„Wszechbędące” na uniwersyteckich schodach
Wiosną 2007 roku malarz Jan Dobkowski ozdobił schody Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego szeregiem malarskich interwencji, wyznaczających szlak prowadzący od parteru do drzwi Instytutu na drugim piętrze. Swoją pracę[1] sygnował, zatytułował i datował: Jan Dobkowski, Wszechbędące, maj 2007. Instytut obchodził wtedy 90-lecie swojego powstania, a praca była okolicznościowym darem od artysty dla kolegów i studentów historii sztuki.
To była więcej niż skromna klatka schodowa, choć legitymizująca się historią sięgającą początków uniwersytetu. Budynek mieszczący Instytut Historii Sztuki (wówczas wraz z Instytutem Orientalistyki) należy do najstarszego, szczęśliwie zachowanego zespołu gmachów stanowiących główny kampus uniwersytecki na Krakowskim Przedmieściu. Jest jednym z bliźniaczych budynków zbudowanych prostopadle do Pałacu Kazimierzowskiego, w układzie przypominającym pałacowe oficyny, tworzących pierwotnie reprezentacyjny dziedziniec pośrodku, na którym w latach 1891–1894 wzniesiono budynek Biblioteki Uniwersyteckiej, od przebudowy na sale dydaktyczne nazywany Starym BUWem.
Układ tego założenia ma wiele cech wspólnych z istniejącym tu poprzednio planem pierwszej świeckiej uczelni w Warszawie, założonej w 1764 roku jako Korpus Kadetów, który z czasem zaczęto nazywać Szkołą Rycerską, ulokowanej w dawnej Villa Regia, przebudowanej po najeździe szwedzkim dla króla Jana Kazimierza. Wielokrotnie przekształcany pałac stał się głównym gmachem przyszłego kompleksu Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego, uroczyście zainaugurowanego w 1818 roku. Wcześniej, w latach 1814-16 z inicjatywy Stanisława Staszica wzniesiono dwie oficyny: południową nazwaną gmachem Porektorskim i północną, zwaną gmachem Seminaryjnym. Nazwa przyszłej siedziby Instytutu Historii Sztuki wynikła z pierwszej funkcji budynku, który przeznaczono na mieszkania rektorów i prorektorów Uniwersytetu, a także profesorów Liceum (zamieszkał tam m.in. profesor Mikołaj Chopin z rodziną).Wraz z kilkoma wzniesionymi nieco później budynkami, zespół uniwersytecki przy Krakowskim Przedmieściu należy do stosunkowo wczesnych na kontynencie europejskim przykładów zachowanego kompleksu budynków powstałych jako całość z wyłącznym przeznaczeniem na cele oświatowe[2].
Projektantem obu oficyn był Jakub Kubicki, wybitny architekt tamtej epoki, bliski surowej, oszczędnej wersji klasycyzmu[3]. Stosowanie do długich, nader prostych elewacji, bez żadnych podziałów czy architektonicznych ozdób, nie przewidziano efektownych klatek schodowych. Wyższy standard miała klatka środkowa, aczkolwiek i ją trudno byłoby nazwać reprezentacyjną. Natomiast schody umieszczone z boku budynku, które prowadziły do Instytutu Historii Sztuki, miały raczej cechy wejścia kuchennego czy służbowego. Jednobiegowe, nie zgrane z wewnętrzną strukturą budynku, wbrew podziałom elewacji przecinające okna stropem półpięter. Gmach Porektorski, w przeciwieństwie do gmachu Seminaryjnego, nie spłonął w czasie wojny. Zachowała się w nim oryginalna, drewniana więźba dachowa, jako unikalna w Warszawie podlegająca ochronie konserwatorskiej. Drewniane są też służbowe schody, aczkolwiek wątpliwe by pochodziły z początków XIX wieku.
Na liche, zniszczone schody Dobkowski wprowadził srebro i złoto, subtelnie sięgając po swój ulubiony język gęstych, precyzyjnych kreskowań. W słabym oświetleniu dają one efekt niemal graficzny, tylko plamy słońca pozwalają im pięknie zalśnić.
