Zarządzanie zmianą. Rozmowa z Martą Genderą
Łukasz Musielak: Od 1 września 2016 roku jesteś dyrektorką Miejskiego Ośrodka Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim. Zastąpiłaś dotychczasową wieloletnią dyrektorkę Danutę Błaszczak. Jaką placówkę zastałaś?
Marta Gendera: Zastałam otwarty na współpracę i kompetentny, ale trochę podzielony zespół, z którym z przyjemnością dziś pracuję. Miejski Ośrodek Sztuki jest stosunkowo młodą instytucją (z 16-letnim stażem), ale też z bagażem doświadczeń funkcjonującego tu BWA (od 1980 roku). W międzyczasie w ramach struktury MOS funkcjonowały autorskie galerie – Galeria Nowych Mediów Zbigniewa Sejwy (2003-2007) i Galeria Sztuki Najnowszej Romualda Kutery (2008-2015). Galerię BWA od 2006 roku prowadził Gustaw Nawrocki. W strukturze mamy też Kino 60 krzeseł kierowane programowo przez Iwonę Bartnicką, a w roku 2015 do MOS-u dołączono inną instytucję kultury – Kamienicę Artystyczną Lamus, zarządzaną przez Zbigniewa Sejwę. Zastałam więc patchwork różnych bytów i autorskich idei, który przejawiał się brakiem jednolitej tożsamości instytucji, a co za tym idzie dezintegracją zespołu. Miejski Ośrodek Sztuki wydawał się funkcjonować jako osobny byt administracyjny, z którym niewielu pracowników merytorycznych się utożsamia. Dzisiaj odchodzimy od tych podziałów, zarówno w strukturze instytucji, jak i w nazwie – rezygnujemy z używania nazwy BWA na rzecz tworzenia spójnej identyfikacji MOS.
Nie dość, że przyjechałaś z Zielonej Góry, z którą Gorzów rywalizuje na różnych polach, to jeszcze masz ryzykowne nazwisko. Słowo „gender” może przysporzyć problemów.
Nie przypominam sobie, żeby ktoś mi dokuczał ze względu na nazwisko, a to, że jestem z Zielonej Góry nie stanowiło dla mnie żadnej bariery w Gorzowie. Animozje zielonogórsko-gorzowskie funkcjonują raczej w innych sferach, na nas działają konstruktywnie; współpracujemy i wzajemnie mobilizujemy się do pracy.
Znałam wcześniej problemy instytucji w Gorzowie przez badanie polityki kulturalnej, które prowadziłam z zespołem DNA Miasta. Dzięki rozmowom z pracownikami sektora kultury (w tym także Miejskiego Ośrodka Sztuki) miałam ogólny obraz funkcjonowania instytucji w mieście.
Powiedziałem to żartem, ale w tym żarcie skrywa się gorzka prawda o polskim społeczeństwie i oficjalnej polityce kulturalnej. Jak w tym kontekście widzisz swoją rolę, znajdującą się gdzieś pomiędzy oczekiwaniami oficjalnej polityki a rzeczywistością sztuki współczesnej, która ma inne od władzy przekonanie na temat roli kultury i sztuki?
Nie odczuwam presji czy konieczności dostosowania się do oficjalnej polityki kulturalnej, choć nie twierdzę też, że wprowadzane obecnie zmiany nas nie dotyczą. Prowadzę instytucję samorządową i dużo bardziej istotny jest dla mnie kontekst lokalny. Kandydat na dyrektora przedstawia w konkursie swoją wizję działania, a powołanie go na to stanowisko równoznaczne jest z tym, że organizator ją akceptuje i wspiera. Dla mnie więc głównym punktem odniesienia jest koncepcja „Instytucja w przebudowie”, którą zobowiązałam się realizować w perspektywie 5 lat.
Dostrzegam też dużą rolę instytucji w kontekście obecnych zmian społecznych. Sztuka daje nam narzędzia, żeby przedstawiać aktualne problemy w możliwe szerokim kontekście. Realizujemy nasz program tak, aby nie narzucać odbiorcom konkretnego światopoglądu, lecz raczej zachęcić do zajęcia własnego stanowiska. Dlatego od początku bardzo istotne jest dla mnie rozwijanie programu publicznego w Miejskim Ośrodku Sztuki.
Wspomniałaś o koncepcji „Instytucja w przebudowie”. Czy możesz rozwinąć to hasło?
Znałam wcześniej problemy instytucji w Gorzowie przez badanie polityki kulturalnej, które prowadziłam z zespołem DNA Miasta. Dzięki rozmowom z pracownikami sektora kultury (w tym także Miejskiego Ośrodka Sztuki) miałam ogólny obraz funkcjonowania instytucji w mieście. Przygotowując koncepcję programową postanowiłam zwrócić uwagę na potrzebę wprowadzenia usprawnień w działaniu MOS. Zależało mi też na podkreśleniu konieczności modernizacji infrastruktury, do czego niezbędna jest współpraca z organizatorem. Dzisiaj wspólnie z miastem podejmujemy działania w celu pozyskania środków na niezbędne remonty. W zeszłym roku odświeżyliśmy ściany na dużej sali wystawowej, przez co wiele zyskała i mamy dziś ogromny komfort pracy w tym miejscu. Uruchomiliśmy też nową salę wystaw, która do tej pory pełniła funkcję magazynu. Dzięki dotacji z PISF i Urzędu Miasta udało się zmodernizować część wyposażenia – wymieniliśmy fotele na sali kinowej oraz kupiliśmy nowe krzesła i stoły do sali multimedialnej. W 2016 roku dzięki staraniom mojej poprzedniczki i kierowniczki kina oraz przy wsparciu miasta wykonano także cyfryzację i pierwszy etap modernizacji sali kinowej. Przez to ciągle możemy poszerzać nasz repertuar i zyskujemy nowych widzów, którzy przychodząc na film zaglądają także na wystawy. Staramy się o pozyskanie środków na poprawę warunków użytkowania zajmowanych przez nas przestrzeni – złożyliśmy kolejne wnioski, a Urząd Miasta zabezpieczył wkład własny na ten cel, ale to ciągle krople w morzu potrzeb. Wymiany wymagają wszystkie instalacje – elektryczna, sanitarna, grzewcza, a także okna, które stanowią zagrożenie dla użytkowników. Naprawiliśmy już także większą część dachu – liczymy, że uda się w tym roku zakończyć te prace. Koniecznością jest również poprawa warunków pracy, ponieważ ciśniemy się w bardzo małych pomieszczeniach.
Co to jest właściwie za budynek?
Działamy w wyjątkowym miejscu – to modernistyczny budynek, który należał do kompleksu najpierw IG Farben, później Stilonu. W latach 70. lokalny plastyk i aktywista Mieczysław Rzeszewski wyposażył go w unikalne wnętrza. Materiały, z których zostały wykonane, wymagają uwspółcześnienia i przedefiniowania. Zależy nam na tym, by weszli z nim w dialog młodzi architekci – na początek zaprosiliśmy do współpracy biuro BudCud, które przygotowało dla nas koncepcję tymczasowej adaptacji holu – wielofunkcyjny mebel. Dzięki niemu zyskamy w tym miejscu nowe funkcje – przestrzeń do spotkań, prezentacji interdyscyplinarnych projektów oraz czytelnię.
Badania DNA Miasta pokazują, że w Gorzowie „przebudowy” wymaga w ogóle podejście do kultury. Zgodnie z badaniami 63 proc. mieszkańców odpowiedziało, że działania władz w dziedzinie kultury nie są spójne i konsekwentne, a 85 proc. z nich uważa, że miasto nie wykorzystuje swojego potencjału kulturalnego. W stosunku do innych badanych miast jest to wynik raczej słaby.
Jak pisaliśmy wówczas w raporcie, taka ocena mogła wynikać z wieloletnich zaniedbań przejawiających się złą infrastrukturą (dotyczy to głównie budynków MOS i MCK), ale też z niedofinansowania – większą część respondentów stanowiły osoby związane z kulturą w mieście, które od podszewki znały sytuację finansową instytucji i organizacji. Wśród negatywnych opinii w badaniach wybrzmiała też restrukturyzacja instytucji w latach 2013-2015 roku, która przejawiła się likwidacją Grodzkiego Domu Kultury i przyłączeniem Kamienicy Artystycznej Lamus do MOS-u. Z dzisiejszej perspektywy dodałabym też wysokie oczekiwania mieszkańców i potraktowałabym to jako atut, bo wiąże się z zainteresowaniem ofertą instytucji i życiem miasta.
To dopowiedzmy jeszcze, jakie inne instytucje działają w Gorzowie, żebyśmy mieli tutaj cały kontekst.
MOS, MCK, Jazz Club pod Filarami, CEA Filharmonia Gorzowska, ponadto z instytucji wojewódzkich Muzeum Lubuskie z potencjałem zbiorów „w kręgu Arsenału ‘55”, Teatr im. Juliusza Osterwy i Biblioteka. Miejskie Centrum Kultury jest bardzo blisko młodych muzyków – od lat odkrywa i promuje lokalne talenty. Podobnie jest z Jazz Clubem – to autorski projekt-instytucja Bogusława Dziekańskiego, który wyedukował całe pokolenie polskich muzyków jazzowych. Dla mieszkańców ważną instytucją jest Filharmonia, ponieważ powstała po wielu latach starań o jej utworzenie.
„Instytucja w przebudowie” to hasło, które wskazuje konieczność testowania nowych rozwiązań, które wynikają ze zmieniającego się otoczenia i potrzeb społecznych. Wymuszają konieczność weryfikacji możliwości, dostępnych narzędzi i zmiennych warunków, w których działamy.
O filharmonii mówi się także, że wysysa pieniądze z budżetu, które można by było przeznaczyć na bardziej podstawowe problemy istniejącej już infrastruktury, nie mówiąc o dofinansowaniu spraw programowych czy oddolnych inicjatyw.
Myślę, że mimo to gorzowianie są dumni z Filharmonii, a zainteresowanie jej programem jest dziś ogromne. Od roku nowy dyrektor Mariusz Wróbel dba o to, żeby jak najwięcej gorzowian mogło skorzystać z jej oferty, także tej darmowej. Mówiąc o konieczności rozwiązania problemów infrastruktury MCK i MOS, nie powinno się nawet wspominać o możliwości przesunięcia środków z innej instytucji.
Jaką ideą kierujesz się w prowadzeniu MOS-u?
„Instytucja w przebudowie” to hasło, które wskazuje konieczność testowania nowych rozwiązań, które wynikają ze zmieniającego się otoczenia i potrzeb społecznych. Wymuszają konieczność weryfikacji możliwości, dostępnych narzędzi i zmiennych warunków, w których działamy. Towarzyszy temu chęć otwarcia się na otoczenie, wyjścia z programem na zewnątrz, doskonalenia umiejętności i sieciowania. Interesuje mnie też reorientacja podejścia do odbiorcy z „klienta” na aktywnego uczestnika programu instytucji kultury, zaproszenie tych, którzy nas nie znali.
Czy są w Polsce instytucje, które cię inspirują?
Z uwagą obserwuję zarówno instytucje prowadzone przez doświadczonych oraz nowych dyrektorów i na co dzień czerpię z nich wiele inspiracji. Często zdaję się także na swoje odczucia – jak ja jako odbiorca czuję się w instytucji, jak ważne jest to, by być autentycznym. Studiując w Warszawie miałam możliwość uczestnictwa w programach edukacyjnych m.in. CSW i Zachęty, które zupełnie zmieniły moje myślenie o sztuce. Nieprzecenioną rolę odegrało dla mnie zielonogórskie BWA, także jako miejsce rozwoju zawodowego – gdyby nie aktywność oraz otwartość Wojtka Kozłowskiego, a także perspektywa współpracy, pewnie nie zdecydowałabym się wrócić do mojego rodzinnego miasta po studiach i rozpocząć w nim działalności Fundacji.
Mam za sobą także liczne praktyki w instytucjach, m.in. Austriackim Forum Kultury i Instytucie Goethego w Warszawie, Instytucie Kultury Polskiej w Nowym Jorku, Kunsthaus Graz, a także w organizacjach, m.in. stowarzyszeniu <rotor> w Grazu czy galerii uqbar w Berlinie. Każde z tych miejsc wyposażyło mnie w inne narzędzia i doświadczenia, z których czerpię w obecnej pracy. To właśnie w Grazu utwierdziłam się w przekonaniu, że w mniejszych miastach można bez kompleksów realizować program na najwyższym poziomie. Przydatne jest też doświadczenie współpracy z zespołem DNA Miasta – poznanie racji wielu stron – samorządu, instytucji, NGO, twórców i ich oczekiwań wobec siebie. Spojrzenie z dystansem jest szczególnie ważne, gdy współpraca bywa trudna.
Jak wygląda w Gorzowie środowisko artystyczne? Czy sztuka współczesna – mam na myśli strategie artystyczne wykraczające poza kolorystyczne i modernistyczne poetyki – ma tutaj wyraźną reprezentację?
W Gorzowie funkcjonuje środowisko miejskich twórców – aktywistów, autorów murali, osób działających na pograniczu sztuk w organizacjach lub podejmujących niezależne działania. Pojawia się wiele oddolnych inicjatyw i wymian kulturalnych, prowadzonych przez lokalnych animatorów, którzy postanowili wrócić do swojego miasta i tworzyć, nie tylko dla siebie, ale dzielić się kulturą z innymi, m.in. przez Daniela Adamskiego, Marcina Ciężkiego. Od 10 lat Bartek Nowak prowadzi tutaj Galerię Terminal 08.
Wiele wartościowych inicjatyw koncentruje się wokół muzyki. Od 6 lat działa tutaj Centrum Kultury Niezależnej Centrala, prowadzone przez Tomka Malewicza. Rok temu otwarto Magnetoffon, a niedawno Bartosz Matuszewski (zespół LiN) założył nowy klub Sejf. To wszystko prywatne inicjatywy, które skupiają młodszych gorzowian.
Z Gorzowem związanych jest też wielu interesujących artystów, którzy wyjechali, ale z sentymentem tutaj wracają. Chcemy, żeby mieszkańcy wiedzieli o ich sukcesach i zależy nam na tym, by wracali „do domu” także z powodów artystycznych. W zeszłym roku pierwszą solową wystawę miała u nas Dominika Olszowy, której towarzyszy niedawno wydany katalog z tekstami Olgi Drendy i wywiadem Karoliny Plinty z artystką. W tym roku do Gorzowa powrócą Konrad Juściński (z Poznania) i Tomasz Wlaźlak (z Torunia). Do jednej z planowanych wystaw zbiorowych zapraszamy także Piotra Łakomego.
Prezentowaliście też prace na bilbordzie w centrum miasta w ramach „Punktu sztuki”. Co się stało, że zrezygnowaliście z tej inicjatywy?
„Punkt sztuki” to projekt rozpoczęty przez Zbigniewa Sejwę jeszcze w Kamienicy Artystycznej Lamus. Billboard, na którym prezentowane były realizacje zaproszonych artystów, znajdował się na ścianie budynku, w którym mieściła się wcześniej instytucja, sąsiadującym z Urzędem Miasta. Wykorzystywaliśmy go także do promocji wystaw w MOS. Pod koniec roku niestety dostaliśmy z Wydziału Administracyjnego Urzędu Miasta wypowiedzenie umowy najmu ściany, nie poznaliśmy jednak uzasadnienia tej decyzji.
Jest szansa na wznowienie tej aktywności?
Nie myśleliśmy o jej przeniesieniu. „Punkt sztuki” kojarzył się konkretnie z tym miejscem i z działaniami Lamusa. Choć nam go szkoda, uznaliśmy projekt za zakończony.
Mocno współpracujesz ze środowiskiem szczecińskim skupionym wokół Akademii Sztuki.
Staramy się wykorzystać potencjał naszego położenia i utrzymywać dobre relacje sąsiedzkie – współpracujemy ze Szczecinem, ale też z Poznaniem. Zbigniew Sejwa zaprasza do nas co roku wybraną pracownię. W zeszłym roku gościliśmy studentów prof. Marka Wasilewskiego z UAP, a niebawem otwieramy wystawę III pracowni fotografii UAP prowadzonej przez prof. Piotra Wołyńskiego. W 2017 roku indywidualne prezentacje w MOS mieli także Kamil Kuskowski, Uladzimir Paźniak i Hubert Wińczyk. Oba środowiska są bardzo aktywne, ale też tam – i do Zielonej Góry – często trafiają na studia młodzi gorzowianie.
Twoje kontakty z Zieloną Górą wydają mi się teraz jednak słabsze.
Niekoniecznie. Zapraszamy do MOS-u też zielonogórskich artystów: w zeszłym roku prezentowaliśmy wystawy Oli Kubiak i Agnieszki Graczew-Czarkowskiej, a Sławek ZBIOK Czajkowski zrobił dla nas z okazji 15-lecia MOS komunikację kina 60 krzeseł i mural w centrum miasta. W tym roku z inicjatywy Dawida Radziszewskiego we współpracy z BWA Zielona Góra oraz BWA w Tarnowie przygotowujemy międzymiastową wystawę Żużel w sztuce.
Największą trudnością było zmierzenie się z odmienną dynamiką pracy w instytucji. Konieczność wypracowania środków na działania w NGO zmusza do nieustannego diagnozowania sytuacji, wprowadzania zmian w strategii/ projektach, wchodzenia w nowe partnerstwa, wykorzystywania lokalnych zasobów. Współpraca jest więc też czymś naturalnym.
Czy masz wrażenie powstawania czegoś w rodzaju „bloku zachodniego sztuki współczesnej”? Od BWA Zielona Góra przez prowadzony teraz przez ciebie Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie po Trafo prowadzone od niedawna przez Stanisława Rukszę. W Jeleniej Górze jest jeszcze BWA, a w Świnoujściu miejska galeria Miejsce Sztuki 44, która – mam takie wrażenie – chętnie włączyłaby się w tej linii w ściślejszą współpracę. Jak to postrzegasz? Czy w ogóle rozmawiacie ze sobą w takich kategoriach?
Wydaje mi się, że we współpracy leży siła instytucji w Polsce i wciąż brakuje długofalowych projektów w tym zakresie. Nie wiem jednak czy potrzebujemy dzielić się na bloki – zachodni, wschodni, itp., czy nie są to sztuczne klasyfikacje, które powielają funkcjonujące już podziały społeczne. Idea „Bloku” brzmiałaby obiecująco jako przestrzeń badawcza odnosząca się do wspólnych problemów na Ziemiach Odzyskanych, więc również na północy Polski. Problemy w definiowaniu lokalnej tożsamości, sposoby obchodzenia się z przeszłością, migracje i stosunek do przestrzeni publicznych to kwestie, które nas dotyczą i wciąż wymagają wspólnej refleksji.
To, że mamy coraz więcej instytucji na wysokim poziomie, pokazuje tylko, że pracujemy ciągle nad profesjonalizacją i poprawą warunków funkcjonowania. Ogromną wartość mają takie idee jak zjazdy pracowników BWA, zaininicjowane przez Ewę Łączyńską-Widz w Tarnowie, to że mamy szansę porozmawiać o wspólnych problemach i wyzwaniach. Nie wykluczam, że czasami więcej może nas łączyć z instytucjami z innych regionów, niż lokalnie.
Co dzieje się teraz z prowadzoną przez ciebie w Zielonej Górze Fundacją Salony?
Podjęłam „gorzowskie wyzwanie”, więc naturalnie tutaj koncentruję większość swojej aktywności. Fundacja Salony nadal jednak działa. W zeszłym roku prezentowaliśmy m.in. Syndrom Feniksa dzięki współpracy z Galerią Szara, Swojskie tropiki Adama Martyniaka i Karoliny Włodek, prace Gosi Bartosik czy Nobody Club duetu DWA ZETA, który rozwijamy właśnie w Zonie Sztuki Aktualnej w Szczecinie. W roku 2018 artyści współpracujący z Fundacją wejdą w rolę mentorów, kuratorów i współtwórców wystaw z zaproszonymi przez nich twórcami młodszego pokolenia. Zawiesiliśmy jednak działania w przestrzeni publicznej, bo dobrze wiemy, że ten typ funkcjonowania wymaga maksymalnego zaangażowania i obecności, współpracy z lokalną społecznością. Obecnie nie jestem w stanie się temu poświęcić.
Dlaczego właściwie zdecydowałaś się wyjechać z Zielonej Góry?
Gorzów wydał mi atrakcyjnym miejscem do pracy. Nie ukrywam, że do podjęcia tu pracy zachęciły mnie działalność ruchów miejskich, Wydział Kultury, który sprzyja środowisku oraz program rewitalizacji, tworzony przez wybitnych ekspertów Wojciecha Kłosowskiego i Hannę Gill-Piątek, którzy wówczas jeszcze tu mieszkali. W przypadku moich zainteresowań zapowiadało to konstruktywną współpracę i kontynuację obranych już kierunków. Konkurs w Gorzowie oferował też zmianę perspektywy, chciałam podjąć to wyzwanie. Przyznam, że przejście z NGO do instytucji to był dość radykalny zwrot. Byłam ciekawa jak moje doświadczenia z organizacji pozarządowej sprawdzą się na gruncie instytucji.
Co uważasz tutaj w praktyce za zasadniczą różnicę?
Największą trudnością było zmierzenie się z odmienną dynamiką pracy w instytucji. Konieczność wypracowania środków na działania w NGO zmusza do nieustannego diagnozowania sytuacji, wprowadzania zmian w strategii/projektach, wchodzenia w nowe partnerstwa, wykorzystywania lokalnych zasobów. Współpraca jest więc też czymś naturalnym. W organizacji trudniej popaść w rutynę, wejść w wygodny schemat działania, który częściej jest zagrożeniem w pracy w instytucji. Najcenniejszym doświadczeniem, które próbuję przenieść do instytucji, jest właśnie funkcjonowanie w ramach zmiany, zarządzanie zmianą. Realizując przez 3 lata projekt w Parku Tysiąclecia w Zielonej Górze dużo nauczyłam się też o partycypacji i współpracy z mieszkańcami oraz różnymi podmiotami. Myślę, że przekłada się to dziś na moje relacje z pracownikami, wspólną pracę – staram się dbać o komunikację w naszym zespole.