Wystawa, którą kochacie nienawidzić. „Niepokój przychodzi o zmierzchu” w Zachęcie
Bardzo dawno temu, tuż przed trzęsieniem czasu dobrej zmiany, w roku 2014 w stołecznym MSN-ie Sebastian Cichocki i Łukasz Ronduda otwierali wystawę Co widać. Polska sztuka dzisiaj. Chcąc uprzedzić krytyków, jeszcze przed wernisażem nazwali ją tą, którą „kochasz nienawidzić”. Wówczas powodów do środowiskowej nienawiści było tyle, ile zazwyczaj jej jest w przypadku wystaw, które ugruntowują pozycję nazwisk wybrańców – zwłaszcza, jeżeli dzieją się w silnych, hegemonicznych instytucjach, świadczących o profesjonalizacji rodzimego pola sztuki. Ale dopiero osiem lat później, w 2022 roku, na horyzoncie pojawił się pokaz, który środowisko (a przynajmniej dość ważna jego część) naprawdę kocha nienawidzić. O wystawie Niepokój przychodzi o zmierzchu, kuratorowanej przez Magdalenę Komornicką, jednym z ostatnich projektów w ramach programu „starej” Zachęty, napisano sporo: że jest to „ważna wystawa” „z »kupą słabego chłamu«” (Maria Poprzęcka1) w PRL-owskiej formule (Piotr Policht2), która nie przyniosła pokoleniowego manifestu (Karol Sienkiewicz3); że to retropomyłka rodem z lat 80. (Ewa Toniak4), w której udział ma posmak kolaboracji z dobrą zmianą (ponownie Sienkiewicz5).
Kuratorka korzysta z systemowo ugruntowanego podziału na „młodych” i resztę twórców, przez co nie sugeruje ani pokolenia, ani przynależnego mu „przeżycia”
Główną kategorią, w jaką próbuje się wcisnąć monumentalny Niepokój… jest pokoleniowość. Powodami, dla których to właśnie ten sposób opisu wydaje się krytyce najodpowiedniejszy są dwa fakty: na wystawę kuratorka zaprosiła ponad 90 osób urodzonych pomiędzy 1985 a 2000 rokiem; oraz to, że pokaz opiera się na pracach, spośród których najwcześniej powstałe datowane są na 2015 rok. Dzięki temu pokaz w Zachęcie stał się zapalnikiem dla dyskusji o kondycji najnowszej sztuki polskiej, w której główną rolę grają wyobrażenia o pokoleniowych powinnościach w obliczu zmierzchu instytucji i zaburzenia ekosystemu polskiego świata sztuki przez konserwatystów kulturowych. Jednak realnym przedmiotem sporu w tej debacie są odmienne rozumienia pojęcia pokolenia i roli przeżycia generacyjnego. Komornicka konstruując wystawę korzysta z biologicznego (metrykalnego) znaczenia, które opiera się na umownie potraktowanej granicy bycia młodym w polskim polu sztuki (~35 rok życia). Stąd wynika gest zaproszenia do Niepokoju… osób o różnych doświadczeniach i nieporównywalnej ze sobą pozycji – od studentek-debiutantek po artystki od lat silnie obecne w obiegu instytucjonalnym i galeryjnym. Kuratorka korzysta z tego systemowo ugruntowanego podziału na „młodych” i resztę twórców, przez co nie sugeruje ani pokolenia, ani przynależnego mu „przeżycia” – istotnego czynnika konstytuującego generację w rozumieniu Kazimierza Wyki, który nazywa takie wydarzenie „ośrodkiem krystalizacyjnym” zbiorowej świadomości i tożsamości6. Z pewnością niechęć Komornickiej do korzystania z takiego – powszechnego w Polsce7 – rozumienia generacyjności łączy się ze współczesnymi rozważaniami o pokoleniu jako jednym z narzędzi dyskursywnych: chętnie używanego w polityce historycznej do tworzenia arbitralnych zbiorowych tożsamości, maskujących równie istotne różnice, takie jak m.in. klasa, gender, pochodzenie czy wyznawane wartości. Z tych powodów uważam, że Niepokój… nie jest wystawą pokoleniową; a przynajmniej nie w znaczeniu powszechnym, z którego korzystają krytyczki tej wystawy – bowiem trudno wyobrazić sobie generacyjną wspólnotę doświadczeń i interesów osób wciśniętych do kategorii „młodych artystek i artystów” wyłącznie ze względu na rok urodzenia. W szczególności mając w pamięci debaty na temat wagi zjawisk ciemnej materii świata sztuki i różnorakich szklanych sufitów, postulaty o szeroko rozumianej dekolonializacji czy zapowiadane próby odejścia od hierarchiczności i paternalizmu.
