Przestrzeń „pomiędzy”. Rozmowa z Fundacją Czas Kobiet
Gabiela Skrzypczak: Działalność Fundacji Czas Kobiet jest szeroka — zajmujecie się poradami psychologicznymi dla kobiet, prowadzone są też warsztaty. Skąd pomysł, żeby w ten program włączyć sztukę?
Anna Świątkowska-Gałkiewicz: Nasza działalność to kompleksowa, darmowa i profesjonalna pomoc dla kobiet, których prawa są łamane i doświadczają przemocy. Polega ona na udzielaniu porad psychologicznych, prawnych, prowadzeniu grup wsparcia, także doradztwa zawodowego i cyberbezpieczeństwa. Prowadzimy również różnego rodzaju warsztaty. Działalność kulturalna wypływa trochę z moich osobistych zainteresowań. Dysponowaliśmy przestrzenią, którą można było zamienić na galerię. W realizacji tego pomysłu pomógł Max Skorwider. Chcieliśmy promować sztukę tworzoną przez kobiety (ale nie tylko).
GS: Pierwszą wystawą inaugurującą działalność Fundacji w galerii Czas Kobiet była Każda Róża ma kolce Kingi Burek. Jej twórczość ukazuje kobiecość w sposób emancypacyjny i niestereotypowy.
Aleksandra Pietrzak: Pierwsza wystawa, inaugurująca działalność Fundacji została zaplanowana na 8 marca 2023 roku, czyli w Dzień Kobiet. Nie miałam wątpliwości, że pierwszą artystką powinna być właśnie Kinga Burek. To nie tylko artystka, ale również historyczka sztuki, co sprawne oko jest w stanie dostrzec w jej obrazach — wiele motywów na jej obrazach powstało w dialogu z kanonem historii sztuki. Chciałyśmy zrobić wystawę, która pokazywać będzie kobiecość na opak. Nie miała to być to kobieta zakochana, miła, grzeczna, ułożona i przyjemna. Punktem wyjścia były dla nas dwie książki: Mistyka kobiecości Betty Friedan, pozycja kanoniczna liberalnego feminizmu, oraz związany z popkulturą Mały Książę Antoine de Saint-Exupéry’ego, a właściwie występująca tam postać Róży. Kwiat ten, od czasów Homera po współczesne kinowe realizacje takie jak American Beauty towarzyszył banalizacji kobiet. Zainspirowałyśmy się więc tym, co Róża powiedziała Małemu Księciu o swoich czterech kolcach, że służą jej do obrony przed niebezpieczeństwami, na przykład tygrysami. Uznałyśmy, że chcemy pokazać kobiecość, która będzie kapryśna, nieznośna, uparta, pewna siebie, ale też smutna, poirytowana, przestraszona. Słowem: kolczastą. Wszystkie cechy piętnowane w naszej kulturze. Obrazy Kingi wszystkie te cechy uosabiają, są niezwykle ekspresyjne, pełne buntowniczej energii. Dlatego też na wystawie znalazły się między innymi obrazy: z tygrysem rozdzierającym płótno, z wątkami autobiograficznymi artystki czy nawiązujące do dzikiego tańca Madonny. Do tego stworzyłyśmy ścieżkę dźwiękową pod tym samym tytułem co wystawa, która dostępna jest na Spotify.
GS: Wystawa w dniu wernisażu przyciągnęła tłumy ludzi, jednak do ostatniego dnia nie wiadomo było, gdzie się odbędzie.
