„Xawery Dunikowski. Malarstwo” w Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Królikarni
Wybaczcie, proszę, konfesyjny ton, jaki tu będzie pobrzmiewał; nieczęsto jednak zdarza mi się oglądać i recenzować wystawy, które przemeblowują myślenie o sztuce tak gruntownie, że po wyjściu z galerii nie poznaję wnętrza własnej głowy. Jak dotąd Xawery Dunikowski (1875–1964) zajmował w niej bowiem nie dość eksponowane miejsce; skatalogowany był obok innych klasyków nowoczesnej rzeźby polskiej, a wyróżniał się głównie za sprawą oryginalnego imienia. Odgrywał w niej rolę kogoś, bez kogo wprawdzie nie mogłem wyobrazić sobie historii rzeźby polskiej w pierwszej połowie XX wieku, jednocześnie jednak był kimś, kogo bez żalu pomijałem, myśląc o krętych drogach formy rzeźbiarskiej, jakie ta przebyła w drugiej połowie wieku, jak i o miejscu, w którym znajduje się dzisiaj. Wiedziałem oczywiście, że artysta był także malarzem i autorem przejmującego malarskiego świadectwa obozowej traumy, które stworzył na przełomie lat 40. i 50., odwołując się do własnych doświadczeń pobytu w KL Auschwitz, do którego trafił już w 1940 roku, a wyszedł dopiero po wyzwoleniu obozu przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 roku. Dunikowski nie istniał jednak w mojej głowie jako malarz; także dlatego że nigdy nie widziałem jego płócien na własne oczy, a znałem je jedynie z opisów i kilku reprodukcji (w większości czarno-białych). W ogóle, przyznaję się, większość wiadomości na temat artysty czerpałem dotąd ze – świetnej skądinąd – poświęconej mu książki Aleksandry Melbechowskiej-Luty Kreator (2012) z wymownym podtytułem: Rzeźbiarskie dzieło Xawerego Dunikowskiego. To z niej wyniosłem przekonanie, że w zakresie malarstwa Dunikowski był amatorem, że nie uzyskał akademickiego cenzusu „pictora”, że w końcu malarstwa uczył się samodzielnie, korzystając z opracowań. I chociaż malarstwo rzeźbiarza zostało w książce opisane, a wszystkie istotne cykle malarskie wymienione z tytułu, czarno-białe ilustracje wielkości większych znaczków pocztowych ani nawet tych kilka w kolorze umieszczonych na wkładce, w żaden sposób nie ukazywały one ani wspaniałości i wielkości, ani kolorystycznego i dyskursywnego skomplikowania malarstwa Dunikowskiego.
Ogromną zasługą tej wystawy jest nie tylko sam fakt wyciągnięcia niepokazywanych od bardzo dawna obrazów z magazynów. Wielką rolę – istotnie wzmacniając efekt świeżości i nowości płócien – odgrywa także stan ich zachowania: fantastyczne pod względem kolorystycznym obrazy naprawdę wyglądają tak, jakby zostały dopiero co namalowane.
Pewnie można nabijać się z mojej niekompetencji i mojego nieobycia z malarstwem Dunikowskiego, niech jednak kamieniem rzucą tylko ci, którzy jeszcze przed otwarciem rewelacyjnej wystawy Xawery Dunikowski. Malarstwo w Królikarni, nosili jego obrazy pod powiekami. A te w większości – jak w katalogu wystawy zaznacza jej kuratorka, Joanna Torchała – nie były w ogóle pokazywane publiczności od – bagatela! – 60 lat, kiedy to, jeszcze za życia artysty, w 1961 roku odbyła się jego duża, monograficzna wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie. Na przykład pełniący funkcję narracyjnego punktu kulminacyjnego i wizualnego zwornika wystawy ogromny, abstrakcyjny, postkonstruktywistyczny Człowiek w kosmosie (po 1958), który podwieszony pod kopułą centralnej rotundy Królikarni, wypełnia jej przestrzeń bez reszty, wręcz ją rozsadzając, od tamtego czasu leżał nawinięty na wałek w magazynie. Ogromną zasługą tej wystawy jest jednak nie tylko sam fakt wyciągnięcia niepokazywanych od bardzo dawna obrazów z magazynów. Wielką rolę – istotnie wzmacniając efekt świeżości i nowości płócien – odgrywa także stan ich zachowania: fantastyczne pod względem kolorystycznym obrazy naprawdę wyglądają tak, jakby zostały dopiero co namalowane. Efekt ten osiągnięto za sprawą poprzedzającej wystawę wieloetapowej, starannej konserwacji obiektów, która polegała na oczyszczeniu powierzchni malatury i uzupełnieniu ubytków, prostowaniu i przenoszeniu płócien na nowe blejtramy. Można zatem powiedzieć, że takich płócien Dunikowskiego nie widział nikt od ponad pół wieku, a wystawa w Królikarni to prawdziwe odkrycie tego artysty jako malarza.
To, co widać, każe przede wszystkim zupełnie zmienić dotychczasową optykę i utarty sposób patrzenia na sztukę Dunikowskiego, w której malarstwo zajmowało jak dotąd pozycję marginalną, pełniąc funkcję trochę prywatnego, a trochę dorywczego pendant do doskonale rozpoznanej i uznanej twórczości rzeźbiarskiej. Do lamusa teraz możemy włożyć minoderyjne wypowiedzi samego artysty dotyczące własnego malarstwa, którego rzekomo nie traktował jako dzieła sztuki, a raczej jako relaks i odskocznię od „prawdziwej” pracy (jako rzeźbiarza). Raczej zupełnie serio brać trzeba teraz inne wypowiedzi artysty na swój temat. A te zostały zawarte w (cytowanych w katalogu towarzyszącym wystawie) listach artysty do Sary Lipskiej – jego modelki, muzy, kochanki, matki jego dziecka, partnerki, artystki, także, jak on rzeźbiarki – pisanych pod sam koniec życia, w których wyznawał, że popełnił błąd, gdyż „stworzony był na malarza, a został rzeźbiarzem”, i to, że „obrazy, które maluje, są lepsze od rzeźb, pełne treści i wyobraźni”.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 34. numerze Magazynu „Szum”.
Wojciech Szymański – krytyk i historyk sztuki, kurator, autor i redaktor książek i katalogów. Pracuje w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego.
Więcej