Rozczarowanie, że nie powstał żaden generacyjny manifest mówi o wciąż konserwatywnej wizji środowiska, w której osoby przed 35. rokiem życia pojmowane są jako jednolita grupa
Niektórzy byliby skłonni uwierzyć Maurice’owi Gilliamsowi, że „niepokój dodaje skrzydeł wyobraźni”8, a „ciekawe czasy” ekspansji konserwatyzmu kulturowego przynoszą kreatywne sposoby na urządzenie świata (przynajmniej sztuki). Jednak uczestnictwo w sporze o tę wystawę wskazuje na to, że dzieje się rzecz zupełnie odwrotna. Dlatego też rozczarowanie, że w ramach uważanego za pokoleniowy Niepokój… nie powstał żaden generacyjny manifest (jak widać, manifesty są nadal fetyszyzowane) mówi o kilku rzeczach – błędnym rozpoznaniu charakteru wystawy, potrzebie uważniejszego namysłu nad metodami opisu zjawisk na scenie artystycznej, a przy okazji – o wciąż konserwatywnej wizji systemu artystycznego, gdzie osoby przed 35. rokiem życia traktowane są jako jednolita grupa, do której pasuje pokoleniowa łatka. Te czynniki zaważyły na tym, że – paradoksalnie – pokoleniowa była krytyka tej wystawy, a nie ona sama. Stąd właśnie wynikają – jak sądzę – powtarzające się zarzuty, że (auto)identyfikacje młodszych nie wynikają z inicjatywy ich samych, ale są narzucane odgórnie, jeżeli nie przez kuratorkę, to przez silniejsze podmioty w polu.
Nie jestem fanem tytułu wystawy (a już wcale książki, z której on pochodzi), ale Komornicka postawiła na dość uniwersalne, a przy tym intuicyjne pojmowanie niepokoju i zmierzchu. Zakorzeniony w kontekście organizacji wystawy zmierzch instytucji – to znaczy, przejęcie liczących się dotąd galerii i muzeów przez konserwatystów kulturowych – to jedna sprawa. Trafnie opisał to Stach Szabłowski, przyrównując atmosferę na wernisażu do święta o charakterze stypy9 – jest to łabędzi śpiew Zachęty, tuż przed rozpoczęciem programu nowego dyrektora z partyjnego nadania. Jest to też ostatnia wystawa, którą kuratoruje Komornicka w ramach tej instytucji – niebawem i ona podzieli los tej części kuratorów i pracownic przejętych instytucji, którzy domykają w tym roku zobowiązania z poprzednich lat i zdają się na niełaskę freelancingu w kurczącym się sektorze kultury, przebranżowienie lub migrację. Jak wskazuje przykład węgierski10, pomimo nadziei pokładanych przez liberałów, prywatny i korporacyjny sektor nie uratuje zniszczonego dobrą zmianą ekosystemu polskiego pola sztuki – zatem istnieje szansa, że to ostatnia tak duża i różnorodna wystawa najmłodszych osób w liczącej się instytucji. Przynajmniej w perspektywie kilku następnych lat. Hipotetycznie, poza MSN-em nie będzie miejsca, by zorganizować podobny pokaz, równie liczny i szeroki. Można co prawda fantazjować o wystawach walizkowych rodem z początku lat 80. (kościoły i domy parafialne z wiadomych przyczyn odpadają), ale do projektu o takiej skali potrzebne są środki i kapitały, których nie posiada nikt, kto byłby skłonny podjąć się takiego wyzwania. Dlatego też rozczarowanie krytyków, że w Niepokoju… widzą prace, które nie powstały specjalnie na tę wystawę jest kuriozalne – zwłaszcza, że są to osoby raczej zorientowane w skromnych budżetach wystaw