AP: To prawda, zanim wystawa się otworzyła napotkałyśmy trochę trudności. Fundacja Czas Kobiet jeszcze wtedy nie posiadała własnego lokalu, bowiem Fundacja jeszcze nie istniała – osoby ją tworzące pracowały wówczas w poznańskim oddziale Centrum Praw Kobiet. Organizacja ta borykała się w tamtym czasie z głośną sprawą oskarżeń o mobbing oraz przemoc wobec mniejszych filii, co relacjonowały media w całej Polsce. Oddział został czasowo zamknięty i należało szukać nowej przestrzeni, która po wielu miesiącach stała się siedzibą nowopowstałej Fundacji Czasu Kobiet. Miałyśmy to szczęście, że dwa piętra niżej znajdował się zaprzyjaźniony Barak Kultury, który 8 marca ugościł nas u siebie. Niestety, z uwagi na ich wcześniej zaplanowane działania, tylko na jeden dzień. Pierwsza wystawa była więc pop-upem. Z tego powodu później zaczęłyśmy szukać z całym zespołem obecnej Fundacji Czasu Kobiet nowej przestrzeni, w której ekspozycja mogłaby zaistnieć na dłużej. Po dwóch miesiącach, w maju, pokazałyśmy ją w Fundacji im. Julii Woykowskiej. To miejsce również nie jest bez znaczenia, ponieważ Fundacja upomina się o należne kobietom miejsce w społeczeństwie. Zależało nam na tym, aby druga odsłona Róży opowiadała o tych wydarzeniach, dlatego uzupełniłyśmy wystawę o nową pracę, utrzymaną w tonie serii tworzonej przez Kingę – Halo, czy nie jesteś zły?. Ręcznie wykonane rysunki na karteczkach stanowiły komentarz do sytuacji oraz wspomnienie tamtych wydarzeń. Domknięciem wystawy były przeprowadzone przez artystkę warsztaty antymobbingowe, które odbyły się już w nowej przestrzeni Czasu Kobiet, naprzeciwko Muzeum Narodowego w Poznaniu.
Historia Zuzanny Janin, przetrwanki i zaangażowanej artystki, wydawała się nam być niezwykle istotna w kontekście misji fundacji, oraz tego, z jakimi problemami Czas Kobiet mierzy się na co dzień, m.in. przemoc domowa, cyberprzemoc, czy różnego rodzaju formy mobbingu.
GS: Współpracujecie głównie z lokalnymi kuratorkami i twórczyniami w zakresie tworzenia programu galerii. Jak prezentowane wystawy pomagają uzupełnić profil działania galerii?
AŚ-G: W tym roku prezentujemy tylko kobiety. Zależało mi na tym, żeby wprowadzić do Poznania artystki, które są rozpoznawalne zarówno w Polsce, jak i za granicą. Artystki, w których systemie wartości jest też wspieranie działalności, którą prowadzimy. Są to kobiety, dla których nasza działalność jest istotna i chcą ją wspierać. Joanna Piotrowska jest znaną na całym świecie fotografką, w Polsce ma nie wielu wystaw. Zgodziła się zrobić u nas wystawę tylko wyłącznie z tego powodu, że zajmujemy się wspieraniem kobiet, których prawa są łamane. Przy wsparciu Ambasady Francji rozpoczynamy bardzo ważny, planowany od dłuższego czasu projekt — darmowej infolinii wsparciowo-informacyjnej dla kobiet, które doświadczyły gwałtu i przemocy seksualnej. Joanna zaproponowała organizację specjalnej aukcji w jej londyńskiej galerii, aby wesprzeć ten cel.
GS: Julio, pierwszym projektem kuratorskim który zrealizowałaś w galerii Czas Kobiet była wystawa Zuzanny Janin Shame. Zarówno jej twórczość jak i biografia przetrwanki, wpisują się niemal idealnie w działania fundacji.
