Wszystko miało być zunifikowane. Rozmowa z Dorotą Nieznalską
Na wystawie Przemoc i pamięć. Badania SRV Sektion Rassen- und Volkstumsforschung prezentowanej w Muzeum Miasta Gdyni po raz pierwszy w twojej twórczości pojawia się element religijny wykorzystany w sposób nieopresyjny…. Do tej pory wątki religijne w twoich pracach skojarzone były z przemocą, a tutaj artefakt ze sfery sacrum został wykorzystany w sposób uwznioślający bohaterów wystawy.
Słuszna uwaga. Wystawa jest dedykowana pamięci mojej rodziny oraz tych, którzy w 1947 r. doświadczyli przymusowych wysiedleń podczas „Akcji Wisła”. Główny obiekt na wystawie – rodzaj stalowego ołtarza – odnosi się do formy ikonostasu karpackiego, z tym, że jest on jedynie symbolicznym przywołaniem, nie jest dosłowny. Ikonostasy greckokatolickie są zazwyczaj bogato zdobione, realizowane w drewnie, na elewacjach ulokowane są postaci świętych, patriarchów, proroków, patronów. Najważniejszym miejscem jest to, które ja pozostawiłam puste. Tradycyjnie w centrum znajduje się ikona Pantokratora, Zwiastowania czy też Matki Boskiej. W instalacji dokonałam pewnego rodzaju zmiany hierarchii, gestu przemieszczenia „świętych” na wizerunki ludności wiejskiej. Celem jest upamiętnienie i skierowanie uwagi na grupy społeczne, które w wyniku działań wojennych i czystki etnicznej z 1947 r., znanej właśnie jako „Akcja Wisła”, zostały przesiedlone. Tym samym dziedzictwo kulturowe tych regionów zostało bezpowrotnie unicestwione.
Religia stanowiła bardzo ważną część świata społeczności, o których ta wystawa opowiada…
Zdecydowanie. Religa jest i była częścią kultury, tożsamości tych ludzi, a mowa tu o Łemkach, Bojkach, Góralach Ruskich, Rusinach, masowo przemieszczonych z obszarów Roztocza, Pogórza Przemyskiego, Bieszczad i Beskidu Niskiego w 1947 roku. Moja rodzina, która doświadczyła „Akcji Wisła”, została przesiedlona na tereny byłych Prus Wschodnich (obecnie Warmia i Mazury). Kultura i religia przesiedleńców zostały wykorzenione, ponieważ zmuszeni byli oni do pozostawienia swoich cerkwi, domostw, tworzonych od lat relacji społecznych, swojej tożsamości. W czasach PRL-u mieli całkowity zakaz kultywowania religii greckokatolickiej. Wiem od dziadków, że w niedziele i święta modlili się w kościele katolickim, bo wtedy na Mazurach nie istniały cerkwie. Prywatnie przestrzegali zasad własnej religii, ale oficjalnie byli Polakami-katolikami. W tamtych czasach wszystko musiało być zunifikowane.
Opowiedz proszę o materiałach, z którymi pracowałaś przy tej wystawie. Przez wiele lat po wojnie znajdowały się one w Stanach Zjednoczonych.
To jest superciekawa sprawa, pracuję z tymi materiałami już cztery lata. Na ich podstawie zrealizowałam kilka obiektów, instalacji, m.in. w zeszłym roku na wystawę Kolekcja Institut für Deutsche Ostarbeit, prezentowaną w Muzeum Narodowym w Gdańsku, gdzie poruszałam wątek nazistowskiej organizacji Lebensborn e.V., sierocińców powstałych na terenie Trzeciej Rzeszy. Skupiłam się na temacie dzieci odbieranych rodzicom ze względu na aryjski typ urody, sklasyfikowanych przez nazistów jako „czyste rasowo”. Przywołałam kompilację filmu eksperymentalnego Rene Spitza Psychogenic diseases in infancy (1952), który udowodnił, że brak kontaktu dziecka z opiekunem polegającego na dotykaniu, przytulaniu, głaskaniu, całowaniu prowadzi do gwałtownego obniżenia odporności układu immunologicznego i nerwowego. W skrajnych przypadkach brak kontaktu dziecka z kimś, kto się o nie troszczy, może doprowadzić do takiego osłabienia organizmu, które kończy się śmiercią, nawet pomimo dobrej opieki pozaemocjonalnej. Ale, jak wspomniałam, z archiwami Institut für Deutsche Ostarbeit (IDO) pracuję już cztery lata, w