instytucjonalnych, które w bardzo małym stopniu pozwalają na produkcję nowych prac. Natomiast wyzierający pomiędzy wierszami zawód, że Niepokój… nie jest rozpisanym na niemal setkę artystek i artystów pokazem krytyki instytucjonalnej bardziej bawi, niż przeraża – skoro nie od dziś wiemy, że pełnokrwista jej odmiana to domena bardzo wąskiej grupy osób, a jeszcze węższej – jeżeli chodzi o krytykę instytucjonalną w ramach instytucji, aby nie wyszło głupio. A zrobić ją źle (podobnie jak sztukę zaangażowaną) jest gorzej, niż nie robić jej wcale. Dobitnie o tym przypomniał oddolny performance z cukrem na wernisażu, którego autor nie pierwszy raz wycelował nie tam, gdzie leży sedno problemu – wskazując na uczestników i uczestniczki, jako tych, którzy nowym władzom Zachęty „słodzą” samą swoją obecnością. Tak, ja też chciałbym, żeby była rozróba, okupacja, inba i 90 osób pokazało goły tyłek na schodach Zachęty. Jednak mam świadomość, że takie fantazje przystoją tym, którzy mają przywilej posiadania wobec sytuacji zbawiennego dystansu – krytykom (możliwie) niezależnym czy prywatnym galerzystkom. Mogę mieć tylko żal do siebie, że tego tyłka sam nie pokazałem.
Mamy zatem niepokój i zmierzch, które nie obrodziły w krytykę instytucjonalną ani w manifesty, ale w wystawę, której nieodłączną częścią jest program performatywny. Nie istnieje konkretny zmierzch, który ma na myśli kuratorka i zaproszone osoby – przeczucie końca nie zamyka się wyłącznie w apokalipsie klimatycznej czy instytucjonalnej – to raczej pole do indywidualnych interpretacji, czym on jest i co niesie ze sobą. Nie da się ukryć, że zgrupowanie prac w wątki/tropy tematyczne w przypadku dużych wystaw zbiorowych jest zazwyczaj karkołomnym zabiegiem, który w większości przypadków kończy się posmakiem antologii. A antologie skutkują oskarżeniami krytyczek, że czegoś jest za dużo lub czegoś jest za mało – w wypadku Niepokoju…, w przeciwieństwie do większości koleżanek po piórze, sądzę, że osób zaproszonych jest za mało. Doprowadzić do prawdziwej przesady tę wystawę byłoby zagraniem na nosie i tak już przerażonych displayem purystów. Co więcej, pogrążenie tego pokazu w odmętach horror vacui byłoby dopełnieniem demokratycznej formuły, ukłonem w stronę nieodżałowanych salonów i przeglądów – kamieni milowych historii sztuki, a jednocześnie wyjściem poza modernistyczny uwiąd whitecube’a. Dlatego o tym mówię, bo faktycznie, miejscami pokaz jest bardzo stłoczony, w innych natomiast – podejrzanie pusty. Brak niektórych nazwisk dziwi, a reprezentacja innych artystów w więcej niż jednym dziele nie do końca działa na korzyść całości. Jednak myślę, że problemem samym w sobie jest relatywnie skromna przestrzeń piętra Zachęty do rozmiarów ambicji Niepokoju…, nie wspominając o prozaicznych, ale jakże istotnych kwestiach logistycznych i budżetowych. Wystawa rozbudza apetyt na większe, jeszcze liczniejsze pokazy, których kwestię organizacji będziemy musieli przedyskutować w najbliższej przyszłości – oczywiście, jeżeli nie cofniemy się w deklaracjach, że wyścig szczurów i wąskie gardło selekcji świata sztuki to przeszłość, której kontynuacji chcemy uniknąć.