Julia Stachura: Współpraca z Zuzanną narodziła się z tematu i problemu, który artystka dostrzega i przepracowuje w swojej twórczości jakim jest kultura „shamingowania”, czy też kultura wstydu, zarówno obyczajowa, psychologiczna, czy też związana z cyberprzemocą. Kultura shame’u u ma wiele wymiarów, a także dalekie korzenie kulturowe. Twórczość Zuzanny Janin w dużej mierze opiera się na jej personalnych doświadczeniach i wątkach biograficznych, jest to artystka bardzo zaangażowana społecznie, aktywistycznie i artystycznie w to, co robi, i w to jak chce pomagać, a w zasadzie budować fundament dla rozmowy o sztuce kobiet w przestrzeni polskiej kultury. Jej historia przetrwanki i zaangażowanej artystki wydawała się nam być niezwykle istotna w kontekście misji fundacji, oraz tego, z jakimi problemami Czas Kobiet mierzy się na co dzień, m.in. przemoc domowa, cyberprzemoc, czy różnego rodzaju formy mobbingu, o których była mowa wcześniej. Sam temat wyszedł od artystki, ale razem ukształtowałyśmy go w bardzo bliskim porozumieniu.
Tytułowy Shame wziął się z jednej z rzeźb którą Zuzanna pokazywała m.in. w NOMUS-ie, czyli kulę, a w zasadzie glob, pokryty smołą i oblepiony piórami. Rzeźba ta nawiązuje do obyczajowych korzeni zawstydzania, które sięgają aż średniowiecza, czyli do praktyki smołowania i opierzania osób z marginesu społecznego. Była to forma publicznej kary oraz spektaklu, celowego ośmieszenia, które pozostawiało rany zarówno cielesne, jak i psychiczne. W swoim tekście kuratorskim wyszłam od tekstu Eve Kosofsky Sedgwick, która nazywa zjawisko kultury wstydu i opisuje je w kontekście teorii afektu. Jest to oczywiście niezwykle istotne, ze względu na to, że do fundacji zgłaszają się osoby shameowane, których historie są kwestionowane. Dlatego też na wejściu do przestrzeni galerii zawiesiłyśmy z Zuzanną neon Nikt ci nie uwierzy, pracę szczególnie istotną dla historii artystki.
Aranżując wystawę byłyśmy świadome, że są to trudne tematy. Nie chciałyśmy też nikogo triggerować, więc było dla nas ważne to, żeby wystawione obiekty nie pokazywały przemocy wprost, lecz jej mechanizmy, a także sposoby radzenia sobie z traumą, czy poszukiwanie języka do rozmawiania o przemocy. Na wystawie znalazł się m.in. cykl Takotsubo (Lecząc chorobę złamanego serca), który przedstawia wielokrotnie zamalowywane anatomiczne serce, podkreślając proces leczenia i wychodzenia z traumy. Pojawiły się także rzeźby Pasygrafia (wiry, lasy, maczugi) stworzone z męskich ubrań zatopionych w żywicy. Postawiłyśmy je w sąsiedztwie globu Shame, z jednej strony jako niemych świadków przemocy, a z drugiej jako oprawców, ubranych w patriarchalny kostium. Ostatecznie, wyzwaniem kuratorskim było dla mnie stworzenie bezpiecznej przestrzeni, która będzie dawać narzędzia do podejmowania tych tematów.
W fotografiach Joanny Piotrowskiej domy stają się miejscami, w których pojawia się przemoc czy niebezpieczeństwo. Kolejnym istotnym aspektem prac Piotrowskiej jest kwestia napięcia pomiędzy domownikiem a intruzem. Wnętrza na jej fotografiach stają się polem walki z niewidzialnymi siłami, czy strukturami władzy.
GS: Pisałaś też, że wystawa Janin to swego rodzaju hommage dla zmarłej niedawno Anety Szyłak. Czy jej spojrzenie na sztukę i teorię było do odnalezienia na wystawie?
JS: Myślę że jak najbardziej. Przede wszystkim istotne było, że był to femmage, a nie hommage, a więc żeński, ale także feministyczny odpowiednik hołdu złożonego pamięci. To był pomysł Zuzanny! Spojrzenie Anety na sztukę można było odnaleźć w wystawie, chociażby dzięki tematowi zaangażowanemu w życie społeczne, łączącego ludzi, nie dzielącego. Istotny był dla nas ten aspekt solidarności i wzajemnego wspierania się. Podczas wernisażu Zuzanna zadedykowała wieczór pamięci Anety Szyłak oraz Any Mendiety, w znaczącym geście matronatu całej inicjatywy.