większości znajdują się one w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie przeprowadzałam liczne kwerendy. Kolekcja obejmuje ponad 70 000 stron dokumentów: kart antropometrycznych, ankiet socjologicznych, testów psychologicznych, kartotek z odbitkami daktyloskopijnymi palców, całych dłoni, w tym ponad 25 000 zdjęć antropologicznych (twarzy, głowy, dłoni, stóp, kopert z próbkami włosów) z badań rasowych i ludoznawczych mieszkańców głównie południowo-wschodniej Polski. Prezentowany na wystawie film Institut für Deutsche Ostarbeit w skondensowany sposób ujawnia historię IDO, powołania go w 1940 roku przez Hansa Franka na Uniwersytecie Jagiellońskim. Działalność Instytutu podporządkowano politycznym celom i nazistowskiej ideologii Trzeciej Rzeszy. Instytut posiadał jedenaście sekcji, w tym główne sekcje rasową i ludoznawczą, nadzorowane przez antropologów austriackich i podejmujące ekspedycje badawcze. Kierowano je między innymi do getta w Tarnowie, na Podhale, ziemię sądecką, do wsi łemkowskich. Część projektów i analiz IDO dotyczyło celów, które władze niemieckie chciały realizować w Europie Środkowej i Wschodniej po wojnie. Chodziło zarówno o politykę ekonomiczną, jak i etniczną: wydzielenie grup etnicznych i segregację podbitej ludności. W połowie 1944 roku, gdy z frontu wschodniego nadeszły wieści o klęskach wojsk niemieckich, dyrektor Coblitz zarządził ewakuację zbiorów IDO. Ukryto je w dwóch bawarskich zamkach: Zandt i Miltach. Kiedy Bawaria została zajęta przez armię amerykańską, zbiory IDO przetransportowano do USA pod kuratelę Departamentu Wojny. W lutym 1947 roku nastąpiło przekazanie siedmiu skrzyń z zawartością do Smithsonian Institution w Waszyngtonie. 22 stycznia 2008 roku w Ambasadzie RP w Waszyngtonie nastąpiło uroczyste przekazanie Uniwersytetowi Jagiellońskiemu przez władze Smithsonian Institution kolekcji Sektion Rassen- und Volkstumsforschung działającej w ramach Institut für Deutsche Ostarbeit (IDO).
Tytuł wystawy Przemoc i pamięć. Badania SRV Sektion Rassen- und Volkstumsforschung wskazuje na dwie kategorie fotografii. Te z sekcji ludoznawczej IDO, czyli portrety zbiorowe, krajobrazy, w gruncie rzeczy dość niewinne, oraz zdjęcia z sekcji rasowej, które wpisane są w drugi obiekt – panel z 99 szklanymi płytkami, fotografiami wykonanymi w technice ambrotypii.
Materiały robią bardzo duże wrażenie. Niektóre fotografie są niezwykle piękne. Widzimy piękno kultury, której już nie ma. Łatwo zapomnieć o celu, metodach i przymusowym charakterze badań. Na wystawie opowiadasz o wprzęgnięciu nauki w niszczycielski system…
Tak, jest to dwuznaczne. W latach trzydziestych Łemkami interesował się głównie Roman Reinfuss. Był to polski etnograf, który, zafascynowany tą kulturą, dostrzegł jej odrębność. W swojej działalności naukowo-badawczej koncentrował się głównie na kulturze ludowej i sztuce mieszkańców Karpat. Wykonał ponad 200 fotografii Bojków i Łemków, które stanowią unikatowy zapis codziennego życia górali karpackich. Z tych samych mniej więcej lat znane są archiwa Stanisława Vincenza, znawcy i miłośnika kultury huculskiej. Vincenz jest autorem cyklu książek Na wysokiej połoninie, poświęconych huculszczyźnie i zawierających podania, pieśni, wierzenia, przypowieści czy eseje. Ich fotografie absolutnie różnią się od tych realizowanych pod kątem segregacji ludności i badań rasowych, których celem było zniszczenie tych kultur.
Rozumiem, że wszystkie fotografie, które wykorzystałaś na wystawie, pochodzą z materiałów IDO.
Tak.
Mimo to fotografie w ikonostasie robią wrażenie, że były robione „przyjaznym okiem”, ludzie wyglądają na w miarę rozluźnionych. W drugiej instalacji natomiast mamy już typowo opresyjną fotografię.