Obecny na wystawie zwrot ku ciału i autobiografii niektórzy chcieliby ochrzcić na wyrost „nową szczerością”, ja w tym widzę natomiast starą, dobrą szczerość, świadomą tego, że jest jedną ze strategii autokreacji
Czym jest więc tytułowy niepokój? Czy da się uchwycić charakterystyczny jego wymiar, który manifestuje się w większości prac na wystawie? Raczej funkcjonuje on dla publiczności jako szwedzki stół reakcji, które splatają się w prywatno-publiczny miszmasz, operujący niemal wszystkimi dostępnymi mediami i ekspresjami. Dobrze widać to na przykładzie licznego malarstwa – odmienianych przez wiele przypadków realizmów, ekspresjonizmu czy surrealizmów, z niemal nieobecną w tym medium abstrakcją (nie wyciągajcie pochopnych wniosków, nadal maluje się abstrakcyjnie, co pokazywała wystawa w Fundacji Stefana Gierowskiego). Więcej jest jej w rzeźbach i instalacjach (Zuza Golińska, Agata Ingarden, Zuza Piekoszewska, Kasper Lecnim czy video-instalacji Eternal Engine) – jednak w przeważającej części głównym wątkiem całej wystawy jest ciało: jego materialność, rozpad i związana z nim śmiertelność, traumy odciskające piętno w wymiarze także symbolicznym. Nie sądzę, aby wielość intymnych wątków był symptomem pokoleniowego narcyzmu i romantyzowania zaburzeń psychicznych (o które oskarżano artystki i artystów), ile całkiem trzeźwego spostrzeżenia, że po drugiej stronie kamery/płótna znajduje się żywy człowiek, którego specyficzna konstrukcja psychiczna popycha do tkwienia w oparach artyzolu (to znaczy: zajmowania się sztuką). Ten zwrot ku ciału i autobiografii niektórzy chcieliby ochrzcić na wyrost „nową szczerością”, ja w tym widzę natomiast starą, dobrą szczerość, świadomą tego, że jest jedną ze strategii autokreacji i bywa przydatna jako inspiracja. Gęsta obecność ciał działa też trochę na przekór barwnym opowieściom o totalnym zanurzeniu kultury i jej twórczyń w przestrzeń wirtualną, choć – żadnych niespodzianek – cyfrowość w znacznym stopniu odciska się w sposobach widzenia rzeczywistości materialnej.
Najsilniej ten język widać u Kingi Dobosz, Kamili Walendykiewicz, Agnieszki Antkowiak, Zofii Pałuchy czy Martyny Miller, u których multiplikacja i gliczowość odsyłają wprost do digitalu; czy Pawła i Justyny Baśnik w traktowaniu kompozycji i tematów. W mniej dosłownym, ale wciąż czytelnym działają na wielopostaciowej bitwie Julii Woronowicz, kakofonicznych kompozycjach Mikołaja Sobczaka i Hanny Krzysztofiak oraz u Tomka Paszkowicza, który z memicznych wizerunków uczynił kolejne kręgi piekielne polskości. Jeżeli ciało znika – to wciąż pojawia się jego powidok. I nie mam tutaj na myśli po prostu wielkiej stopy, która zanika w morskim krajobrazie (Cyryl Polaczek), manekinów roztapiających się w spreparowanych marmurach (Filip Rybkowski) czy postaci rozpływających się na płótnach (Maryna Pinkowska, Monika Falkus), ale obecności ciała i podmiotu, która się manifestuje zza kadru. Myślę w tej chwili o pracach opartych na tekście, takich jak W Ukrainie Yulii Krivich, Kocham cię mordo Piotra Marca, Studio tatuażu im. Leszka Balcerowicza Adama Kozickiego czy AMZN Tytusa Szabelskiego. Nawet wielki ziemniak i fragment rosołu Tomasza Kręcickiego, czy sztuczne ciasta Karoliny Konopki – czyli przeskalowana i przetworzona na potrzeby sztuki żywność – dotyczą cielesnej interakcji z czymś, co w domyśle powinno być skonsumowane. Nieobecność pojawia się oczywiście także w pracy Irminy Rusickiej Grób dla mamy, wprost dopełniając śmiertelnej opowieści w ramach wystawy – rozpiętej pomiędzy tronem-kościotrupem Stacha Szumskiego i inscenizowanymi sztuczną krwią śmierciami w filmie Horacego Muszyńskiego.