GS: Na niedawno otwartej wystawie Joanny Piotrowskiej, którą również kuratorowałaś, kobiece ciała na fotografiach poddawane są specyficznemu rodzajowi kontroli. Widz konfrontowany jest z niepokojącymi kadrami.
JS: Fotografie Joanny Piotrowskiej generują wrażenie osadzone na granicy dokumentu i performansu. Są to fotografie, które poprzez intensywne światło obnażają wszystko, co znajduje się w polu kadru. Obnażają przede wszystkim wnętrza, ale też postaci które w bardzo specyficzny sposób performują w rachitycznych przestrzeniach wytworzonych na rzecz poszukiwania bezpieczeństwa czy strefy komfortu. Te ciała są poniekąd kontrolowane przez pozy, które w przypadku cyklu Frowst zostały wyjęte z podręcznika niemieckiego psychoterapeuty Berta Hellingera. Jest to podręcznik ustawień rodzinnych, symulowanych przez rozmaite pozy i wcielanie się w postaci, zarówno żywe jak i martwe. Celem tych zbiorowych terapii miało być leczenie pokoleniowych traum.
Jest to oczywiście bardzo niebezpieczny zabieg, używający pseudonaukowych metod oraz psychodramy. Jest to bardzo istotne, bo artystka przywołuje Hellingera w sposób krytyczny, świadomy. Korzystając z podręcznika ukazuje schematy, czy struktury które funkcjonują w rodzinach, które czasami po prostu nie działają. Domy stają się miejscami, w których pojawia się przemoc czy niebezpieczeństwo. Kolejnym istotnym aspektem prac Piotrowskiej jest kwestia napięcia pomiędzy domownikiem a intruzem. Wnętrza na jej fotografiach stają się polem walki z niewidzialnymi siłami, czy strukturami władzy. Zarówno Piotrowska jak i Janin angażują się w temat przemocy domowej, jednak pokazują ją na różne sposoby, co pokazuje z jak szerokim zjawiskiem w sztuce mamy do czynienia. Co ważne jednak, sztuka ta ma przede wszystkim pobudzać świadomość społeczną.
GS: Jak wyglądała twoja współpraca kuratorska z artystką?
JS: Była to praca na odległość, ponieważ Joanna mieszka w Londynie. Jest też bardzo zapracowaną artystką. Istotne było dla mnie, jako osoby zajmującej się w ogóle fotografią na co dzień oraz badawczo, żeby współpracować właśnie z fotografką. Bardzo się cieszę, że mogłam tę wystawę zorganizować. Była to też pierwsza wystawa fotograficzna w programie fundacji, więc chciałyśmy, żeby była to też świetna fotografia. Piotrowska przykłada niesamowitą wagę do tego, jak jej fotografie są pokazywane oraz jak oprawione. Ważne są dla niej kolory i skala, przez które pokazuje, że fotografia może być haptyczna, może na nas oddziaływać cieleśnie. Patrząc na jej prace, możemy poczuć przytłoczenie czy też tytułowy zaduch (frowst). Nie tylko operując wzrokiem, ale także dotykiem, bo fotografie pobudzają nas sensorycznie.
GS: Jak reagują klientki fundacji na prezentowane wystawy?
AŚ-G: Najwięcej interakcji zaistniało w trakcie wystawy Marty Frej. Artystka prezentowała pracę, która powstawała w trakcie trwania wystawy. Wiele klientek wpisywało to, co czują, myślą, współtworząc obraz. Zauważam często, że kiedy panie przychodzą do fundacji, na początku są zamknięte w swoim świecie. Dopiero po chwili zaczynają się rozglądać. Pytam się ich wtedy czy włączyć duże światła. Zawsze są zainteresowane i widzę, że powoli wychodzą ze swojego zamknięcia, do czegoś zupełnie nowego, nieoczekiwanego – świata sztuki. Jednocześnie widać, że to zaczyna być ciekawe dla nich. Widziałam nie raz na wernisażach kobiety, które pojawiły się u nas najpierw jako klientki, a teraz uczestniczą także w wydarzeniach galerii.