Tytuł wystawy – Przemoc i pamięć – wskazuje na dwie kategorie fotografii. Te z sekcji ludoznawczej IDO, portrety zbiorowe i krajobrazy, w gruncie rzeczy są dość niewinne; są też jednak zdjęcia z sekcji rasowej, które wpisane są w drugi obiekt – panel z 99 szklanymi płytkami, fotografiami wykonanymi w technice ambrotypii. Tej techniki nauczyłam się od specjalistki technik fotograficznych Aleksandry Wolter, z którą współpracuję. To, co widzimy na wystawie, jest pewnego rodzaju powidokiem czy fotografią pośmiertną. Przy realizacji zdjęć z ankiet rasowych chodziło mi właśnie o taki efekt. Nie są to jedynie zreprodukowane archiwa. Praca w technice ambrotypii wymaga dyscypliny pracy, jej specyfiką jest mozolny proces powstawania i destrukcyjny efekt końcowy.
O ile jasne jest, że Niemcy robili badania rasowe, to zastanawia mnie, po co właściwie potrzebna im była sekcja ludoznawcza.
Dla niemieckich antropologów okupowany teren Generalnej Guberni był wyjątkowym pod względem etnograficznego i regionalnego zróżnicowania miejscem badań i eksperymentów. Przed oczywistym planem systematycznej eksterminacji wybranych grup etnicznych misją pracowników IDO było opisanie, zbadanie i sklasyfikowanie wybranej ludności. Warto tu wspomnieć o współpracy polskich i niemieckich naukowców. Problem kolaboracji został poruszony dopiero 2005 roku przez Anettę Rybicką w monografii poświęconej IDO: Instytut Niemieckiej Pracy Wschodniej. Publikacja wywołała duży skandal w środowisku naukowym. Próbowano dowieść kto i w jakim stopniu kolaborował. Ciekawostką może być fakt, że przez jakiś czas z IDO współpracował Tadeusz Kantor. Znane są jego rysunki fragmentów domów…
Nie wiemy, na ile ta praca była dobrowolna.
Od tego zależało być albo nie być. Chociaż jest oczywiste, że mówimy o badaniach pseudonaukowych, ponieważ teoria rasy była ściśle związana z polityką i propagandą Trzeciej Rzeszy. Polscy naukowcy i badacze byli tego świadomi i albo zgadzali się na tę współpracę, albo trafiali do obozów.
Nie chodziło mi o to, by ujawniać historię rodziny, ona jest gdzieś tam w tle. Tak samo wcześniejsze projekty, które dotyczyły Prus Wschodnich, były momentem odbicia się od tego miejsca, jednak w szerszym kontekście przepracowaniem tematów – pamięci/zapomnienia, miejsc pamięci, niechcianego dziedzictwa.
Idea rasy została zdyskredytowana jako nienaukowa, ale w tamtym czasie mogła jeszcze uchodzić za naukową.
Ale tutaj nie chodzi tylko o teorię rasy. Logo, które towarzyszy tej wystawie, zostało przywołane z okładki „Die Burg”. Było to najważniejsze czasopismo IDO, które pełniło funkcję propagandową. Poprzez artykuły pracowników IDO ujawniano zacofanie kulturowe ziem podbitej Polski, jak również dowodzono odwiecznej niemieckiej obecności na „Wschodzie”, tłumaczonej jako „niemiecka misja cywilizacyjna”. Moim ulubionym zdjęciem jest to z grupą dzieci z Haczowa (Haczów poznałam podczas kwerendy terenowej). Gdy badacze IDO zorientowali się, że większość dzieci z tej wsi ma blond włosy i błękitne oczy, zaraz podporządkowali to zjawisko przekonaniu o wcześniejszym istnieniu szwedzkich przodków, kolonizatorów. Niemiecka propaganda poszła o krok dalej i zamówiła książkę Zew przodków napisaną przez Emiliana Haczowskiego – niestety nie wiadomo, kto się kryje pod tym pseudonimem. Jest to typowy propagandowy tekst, naiwna historia o pierwszych Germanach, a właściwie o germańskim plemieniu, które przywędrowało na polskie ziemie z misją cywilizacyjną, wręcz karczowało lasy, żeby zdobyć przestrzeń życiową. Krzewili też pozytywistyczną dobroć przeciwko barbarzyńskim i nieokrzesanym dzikusom, którymi byli Polacy.
