dresu wystaje głowa typowego szlachetki. Typowa, a przecież tak rzadka.
– A czemu powiedziałeś „wszedłeś?” z błędem? Przecież mówisz, że zwracasz uwagę na język.
– „No tak, ale przecież czasem się mylę.”
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Wojciech Albiński
- Tytuł
- Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Maurycy Gomulicki
- Fotografie
- Szymon Rogiński