To, że artyści i artystki bywają szczerzy wobec niepokoju i zmierzchu nie oznacza, że pozbawiają się ironii czy groteski – co wychodzi pokazowi na dobre, bowiem pokazu poważnego nikt by nie zniósł. Nawet praca Oli Tubielewicz, odnosząca się do nawrócenia artystki, przybiera formę lżejszą niż moglibyśmy przeczuwać – staje się krucyfiksem do złożenia à la Ikea. Towarzysząca jej obok rzeźba Katarzyny Olmy, która mówi o zamęczeniu psa na śmierć, jest psim pyskiem i gałką oczną na plamie krwi, ale przeskalowanymi i zszytymi z niegroźnych tkanin. Głowa cyborga autorstwa Bartosza Zakórskiego wygląda nieprzyjemnie, ale wystarczy spojrzeć, co wystaje z torsu (rura od odkurzacza) i czaszki (szara mordka o wyrazie pyska sympatycznej mureny). Słowiańszczyzna i niebezpieczny pociąg do swojskości rozbrajane są przez Kacpra Szaleckiego w postaci lightboksów z improwizowanym tańcem folkowym. Życzeniowo – w formie otwartej, bo instrukcja dołączona do pracy zakłada, że każdy może przystąpić do potopijnego tańca.
Potraktujcie Niepokój… jako trailer, bowiem przeglądy tego typu zawsze mają posmak traileru – sygnalizują i zwiastują coś, co ma nadejść
Jest to zatem opowieść, której tytułowy niepokój nie przybiera wyłącznie postaci bojaźni i drżenia na śmierć (choć z głośników w jednej sali wybrzmiewają zgrzyty topniejących lodowców – praca Diany Lelonek i Denima Szrama), ale składa się z różnorodnych strategii definiowania własnej sprawczości w sytuacji zagrożenia czy też – idźmy tym tropem – zmierzchu. Są tutaj eskapiści, akceleracjoniści, reformatorki i rewolucjonistki, pewni swojego malarze, postartystki, które okazjonalnie tworzą obiekty, fani sztucznej krwi i osoby, które z traum nadal nie mogą się pozbierać, debiutantki i lwy salonowe. Czego nie ma? Natrętnych ewangelizatorów, sztuki krytycznej w starym stylu i mesjaszy sztuki polskiej. Potraktujcie Niepokój… jako trailer, bowiem przeglądy tego typu zawsze mają posmak traileru – sygnalizują i zwiastują coś, co ma nadejść. I bardzo dobrze, że ten trailer w formie wystawy jest – na co zwraca się uwagę – przystępny dla szerokiej publiczności, bogaty w wysokie i niskie rejestry, chcący być widzialnym. Tyle, że w odróżnieniu od Co widać z 2014 roku nie jest to blockbuster otwarty na pewnym instytucjonalnym gruncie, który optymistycznie zakładał, że z raz już udeptanej ścieżki nie będzie możliwości odwrotu.
Okazało się, że regres jest możliwy, a profesjonalizacja pola sztuki (wraz z przynależnym do niego lokalnym półperyferyjnym rynkiem) przynosi w końcu zaszczepienie także przyśpieszonego procesu nadawania wartości11. W nim to prywatne galerie i kolekcjonerzy łowią najmłodszych, nierzadko wprost z Instagrama, nie czekając na aprobatę krytyki i nieśpieszne tempo prac słabo dotowanych instytucji. Można się wściekać, ale nie piszcie, że jesteście zaskoczeni, że doszło do tego tak szybko, skoro wiecie, jak to działa.