W Czasie Kobiet interesuje nas myślenie herstoryczne – zapełnianie luk w dotychczasowych narracjach, wyciąganie z marginesu, przywracanie widoczności. Tak pojawiła się Małgorzata Szymankiewicz, której prace również traktują o (nie)widzeniu i (nie)obecności, a które nie były jeszcze prezentowane w kontekście kobiecym.
GS: Jaki klucz stoi za dobrem artystek do wystaw indywidualnych?
Ewa Kulesza: Współtworzenie programu tej galerii jest dużym wyzwaniem. Jest to miejsce pełniące funkcję utylitarną, w którym udziela się kobietom realnej pomocy, a równocześnie jest przestrzenią dla sztuki. W tym roku miałam przyjemność proponować artystki. Kierowałyśmy się z Anią Świątkowską-Gałkiewicz tym, że są to osoby zaangażowane społecznie i odważne. Elżbieta Jabłońska może być tu doskonałym przykładem, całą jej twórczość przenika namysł nad statusem kobiety i oczekiwaniami wobec niej. Artystka działa także na rzecz innych, do czego wykorzystuje wspaniale swoją widoczność. Jednym z jej działań jest rezydencja Znikając nad Wisłą, której sama nazwa jest dla mnie przepiękną metaforą. Wszyscy chcą być zauważani, tymczasem Ela Jabłońska mówi o znikaniu.
Na jej wystawie w Czasie Kobiet pojawiło się wiele prac podejmujących kontekst miejsca, między innymi wyszywane przez artystkę białe materiały, kojarzące się z flagami. Dotyczyły one różnych protestów, które przez wiele lat pojawiały się na świecie. Za każdym tekstem stoi jakiś człowiek, którego niezgoda zaprowadziła na ulicę. Większość z tych słów, apelów nie została zrealizowana. Dla mnie jest to konfrontacja z tym, co się dzieje z naszymi apelami. Świat się tylko odrobinę zmienia. Na jesień planowana jest wystawa Magdaleny Moskwy. Jej twórczość może nie kojarzyć się bezpośrednio z działaniami społecznymi, natomiast ujmująca dla mnie jest jej historia, postawa podczas studiów na łódzkim ASP. Może ona być przykładem dla osób studiujących, by walczyć o to, co jest dla nich ważne. Magdalena Moskwa opowiada o swojej twórczości mówiąc niejednokrotnie o swoich słabościach, rzeczach z którymi się zmaga, w żaden sposób nie kreuje swojego wizerunku. Zaraz po Magdalenie będzie można zobaczyć prace Agaty Michowskiej. Z jej prac emanuje siła i delikatność.
GS: Na początku września zaplanowana jest też wystawa Małgorzaty Szymankiewicz. Ciekawi mnie, w odniesieniu do całego programu galerii i wcześniejszych wystaw, jak narracja o kobiecym doświadczeniu i empowermencie może ujawniać się w malarstwie abstrakcyjnym.
