Wystawa jako nieporozumienie. „Chcę być kobietą” w Galerii XX1
Wystawa Chcę być kobietą w warszawskiej Galerii XX1 miała pokazać, że problem równouprawnienia dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Tymczasem stała się jedynie tematem środowiskowego sporu. Niewiele można było dowiedzieć się z niej o problemie równości, wiele zaś o wyobrażeniach, hierarchiach i artystycznych podziałach.
Informacja o wystawie wywołała burzę. Pojawiły się zarzuty o seksizm i pomijanie kobiet – wśród zaproszonych do udziału byli sami mężczyźni – a także manipulacje i posługiwanie się stereotypami. Sama data wernisażu – 8 marca – została uznana za prowokację. Tymczasem, jak przekonywał jej kurator Sławomir Marzec, miała to być pierwsza w Polsce emancypacyjna wystawa, na której „kilkunastu uznanych artystów walczy o równouprawnienie, lecz tym razem w perspektywie tej drugiej, »gorszej płci«”. Po czym dodawał: „Artyści walczą tu także w obronie feminizmu, przeciwko zamienianiu go ze strategii emancypacyjnej w ideologię panowania”.
Wypowiedzi Sławomira Marca bardziej podgrzewały atmosferę, niż tłumaczyły intencje kuratora i artystów biorących udział w wystawie (m.in. Pawła Susida, Przemysława Kwieka, Jana Rylke czy Jana Stanisława Wojciechowskiego).
List protestacyjny wystosowała działająca w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie Studencka Komisja ds. Równego Traktowania i Przeciwdziałania Dyskryminacji „Równość” oraz samorząd studentów. Nie zgadzano się m.in. na stawianie na wystawie „fałszywej tezy, że emancypacja kobiet oznacza dyskryminację mężczyzn” czy określanie „osiągnięć walki o równe prawa – przywilejami”. A podczas wernisażu w kontrze do wystawy przed galerią odbywał się happening, którego uczestnicy i uczestniczki podważały lub wyśmiewały tezy postawione przez kuratora.
Z kolei Sławomir Marzec na swoim profilu na Facebooku publikował oświadczenie za oświadczeniem, w których z jednej strony zapewniał, że wystawa nie ma być manifestacją „nienawiści czy pogardy do kobiet”, ale też dodawał, że ma to być „demaskacja płynności naszej realności. A ściślej jej ponurych konsekwencji – łatwości, z jaką postawy czy ruchy deklarujące się jako wolnościowe czy emancypacyjne sięgają po środki uważane za podłe i nikczemne – insynuacje, oszczerstwa, szantaże, żądania wykluczeń, kpin itd. Jak lekko emancypacja zamienia się w obronę monopolu »jedynej słuszności«. Jak łatwo i płynnie przechodzi szczytna walka o sprawiedliwość i równouprawnienie w formy zorganizowanego terroru”. Te wypowiedzi bardziej podgrzewały atmosferę, niż tłumaczyły intencje kuratora i artystów biorących udział w wystawie (m.in. Pawła Susida, Przemysława Kwieka, Jana Rylke czy Jana Stanisława Wojciechowskiego).
Zarzuty pochodziły z bardzo różnego partykularza. Do udziału zaproszono tylko mężczyzn. Można jednak bronić wyboru dokonanego przez kuratora. W przeciwieństwie do wystaw typu I po co nam wolność? zorganizowanej w ubiegłym roku przez toruńskie CSW i mającej uniwersalizujące ambicje (do której zaproszono jedynie jedną artystkę na ponad 30 uczestników), ta z założenia miała pokazać bardzo określone spojrzenie: mężczyzn na kobiety; a raczej pokazać problemy tych pierwszych z przemianami emancypacyjnymi. Bardzo problematyczne są natomiast tezy, jakie na niej postawiono oraz to, co na niej się znalazło.
Chcę być kobietą stała się wystawą o wykluczeniu artystów, i to tych, jak wykładowcy ASP, mających wysoki status społeczny. Zrozumiałe jest zatem zdziwienie, a nawet oburzenie: trudno akurat te osoby zaliczyć do kategorii ofiar.
