Zasada mniejszego zła. Spojrzenia 2015
Wizualną oprawę poprzedniej edycji Spojrzeń zdominował efektowny dywan w czarno-białą szachownicę, po którym przechodziło się do kolejnych prac, w dużej mierze będących produkcjami filmowymi lub krótkimi wideo. Jeśli potraktować ówczesny wybór jako zapowiedź nadchodzącego zwrotu kinematograficznego, to w tym roku mamy chyba do czynienia ze zwiastunem (albo potwierdzeniem) zupełnie innej tendencji. W wyczyszczonej z dodatkowych upiększaczy galerii dominują prace, które najlepiej odnajdują się właśnie w białych, wyizolowanych od otoczenia przestrzeniach – czy to galeriach, czy to loftach. Są atrakcyjne wizualnie, ale niejednokrotnie – bo nie zawsze – enigmatyczne; zdają się wabić jakąś opowieścią, ale gdy staniemy obok i spróbujemy się wsłuchać, ta niesamowita historia zanika gdzieś w powietrzu. Najwyraźniej nie była ona przeznaczona dla nas; naiwne oko i ucho człowieka nie są w stanie przeniknąć tego języka, tak samo jak tajemnicze są dla nas nas umysł zwierzęcia, bycie rośliny czy energia kosmosu.
Wchodząc do galerii i widząc spektakularną pracę Izy Tarasewicz oraz instalacje Alicji Bielawskiej, które zaskakująco dobrze komponują się z muralem Agnieszki Piksy, niejeden pewnie przecierał sobie oczy ze zdumienia. Bo jak to możliwe, żebyśmy znowu znaleźli się na wystawie typu Czysta formalność, która nie tak dawno temu zamknęła się w lubelskim Labiryncie? Albo na Minimalnych formach realności, która trwała przez wakacje w Bunkrze Sztuki? No cóż, wygląda na to, że zwrot ku rzeczom, który od kilku lat rozpala umysły humanistów, dotarł wreszcie (choć w różnym stopniu) do świadomości polskich kuratorów (co ciekawe, mocno zapóźnionych już nie wobec sceny światowej, ale nawet rodzimych artystów, którzy temat przedmiotów zaczęli eksploatować dużo wcześniej). Nowy materializm najwyraźniej przypadł do gustu również członkom jury Spojrzeń, dzięki czemu możemy oglądać w Zachęcie misterne konstrukcje z linii, rurek, kocyków, lin, kamieni, aluminium czy zabarwionej gliny. Ta kondensacja rzeczy jest cokolwiek dziwna, bo przecież mamy do czynienia z sytuacją konkursową, gdzie powinna panować różnorodność, a nie unifikacja.
Najbardziej podobni w tym zbiorze są Tarasewicz, Bielawska i Piotr Łakomy. Ta pierwsza przygotowała instalację inspirowaną kształtami modernistycznego kwietnika i największego akceleratora na świecie, czyli Wielkiego Zderzacza Hadronów z CERN w Genewie. Nie jest to oczywiście próba stworzenia pracy z pogranicza sztuki i nauki, ale osobliwy wyraz czysto estetycznych fascynacji; jej praca ma fantastyczny rozmach i zimny, futurystyczny sznyt. Widoczne tutaj jest także zamiłowanie artystki do anegdoty – w środku turbionowej konstrukcji zamieściła ona całe mrowie mikro-instalacji i obiektów o bliżej nieokreślonej funkcji
Prace Alicji Bielawskiej, choć formalnie bardzo bliskie Tarasewicz, rządzą się inną logiką. Artystka nie szuka już bezpośrednich powiązań z formami użytkowymi; przeciwnie, jawnie afirmuje brak funkcjonalności swoich prac i ich abstrakcyjny, poetycki charakter. Interesuje ją głównie materia i doświadczenie fizyczności przedmiotów. Instalacje Bielawskiej są miękkie, kolorowe i zaprojektowane z myślą o człowieku. W niektórych z nich, przypominających kokony z kocyków, chciałoby się ukryć.