AP: Punktem wyjścia jest to, o czym wspomniały Ewa i Julia, bowiem przestrzeń Galerii Czasu Kobiet nie jest tradycyjną galerią. Z jednej strony sięga do rozwiązań white cube’a, ale z drugiej jest to przestrzeń „pomiędzy”, jako że głównym trzonem Fundacji jest działalność pomocowa. Mamy tam aktywnie działające biuro, specjalistyczne gabinety do spotkań psychologicznych i prawnych, grupy wsparcia czy telefon interwencyjny. Jest to miejsce otwarte dla wszystkich, uzupełnione o przestrzeń artystyczną. Wyobraź sobie sytuację, w której ktoś przychodzi po pomoc, czeka albo jest w kolejce i trochę mimochodem trafia na wystawę. Wchodzi, wychodzi, jest w jej centrum, trochę ją współtworzy, dopełniając ją swoją osobą. Do tej pory w Galerii prezentowana była przede wszystkim sztuka figuratywna, dlatego zależało mi na uzupełnieniu programu właśnie o abstrakcję. To jest myślenie herstoryczne – zapełnianie luk w dotychczasowych narracjach, wyciąganie z marginesu, przywracanie widoczności. Tak pojawiła się Małgorzata Szymankiewicz, której prace również traktują o (nie)widzeniu i (nie)obecności, a które nie były jeszcze prezentowane w kontekście kobiecym. Niewystarczająca widoczność kobiet abstrakcjonistek w historii sztuki jest tematem, z którym chciałybyśmy się zmierzyć. Tytuł naszej wystawy, Na granicy widzialności, odwołuje się zarówno do formalnej twórczości Małgorzaty, jak i tematyki, którą chcemy podjąć. Jacques Lacan twierdził, że dzieło sztuki powinno być rozpatrywane pod kątem obecnych w nim niekoherencji, luk, pęknięć, zniekształceń oraz obsesyjnie powracających motywów. Dlatego spojrzymy na historię sztuki z ukosa, pomyślimy ją inaczej z pomocą abstrakcji, aby szkolić nasze widzenie. Nawet jeśli ktoś nie przeczyta tekstu kuratorskiego czy opisów prac, a je zobaczy, to sztuka abstrakcyjna jest takim medium, które eksplorować można samodzielnie. Każdy zobaczy w tej wystawie coś innego, a sam kontekst Czasu Kobiet nałoży już jakiś filtr, przez który będziemy ją postrzegać.
Byłam kiedyś zaangażowana w sport wyczynowy. Wśród dziewcząt wszechobecne było zwalczanie siebie nawzajem podczas zawodów i poza nimi. Nikt z nami o tym nie rozmawiał. Dość wcześnie zrozumiałam, że kobiety powinny się nawzajem wspierać i doceniać.
GS: Planowana jest też pierwsza wystawa grupowa w Czasie Kobiet. Wystąpią na niej artystki ze sporym dorobkiem artystycznym, pracujące na uczelniach. Są też świeżo upieczone absolwentki UAP’u czy w końcu artystki z zagranicy. Co stało za takim wyborem?
EK: Rzeczywiście pod wieloma względami jesteśmy różnorodną grupą i widzę w tym ogromną wartość. Różnice wieku, odmienne doświadczenie i praktyki nie dzielą nas, lecz stwarzają możliwość otwartego dialogu. Łączy nas także krytyczne podejście do instytucji i systemów. Kate Ngan Wa Ao pochodzi z Makao. W swoich pracach odwołuje się do pamięci i wydarzeń z dzieciństwa, porusza także kwestie ról płciowych i tożsamości rasowych. W jej pracach pojawiają się często wątki polityczne. W 2049 Makao stanie się już oficjalnie częścią Chin. Diana Fiedler buduje swoje prace łącząc formy organiczne z przemysłowymi, porusza tematy związane z systemami, cenzurą i kontrolą. Koncentruje się również na tym, w jaki sposób architektura ucieleśnia struktury fizyczne jak i mentalne, oraz jak te struktury wpływają na naszą tożsamość osobistą i społeczną. Barbara Stańko-Jurczyńska niedawno obroniła dyplom pt. Plan dożynek doskonałych. Była to praca zrealizowana z mieszkankami wsi pochodzącymi z różnych gmin. Artystka postanowiła działać z nimi kolektywnie, tworząc wspólnie dożynkowe obiekty. Na jednym z nich pojawiło się pytanie „Czy życzliwość pozwala przetrwać sztuce?”. W całym procesie nie było rywalizacji ani lidera. Ksenia Pyza w zeszłym roku obroniła dyplom na rzeźbie. Działała na pograniczu rzeźby i performansu. Do swoich działań szyje cielesne formy; bulwiaste, zwisające, ciężkie, zakładane lub dźwigane, odnoszące się do architektonicznej konstrukcji. Ważna jest dla artystki interakcja z jej ciałem i z widzem. W odniesieniu do jej obiektów myślę o ciele nie-pojedynczym, ciele wspólnym. Pojawiają się również inne interpretacje i skojarzenia jako martwe, bezosobowe, niczyje. Do wystawy w Czasie Kobiet zaproszona została także Magdalena Starska, która od wielu lat działa na rzecz wspólnotowego myślenia i działania w sztuce. Sama również otwieram się na nowe obszary, które mnie od dłuższego czasu zastanawiają. Pojawiają się w moich pracach takie tematy jak relacje międzyludzkie i międzygatunkowe. W naszym procesie przygotowywania się do wystawy ważne są dla nas rozmowy i spotkania. Zależy nam by razem współtworzyć wystawę, by nasze myśli ze sobą rezonowały, a także by w tym procesie wsłuchać się w przestrzeń z konkretną tożsamością.