„Nie bez pewnej autoironii” – takim zastrzeżeniem Sławomir Marzec opatrzył tekst zapraszający na wystawę. Jednak przedstawiony przez niego opis sytuacji kobiet i ich uprzywilejowania jest osobliwy. Pomieszano w nim kwestie oczywiste: „Czy chcesz żyć średnio 10 lat dłużej? Chcesz za to pracować 5 lat krócej?” – chociaż trudno odkryć zależności między tymi faktami (nie mówiąc już o tym, że środowiska feministyczne od lat walczą o wyrównanie wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet), z osobliwościami typu „Czy, gdy statek tonie, wolisz jeść suchary w szalupie, czy tonąć w zimnej wodzie?”. RMS Titanic zatonął w 1912 roku! Jednak przede wszystkim zabrakło w tym tekście podstawowych danych dotyczących przemocy wobec kobiet czy nierówności płac, ich liczbie na stanowiskach profesorskich na uczelniach i zarządach wielkich firm. Być może podanie tych danych sprawiłoby, że odpowiedź na tytułowe pytanie nie byłaby taka oczywista.
Jednak, w istocie, wystawa – jeżeli wczytać się w komentarze Sławomira Marca – nie miała dotyczyć sytuacji kobiet, lecz mężczyzn. Nie wszystkich, tylko grupy nieodnajdującej się w przekształcającym się świecie, w którym dominacja mężczyzn przestała być oczywistością. I mogła to być bardzo ciekawa ekspozycja. Po pierwsze, od dawna wiele osób zwraca uwagę na brak adekwatnych modeli męskości w społeczeństwach, które odchodzą od patriarchatu. Po drugie, jeżeli nawet wyobrażenia o ich dyskryminacji są jedynie produktem wyobraźni części mężczyzn, to warto im się przyglądać, by lepiej zrozumieć takie zjawiska jak tradycjonalistyczny zwrot w części państw Zachodu (czego przejawem jest m.in. prezydentura Donalda Trumpa). Jest tylko problem: ostatecznie Chcę być kobietą stała się wystawą o wykluczeniu artystów, i to tych, jak wykładowcy ASP, mających wysoki status społeczny. Zrozumiałe jest zatem zdziwienie, a nawet oburzenie: trudno akurat te osoby zaliczyć do kategorii ofiar. Oczywiście, problem deficytu uznania, poczucie dyskryminacji, krzywdy, nie do końca można ująć w jakieś obiektywizujące ramy. Jednak są pewne uniwersalizujące kryteria i doprawdy trudno uznać osoby pracujące na akademii, których prace są regularnie wystawiane, a teksty publikowane, za dyskryminowaną grupę.
Paweł Marczewski w raporcie Mobilization of Conservative Civil Society przygotowanym dla Carnegie Europe zwrócił uwagę, że środowiska tradycjonalistyczne są świetne w imitowaniu działań, które uważają za szczególnie skuteczne po stronie swoich przeciwników. Strategia ta opiera się na trzech krokach: przedstawieniu swojej strony jako ofiary, żądaniu ustanowienia antydyskryminacyjnych praw chroniących własną grupę tożsamościową, w końcu stygmatyzowaniu przeciwników jako wrogów demokratycznego porządku (na ten temat powstało oczywiście znacznie więcej tekstów).
Polski socjolog analizował działalność m.in. grup obyczajowych reakcjonistów, ale podobne strategie są stosowane często przez środowiska i osoby znacznie mniej skrajne, jednak mające poczucie, że zostaje podważone ich dotychczasowe status quo. I właśnie ten lęk wydaje się być kluczowy w przypadku wystawy w Galerii XX1. Poczucie, że obowiązujące dziś hierarchie ważności i uznania pomijają część postaw czy praktyk artystycznych.