Gdzieś pomiędzy Bielawską i Tarasewicz sytuuje się Piotr Łakomy ze swoją instalacją Nieskończony pokój. Podobnie jak Bielawska, Łakomy tworzy prace w odniesieniu do ludzkiej skali i pozostał wierny tej regule także na Spojrzeniach. Jego instalacja zdaje się przywoływać sytuację biwakową – jest tu namiot i obiekty o organicznych kształtach, podobnych czy to do drzewnych konarów, czy ludzkich kończyn. Z namiotu emanuje ciepłe światło i właściwie każdy obiekt skrywa w sobie jakieś nawiązanie do plastra miodu. W porównaniu do prac Bielawskiej i Tarasewicz, propozycja Łakomego wydaje się skromniejsza, bardziej wyciszona, ale jednak ciągle jest atrakcyjna, bo przecież mamy tu i niby woskowe, przyjemne wizualnie materiały, co i połyskliwe aluminium (motywy industrialne zawsze w modzie). Dodatkowym plusem jest lokalizacja jego instalacji w osobnym pomieszczeniu, gdzie nie musi konkurować z koleżankami (a zarazem estetycznymi siostrami).
Prace tej trójki różnią się od siebie niuansami, ale gdyby zacząć analizować ich ogólne znaczenie, wyszło by na to, że chodzi tu w zasadzie o to samo: o obiekt, rzecz, jego status pośród innych rzeczy i miejsce człowieka w tym układzie. Według Grahama Harmana, jednego z głównych promotorów ontologii przedmiotów, każde istnienie na świecie, także człowiek, jest rzeczą, i wszystkie rzeczy są równe. Każda z rzeczy ma także swój zestaw cech i wartości, które są niezależne od otoczenia. Jeśli więc wybieracie się do Zachęty, pamiętajcie – te przedmioty nie są stworzone tylko po to, żebyście je oglądali i po swojemu interpretowali. To niezależne byty, tak samo jak my.
Chyba nie muszę zanadto tłumaczyć, dlaczego taka perspektywa, dowartościowująca przedmioty, została entuzjastycznie przyjęta w świecie sztuki. Na fali rosnącego zainteresowania ontologią przedmiotów Harman wyszedł nawet ostatnio z projektem estetyki nierelacyjnej, czyli takiej, która bierze pod uwagę autonomiczność dzieł sztuki. Czy się przyjmie? Na pewno ma duże szanse (szczególnie w galeriach prywatnych), w końcu nie ma niczego przyjemniejszego niż nadawanie ważkich znaczeń sztuce, która na pierwszy rzut oka wydaje się kolejnym wariantem zombie formalizmu.
Zasadniczy problem z ontologią przedmiotów jest jednak taki, że żąda od nas niemożliwego. Nawet jeśli założymy, że pora postawić znak równości pomiędzy istotą ludzką a każdą inną rzeczą, to jak właściwie zrozumieć tą sytuację? Jak wyjść poza własną, ludzką perspektywę, nazwy i interpretacje? Czy człowiek może choćby w minimalnym stopniu zrozumieć, jak wygląda świat z perspektywy, dajmy na to, kamienia? Na te i inne problemy związane z modą na nowy materializm zwracał uwagę ostatnio Andrew Cole w artykule opublikowanym w letnim numerze „Artforum”; sygnalizował w nim on przy okazji, że w przypadku sztuki taka nowomaterialistyczna estetyka kończy się właściwie prostym personifikowaniem przedmiotów i beztroską fetyszyzacją towarów.