GS: Do tej pory prezentowane w galerii wystawy podchodziły do zagadnienia kobiecości w sposób wzmacniający, feministyczny. Czy myślałyście jednak o rozszczelnieniu tych kategorii przy pomocy doświadczeń feminizmu intersekcjonalnego? Wspominałyście, że w galerii ma pojawić ma się głos osoby niebiałej, ale czy planujecie uwzględnić też jakieś głosy queerowe, niecispłciowe, w dalszych etapach działania galerii, aby tą definicję kobiecości trochę rozszerzyć lub poddać krytyce?
EK: Intensywnie myślimy z Anią i Julią nad wystawą Matka. Chciałybyśmy, by wystawa była oparta na zaproszeniach połączonych z open callem. Jest wiele ciekawych osób artystycznych, które poruszają te tematy. Będzie to z pewnością projekt, który pozwoli wprowadzić różne perspektywy.
AP: Wszystko zależy od tego, jak będzie układany program na przyszły rok. Zgadzamy się chyba wszystkie, że kobiecość to szerokie hasło, którego nie można zawężać tylko i wyłącznie do jednej grupy. Interesują mnie interesekcjonalne wykluczenia, związane chociażby z dragiem czy dekolonizacją, więc nad tego typu wystawami też intensywnie myślę. Program będzie zapewne również budowany wobec potrzeb, które pojawiać się będą na bieżąco w społeczeństwie.
GS: Kuratorstwo to nie jest wasze jedyne zajęcie które podejmujecie w polu sztuki. Jak idee teorii feministycznej i wasze osobiste doświadczenia kobiecości wpływają na waszą działalność, twórczość i zainteresowania naukowe?
JS: Jestem historyczką sztuki, aktualnie przygotowuję doktorat o współczesnej fotografii afroamerykańskiej. Staram się włączać doświadczenia osób niebiałych i queerowych do dyskursu akademickiego. Zajmuję się tym już w zasadzie od kilku lat. Z tego powodu jest mi bardzo bliski feminizm intersekcjonalny. Współpracuję także z osobami koloru (POC) zarówno badawczo, jak i w twórczości kuratorskiej. W praktyce bardzo bliskie są mi tematy kobiece, przecięcie sztuki, aktywizmu i społecznej interwencji, wytwarzania reakcji na działania polityczne.
EK: Byłam kiedyś zaangażowana w sport wyczynowy. Wśród dziewcząt wszechobecne było zwalczanie siebie nawzajem podczas zawodów i poza nimi. Nikt z nami o tym nie rozmawiał. Dość wcześnie zrozumiałam, że kobiety powinny się nawzajem wspierać i doceniać. Teraz, gdy pracuję na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, najbardziej zajmują mnie tematy związane z hierarchią. Na uczelni jest to przyjęty model, od wielu lat niemodyfikowany. Patriarchalne, hierarchiczne zależności wpływają negatywnie na rozwój młodszych pracowników i pracowniczek. Dwa lata temu zaproponowałyśmy wraz z Dianą Fiedler pracownię bez hierarchicznych podziałów. Obie jesteśmy kierowniczkami pracowni, co bardzo dobrze wpływa na rozmowy z osobami studiującymi. Wierzymy, że uczelnia się może stopniowo uwolnić się od tych zależności, na przykład jak Wydział Intermediów, który wprowadziły przedmioty dające większą niezależność młodszej kadrze.
