Wielość – siła czy PR? KRAKERS 2022
THE BEST OF THE BEST…
Na samym końcu ulicy św. Bronisławy, na krakowskim Salwatorze znajduje się willa. Zaprojektował ją w 1937 roku Ludwik Wojtyczko dla podgórskiego fabrykanta Czesława Śmiechowskiego. I jak to zwykle bywa w tego typu domach, na przestrzeni lat rozegrały się tam różne dziwne historie. Podobno mieszkał tam polski oficer, niejaki Kwaśniewski, który podobnie jak jego imię, przepadł w zawierusze wojny. Chociaż w sumie nie wiadomo, czy w ogóle istniał. Podczas wojny wielu sąsiadów mieszkających wokół zginęło w tragicznych okolicznościach. Zresztą spod samej willi często wyjeżdżały niemieckie limuzyny. Nie wiadomo kto nimi przyjeżdżał i kto wyjeżdżał. Wiele trudnych i poplątanych jak ludzka pamięć opowieści zagnieździło się w ścianach ostatniego budynku na wzgórzu św. Bronisławy, zwanego Domem Generała. Po wielu latach stały się one pożywką dla wystawy Villa Fatale. Jej architekt, Jej folksdojcz, Jej generał, przygotowanej przez CSW Wiewiórka i kuratorowanej przez Bogumiła Książka. I jeśli chodzi o wystawy na Krakersie, to był to dla mnie jeden z najmocniejszych strzałów tej edycji.
Znaleźć tu można było prace odnoszące się do wojennej przemocy (niezwykle mocne działanie GRAM group, którą tworzą Denys Gryshchuk i Fanni Malinovska) i poprzedzającej ją maskulinistycznej kultury (Mateusz Okoński) historii mieszkańców willi (Piotr Lutyński, Szymon Kobylarz, Paulina Karpowicz), ale także działań mających na celu obłaskawienie, bądź też wypędzenie duchów, które wciąż skrywają się po kątach tego dziwnego modernistycznego domu (Cecylia Malik, Kolektyw Siostry Rzeki, Irenka Kalicka). Sama wystawa stała się zresztą przyczynkiem do refleksji na temat pojęcia ducha domu, czyli aury tworzącej jego klimat i wszystkich dziwnych, niejasnych treści, które już na zawsze zamieszkały w jego kątach, przy okazji prowokując też komentarze względem historii XX-wiecznego Krakowa. Tej historii konstruowania, ale i wymazywania, czego metaforą w tym przypadku stała się właśnie historia fatalnej willi górującej nad leżącym w jej cieniu miastem.
Zresztą w Krakowie jest o wiele więcej starych domów pełnych niejasnych historii. Wszyscy wiedzą przecież, że w tym mieście jest duszno nie tylko od ciężaru tradycji i pruderyjnego mieszczaństwa, ale także najróżniejszych duchów, które zamieszkują stare kamienice i dawne pałace. Kraków jest więc miastem, gdzie chyba najlepiej opowiada się o upiorach. Taką też opowieścią była kolejna wystawa o wdzięcznym tytule Upiorek, kuratorowana przez Annę Batko. Ulokowana w Galerii Mysia Norka, w jednej z piwnic przy ulicy Wrzesińskiej. Był to urokliwy pokaz: pomiędzy zwisającymi z sufitu strąkami pleśni i grzybów oraz palącymi się cieniutkimi świecami, znalazły się prace Krzysztofa Gila, Marcina Janusza i Niny Paszkowski. Stworzona przez nich historia traktowała o tytułowym Upiorku, który nie jest ani żywy, ani martwy. Jednak zarówno dla nas, jak i dla niego nie ma to większego znaczenia, bo tak naprawdę nikt go nie chce. Upiorek nie należy już do świata żywych, ale do świata zmarłych też nie jest mu do końca po drodze. Jest więc wyrzutkiem.
O upiorze jako figurze odmieńca i wyrzutka pisał Łukasz Kozak w swojej najnowszej książce Upiór. Historia naturalna, której echo czuć na wystawie. Podobnie do książki, krakowska wystawa stała się metaforyczną opowieścią o wszelkiej maści outsiderach, innych, dziwolągach, wypartych historiach, przemilczanych wątkach i marginalnych postaciach. Krakowska opowieść o Upiorku stała się zatem z jednej strony kumulacją tego wszystkiego, co budzi lęk i przerażenie, a z drugiej początkiem innego odbioru rzeczywistości. W jakimś stopniu, Upiorek – podobnie jak Villa Fatale – był opowieścią o samym Krakowie.
Moim ostatnim faworytem była wystawa przygotowana w nowym miejscu, zwanym BWA ZBK. W kamienicy naprzeciwko nobliwego Wawelu, Magdalena Lazar i Michalina Bigaj powołały do życia para-galerię, która – jak same ją opisują – „funkcjonuje w trybie wykwitu”. I tak jak to bywa z wszelkiej maści wykwitami, pojawiła się niespodziewanie. W ramach tegorocznego Krakersa w BWA ZBK miała miejsce wystawa If the wall should ever fall, all the fires will go out młodej rzeźbiarki Oli Nenko. Młodość ma to do siebie, że jest przekorna i zbuntowana. I ja tę buntowniczość Nenko biorę w całości. Na wystawie znalazły się jej obiekty rzeźbiarskie, które odnoszą się do estetyki miejskich protestów: maska samochodu, rozlana benzyna, ogień (dający dobry i mocny efekt podczas manifestacji), dziwne stwory zrobione z tapicerki samochodu, duchy grzechoczące łańcuchami (by kogoś wystraszyć) czy rewolucyjne hasła wypisane na ścianie. Było więc sprytnie, dziewczyńsko, łobuziarsko, nonszalancko i urzekająco.
Strach, niepewność, dziwne historie i niejasna tożsamość to hasła, którymi można spiąć te trzy wystawy. Dotykając pewnej groteskowości, bawią się z krakowskimi widmami i grają z lokalnymi stereotypami. Pokazywały dobitnie, że przyszłość Krakowa jest właśnie w tym dziwnym undergroundzie.
INNE, CIUT MNIEJSZE, ALE WCIĄŻ WYWOŁUJĄCE RADOŚĆ
Jeśli chodzi o pozostałe wystawy na tegorocznym Krakersie, to jeszcze kilka innych przykuły moją uwagę, stanowiąc miły przyczynek do dalszego włóczenia się po krakowskiej imprezie. Inicjatywą absolutnie bezpretensjonalną jest tworzony od kilku lat przez Bogusia Bachorczyka „Nasz Ogródek”. Jest tu miło, przyjemnie, można przykucnąć na niewielkiej ławeczce, porozmawiać ze znajomymi i wspólnie wyszukiwać w gęstwinie roślin prac, które pojawiają się co jakiś czas. W tym roku były to obiekty m.in. Alex Urban, Łukasza Surowca, Dominika Stanisławskiego czy Magdaleny Tryby, studentki tutejszej akademii.
Podobnie urokliwym i wyróżniającym się pozytywnie miejscem było C U AT SADKA, prowadzone przez Agnieszkę i Michaela Biberów. W przepięknym drewnianym domu, ulokowanym dość daleko od centrum Krakowa, para artystów buduje miejsce, które ma szanse stać się czymś ożywczym na krakowskiej scenie artystycznej. W tym roku wraz z kuratorką Sioną Wilson zaprezentowali tam wystawę Girls+Eggs. Pomimo żartobliwego tytułu wystawa była bardzo mocnym feministycznym głosem o prawach wszystkich tych, którzy do końca nie wpisują się we wzorce patriarchalnego systemu. Wystawa była ironiczna, odważna i boleśnie aktualna.
Równie ciekawą propozycje przygotował Elementarz dla mieszkańców miast, prezentując wystawę Some Holes in This House Marty Niedbał. Artystka zaanektowała przestrzeń strychu przy ul. Asnyka swoimi gigantycznymi tkaninami. Jest coś hipnotycznego w splotach Niedbał – przywodzą na myśl supełkowe historie, wypełnione jej własnymi odczuciami, gestami, wspomnieniami. Niezauważalnie kreują naszą percepcję rzeczywistości i relacje międzyludzkie, przypominając przy tym „szczeliny istnienia” opisywane przez Joannę Brach-Czainę.
Moją uwagę zwróciły również wystawy w Galerii Szaber i Jak zapomnieć. Tę pierwszą, Bagno/Gąbka – kuratorowaną przez Kubę Skoczka (wykładowcę krakowskiego ASP) i z udziałem studentek i studentów tej uczelni – w kuluarach chwalono za to, że „wygląda bardzo niestudencko”. Wystawa dużo zyskała dzięki wyrazistemu wnętrzu kamienicy, gdzie działa Galeria Szaber — w jej odrapanych ścianach tkwi drapieżny potencjał. Tę niewielką przestrzeń udało się zaaranżować z wyczuciem i sprawnie połączyć ze sobą tak różne prace, jak chociażby Suka blat Wiktorii Kieniksman i Spacerek Michała Malińskiego.
Z kolei indywidualną wystawę Malińskiego można było zobaczyć w galerii Jak zapomnieć. Z nonszalancją rozwijał swoje zamiłowanie do prowincjonalnych estetyk późnego kapitalizmu: potłuczonych sklepowych szyb, dziwnych billboardów, reklam rodem z lat 90., czy kocyków imitujących tygrysią sierść.
Bardzo dobrze wypadła również minimalistyczna w swojej formie wystawa Wczoraj umarłem 432 miliardy razy kolektywu OWL (Natalia Kopytko, Tomasz Bugajski, Szymon Kobylarz, Marcin Sipiora, Dominik Stanisławski i Bartek Węgrzyn). Odnosząc się w błyskotliwy sposób do przewodniego hasła tegorocznego Krakersa „Jesteśmy wielością”, kolektyw potraktował tę wielość jako coś niestałego, wymiennego i względnego.
Poszukając dobrego malarstwa, czyli od kilku dobrych lat głównego towaru eksportowego Krakowa, warto było zajrzeć do Składu Solnego na indywidualną wystawę Justyny Gryglewicz Podejrzane kształty – lekko erotyczną, sensualną i zabawną w swojej formie. Drugim takim miejscem była wystawa Nic ciekawego Radka Szlęzaka w Potencji przepełniona charakterystycznym dla tego artysty nieco wisielczym humorem.
Idąc dalej w Kraków, warto wspomnieć o wystawie Śniła mi się Europa Marty Romankiv w Art Agenda Nova. Niezwykle aktualna w swojej wymowie ekspozycja poruszała kwestię wyobrażeń Europejczyków o Europie – jednak widzianą oczami mieszkańców tych krajów, które nie są częścią wspólnoty Unii Europejskiej. Na wystawie Romankiv, artystki urodzonej w ukraińskim Lwowie, mowa jest o osobistej historii stawania się pełnoprawną członkinią europejskiej wspólnoty: ucząc się chociażby polskiej gramatyki, starając się uzyskać polskie obywatelstwo czy załatwiając formalności związane z podjęciem studiów. Historia Romankiv to opowieść o trudnym dążeniu do europejskiego snu, który jednak powoli wytraca swój idylliczny charakter.
Warto wspomnieć także kilku działaniach z tegorocznej sekcji Laboratorium. Na Zwierzynieckiej 4 Angelika Wojas kuratorowała psychodeliczny i zarazem street artowy Urban Neon (Piotr Kolanko, Konrad Peszko, Adrianna Gajdziszewska, Maria Olbrychtowicz, Justyna Baśnik, Paweł Baśnik, Małgorzata Wielek, Lidia Maślanka) o charakterze eksperymentalnego post-wandalizmu. Bardzo dobrze wypadło również performatywne Och, jakże przemawiał do mnie (Anna Kłos, Przemysław Czepurko, Tomasz Węgorzewski), prezentowane w mieszkaniu przy ulicy Odona Bujwida. W Drożdżowni wystawiono frywolny Pokaz bardzo erotyczny Adama Rzepeckiego, Piotra Lutyńskiego i Kaśki Kukuły oraz przypominające dziecięce „bazy” Turele. Truby kowunikacji (Nina Dziwoki, Zofia Tchórz, Gabriela Woźniak, Marcin Kamiński, Zofia Karnasiewicz, Zuzanna Romańska, Maja Drząszcz, Bartłomiej Iskra). No i na koniec trochę śmieszny, trochę dziwny Rosół: Open Call w Barze „Pod Kopytkiem”, gdzie pomiędzy dzieciakami siorbiącymi rosół i zajadającymi kotlety można było zobaczyć z bliska wystawiane prace. Atmosfera jak na całym Krakersie: zabawnie, lekko, ale czasem trochę dziwnie. Po prostu – po krakowsku.
KRAKERSIE… CO DALEJ?
To jak PR-owe zaklęcie, które próbuje zasłonić fakt, że krakowska scena artystyczna ulega postępującej degradacji. Sam oficjalny obieg sztuki też nie ma się tutaj się za dobrze
Tegoroczne hasło Krakersa brzmiało „jesteśmy wielością”. I jak co roku, festiwalowy opis zapewnia nas, że jest to wydarzenie otwarte, dostępne, symulujące i różnorodne. Oczywiście też – największe w Polsce i najbardziej zróżnicowane jak na Polskę. Przybliża to, co wartościowe i najbardziej aktualne w sztuce, bo przecież odbywa się w tak istotnym mieście dla kultury polskiej jak Kraków i bierze w nim udział aż 50 galerii! Jednak odnoszę wrażenie, że wspomniane tu hasła powtarzają się od kilku lat. To jak PR-owe zaklęcie, które próbuje zasłonić fakt, że krakowska scena artystyczna ulega postępującej degradacji. Sam oficjalny obieg sztuki też nie ma się tutaj się za dobrze. Weźmy nawet na przykład festiwal ArtBoom, który zakończył swój żywot w 2015 roku. Albo projekt Widok Publiczny i krakowski Salon Sztuki, które skończyły się zanim na dobre się rozpoczęły, nie wspominając już dziwnym romansie Bunkra Sztuki z MOCAK-iem. MuFo na ich tle wygląda jak światełko w tunelu.
W tej sytuacji można próbować oczekiwać, że to właśnie inicjatywy oddolne i prywatne – stanowiące lwią część programu Krakersa – będą siłą napędową tego miasta. Jednak tutejsze niezależne przestrzenie wydają się w pewnym stopniu uzależnione od miejskiej koniunktury i pomysłów władzy, czy działań deweloperskich. Na miejscu popularnego niegdyś Telpodu z oddolnymi pracowniami artystycznymi działa teraz prywatny akademik studencki o wdzięcznej nazwie LivinnX Krakow. Sam Skład Solny, gdzie odbywają się krakersowe wystawy (i wciąż ma swoją siedzibę CSW Wiewiórka), niebawem ma się zmienić w kolejnego turystycznego blockbustera Centrum Literatury i Języka Planeta LEM. Do myślenia daje też sytuacja z ulicą Wesołą, gdzie koniec końców ma trafić eventowy gigant Krakowa, czyli KBF i Biblioteka Kraków. A miały tam miejsce takie działania jak chociażby Open Eyes Art Festiwal przygotowany we współpracy krakowskiej ASP z tutejszym Uniwersytetem Ekonomicznym. Swoje zbiory pokazywało tam Muzeum Zabawek, czy też miała miejsce wystawa 8304 odbywająca się w ramach ubiegłorocznej edycji Miesiąca Fotografii.
Krakers lekko zmienił swoją formułę – wyewoluował z weekendu w tygodniową imprezę. Zastanawiam się, czy jednak nie powinien przejść dalszej i głębszej ewolucji.
Oczywiście władze miejskie zapewniają, że w tych wszystkich przestrzeniach znajdzie się miejsce dla artystów. Czy jednak musi się to odbywać pod płaszczykiem instytucjonalnych molochów i monopolistów oraz niestających przeprowadzek artist run space i innych inicjatyw? Na ile podobny los może potencjalnie spotkać inne niezależne przestrzenie? I pytanie ostateczne: czy możemy jakoś zapobiec takim sytuacjom w przyszłości?
Krakers lekko zmienił swoją formułę – wyewoluował z weekendu w tygodniową imprezę. Zastanawiam się, czy jednak nie powinien przejść dalszej i głębszej ewolucji. W swojej obecnej formule Krakers jest finansowany z środków miejskich, co oznacza, że w jakimś stopniu odpowiada miejskiej polityce kulturalnej, wciąż nastawionej na festiwalowy i masowy obraz kultury. Tutaj narracja o inkuzywności i wielkości Krakersa wpisuje się doskonale.
Siłą Krakersa są właśnie wystawy realizowane przez krakowskie środowisko – prezentowane są na strychach, w piwnicach, pracowniach, mieszkaniach komunalnych. Nie ma co się oszukiwać, że jest inaczej.
Tyle, że ta otwartość Krakersa – która głównie skutkuje brakiem selekcji w doborze inicjatyw zapraszanych do kolejnych edycji – jest problemem. Jako zarzut pojawia się praktycznie w każdym tekście po Krakersie i myślę, że w tej materii niewiele się zmieni. Zresztą tegoroczny Krakers nie wyróżniał się specjalnie na tle poprzednich odsłon: podobnie jak w latach poprzednich instytucje publiczne zaoferowały uczestnikom oprowadzania po swoich wystawach, miał miejsce KULTOUR (czyli cykl zorganizowanych spacerów po wybranych wydarzeniach), były wykłady, spotkania, prezentacje książek, warsztaty. Może jest to znamienne, że po raz kolejny zabrakło debat, które poruszają istotne problemy tutejszego środowiska artystycznego. Tymczasem o wartości tego wydarzenia jakim jest Krakers wcale nie świadczy ta corocznie podkreślana wielość wydarzeń i inicjatyw. Nie świadczy też o tym obecność komercyjnych galerii, do których wchodzi się z podwórka na czerwony dywan. Ten dziwny dysonans poznawczy być może ma na celu przekonać niedowiarków, że tak, w Krakowie też sztukę się sprzedaje i kupuje. Ale tą wartością jest coś zupełnie innego.
Gdyby szczerze spojrzeć na większość galerii biorących udział w Krakersie, to widać, że są to przede wszystkim inicjatywy oddolne, niekomercyjne, napędzane entuzjazmem i chęcią pokazywania sztuki, dla której nie ma miejsca już ani w Bunkrze (żegnaj projekcie Sejsmograf!), a tym bardziej – w MOCAK-u. Ani nawet w Pałacu Potockich (meh) czy nobliwej galerii ZPAP-u.
Może otwartość Krakersa powinna w stronę czegoś, co zrzeszyłoby pozbawione galerii miejskiej i niereprezentowane przez komercyjne galerie środowisko twórcze? Chociaż w tym miejscu pojawia się chociażby kwestia relacji pomiędzy Fundacją Wschód Sztuki a Art Agendą Novą, galerią, która prowadzi działalność w komercyjnym obszarze sztuki. Może jednak właśnie te niezależne przestrzenie galeryjne można by włączyć jeszcze mocniej w organizację Krakersa? Nie mam na myśli ich roli jako organizatorów krakersowych wystaw, ale wspólnego budowania aktywnej i wzajemnie wspierającej się sieci osób – sieci możliwie uniezależnionej od miejskiej polityki?
Nie mówię, że z władzą nie należy rozmawiać. Należy, ale przy tym trzeba dbać o dobro wspólne. Tym właśnie są te wszystkie niezależne inicjatywy, czego przykładem jest chociażby inicjatywa Pracownie do wglądu realizowana przez Agnieszką Jankowską-Marzec, Martynę Nowicką i Annę Stankiewicz. Już w 2015 roku o podobnych kwestiach pisała również w kontekście Krakersa Magdalena Kownacka. Siłą Krakersa są właśnie wystawy realizowane przez krakowskie środowisko – prezentowane są na strychach, w piwnicach, pracowniach, mieszkaniach komunalnych. Nie ma co się oszukiwać, że jest inaczej. Światełkiem w tunelu od początku była dla mnie sekcja Laboratorium, która wspiera oddolne działania. Może udałoby się to pociągnąć jeszcze dalej? Czy Laboratoria nie mogłyby być działaniem wspierającym długofalowo działalność wybranych inicjatyw? Na pół roku? Rok? Te pytania są o tyle zasadne, że Krakers, choć jest obiektem rytualnych żarcików, jest też inicjatywą, która przetrwała różne zawirowania kulturalne w Krakowie. Nie da się ukryć, że wyrasta z lokalnej specyfiki i odpowiada na potrzebę tutejszego środowiska by robić coś razem, działać i mieć swoje przestrzenie do tworzenia. Jest w tym mieście po prostu potrzebny.
Marta Kudelska – kuratorka, krytyczka sztuki. Członkini Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Na co dzień pracuje w Katedrze Kultury Współczesnej w Instytucie Kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego. W praktyce kuratorskiej i badawczej interesuje się zagadnieniami związanymi przede wszystkim relacjami sztuki współczesnej z magią, grozą, okultyzmem i ezoteryką, ale także strategiami kuratorskimi, młodą sztuką i refleksją wokół instytucji sztuki.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Czas trwania
- 25.06–21.08.2022
- Strona internetowa
- cracowartweek.pl/
- Indeks
- Anna Batko BWA ZBK Cecylia Malik CSW Wiewiórka Cyryl Polaczek Fundacja Galerii Wschód Galeria Art Agenda Nova Galeria Potencja GRAM group Irenka Kalicka kolektyw OWL KRAKERS Krzysztof Gil Marcin Janusz Marta Kudelska Marta Niedbał Marta Romankiv Mateusz Okoński Nina Paszkowska Ola Nenko Paulina Karpowicz Radek Szlęzak Siostry Rzeki Xawery Deskur-Wolski