Patrząc na prace Izabeli Tarasewicz, Alicji Bielawskiej i Piotra Łakomego, właściwie nie odnajduję argumentów, które broniłby ich przed powyższymi zarzutami. Czy mamy bowiem tutaj do czynienia z czymś więcej niż po prostu z pięknymi rzeczami, które kuszą nas swoją aurą lub – no właśnie – bliską człowiekowi skalą, animistycznymi sugestiami? Oczywiście, nie zabraniam nikomu mieć nadziei, że w zetknięciu z nimi przeżyje coś więcej niż estetyczną ekstazę, ale ja osobiście kapituluję, przynajmniej jeśli chodzi o ten dział sztuki najnowszej.
Na tym tle dość zastanawiająco prezentuje się mural Agnieszki Piksy, tym bardziej, że jest w zasadzie tłem do formalistycznego pojedynku Bielawskiej i Tarasewicz. I nawet tego nie ukrywa, więcej, na jednym z jej rysunków znajdziemy ironiczny komentarz koleżanki: „O, hej. Twoja praca będzie wyglądała jak parodia pracy Alicji Bielawskiej”. I tak faktycznie wyszło, biorąc pod uwagę, że jej mural, przedstawiający etapy życia człowieka i nawiązujący do teorii strefizmu Leona Chwistka, złożony jest z wielobarwnych linii i matematycznych wykresów. W zasadzie ciężko się połapać w tym skomplikowanym diagramie, który jest równocześnie także samplem poprzednich wystaw artystki i wywodem o zakłóceniach w przekazie obrazu (znamienne). Najciekawiej w tym miszmaszu wypadają satyryczne rysunki Piksy, podoczepiane w dolnej części muralu, choć muszę przyznać, że wśród tych wernisażowych żarcików brakowało mi jednego: „Co ja właściwie tu robię?”. Obecność Agnieszki Piksy na Spojrzeniach jest dla mnie dość zastanawiająca. Jest to w końcu konkurs obecnie cieszący się największym uznaniem w Polsce, gdzie mają być prezentowani artyści jeszcze w miarę młodzi, ale mający już konkretne osiągnięcia, rozpoznane na polu ogólnokrajowym. Ciężko powiedzieć to o Piksie, która jest może celebrowana w Łodzi i Krakowie ( i zresztą niewykluczone, że jej kandydatura została przeforsowana przez dwie, związane z Łodzią, członkinie jury) , ale poza tymi miastami mało kto o niej słyszał.
W tym kontekście jako artystka całkowicie i wieloznacznie osobna jawi się Ada Karczmarczyk ze swoją pracą Oblubienice. Karczmarczyk jest niewątpliwie najdziwniejszą artystką z całej „spojrzeniowej” piątki i komu jak komu, ale jej nie można zarzucić formalizowania i wbijania się w modne trendy. Artystka z reguły jest podejrzewana o pozorowanie, ponieważ wiele osób nie jest w stanie uwierzyć, że robi to, co robi, zupełnie na serio. „Ewangelizuję w sposób entertainmentowy” – mówi o swojej praktyce Karczmarczyk, a efekty jej starań mogą wprowadzić w głęboką konsternację. Mimo to artystce udało się zjednać przychylność części kuratorów (dwójka jej największych fanek zasiada w jury Spojrzeń) i młodego środowiska artystycznego, które akceptuje jej inność i szczerość. To oczywiście jest na swój sposób wzruszające, ale obserwując kiełkującą karierę Karczmarczyk, mam wrażenie, że jest to sytuacja szalenie dwuznaczna, w której mamy do czynienia z praktyką opierającą się na sytuacjach, nad którymi nie panuje sama artystka. Najbardziej wymowną z nich jest choćby powód, dla którego Karczmarczyk zaczęła interesować się religią – a jest nim obsesyjna miłość do Oskara Dawickiego, którego przez dłuższy czas nękała nawiedzonymi liścikami i mrocznymi kukiełkami, wysyłanymi na adres galerii Raster. Teraz co prawda artystka zaczyna się dystansować od tego okresu (nawet Dawickiego określa per „bohater”, jakby to była postać wymyślona na użytek jej projektu), tak czy siak za każdym razem, gdy sobie o tym przypomnę, to nachodzą mnie wątpliwości. W jakich kategoriach powinno oceniać się taką sztukę?