Gdy byłem na studiach religioznawczych, na seminarium magisterskim moja koleżanka pisała o religijności współczesnych Łemków, osób, które przyznają się jeszcze do tej tożsamości. Zadziwiające było to, jak bardzo jest ona „postmodernistycza”. Są Polakami…
Rusinami… Tak, faktycznie, to jest miks, trudno jest powiedzieć kim oni są. Po wojnie państwo polskie określało ich jako Ukraińców. Tymczasem oni, jako grupa etniczna, byli właściwie Góralami Ruskimi, w gruncie rzeczy nie byli ani Polakami, ani Ukraińcami. Tak więc ta tożsamość była mieszanką różnych zlepków i naleciałości. To dotyczy również ich mowy. Pamiętam, że moja babcia mówiła gwarą lokalną, ukraińską i polską. To jest taka specyfika, której nie da się sklasyfikować.
W twoich pracach historycznych, gdy mówisz o II wojnie światowej, problemie wysiedleńców, powracasz często do historii własnej rodziny. Jak duże ma to dla ciebie znaczenie?
To jest zawsze pretekst, aby przywołać historię, by pochylić się nad pewnymi zjawiskami, w tym znaczeniu ten własny background tożsamościowy pozostaje istotny. Jednak na wystawie nie znajdziesz zdjęć mojej rodziny. Nie chodziło o to, żeby „wkładać” tu swoją historię, lecz żeby stworzyć bardziej uniwersalną wypowiedź. Chciałam opowiedzieć o kwestii, która przez wiele lat była odsuwana od oficjalnego dyskursu historycznego, o której się nie mówiło. „Akcja Wisła” jako czystka etniczna była zbrodnią dokonaną na ludności zamieszkującej tereny Polski południowo-wschodniej, przeprowadzoną przemocą w 1947 r. przez komunistyczne władze naszego kraju. Nie chodziło mi o to, by ujawniać historię rodziny, ona jest gdzieś tam w tle. Tak samo wcześniejsze projekty, które dotyczyły Prus Wschodnich, były momentem odbicia się od tego miejsca, jednak w szerszym kontekście przepracowaniem tematów – pamięci/zapomnienia, miejsc pamięci, niechcianego dziedzictwa.
Projekt Tannenberg-Denkmal wzbudził wiele emocji i żywą dyskusję…
Tak, głównie dlatego, że wystawa prezentowana była w Olsztynie, gdzie temat był ciągle żywy. Byłam zdziwiona i zaskoczona. Na wernisaż ludzie przyszli z prywatnymi zdjęciami i osobistymi historiami. Dla mnie to był wstrząs, bo nigdy nie przeżyłam czegoś tak emocjonującego. W Olsztynie doświadczyłam, jak bardzo żywa jest historia, pamięć, jak wielu ludzi ona obchodzi, interesuje.
Czy wystawa Przemoc i pamięć. Badania SRV Sektion Rassen- und Volkstumsforschung zostanie pokazana jeszcze w innych miejscach?
Ze względu na to, że instalacja była finansowana w większej części przez MOCAK, mamy w planie pokaz w czerwcu 2019 r. w MOCAK-u, a jesienią we Wrocławiu w Pawilonie Czterech Kopuł.
Czy planujesz dalszą pracę na tych archiwach?
Pierwszą realizacją wykorzystującą archiwa była instalacja stworzona specjalnie na wystawę pany chłopy chłopy pany Magdy Ujmy i Wojtka Szymańskiego. Cykl fotografii, obiektów i instalacji zrealizowałam na wspomnianą wystawę indywidualną w Muzeum Narodowym w Gdańsku, w zeszłym roku. Obecna, monumentalna instalacja, jest kolejną próbą ujawnienia materiałów IDO. Aktualnie nie wiem, czy nadal będę pracowała z tymi materiałami, bo doszło już do pewnego wyeksploatowania. Trzeba zaznaczyć, że pracowałam tylko z częścią wybranych materiałów, ponieważ ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie wszystkie są dostępne. Poza zasięgiem jest większość materiałów IDO z zasobu Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego z wizerunkami dzieci. Argumentem jest przywoływane przez Dyrekcję AUJ prawo do ochrony dóbr osobistych osób poddanych niemieckim badaniom rasowym.
A czy istnieją naukowe opracowania materiałów, z którymi pracowałaś?
Tak, są dwie publikacje naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego, które stanowią bazę mojej wiedzy o temacie.
A jakie są twoje ogólne wrażenia na temat współpracy z instytucjami naukowymi?
Bardzo złe. Oczywiście są takie wyjątki jak Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ, gdzie współpraca jest perfekcyjna. Dyrektor, pracownicy, archiwiści IEiAK bardzo sprzyjają mojej pracy. Udostępniano mi wszystko bez problemu i za darmo. Obecnie pracuję nad wystawą dla ECS [Europejskie Centrum Solidarności] i praktycznie od stycznia siedziałam w IPN-nie (pracując jednocześnie nad tym projektem) w celu dotarcia i otrzymania zamówionych materiałów, na które ciągle czekam. Podejmowałam również próby pozyskania materiałów z Archiwum Państwowego w Lublinie czy z innych instytucji. Jest to zawsze droga przez mękę. Przy odmowie nie ma argumentów. To zazwyczaj subiektywna decyzja dyrektora, kierownika instytucji niepoparta merytorycznymi uzasadnieniami.
