ZAWSZE CHCIAŁEM BYĆ ARTYSTĄ, ALE MOGĘ TYLKO O NICH PISAĆ: Maciej Sieńczyk
Adalbert Stifter, dziewiętnastowieczny austriacki nowelista, pisał rzeczy miękkie, wzruszające, nieledwie z tej miękkości i miłości ocierające się o okrucieństwo (jakby udławić kogoś futerkiem) i na końcu zaciął się tak nieszczęśliwie przy goleniu, że aż poderżnął sobie gardło i umarł. Od kilku miesięcy żyję tą historią, wydaje mi się, że każdy pisze jak on i każdego z nim porównuję. Także Macieja Sieńczyka. „Bo ty łączysz taką koślawą naiwność i przeźroczystość z okrucieństwem”. Na wspomnienie o Stifterze Sieńczyk od razu jest poruszony, wymienia zamieszczony w jakiejś antologii niemieckich opowiadań (skąd on to zna?) swój ulubiony tekst, który po przeczytaniu staje się dla mnie kluczem do jego sylwetki i kończy całość tej charakterystyki. Więc żeby nie tracić czasu, od razu przejdźmy do końca.
Adelbert von Chamisso w noweli Przedziwna historia Piotra Szlemila napisał o człowieku, który sprzedał diabłu swój cień i choć od tej pory posiadał niezmierzone bogactwa, był wszędzie wytykany palcami i nieszczęśliwy. Na początku tejże noweli bohater pojawia się w kurtce, którą później gdzieś gubi i do której tęskni, jakby stanowiła dla niego powrót do dawnego życia. Takoż i ja Sieńczyka od zawsze wyobrażałem sobie w takiej kurtce. Dżinsowej, z lat dziewięćdziesiątych, jakie łatwo można było kupić jeżdżąc do zjednoczonego Berlina lub Turcji. Z futerkiem lub nie, w jednym z wielu odcieni błękitu, czasami dekatyzowaną. Nie wiem, skąd ta kurtka: ze starego zdjęcia autora na okładce Hydrioli, z wrażenia, jaki może chce rozpostrzeć tak a nie inaczej portretując siebie (do twarzy mu w takiej), w każdym razie gdy spytałem go, gdzie kurtka, odpowiedział, że ma, ale teraz nie założył. Niemniej i on później w rozmowie wzdycha: ach, no właśnie, ta kurtka. Może wzdychał, bo już znał Szlemila.
I to właściwie po puencie. Co ona oznacza? A że na przykład staje się sławny, co sprawia, że czuje się jak człowiek bez cienia. „Podatność na pochlebstwa prowadzi do korozji mojego charakteru” – mówi. Albo też, że to jego świadomy wybór aby pisać niejako przeźroczyście. Dzisiaj trudno robić to jak romantyk, dodaje. Puenta może też świadczyć o ogólnym emploi artysty, które zadziwia swoją schludnością, ale i jeśli dobrze pamiętam z zajęć statystycznych, o ścisłym plasowaniem się w dominancie ludzkiego zbioru. Może przez tą kurtkę szukałem u niego czegoś, co mogłoby być takim przesunięciem w historię, pąkiem campu, ale i tego brak. Camp? Przepraszam. Na Sieńczyku kolejne odcienie beżu, warstw ubrania, jesienne liście, ogólna schludność postaci. Raczej typ niż osobowość.
– Czy to pan?
– Ja.
– Nie poznałbym pana.
Mimo to siadamy. Pociera ręką czoło, tłumaczy się, że nie zaprosi mnie do domu, bo właśnie wylał herbatę (widzę jak polewa parkiet i kanapę drobnymi przechyleniami szklanki). Teraz dopija piwo, zgadujemy się, że fascynująca przeźroczystość jego pisania to z fascynacji Raymondem Rousselem i ruszamy do parku, gdzie zaczyna narzekać. A to właśnie na sławę, a to na dziwactwa wieku średniego. Jego zbiory starych książek zajmują coraz więcej miejsca (widzę sterty zetlałych i pożółkłych druków obok tych plam herbaty). Narzeka też na chałtury, których robi bez liku, a chciałby jeszcze wypuścić ze dwa, trzy albumy (!). Jest w tym jednak delikatny, wie że mu nie pomogę i w przerwach poleca też pewne ułatwienia w życiu codziennym, których mu zazdroszczę (osoba bliska, ale z mieszkania obok).
Choć jest rosły, właściwie go nie widać. Sam uważam, że pisze najlepiej w Polsce, ale skąd, dlaczego? Przyszedłem to odkryć. I co? Popularny mit cierpiącego człowieka, któremu sztuka rozwiązuje wszelkie dewiacje wybuchem oryginalności, jakoś się nie przykłada. Jako artysta odzieżowo nie do rozpoznania, być może także w lesie. Na czym więc polega jego fenomen? Kinga Dunin napisała, że na obnażaniu polskiego Pacanowa. Z pewnością. A co więcej, dlaczego najlepiej?
