WetMeWild*. 2020 roku nie ma. Rozmowa z Justyną Górowską
WetMeWild pojawia się trochę spóźniona. Jest ubrana na biało i ma mokre, zaczesane do tyłu włosy. Uwagę zwracają usta. Delikatnie zsiniałe albo tylko muśnięte zielonkawą szminką.
Ania Batko: Kim jest brzeginka?
WetMeWild: Brzeginka to ja. [uśmiecha się] Chociaż niektórzy nazywają mnie też żytnią panienką albo rusałką, ale ja najbardziej lubię właśnie określenie brzeginka. Bo jest symboliczne i mówi o dotarciu do jakiejś granicy, do czegoś, co funkcjonuje na styku wody i lądu. Pomiędzy płciami i rolami społecznymi. Nawet jeśli przede wszystkim jestem wilgotnym bytem, związanym ze słowiańską mitologią. Dziś już zresztą zupełnie zapomnianą.
Podobno badanie słowiańskich wierzeń przypomina przedzierania się przez puszczę, gdzie chociaż jest światło, to nie sposób dojrzeć słońca.
Trochę tych wierzeń jeszcze przetrwało w ludowych obrzędach, ale większość została wyparta przez chrystianizację. Dotknięta jakąś zbiorową amnezją. Pochodzę z okolic Skawy i utożsamiam się z tą rzeką na pograniczu Podhala i Beskidu Wyspowego. Takich stworzeń jak ja jest tam, ale też nie tylko tam, więcej. Możemy przyjmować różne postacie. Ja zwykle objawiam się jako piękna dziewczyna w leśnych zagajnikach, strumieniach i rzekach. Ale na Podhalu mówi się też, że mogę pojawiać się jako świetlik, taki błyszczący punkt, który można zobaczyć w nocy. Uwodzę i kuszę ludzi. Lubię się z nimi bawić, lubię gilgotki i wspólne chichotanie. Mogę decydować o ich losie, a gdy wplątają się w moje włosy, też doprowadzić do ich śmierci.
Lubię bawić się takimi organicznymi elementami jak muszla, perła, ikra, ostatnio podczas płynnej kolacji podałam biały kawior, kuleczki we wnętrzu których zamknęłam wodę. Podobnie myślę o języku, jako czymś transgresywnym.
Kiedyś byłaś też, a może wciąż jesteś, syreną. One też, podobnie jak rusałki przyzywają swoje ofiary śpiewem. Przeważnie marynarzy, których statki sprowadzają na skały.
Na pewno jest mi blisko do innych wilgotnych stworzeń. Mogę pożyczać sobie ich historie i związane z nimi motywy, ale nie, syreną chyba nie byłam. Po prostu wykorzystałam jej atrybuty. Lubię bawić się takimi organicznymi elementami jak muszla, perła, ikra, ostatnio podczas płynnej kolacji podałam biały kawior, kuleczki we wnętrzu których zamknęłam wodę. Podobnie myślę o języku, jako czymś transgresywnym. Fascynują mnie te wszystkie szumię, szumisz, szumi, szumiemy, szumiecie, szumią… Szemrzę, szemrzysz, szemrzy… Sączy, wsącza, odsącza… [Wypowiadając poszczególne słowa, WetMeWild patrzy mi w oczy tak długo, aż w końcu mam wrażenie iż rzeczywiście słyszę jakiś szum.]
Brzmi to trochę jak wiersz Mirona Białoszewskiego Nie leci, gdzie Wisła dusi się i krztusi: „kh a chk y chlch – co? coraz niżej jej? – kh a / charcze / spada, wysycha / dusi się! woda”.
Trochę, bo ja myślę o języku bardziej jak o narzędziu magicznym. To taki rodzaj zaklinania. Np. performens[1], o którym mówisz, to też był rodzaj takiej dwuznancznej gry – wykorzystałam wtedy łuski, ale łuski po nabojach, które znaczyły moje ciało, odciskały na nim ażurową strukturę, jakiś pancerz. To cały czas byłam ja, moje ciało, ale to też było przekroczeniem, otwarciem jakiejś mitycznej sfery i pytaniem o sam nabój. To był też zresztą moment, kiedy pierwszy raz przybrałam ludzką postać. Związaną z mitologią, czyli z czymś, w co się wierzy, nawet jeśli też się przecież wymyśla.