AP: W odróżnieniu od Ewy i Julii nie pracuję na uniwersytecie, tylko w Muzeum Narodowym w Poznaniu, dlatego do tematu obecności kobiet staram się podejść od strony nie tylko artystek, ale też kuratorek, jak generalnie kobiet tworzących struktury instytucji kultury. Na co dzień związana jestem z Galerią Plakatu i Projektowania Graficznego, dlatego w ramach uzupełniania herstorycznych luk w przyszłym roku w ramach naszego cyklu wykładów opowiadać będę o zapomnianych kobietach w projektowaniu. Do tej pory większość z nas kojarzyła tę sferę głównie chociażby z tzw. polską szkołą plakatu, tworzoną przez mężczyzn. Staram się też uzupełniać muzealne zbiory o prace współczesnych artystek. Zaś tym, co pozostało we mnie z uniwersytetu, czym zajmowałam się w obu pracach magisterskich, jest pojęcie instalacji artystycznej i ekspozycji. Być może nie wydaje się to zbytnio związane z płciowością, ale wpływa bezpośrednio na historię wystawiennictwa, muzealnictwa oraz historii sztuki w ogóle. I właśnie jakieś luki w myśleniu o nich szczególnie mnie interesują. Ten badawczy element staram się realizować w cyklu tekstów Lekcja muzealna na łamach internetowego “Czasu Kultury”, który poświęcony jest wyzwaniom i problemom współczesnego muzealnictwa. Przyglądam się w nim takim zagadnieniom, jak relacje władzy, tworzenie narracji czy dekolonizacja. Planuję również odsłonę poświęconą wkładowi kobiet w historię muzeów.
Julia Stachura – historyczka sztuki i niezależna kuratorka, doktorantka na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W swojej pracy badawczej zajmuje się zagadnieniami ucieleśnionej pamięci i fotografii, a także empowermentu (usiłowienia) i sztuki zaangażowanej społecznie. Przygotowuje pracę doktorską poświęconą współczesnemu autoportretowi afroamerykańskiemu. Stypendystka Fulbright Junior Research Award 2023-24.
Ewa Kulesza – artystka, członkini Secondary Archive. Współprowadzi pracownię na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Działa na pograniczu rzeźby i fotografii. Posługuje się materiałami ulotnymi i zmiennymi, takimi jak popiół, pył ceglany i emulsja światłoczuła. Przygląda się procesowi przenoszenia realnych zdarzeń i obiektów do niematerialnego zasobu pamięci, nietrwałości wspomnień, przemijaniu.
Aleksandra Pietrzak – kuratorka, historyczka i krytyczka sztuki, adiunktka w Muzeum Narodowym w Poznaniu, absolwentka Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Sztuki Współczesnej na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka popularnonaukowego cyklu „Lekcja muzealna” dla dwutygodnika „Czas Kultury”, tekstów dla portalu „Rynek i Sztuka”. Obecnie odbywa Podyplomowe Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Warszawskim.
Anna Świątkowska-Gałkiewicz – prezeska fundacji Czas Praw Kobiet, absolwentka kulturoznawstwa UAM oraz Sorbony ParisIV.
Gabi Skrzypczak (ona/jej) — poznańska kuratorka i teoretyczka sztuki. Twórczyni wystaw, wydarzeń artystycznych i tekstów o sztuce. Współzałożycielka inicjatywy artystyczno-kulinarnej TostMarcin. Zainteresowania naukowe koncentruje wokół sztuki Europy Środkowo-Wschodniej oraz intersekcjonalnych aspektów teorii feministycznej i queer.
Więcej