Przywołując historię w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo blisko teraźniejszości. Wszyscy w tym uczestniczymy, ponieważ to dzieje się na ulicach. Mam nadzieję, że moje wystawy budzą refleksję o tym, jakie zagrożenie niesie z sobą nienawiść, dzielenie na lepszych, gorszych, na rasy, ograniczanie wolności, łamanie praw, przemoc, zabijanie.
Mam wrażenie, że naukowcy boją się sztuki współczesnej…
Tak, zdecydowanie. Dlatego należy też używać różnych przebiegłych strategii. Bardzo ciężko jest pogodzić pewnym ludziom naukę ze sztuką współczesną. Według nich jest to bardzo podejrzana dziedzina i po prostu wolą odciąć się od niej niż wejść we współpracę. Znowu: istnieją oczywiście wyjątki, jak Marcin Brocki [dyrektor Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ], który jest zdecydowanie przychylny sztuce współczesnej i otwarty…
Nawet ze względów popularyzatorskich nauka i sztuka mogłyby współgrać…
Mam wielką nadzieję, że kiedyś tak się stanie i dojdzie do tego, że nauka poda rękę sztuce, byłaby to zdecydowanie obopólna korzyść.
W jaki sposób tematy, które poruszasz, wpływają na twoją prywatną antropologię? Wizja świata, która wyłania się z twoich prac, jest raczej ponura, a człowiek jest okrutną istotą. Czy to jest przekaz, który jest ci bliski emocjonalnie, czy tylko prezentujesz pewne fakty?
Opowiadam o sytuacji, gdy to wszystko zaistniało w takim momencie historycznym, kiedy opresja, przemoc były namacalne i absolutnie działały. Obecnie mam wrażenie, że historia zatacza koło. W zeszłym roku podczas realizacji wspomnianej wystawy w Muzeum Narodowym w Gdańsku pół galerii zatopiłam w charakterystycznym narodowosocjalistycznym, brunatnym kolorze. To był celowy zabieg wizualizujący również mój niepokój i lęk wobec obecnej rzeczywistości. Podczas wernisażu w Muzeum Miasta Gdyni mówiłam, że obawiam się nacjonalizmu, narastającego antysemityzmu, nienawiści. Okazuje się, że przywołując historię, w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo blisko teraźniejszości. Wszyscy w tym uczestniczymy, ponieważ to dzieje się na ulicach. Mam nadzieję, że moje wystawy budzą refleksję o tym, jakie zagrożenie niesie z sobą nienawiść, dzielenie na lepszych, gorszych, na rasy, ograniczanie wolności, łamanie praw, przemoc, zabijanie. Gdybyś przejrzał zdjęcia z wernisażu, zobaczyłbyś, że wszyscy ludzie byli absolutnie skupieni i smutni. Dopiero patrząc na te zdjęcia zobaczyłam, jakie emocje niesie wystawa.
Interesowało mnie również to, czy uważasz, że człowiek jest skażony ziarnem zła, czy też uważasz, że to wszystko jest uwarunkowane historycznie….
Tym problemem zajęłam się właściwe w mojej pierwszej instalacji, którą zrealizowałam jeszcze na studiach w 1998 roku, Modus operandi, poprzez którą poszukiwałam sprawcy zła – chodziło o gwałt dokonany na przypadkowych ofiarach, kobietach. Ta praca pchnęła mnie do kolejnych poszukiwań, w których nadrzędnym wątkiem była przemoc. Ten temat jest motywem większości moich prac.
Chciałbym zapytać jeszcze o muzykę, która jest dla mnie ważna w tej wystawie, podkreśla jej ton….
…bardzo żałosny i bardzo smutny. Na początku filmu, który jest częścią wystawy, dźwięk jest wręcz nieznośny. Już ktoś mi zwracał uwagę, że muzyka z filmu podbija smutek wystawy.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Dorota Nieznalska
- Wystawa
- Przemoc i pamięć. Badania SRV Sektion Rassen- und Volkstumsforschung
- Miejsce
- Muzeum Miasta Gdyni
- Czas trwania
- 19.10.2018–20.01.2019
- Strona internetowa
- muzeumgdynia.pl