Pierwotnie syrenimi łzami nazywano oszlifowane przez morze szkło i wiązano je z zatopionymi statkami. Ja te łzy mistyfikuję, widzę w nich właśnie mikroplastik. Coś co jest paradoksalnie przyczyną i skutkiem zanieczyszczeń, coś co wydalamy, a to i tak w końcu do nas wraca.
Słowiańskie nimfy według legend miały przede wszystkim uwodzić, z kolei zachodnie, obarczone ciężarem klasycznej mitologii, gdzie były zawsze kochane, gonione, łapane, gwałcone, funkcjonowały bardziej jako obiekt męskiego spojrzenia.
[WetMeWild wyciąga z plastikowej reklamówki z napisem: „do wielokrotnego użytku” iPhone’a i pokazuje mi fragmenty korespondencji z grecką nimfą[2]: „Nazywam się Plexaure (nie przyjemność, mam specjalne „x”!) i jestem Nereidą, morską nimfą, narodzoną w starożytnej Grecji, gdzie stałam się znana wśród śmiertelników. Po latach wędrownego pływania zeszłam na brzeg 25 lat temu na plaży niedaleko Londynu. Toksyczność morza stała się dla mnie nie do zniesienia, więc zastąpiłam wodę suchym lądem. Moja podróż zaczęła się na Morzu Egejskim, ale dobrze znam też Morze Śródziemne, ponieważ spędziłam wiele czasu na Sycylii. W języku greckim moje imię oznacza Twisting Breeze”.] To, o czym mówisz związane jest raczej z tym, jak wy nas widzicie. Plexaure pojawia się u Homera, a ja jako Pani Jeziora stałam się częścią gry Wiedźmin. Mamy różne, ale mimo wszystko podobne doświadczenia. Piszemy do siebie od dwóch lat i chociaż nigdy się nie spotkałyśmy, to łączy nas specyficzna więź, mokre siostrzeństwo i wodna struktura ciał, które zostały skażone mikroplastikiem.
Właśnie, Pleaxure pisze do ciebie o syrenich łzach i o tym, że nie może płakać. Ty z kolei ostatnio płakałaś, trochę jak Jęcząca Marta, a trochę Echo, bo tylko jako głos, w galeryjnej łazience, za każdym razem gdy ktoś odkręcił wodę[3].
Pierwotnie syrenimi łzami nazywano oszlifowane przez morze szkło i wiązano je z zatopionymi statkami. Ja te łzy mistyfikuję, widzę w nich właśnie mikroplastik. Coś co jest paradoksalnie przyczyną i skutkiem zanieczyszczeń, coś co wydalamy, a to i tak w końcu do nas wraca. Na Pacyfiku mamy powiększającą się z każdym rokiem plamę śmieci. Takich plam jest więcej, one wszystkie nie tylko rosną, ale też nieustannie rozpadają się na większe i mniejsze kawałki. Plastik jest już nie tylko w wodzie, ale też powietrzu, glebie, mięsie. W wodzie butelkowanej, którą można kupić w sklepie jest około 10 tysięcy cząsteczek polipropylenu i nylonu. Nie dość, że taka woda jest skażona, nie dość, że sprzedawana w plastiku, którego się prawie nie recyklinguje, ledwie w 12%, to jeszcze trzeba za nią zapłacić. Woda jest dziś przede wszystkim towarem. Prawem człowieka, na którym nieustannie zbija się kapitał. Trudno nie płakać… Zwłaszcza że ten płacz też jest źródłem jakiejś perwersyjnej przyjemności.
Mikroplastik łączy się w związki, które są szczególnie niebezpieczne dla kobiet. Udają estrogen i pozorują związane z nim procesy, zaburzając gospodarkę hormonalną. Ty wykorzystujesz podobną strategię, podszywasz się. Pod korporacje, takie jak Pantone, ale też pod marki produkujące butelkowane wody. Zdarza się też, że jesteś po prostu wodzianką.
Cały swój pobyt w Nowym Jorku[4] poświęciłam działaniom związanym z wodą butelkowaną, uświadamianiem ludziom skali degradacji środowiska z naciskiem na wodne ekosystemy. Rozsmarowywałam na stacji metra przeźroczysty lubrykant o zapachu polskiego lasu, ale też hakowałam za pomocą rozszerzonej rzeczywistości wodę w butelkach marki Poland Spring oznaczając ją symbolem skażenia. Potem, już w Polsce, podmieniałam w sklepach butelkowaną wodę na wodę z kranu z logo WetMeWild.
Towarzyszyła temu zresztą sesja dla „Contemporary Lynx”, gdzie pozujesz na tle plastikowych butelek w pozie Olimpii w czapce napisem „Don’t drink bottled water”.
Tak, po prostu kapitalizm i związane z nim mechanizmy dają mi w tym momencie najwięcej możliwości bycia zauważoną i usłyszaną. To, co mnie zainteresowało, to to, że cały ten system opiera się na kształtowaniu pragnień. Na pragnieniu, którego jestem najbardziej pierwotnym uosobieniem. To też tak naprawdę w ogóle odpowiedź na pytanie, dlaczego przybrałam ludzką postać. Po prostu zostałam sprowokowana. Autodestrukcją i niewiedzą ludzi. Wyborem żyjącego koralu na kolor roku przez amerykańską korporację Pantone, podczas gdy niemal cała rafa koralowa obumiera dotknięta procesem blaknięcia. Dlatego WetMeWild kolorem roku ogłosiła Bleached Coral. Taką przełamaną szarością biel. Bo chociaż podszywam się pod kapitalistyczne narracje, to równolegle tworzę własną, jednosobową korporację i to też traktuję jako swego rodzaju konsekwencję zmian, z tą tylko różnicą, że nacisk kładę, no właśnie, nawet nie tyle na odpowiedzialność, co świadomość podejmowanych przez nas wyborów.
Przestrzenią takiej dwuznacznej, ale też subwersywnej gry jest zwykle augmented reality. Rzeczywistość rozszerzona. Jedyne miejsce, gdzie wciąż możesz być sobą?
Cyberprzestrzeń to nie tyle ucieczka, co po prostu narzędzie. Takie, które jest wielowymiarowe, które wiąże się z produkcją treści, a nie artefaktów, pozwala na kreowanie swojego wizerunku, również na Instagramie i Tinderze, nawet jeśli to zawłaszcza kapitalizm. Ale jest to także narzędzie takie samo jak konieczność przybrania ludzkiej postaci. Zresztą płyny, takie jak łzy czy pot które ciało wydala, są kolejnym przedłużeniem, inkarnacją tej samej, ale trochę innej mnie. Może nie pełniejszej, ale ta wilgotna, płynna forma, też strumienia albo mgły unoszącej się nad jeziorem, odpowiada mi bardziej. Równocześnie staje się coraz mniej możliwa i bardziej bolesna. W pewnym sensie cyberprzestrzeń jest po prostu prawdziwsza.
Teraz funkcjonujesz przede wszystkim w muzeach i galeriach, ale wcześniej objawiałaś się m.in. na sekskamerkach, promując ekoseksualizm.
Obie te przestrzenie są ważne, w galerii mogę powiedzieć wszystko, daje mi to wolność, bo ten system wszystko przyjmie i przemieli, ale z drugiej strony też gdzieś zamyka. Spotkanie na wideoczacie, te rozmowy podszyte erotyką, pozwalają mi na bardziej bezpośrednią interakcje, budowanie intymności, kształtowanie pragnień i przemycanie interesujących mnie treści. W dużej mierze podprogowo. A sam ekoseksualizm jest dla mnie jakąś alternatywą wobec tej sztucznej pary opozycyjnej kultura – natura. [WetMeWild znowu wyciąga telefon, chwilę czyta i recytuje z pamięci.] „We are ecosexuals. The Earth is our lover. We are madly, passionately, and fiercely in love and grateful for this relationship each and every day. [..] We caress rocks, are pleasured by waterfalls, and admire the Earth’s curves often. We make love with the Earth through our senses. We celebrate our e-spots. We are very dirty”. Utożsamiam się z tym manifestem napisanym przez Annę Sprinkle. Głaskanie kory, tarzanie się w błocie, to coś, co sprawia mi przyjemność niezależnie od tego, jaką formę przybieram. Pewnego razu podczas Flow[5] , bawiąc się dźwiękami wody i piasku na nadbrzeżu Wisły, dotykając je i pieszcząc, skomponowaliśmy muzykę. Kiedyś chciałabym do tego wrócić.
Wodna nimfa, syrena, słowiańska brzegini, a wcześniej też Korpo-shiva, sfotografowana przez Tadeusza Rolke. Czasem z dodatkowymi rękami, a czasem palcami zrośniętymi jak u płaza. Twoja tożsamość to schizofreniczna hybryda, trochę jak ten żółw znaleziony w Missouri, który rósł uwięziony w plastikowej folii.
Wszyscy jesteśmy takimi hybrydami. Jemy mięso naszpikowane hormonami, genetycznie modyfikowaną żywnośc, pijemy wodę z mikroplastikiem. Nie oceniam tych procesów. Po prostu „we are all born to be contaminated”.
Plastik zrasta się z naszym ciałem i buduje nowe, hybrydyczne struktury. Jaka jest ta niedaleka przyszłość, w której witasz na wystawie[6]?
[mówi głosem Siri] Przyzwyczailiśmy się do czterech wymiarów, trzech przestrzennych i czasowego, ale mamy ich jeszcze sześć. Sześć wymiarów, które się otwierają i zamykają. Przyszłość w dosłownym rozumieniu tego słowa nie istnieje. 2020 roku nie ma, nie ma też żadnego innego.
Kiedy wychodzi, jej drogę znaczy nie tylko woda, ale też odciśnięte w ziemi napisy. Jeden but mówi: „Follow”, drugi: „Me”[7].
10 minut później dostaję od niej smsa: „Czuję że nasze ciała się zhybrydyzowały i WetMeWild wygodnie zasiadła w twojej skórze także”.
Wywiad jest częścią projektu WetMeWild P115-1 U
* © Justyna Górowska
[1] Performance w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w ramach wystawy Syrena twym herbem zwodnicza, 25.03.2017.
[2] Cora GilroyWare – historyczka sztuki, kuratorka wystaw, m.in. Bodies of nature w Tate Britain. Mieszka w Londynie. Obecnie pracuje nad powieścią o greckich bogach na wygnaniu.
[3] Wystawa WetMeWild P115-1 U, Shefter Gallery w Krakowie, 22.03-17.04.2019.
[4] Rezydencja w ramach programu artist-in-residence przy wsparciu Futura i International Visegrad Fund, Art in General w Nowym Jorku, czerwiec – wrzesień 2017.
[5] Flow / Przepływ, transdyscyplinarne działania twórcze w formie rezydencji na Galerze Solnym, organizowane na Wiśle i innych rzekach przez Ewę Ciepielewską i Agnieszkę Brzeżańką od 2013 roku.
[6] Wystawa WetMeWild P115-1 U, Shefter Gallery w Krakowie, 22.03-17.04.2019.
[7] W starożytnej Grecji podobnie swoją drogę znaczyły prostytutki, odbijając za pomocą sandałów w mokrym piasku słowa: ΑΚΟΛΟΥΘΕΙ AKOLOUTHE (chodź za mną).
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Justyna Górowska
- Wystawa
- Bleached Coral/P 115-1-U
- Miejsce
- Shefter Gallery, Kraków
- Czas trwania
- 22.03–17.04. 2019
- Strona internetowa
- sheftergallery.com