Skoro mowa o siedzibie uniwersyteckiej historii sztuki, przypomnijmy, jak wyjątkowym rodzajem wyzwania artystycznego była dekoracja klatek schodowych. Nicolaus Pevsner, w swej wciąż niezastąpionej historii architektury europejskiej, uznał za konieczne poświęcić osobny zarys historii schodów jako szczególnego tematu architektonicznego[4]. Przed wiekiem XVII schody, długo traktowane jako konstrukcja czysto funkcjonalna, były prawie zawsze ukryte. Dobrze sprawdzały się schody kręcone, jako zajmujące najmniej miejsca. Od renesansu powszechnie przyjęte było rozwiązanie najprostsze: schody jednobiegowe, które na półpiętrze (zwanym też spocznikiem) zmieniają kierunek, odwrócony o 180 stopni (taki typ przedstawiają właśnie boczne schody w budynku Porektorskim). Czas chwały schodów, ich architektów i dekoratorów przyszedł później, osiągając swoje apogeum w osiemnastowiecznej późnobarokowej architekturze rezydencjonalnej, głównie południowych krajów niemieckich. Reprezentacyjne schody pałaców w Wurzburgu, Pommersfelden czy Bruchsal olśniewają architektonicznym rozmachem, niezwykłą inwencją konstrukcyjną, zaskakującymi efektami przestrzennymi, grą płynących z różnych źródeł świateł, rozbuchaną fantazją dekoracyjną splatającą w jedno dzieło, które niemal całkowicie zaciera sztukaterie, rzeźby i freski. Funkcja komunikacyjna jest niemal zatarta. Są to iluzjonistyczne Gesamtkunstwerki, których głównym zadaniem jest wprawić w zachwyt. Arcydzieła wieńczące epokę barokowego przepychu. Wrażenie, jakie wywierały sprawiło, że schody, jako zaproszenie, zapowiedź i wizytówka stały się ważnym elementem budynków, już nie tylko pałaców, lecz także gmachów użyteczności publicznej, a w końcu nawet bogatszych kamienic. Imponujące neobarokowe schody w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum, powstałe u schyłku XIX wieku, przypominają o funkcji schodów jako przestrzeni mających przede wszystkim oszałamiać wchodzących do gmachu. Nie musi się na nie wchodzić, na piętra można się dostać windą.
Historia sztuki ofiarowuje zatem bogaty kontekst artyście przystępującemu do pracy nad dekoracją klatki schodowej. Natomiast Instytut Historii Sztuki ofiarowywał artyście coś zupełnie innego. Wstępny historyczny opis budynku Porektorskiego mógłby sugerować, że mamy do czynienia ze skromnym, lecz szacownym obiektem. Niestety, schody które pokonywały pokolenia przyszłych historyków sztuki nie mają w sobie nic z zabytkowego dostojeństwa, staroświeckiej atmosfery ani nawet rzewnego wdzięku „dobrej, starej budy”. Wejście wskazywałoby raczej na podrzędny urząd gminny sprzed unijnych modernizacji. Gmach od lat przeznaczony był do generalnego remontu, co sprzyjało zaniechaniom i prowizorce. Drewniane schody, nawet jeśli nie rówieśne uniwersytetowi, to spracowane i zużyte nie zasłużyły na konserwatorską troskę. Wytarte i wyślizgane, w trosce o bezpieczeństwo użytkowników zostały przez administrację pokryte drewnopodobnym tandetnym linoleum. Krawędzie stopni zabezpieczono złocistymi blaszanymi listwami, co schodom zyskało nobilitującą nazwę Scala d’Oro. Do całości obrazu dodajmy urzędową olejną lamperię, obowiązkowe BHPowskie infografiki, równie obowiązkowe czerwone gaśnice, poprzyklejane tu i ówdzie plakaty i ogłoszenia, nakładające się w nieaktualne palimpsesty.
Nieszczęsna lamperia posłużyła za rodzaj podstawy dla rozwijającego się fryzu, któremu kierunek nadaje leżąca naga kobieca postać o starganych włosach, rozczapierzonych palcach i potężnych piersiach. W miarę pokonywania schodów ta „wszechbędąca” traci na anatomicznej jednoznaczności, rozsypując się na cielesne detale – niedosłowne, lecz zawsze nieodparcie seksowne.
Taki bieda-przaśny site specific zastał artysta. Szczęśliwie nie zamierzał upiększyć brzydoty, ubogacić tandety, ubarwić szarzyzny. Nie próbował mocną formą przełamać wizualnej bylejakości przestrzeni schodów. Nie usiłował silnym kolorem przekrzyczeć czerwieni gaśnic ani zieleni tablic kierujących ku wyjściu ewakuacyjnemu (choć to były kiedyś jego kolory). Nie poddając się przeciwnościom, odwracał je na swoją korzyść. Bez ostentacji, swoje działanie malarza zaznaczył dyskretnie, lecz w sposób nie dający się nie zauważyć. Na liche, zniszczone schody wprowadził srebro i złoto, subtelnie sięgając po swój ulubiony język gęstych, precyzyjnych kreskowań. W słabym oświetleniu dają one efekt niemal graficzny, tylko plamy słońca pozwalają im pięknie zalśnić. Artysta dla swoich potrzeb spożytkował olejną lamperię, która pozornie bardzo ograniczała możliwości malarskiego działania. Schody są niskie, pomiędzy lamperią a sufitem pozostawało dość wąskie pole. Ale właśnie owo pole zorganizowało interwencje Dobkowskiego. Nieszczęsna lamperia posłużyła za rodzaj podstawy dla rozwijającego się fryzu, któremu kierunek nadaje leżąca naga kobieca postać o starganych włosach, rozczapierzonych palcach i potężnych piersiach. W miarę pokonywania schodów ta „wszechbędąca” traci na anatomicznej jednoznaczności, rozsypując się na cielesne detale – niedosłowne, lecz zawsze nieodparcie seksowne. Sutki, szparki, dziurki, wypustki, pipki, kacze dzióbki, pępki, wargi, sromy, przyssawki, rozstępy, szczeliny, wypukłości i zaklęśnięcia – język erotycznych form jest tyleż zmysłowy, co żartobliwy. Wejście do biblioteki na pierwszym piętrze troskliwie osłania oderwana od korpusu ręka, bynajmniej w swych kształtach nie niewinna. Do celu, jakim są drzwi Instytutu wiedzie już tylko szpaler krągłych kształtów, zalotnie wyposażonych w niby-czułki i niby-nóżki, ciągniętych przez rękę wyciągniętą ku wejściu w dramatycznym geście.