Młode artystki i artyści zasługują na lepszą przyszłość; zasługują też na inną krytykę niż ta, która żąda garstki wybrańców w roli głosu kolejnego nieistniejącego pokolenia
To nie jest tak, jak pisze Karol Sienkiewicz, że osoby zaproszone przez Komornicką „zasłużyły na lepszą wystawę w mniej obciążonym miejscu” – młode artystki i artyści zasługują po prostu na lepszą przyszłość niż ta, w której instytucje są z taką łatwością niszczone przez konserwatystów kulturowych. Zasługują też na lepszą krytykę niż ta, która stwarza „pokolenia” na poczekaniu i która nadal żąda wąskiego gardła selekcji; w której znów widoczność otrzymuje garstka wybrańców; i która staje się głosem kolejnego nieistniejącego pokolenia. Zasługują również na możliwość realnego „budowania nowych koalicji” i „przemyślenia dawnych sposobów współpracy”12, o których pisze m.in. Michalina Sablik powołując do życia pojęcie „zwrotu moralnego”. Z jednym się nie zgodzę – ani to nie jest moralność, ani (nadużywana ostatnimi czasy) empatia, ani to nie jest zwrot. Tak jak nie istnieje „zwrot feministyczny”, tak kwestie odejścia od feudalnego modelu współpracy na rzecz elementarnego BHP nie mogą otrzymać łatki zwrotu czy mody rozpętanej przez roszczeniowe „płatki śniegu”. Jeżeli jednak nadal chcecie szukać jakichś manifestów na tej wystawie, szukając prac i wypowiedzi „na temat” – to jest nim sam pokaz, w którym blisko setka zaproszonych przez Komornicką osób stoi na schodach Zachęty. A stać tam, pomiędzy przedstawicielkami kapitału korporacyjnego a partyjnym dyrektorem w postaci Janusza Janowskiego, to nie jest legitymizacja żadnej z opcji, a jedynie dobitna ilustracja binarnego potrzasku, który nie jest w żadnym razie wyborem, a w którym tkwimy od lat. Nie tylko ci, którzy jeszcze nie przekroczyli Rubikonu 35 lat. Bądźmy szczerzy, to nie (relatywnie) młodzieńcza lawina płatków śniegu ustalała reguły tej nieczystej gry, którą krytykujecie nieco za późno. Wbrew temu, co pisze Witold Mrozek, na Niepokoju… nie ma tego „wszystkiego, czego nowy dyrektor nie chciał”13. Ta wystawa – jej kuratorka, ekipa producencka, artyści i artystki, jakość współpracy pomiędzy zaangażowanymi w nią osobami – jest natomiast wszystkim, czego Janowski i konserwatyści kulturowi nigdy nie będą mieli.
[1] https://bit.ly/fb-szum1 [dostęp 30.08.2022].
[2] „W gruncie rzeczy jest to więc dość klasyczny przegląd w rodzaju tych organizowanych przez Zachętę w dobie PRL-u […]”, cyt. za. P. Policht, Nie odwracać oczu. „Niepokój przychodzi o zmierzchu” w Zachęcie, 3.08.2022, Culture.pl, https://culture.pl/pl/artykul/nie-odwracac-wzroku-niepokoj-przychodzi-o-zmierzchu-w-zachecie [dostęp: 30.08.2022].
[3] „Wystawa »Niepokój przychodzi o zmierzchu« ma być pokoleniowym manifestem, ale też kuratorską podróżą przez światy emocji, zwłaszcza wszelkiej maści lęków, i wyobraźni. […] Jednak co to za manifest młodego pokolenia, na który artyści nie pofatygowali się nawet, by stworzyć nowe prace?”, cyt. za. K. Sienkiewicz, Niepokój przychodzi o zmierzchu, 28.07.2022, sienkiewiczkarol.org, https://sienkiewiczkarol.org/2022/07/28/niepokoj-przychodzi-o-zmierzchu/ [dostęp 30.08.2022].