Może to jest tak, żeby wrócić do tej puenty, że ta jego rezygnacja, powiedzmy, z funkcji języka, żeby coś znaczył, pokazywał go, wychodzi mu jednak bokiem. Pisze sobie niby takie przeźroczyste zdanie o sprzątaniu mieszkania (kiedyś przecież te wyschnięte plamy po herbacie trzeba zmyć), o takie: „W moim mieszkaniu zrobiło się nieprzyjemnie, odkąd nie było komu sprzątać, musiałem zrobić to sam. Aby zamiatanie posuwało się szybciej, wyobraziłem sobie, że paproszki i drobiny kurzu śpiewają. Wkrótce praca przedzierzgnęła się w coś prawie miłego, a w każdym razie nie była już tak bardzo męcząca.” – a ja od razu widzę czystą duszę, która ma odwagę i świadomość, że jeśli nie wyzna, nie powie największych swoich sekretów najprostszym językiem, zawsze będzie tkwić w matni, pomieszaniu i grzechu. I dusza mówi. Mówi na przykład tak: „Jestem jeszcze dość młodym człowiekiem, ale od lat muszę nosić okulary ze względu na krótkowzroczność.” I tak: „Panie kapitanie, a czy zna pan historię mężczyzny, który okaleczył się, aby żywiej odczuwać otaczający go świat? Czy jest w tych cytatach Pacanów? Najwłaśniejszy. Ale jest też okrucieństwo wobec innych, siebie, przeźroczystość i w końcu poezja.
Widać to też w obrazkach. Pytam go, dlaczego malowane przez niego twarze niemal zawsze wyglądają jak maski pośmiertne. Chwyta wątek, i zgaduje, „że to pewnie przez ten atlas patologii, stamtąd przerysowywał ciała i może dlatego, że nie umie rysować”. I tu zaczynają się tłumaczenia, że jednak się stara, przerysowując swoją twarz, dla znalezienia różnic ćwiczy mimikę. Jest w tej naiwności jednak paradoks. Nie brakuje mu przecież świadomości artystycznej. Te drobne figurki z komiksów: Człowieczek, Hydriola, Kobieta-liść, to często wariacje na temat dziewiętnastowiecznych historii niesamowitych, pełnych chochlików i innych zjaw, a przy okazji wehikuły dla piszczącej w nich duszy autora. Język, jak sam powiedział, jest blisko pomysłów Raymonda Roussela.
Co o nim myśleć. Skąd ta wrażliwość? Próba znalezienia klucza, też bardziej wynikająca ze mnie niż z niego. Jest w powieści Raymonda Roussela Locus Solus, niesamowity opis parku, który rozciąga się za piękną i tajemniczą furtą, a za nią są już same dziwactwa (dźwig układający mozaikę z ludzkich zębów). I tenże opis kojarzy mi się opisem furty do parku w rodzinnej Czerei Oskara Miłosza, który przytacza Czesław Miłosz, jednym tchem dodając na stronach Ziemi Urlo, że być może wrażliwość i mistycyzm jego wuja, wziął się z ogólnego ciśnienia, które przyniosła mu emigracja. W skrócie: samotność wali na dekiel, ciśnienie idzie w mistycyzm.
Z tym, że mistykiem można być jeśli zawierzy się, po kolei najpierw że istnieje materia, potem, że istnieje idea. Co do Roussela trudno znaleźć tam nawet cień rzeczywistości. Tak samo patrzę na historyjki Sieńczyka. Gdyby tylko ich połowa nie była właśnie o tej duszy, która próbuje stać się przeźroczysta, a jednak nie może. Całość tego konceptu i podjętych przy nim wysiłków robi jednak wielkie wrażenie. Jak ze Stifterem. Niby to wszystko jest zabawne i płoche, a jednak teraz, gdy myślę o Sieńczyku w oddaleniu od tego spotkania, przypomina raczej o samotności i okrucieństwie życia niż czymkolwiek innym. Jakby nadwrażliwość, która próbuje dla siebie znaleźć miejsce w nieprzeszkadzającej nikomu metodzie, nie mogła się tam zmieścić. Jakby brakowało mu tej kurtki, która da mu schronienie. Wychodzi Pacanów, ale i powykręcane wbrew anatomii ręce na znak sympatii i zgody.
Póki co pijemy kawę, jest dla mnie nadzwyczaj uprzejmy, dba o to, żeby było gdzie zapalić papierosa, przewiduje moje drobne gesty i potrzeby. Podobnie i ja staram się go słuchać i nie mówić, więcej niż i tak mówię. Opowiada o zbiorach pocztówek, mieszkaniach bogatych ludzi na Saskiej, których widać w ich oknach jak w akwariach. Wspomina o Lublinie i Ożarowie Mazowieckim, gdzie jego mama leczyła kręgosłup u doktora Palucha, a u którego żony ja leczyłem zęby. Małżeństwo Paluchów nas zbliża, ale ostatecznie autor tych komiksów pozostaje mi nieznany. Co by musiał powiedzieć takiego, żebym poczuł się nasycony, że wiem, kto to Sieńczyk, nie wiem. Bo że to taki sobie duszek bez cienia, nie uwierzę.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Maciej Sieńczyk