Wartością wielu prac Jana Dobkowskiego jest wymykanie się uczonym odczytaniom. Interpretacyjna niemożność sprawia, że nie podejmiemy tu próby wyjaśnienia obecności perwersyjnie kuszących Wszechbędących na starych uniwersyteckich schodach. Wszechbędące – jak samo słowo wskazuje – są przecież wszędzie, nie ma o co pytać. Nie ma też co dywagować, czy dzięki interwencjom Dobkowskiego nijakie schody zrobiły się sexy. Inny jest cel tego krótkiego tekstu. Wnętrza gmachu Porektorskiego doczekały się wreszcie generalnego remontu. Niestety, oznacza to zniszczenie ściennych malowideł na schodach. Ich żywot kończy się wraz z opuszczeniem przez Instytut Historii Sztuki jego historycznej siedziby. Jako historycy sztuki czujemy obowiązek ich utrwalenia i upamiętnienia. Również upamiętnienia pięknego gestu Jana Dobkowskiego, który nie zawahał się wejść ze swoją sztuką na niepiękną klatkę schodową. Szczodrze obdarował studentów i pracowników, którym w codziennej drodze po wiedzę towarzyszyły zmysłowe i uwodzicielskie Wszechbędące.
Dziękujemy Janku!
Tekst pochodzi z książki Jan Dobkowski. Monografia (wyd. Fundacja Arton).
[1] Jako datę początkową nauczania historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim przyjęto zapisany we wspomnieniach profesora Stanisława Lorentza wykład inauguracyjny dr Zygmunta Batowskiego, wygłoszony w pierwszych dniach maja 1917 r. w wielkiej auli Uniwersytetu Warszawskiego, por. Maria Poprzęcka, Początki historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim [w:] Dzieje historii sztuki w Polsce. Kształtowanie się instytucji naukowych w XIX i XX wieku, red. Adam S. Labuda, Poznań 1996, s.156-167. Jubileusz 90-lecia Instytutu Historii Sztuki (22-26 maja 2007 roku) został zorganizowany z dużym udziałem artystów, m.in. Marka Sobczyka, który zaprojektował logo, oprawę graficzną jubileuszu oraz z żoną Małgorzatą Sadowską stworzył instalację wystawy Historia sztuki na Uniwersytecie Warszawskim – zbliżenia, wspomnienia w hallu budynku dawnego BUW. W hallu pierwszego piętra miała miejsce wystawa obrazów artystów związanych z IHS: Edwarda Dwurnika, Poli Dwurnik, Laury Paweli, Marka Sobczyka, Zbigniewa Libery. Miał także miejsce spektakl Akademii Ruchu, której założyciele wywodzili się ze studentów IHS.[
[2] Kompleks gmachów uniwersyteckich w szerokim kontekście zabudowy miast omawia Peter J. Martyn, Uniwersytet Warszawski w układzie zabudowy miasta [w:] Kultura artystyczna Uniwersytetu Warszawskiego, red. Jerzy Miziołek, Warszawa 2003, s.351-352.
[3] W oparciu o materiały archiwalne, projekty i pomiary zachowane w Archiwum Głównym Akt Dawnych architekturę budynków omawia Tadeusz S. Jaroszewski, Architektura Uniwersytetu Warszawskiego, PWN Warszawa 1991, s.36-40, il. 28, 29.
[4] Nicolaus Pevsner, Historia architektury europejskiej, t.2, tłum. Jan Wydro, Warszawa 1980, s. 102-106. Profesorowi Tadeuszowi Żuchowskiemu dziękuję za szczodrą pomoc bibliograficzną, która daleko wykraczała poza skromne potrzeby tego tekstu.
Przypisy
Stopka
- Tytuł
- Jan Dobkowski. Monografia
- Fotografie
- Marta Lisok
- Wydawnictwo
- Fundacja Arton
- Data i miejsce wydania
- 2021, Warszawa
- Strona internetowa
- fundacjaarton.pl
- Indeks
- Jan Dobkowski Maria Poprzęcka