[4] https://bit.ly/fb-szum2 [dostęp 30.08.2022].
[5] „Na wernisażu wprawdzie nikt nazwiska Komornickiej nie skandował, jednak dla wszystkich było jasne, że nowy pryncypał w Zachęcie spod znaku Ordo Iuris nie pasuje ani do Komornickiej, ani do młodych artystów, a na pewno nie do tej wystawy. Nie zmienia to faktu, że artyści tłumnie stanęli na schodach razem z Janowskim i wysłuchali, co miał im do powiedzenia”, cyt. za. K. Sienkiewicz, Niepokój…, dz. cyt.
[6] Zob. L. Burska, „Pokolenie” – co to jest i jak używać?, „Teksty Drugie” (6)2005, s. 19, 27.
[7] Zob. A. Artwińska, M. Fidelis, A. Mrozik, A. Zawadzka, Pożytki z „pokolenia”. Dyskusja o „pokoleniu” jako kategorii analitycznej, „Teksty Drugie”, (1)2016, s. 356-357 oraz L. Burska, dz. cyt., s. 26-27.
[8] Oryg. De onrust schenkt vleugels aan de verbeelding – cytat otwierający książkę Marieke Lucasa Rijnevelda Niepokój przychodzi o zmierzchu (wyd. pol. 2021), której tytuł stał się inspiracją dla wystawy w stołecznej Zachęcie.
[9] Zob. S. Szabłowski, Na skrzydłach niepokoju, „Dwutygodnik”, (340)08/2022, https://www.dwutygodnik.com/artykul/10242-na-skrzydlach-niepokoju.html, [dostęp 30.08.2022].
[10] Zob. Tenże, Po prostu nas wyśmiali, „Dwutygodnik”, (185)05/2016, https://www.dwutygodnik.com/artykul/6548-po-prostu-nas-wysmiali.html, [dostęp 30.08.2022].
[11] Zob. L. Boltanski, Od rzeczy do dzieła. Procesy atrybucji i nadawania wartości przedmiotom, tł. I. Bojadżijewa, [w:] Wieczna radość. Ekonomia polityczna społecznej kreatywności, red. J. Sowa i in., Warszawa 2011, s. 33-39.
[12] Zob. M. Sablik, POV: pierwsza (i ostatnia) wystawa w Zachęcie, „Magazyn Zachęta Online”. 37/2022, https://zacheta.art.pl/magazyn/pov-pierwsza-i-ostatnia-wystawa-w-zachecie/, [dostęp 30.08.2022].
[13] W. Mrozek, Młoda sztuka w Zachęcie. Jest tu wszystko, czego nowy dyrektor nie chciał, Wyborcza.pl, 19.08.2022, https://wyborcza.pl/7,75410,28805200,od-papieza-do-rosolu-czyli-mloda-sztuka-w-zachecie.html, [dostęp 30.08.2022].