Obecność na Spojrzeniach jest na pewno dużym wyróżnieniem dla Karczmarczyk, ale także wyzwaniem. Praca pokazana w Zachęcie nie może być w końcu byle czym, a konkurencja jest spora i wyspecjalizowana w produkcji spektakularnych instalacji. Projekt Oblubienice, choć zapowiadał się naprawdę odstrzałowo, w zasadzie na tle reszty wypada letnio. Teledysk przygotowany na wystawę jest dość prosty i zasadza się na obrazie podrygującej artystki, która wciela się w rolę rozseksualizowanej metafory trzech kościołów – ewangelickiego, katolickiego i prawosławnego. Niby jest zabawnie, choć kto zna inne prace artystki, może poczuć się zawiedziony. Dodatkowym wątpliwym elementem w przypadku tej pracy jest dla mnie jej wymowa, właściwie dość konserwatywna. Wiadomo, że wynika to trochę z nowych poglądów Ady, ale jednak jak słyszę jej piosenkę o mężczyźnie-Bogu i kobiecie-kościele: „On jest niczym kochający mąż/ Ona niczym kochająca żona/ W świętym podniebnym domu./ On pracuje w biurze/ Ona wychowuje dzieci/ I walczy z hałasem”, to jednak mi opada mi szczęka. Ciekawa jestem co na to powiedzą feministki, jak Agata Pyzik, która niedawno zachwycała się się subwencyjnym i transgresywnym charakterem sztuki Karczmarczyk. Transgresywna to może ona jest, ale znowu, problematyczne jest pytanie o źródło tej transgresji.
Przyglądając się konkursom artystycznym, bez względu czy są stołeczne Spojrzenia czy słupskie Rybie Oko, zawsze pojawia się to samo pytanie – co w zasadzie mają te konkursy komunikować? W swoim oficjalnym przekazie mają one nagradzać postaci wybitne i uzdolnione, „najlepszych młodych artystów w Polsce” i tak dalej. Jednak gdy poznaliśmy skład tegorocznych Spojrzeń, niejeden pewnie się zdziwił i pytał – „dlaczego ona?” lub wręcz „kto to jest?”. Oczywiście, wystawa to wynik preferencji jury. W tym roku jury udało się (w dość dziwaczny sposób) wstrzelić w aktualne trendy, choć, patrząc na wynik końcowy ich debat, chciałoby się w zasadzie stwierdzić, że przed konkursem na najlepszych artystów przydałby się osobny konkurs na jury, który gwarantowałby jego jak najciekawszy skład.
Co jest więc w tym zbiorze najlepsze? Formalistyczne prace Tarasewicz, Bielawskiej i Łakomego, schizoidalna Karczmarczyk, czy zapętlona w matematycznych diagramach Piksa? Jako miłośniczka futurystycznej estetyki doceniłam wysiłek Izy Tarasewicz, choć najbezpieczniejszym wyborem wydaje się być praca Piotra Łakomego – wyciszona, poetycka i zrównoważona. Może więc on wygra? Myślę, że ma spore szanse, biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o edycji konkursu, którą – wbrew powszechnym oczekiwaniom – wcale nie rządzi zasada wskazania najlepszej pracy, ale co najwyżej wyboru najmniejszego zła.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Ada Karczmarczyk, Alicja Bielawska, Agnieszka Piksa, Iza Tarasewicz, Piotr Łakomy
- Wystawa
- Spojrzenia 2015
- Miejsce
- Zachęta Narodowa Galeria Sztuki
- Czas trwania
- 08.09-15.11.2015
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Kołodziej, Magdalena Komornicka
- Fotografie
- Marek Krzyżanek
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl