Zanim pomyślisz, zinstagramuj. 17. Artystyczna Podróż Hestii
Młodzi artyści i kuratorzy od kilku lat coraz bardziej sceptycznie podchodzą do konkursów. Zeszłoroczne Otwarte Triennale w Orońsku w dużej mierze poświęcone było właśnie dyskusji nad alternatywnymi do konkursowych formatami wspierania młodych twórców, które byłyby mniej ograniczające formalnie oraz niwelowały presję na ciągłą rywalizację i jak najszybsze zdobywanie widoczności. W stosunku do Artystycznej Podróży Hestii również formułowano zarzuty w podobnym tonie – dwa lata temu studenci Akademii Sztuki w Szczecinie wystosowali list punktujący cechy konkursu, które uznali za wymagające poprawy – na czele z korporacyjnym modelem prezentacji, przez które przejść muszą kandydaci. Bliźniacze dyskusje toczyły się także podczas ostatniego Rybiego Oka.
Debaty sobie, rzeczywistość sobie – ostatecznie dyskusje nad konkursowymi formatami przypominają zebrania taksówkarzy protestujących przeciwko Uberowi lub właścicieli osiedlowych sklepów sprzeciwiających się supermarketom. Siła kapitału robi swoje, wszyscy więc chyba już pogodzili się z tym, że hegemoni reformują się niechętnie, a APH idzie obraną wcześniej ścieżką, zwiększając po drodze stawki i ugruntowując swoją pozycję „Spojrzeń dla studentów”. Wystawy finalistów odbywają się od zeszłego roku w MSN-owskim Muzeum nad Wisłą, propozycji krytyczno-instytucjonalnych w finałach nie widać, a liczba nagród sukcesywnie rośnie. W tym roku laury przyznano aż pięciorgu finalistów. Przejdźmy więc do mięsa i przyjrzyjmy się ich pracom.
Jan Możdżyński w swoich obrazach przygląda się kulturze BDSM, a prace poprzedza wnikliwym riserczem, zarówno w bibliotece, jak i klubach dla wtajemniczonych. Na APH malarz prezentuje część cyklu, którego całość zobaczyć można na jego wystawie dyplomowej, którą urządził w tymczasowej galerii ulokowanej w mieszkaniu po swoim dziadku w kamienicy na Powiślu.
W ubiegłych latach poziom finalistów APH bywał mocno nierówny, a zwycięzcy, często sezonowe gwiazdy, wyróżniali się na tle konkurentów rzeczywiście znacznie lepszymi pracami. Tak było w przypadku Piotra Urbańca, Krzysztofa Maniaka, Xawerego Wolskiego czy zeszłorocznego zdobywcy drugiej nagrody, Horacego Muszyńskiego. W tym roku stawka była bardziej wyrównana, a laureaci reprezentują tendencje dobrze widoczne w całej wystawie konkursowej. Główna nagroda przypadła Mateuszowi Sarzyńskiemu, malarzowi z krakowskiej ASP, którego prac próżno szukać na wielu wystawach. Sarzyńskiu robi za to spektakularną karierę w internecie, z ponad 10 tysiącami followersów na Instagramie. Artysta oprócz malowania zajmuje się też tatuażem i ma szansę stać się wkrótce gwiazdą lalfstajlowych magazynów. Póki co zręcznie wskoczył na falę jeszcze-nowszej-nowej-ekspresji – jego prace wyglądają jak bardziej kolorowy miks obrazów Jakuba Glińskiego, Stacha Szumskiego, Martyny Czech i Bolesława Chromrego (by pozostać na kuzynostwie z lokalnego podwórka). Dobrze wpisują się też w nieprzemijającą kulturę nostalgii za najntisami: postaci zaludniające jego płótna pochodzą z Wolfensteina 3D, Mortal Kombat, Diablo czy Dragon Balla. Od czasu do czasu pojawia się też Jan Paweł II na segwayu lub demoniczne wersje kreskówkowych Troskliwych Misiów. To malarstwo szybkie, ekspresyjne, celowo niechlujne, łączące fakturę rodem z Baselitza z grafficiarskimi wstawkami. W odróżnieniu od niemieckiego oryginału nie ma tu jednak intelektualnego kombinowania i drugiego dna, a czysty fun; ikonografia sprowadza się do żonglowania nostalgicznymi odniesieniami, a tematy zastępują kulturowe brandy. Na wystawie w MSN jeszcze podkreśla to fakt, że praca Sarzyńskiego jako jedyna pozbawiona jest jakiegokolwiek opisu. Dawno temu „Raster” opublikował w jednym z numerów papierowego zina grafikę z malarzem przed sztalugami i podpisem „zanim dotkniesz, pomyśl!”. Nowe pokolenie do malarstwa podchodzi często od strony przeciwnej – najpierw maluje, potem myśli. Drugi krok zresztą nie jest absolutnie konieczny.
Inaczej do sprawy podchodzi inny z finalistów, Jan Możdżyński, formalnie bliższy nieco Karolinie Jabłońskiej i Krzysztofowi Piętce. Możdżyński w swoich obrazach przygląda się kulturze BDSM, a prace poprzedza wnikliwym riserczem, zarówno w bibliotece, jak i klubach dla wtajemniczonych. Na APH malarz prezentuje część cyklu, którego całość zobaczyć można na jego wystawie dyplomowej, którą urządził w tymczasowej galerii Czynny Żal ulokowanej w mieszkaniu po swoim dziadku w kamienicy na Powiślu. W wersji pełnej towarzyszą im jeszcze błyszczące obiekty pokryte żywicą epoksydową, niemal żywcem wzięte z sex-shopu. Same obrazy zaskakująco z nimi kontrastują. W przeciwieństwie do innych malarzy, u których pojawiały się BDSM-owskie konotacje, Piotra Janasa czy Jakuba Juliana Ziółkowskiego, Możdżyński traktuje temat z lekkością. Nie ma tu ciemnych malarskich „sosów” ani form błyszczących jak naoliwione ciała gwiazd porno – zastępują je płaskie, popowe formy wskazujące na zupełnie inną wymowę prac. Zofia Krawiec i Łukasz Ronduda w tekście Unieruchomienie snuli całkiem przekonującą narrację wiążącą ikonografię BDSM ze społecznym marazmem, czerpaniem rozkoszy z unieruchomienia w obecnym status quo. Dla Możdżyńskiego BDSM jest raczej przestrzenią emancypacji. To być może także element generacyjnej wrażliwości – w swoim podejściu Możdżyński bliższy jest raczej Kamilowi Kukli niż Janasowi, choć u Kukli podobne motywy pojawiają się raczej na marginesie.
W tym roku personalne i lokalne anegdotki zeszły na drugi plan, a na konkursowej wystawie nie brakuje prac politycznie zaangażowanych. Gdzieś pomiędzy prywatnymi historiami a szerszym komentarzem społecznym plasuje się fantastyczna praca Adeliny Cimochowicz, wyróżniona nowo ufundowaną Nagrodą Jury.
Przez ostatnie lata wielokrotnie mogliśmy słyszeć utyskiwania na fakt, że młodzi artyści niechętnie wypowiadają się na tematy polityczne, a jeśli odnoszą się do otaczającej ich rzeczywistości, to w postaci anegdotek o dziadkach, babciach, ciociach i wujkach, risercz ograniczając do myszkowania po pawlaczach i strychach rodzinnych domów. W zeszłym roku podobna strategia przyniosła nawet pierwszą nagrodę (ex-aequo z Katarzyną Szymkiewicz) Józefowi Gałązce. W tym roku prace takie stanowią już mniejszość. Mamy wprawdzie serię starych zdjęć Barbary Gryki, pokazanych jednak od strony rewersów, by wyeksponować robione na nich notatki („Ta mała z kucykami to ja!”) i westchnąć, że kiedyś to było. Jest też obowiązkowo praca z kategorii „smutny szarobury obrazek z rozmazanymi twarzami na bazie zdjęcia z dzieciństwa”, pędzla Klaudii Krynickiej, formalnie w pół drogi między Tuymansem a Gheniem, jakościowo lata świetlne za oboma. A także gazeta przygotowana przez Renatę Motykę, „Głos z Mokotowa”, z historią o miejskich legendach na temat parku Morskie Oko, sudoku i horoskopem. Pomysłów wystarczyło jednak tylko na cztery strony, z czego większość i tak zajmuje ogromna fotografia na rozkładówce, a sam tekst nie umywa się niestety choćby do treści wypuszczonego niedawno przez Potencję „Łałoka”.
Całość tegorocznej wystawy nastraja dość pozytywnie, zwłaszcza na tle edycji zeszłorocznej. Docenić można także wybory jury, które postawiło na artystów jeszcze stosunkowo mniej znanych, a przy tym faktycznie wyróżniających się in plus w swoich kategoriach.
W tym roku jednak personalne i lokalne anegdotki zeszły na drugi plan, a na konkursowej wystawie nie brakuje prac politycznie zaangażowanych. Gdzieś pomiędzy prywatnymi historiami a szerszym komentarzem społecznym plasuje się fantastyczna praca Adeliny Cimochowicz, wyróżniona nowo ufundowaną Nagrodą Jury, o której więcej poczytać możecie w najnowszym numerze drukowanego „Szumu”, w recenzji jej bytomskiej wystawy. W zdublowanym na dwóch telewizorach wideo Cimochowicz prezentuje zwięzłą opowieść o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych – o sobie, anonimowych dla widza członkach internetowych grup wsparcia, a w gruncie rzeczy o społeczeństwie jako takim, gdzie mimochodem wychodzą na wierzch klasowe różnice i lęki. Historię zabawną niekiedy w szczegółach, ale dojmująco smutną w ogólnej wymowie. Drugą nagrodę zdobył z kolei Jakub Danilewicz z gdańskiej akademii. Jego praca to proste, ale mocne wideo, nagrane w Kalabrii, z dziewczynką o imieniu Precious w roli głównej. Dziewięcioletnia migrantka, która wkrótce będzie musiała ze swoją rodziną Kalabrię opuścić, śpiewa w nim starą antyfaszystowską piosenkę włoskich partyzantów Bella ciao. W konkursie wzięła też udział Jana Shostak, która skradła show, pojawiając się na wernisażu w stroju i makijażu wprost z konkursu na miss – choć sam jej projekt osnuty wokół konkursu piękności właściwie dopiero się rozkręca, aktualnie powstaje związany z nim film artystki, w którym zapewne znajdą się też sceny nakręcone podczas wernisażu APH. Obok prac na poziomie Danilewicza w konkursie znalazły się też jednak polityczne prace jakości dość wątpliwej, jak Przepraszam, że nie głosowałam w ostatnich wyborach Hanny Kaszewskiej, z obiektami wzorowanymi na buddyjskich młynkach modlitewnych, dokumentacją przemarszu z nimi i dużym arkuszem papieru zapisanym ciasno jednym powtarzającym się zdaniem: „Jeszcze dwa lata i będzie nowy rząd”.
Najgorzej, można powiedzieć, że już tradycyjnie, wypada formalistyczne, błahe malarstwo, którego autorzy próbują na nowo wynaleźć koło. Mamy więc Karolinę Mądrzecką (UAP) z rozłożonym kartonem, jego malarskim powtórzeniem na kilku połączonych płótnach w różnych formatach i fotografią wyświetlaną z rzutnika. Trochę wczesnego Stelli, trochę wczesnego Bujnowskiego, zero interesujących treści. Inne koło, informelowe, próbuje z kolei wynaleźć Zuzanna Malinowska z ASP w Łodzi („Malowanie to energia, która płynie ze mnie”, deklaruje artystka), choć jej pracy można by przyznać jeszcze jedno specjalne wyróżnienie: za tytuł tak głupi, że aż śmieszny – W plamach niepodzielna VII. Drugi rok z rzędu, z niewiadomych powodów, do finału zakwalifikował się też Marcin Janusz (ASP w Krakowie), z zombie formalizmem w czystej postaci – kolorowym obrazem pokrytym błyszczącymi bąblami przypominającymi ślinę.
Całość tegorocznej wystawy nastraja jednak dość pozytywnie, zwłaszcza na tle edycji zeszłorocznej. Docenić można także wybory jury, które postawiło na artystów jeszcze stosunkowo mało znanych, a przy tym faktycznie wyróżniających się in plus w swoich kategoriach (nawet jeśli sam na podium zaproponowałbym małe roszady). Warto docenić ten moment – po raz pierwszy od kilku lat na ważnym konkursie ogłoszenie werdyktu sprawia, że wśród publiki niosą się szepty: „Kto to jest?”. I to nie ze względu na chybione wybory, jakie zdarzają się i w Spojrzeniach, ale pojawienie się znienacka naprawdę ciekawych postaci. Roczniki 90. wreszcie na dobre wchodzą do gry.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Bruno Althamer, Adelina Cimochowicz, Jakub Danilewicz, Przemysław Garczyński, Zuzanna Grochowska, Barbara Gryka, Marcin Janusz, Katarzyna Kalinowska, Hanna Kaszewska, Klaudia Krynicka, Zuzanna Kryńska, Joanna Kunert, Zuzanna Malinowska, Karolina Mądrzecka, Renata Motyka, Jan Możdżyński, Laura Ociepa, Maryna Sakowska, Mateusz Sarzyński, Jana Shostak, Joanna Tochman, Olga Tuz, Natalia Zalewska, Paulina Żmuda, Konrad Żukowski
- Wystawa
- 17. edycja konkursu Artystyczna Podróż Hestii
- Miejsce
- Muzeum Sztuki Nowoczesnej – Muzeum nad Wisłą, Warszawa
- Czas trwania
- 25.06–4.07.2018
- Strona internetowa
- artystycznapodrozhestii.pl
- Indeks
- Adelina Cimochowicz Artystyczna Podróż Hestii Barbara Gryka Bruno Althamer Hanna Kaszewska Jakub Danilewicz Jan Możdżyński Jana Shostak Joanna Kunert Joanna Tochman Karolina Mądrzecka Katarzyna Kalinowska Klaudia Krynicka Konrad Żukowski Laura Ociepa Marcin Janusz Maryna Sakowska Mateusz Sarzyński Muzeum nad Wisłą Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Natalia Zalewska Olga Tuz Paulina Żmuda Piotr Policht Przemysław Garczyński Renata Motyka Zuzanna Grochowska Zuzanna Kryńska Zuzanna Malinowska