Aleksy Wójtowicz – krytyk i historyk sztuki, redaktor „Magazynu Szum”, researcher i okazjonalnie kurator. Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Dialogu”, „Widoku”, „MiejMiejsce” i oko.press. Zajmuje się głównie sztuką współczesną z perspektywy socjologicznej i visual culture, historią pola sztuki po 1989 roku w Polsce, związkami polityki i sztuki oraz tzw. zwrotem konserwatywnym.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Lena Achtelik, Agnieszka Antkowiak, Karolina Balcer, Zuzanna Bartoszek, Jan Baszak, Paweł Baśnik, Justyna Baśnik, Katarzyna Bogucka, Martyna Czech, Jagoda Dobecka, Kinga Dobosz, Eternal Engine (Jagoda Wójtowicz & Martix Navrot), Monika Falkus, Wiktor Gałka, Jakub Gliński, Zuza Golińska, Marcelina Gorczyńska, Justyna Górowska, Anna Grzymała, Veronika Hapchenko, Agata Ingarden, Karolina Jabłońska, Maja Janczar, Jan Jurczak, Maria Kniaginin-Ciszewska, Karolina Konopka, Adam Kozicki, Tomasz Kręcicki, Yulia Krivich, Hanna Krzysztofiak, Nikita Krzyżanowska, Sara Kukier, Kasper Lecnim, Diana Lelonek & Denim Szram, Kornel Leśniak, Milena Liebe, Aleksandra Liput, Michał Maliński, Piotr Marzec, Kinga Michalska, Martyna Miller, Horacy Muszyński, Małgorzata Mycek, Marta Niedbał, Øleg&Kaśka, Katarzyna Olma, Paweł Olszczyński, Oom, Monika Orpik, Karol Palczak, Zofia Pałucha, Iwo Panasiewicz, Tomek Paszkowicz, Karolina Pawelczyk, Zuza Piekoszewska, Martyna Pinkowska, Cyryl Polaczek, Filip Preis, Marta Romankiv, Patryk Różycki, Irmina Rusicka, Filip Rybkowski, Mateusz Sarzyński, Ala Savashevich, Agnieszka Sejud, Agata Słowak, Mikołaj Sobczak, Paulina Stasik, Kuba Stępień, Łukasz Stokłosa, Tytus Szabelski, Kacper Szalecki, Stach Szumski, Julia Świtaj, Ola Tubielewicz, Kamila Walendykiewicz, Wiktoria Walendzik, Sebastian Winkler, Wiktoria Wojciechowska, Karolina Wojtas, Jan Eustachy Wolski, Julia Woronowicz, Mateusz Woś, Bartosz Zaskórski, Liliana Zeic, Konrad Żukowski
- Wystawa
- Niepokój przychodzi o zmierzchu
- Miejsce
- Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki
- Czas trwania
- 16.07–16.10.2022
- Osoba kuratorska
- Magdalena Komornicka
- Fotografie
- Tytus Szabelski
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl/pl/wystawy/niepokoj-przychodzi-o-zmierzchu-the-discomfort-of-evening
- Indeks
- Adam Kozicki Agata Ingarden Agata Słowak Agnieszka Antkowiak Agnieszka Sejud Ala Savashevich Aleksandra Liput Aleksandra Tubielewicz Aleksy Wójtowicz Anna Grzymała Bartosz Zaskórski Cyryl Polaczek Denim Szram Diana Lelonek Eternal Engine Filip Preis Filip Rybkowski Hanna Krzysztofiak Horacy Muszyński Irmina Rusicka Iwo Panasiewicz Jagoda Dobecka Jagoda Wójtowicz Jakub Gliński Jan Baszak Jan Eustachy Wolski Jan Jurczak Julia Świtaj Julia Woronowicz Justyna Baśnik Justyna Górowska Kacper Szalecki Kamila Walendykiewicz Karol Palczak Karolina Balcer Karolina Jabłońska Karolina Konopka Karolina Pawelczyk Karolina Wojtas Kasper Lecnim Katarzyna Bogucka Katarzyna Olma Kinga Dobosz Kinga Michalska Konrad Żukowski Kornel Leśniak Kuba Stępień Lena Achtelik Liliana Zeic Łukasz Stokłosa Magdalena Komornicka Maja Janczar Małgorzata Mycek Marcelina Gorczyńska Maria Kniaginin-Ciszewska Marta Niedbał Marta Romankiv Martix Navrot Martyna Czech Martyna Miller Martyna Pinkowska Mateusz Sarzyński Mateusz Woś Michał Maliński Mikołaj Sobczak Milena Liebe Monika Falkus Monika Orpik Nikita Krzyżanowska Oom Øleg&Kaśka Patryk Różycki Paulina Stasik Paweł Baśnik Paweł Olszczyński Piotr Marzec Sara Kukier Sebastian Winkler Stach Szumski Tomasz Kręcicki Tomek Paszkowicz Tytus Szabelski-Różniak Veronika Hapchenko Wiktor Gałka Wiktoria Walendzik Wiktoria Wojciechowska Yulia Krivich Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki Zofia Pałucha Zuza Golińska Zuza Piekoszewska Zuzanna Bartoszek