„Już na tydzień przed otwarciem stała się ona najbardziej kontrowersyjną wystawą sztuki ostatnich lat!” – ogłosił jej kurator. Sąd ten może zaskakiwać. Trwa chociażby wystawa Daniela Rycharskiego Strachy w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przyjmując dość staroświecką zasadę proporcji rzeczy, w żaden sposób nie da się porównać znaczenia społecznego oraz medialnego obu ekspozycji (Chcę być kobietą trwa raptem, łącznie z dniem wernisażu, 10 dni!). Jednak to zdanie Sławomira Marca wiele mówi o funkcjonowaniu środowisk artystycznych w Polsce. Podstawowe znaczenie ma zaistnienie w społecznościowej bańce oraz uznanie lub jego brak u osób do niej należących.
Sama wystawa w Galerii XX1 jest niewielka. Zgromadzono na niej prace, które z trudem można ułożyć w jakąś spójną czy przekonującą opowieść. Awangardowy Zapach Pr.K. 19 Przemysława Kwieka to prezentacja zaprojektowanych przez artystę perfum (z przestrogą na etykiecie: „UWAGA! Substancja żrąca”). Andrzej Szarek pokazuje rzeźbę z kamienia łączącą kształt serca i… portmonetki (Serce). Ryszard Zygmunt Ługowski na tle różowej płyty MDF umieścił czerwony stanik wypełniony kostkami do gry (Gry (rekonstrukcja)). Są też prace bardziej interesujące, jak niejednoznaczny dyptyk Dariusza Mląckiego Pogoń. Telewizor, odwołujący się do obrazu Sandro Botticellego z cyklu Okrutne łowy, którego temat został zaczerpnięty z Dekamerona Boccaccia. Bohater jednej z nowel, Nostagio degli Onesti, widzi nagą kobietę uciekająca przez rycerzem. Właśnie dopadają ją psy. Okazuje się, że do śmierci oboje – kobieta i rycerz – muszą nieustanie odgrywać tę scenę. Opowieść jest przestrogą przed wzgardą ze strony kobiety. Mlącki ze skomplikowanego alegorycznego przedstawienia Botticellego wybrał jedynie same figury kobiety i rycerza. Na jednym płótnie – zgodnie z oryginałem – kobieta jest ścigana. Na drugim role ulegają odwróceniu.
Jest wreszcie obraz samego Sławomira Marca Horyzont z dwoma krańcami – delikatnie namalowana abstrakcja. Trudno znaleźć jakikolwiek związek między nim a tematem wystawy. Być może artysta, który, jak sam podkreśla, od dwóch dekad walczy „z redukcjonizmami, funkcjonalizacjami i deformacjami narzucanymi sztuce współczesnej” oraz z „zamienianiem jej w narzędzie doraźnych manipulacji”, sam postanowił posłużyć się tym narzędziem. Jednak zapamiętane zostaną raczej komentarze malarza niż jego dzieło. I ostatecznie najlepszym komentarzem do tej wystawy jest obraz Pawła Susida, na którym widnieje zdanie Widzę, że sobie nie radzicie.
Piotr Kosiewski (ur. 1967) – historyk i krytyk sztuki, publicysta. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i magazynu „Szum”. W latach 1990-2010 członek redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”. W latach 2007-2008 stały recenzent „Dziennik. Polska. Europa. Świat”. Publikował także m.in. na łamach „Odry”, „Przeglądu Politycznego”, „Rzeczpospolitej”, „Więzi” i „Znaku”. Członek Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyki Artystycznej AICA. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Jerzy Kosałka, Przemysław Kwiek, Ryszard Ługowski, Sławomir Marzec, Dariusz Mlącki, Paweł Nowak, Waldemar Petryk, Rafał Rychter, Jan Rylke, Tomasz Sikorski, Paweł Susid, Andrzej Szarek, Tomasz Zawadzki, Jan S. Wojciechowski
- Wystawa
- Chcę być kobietą
- Miejsce
- Galeria XX1, Warszawa
- Czas trwania
- 9–15.03.2019
- Osoba kuratorska
- Sławomir Marzec
- Strona internetowa
- galeriaxx1.pl