W wygodnej niszy. Paweł Matyszewski w białostockim Arsenale
Co za dramat… Zostałem zdradzony o świcie i to już po raz drugi. Szumnie zapowiadana pornografia, zarówno w sztuce jak i teatrze okazała się po prostu wierutnym kłamstwem i nie wiem kiedy następnym razem będę potrafił zaufać instytucjom kultury.
W sztukach wizualnych brakuje ostatnio spektakularnych skandali. Przeglądając mój ulubiony portal społecznościowy z satysfakcją zauważyłem więc, że coś zaczyna dziać się na Podlasiu. Spoglądający buńczucznie ze zdjęcia profilowego, stojący na tle baneru partii KORWiN kolega pyta z oburzeniem czy „to naprawdę zostało współfinansowane z naszych podatków?!” i dalej, odwołując się do moralności organizatorów: „Czy wy ludzie wstydu nie macie, wystawiając publicznie coś takiego (opis wystarcza żeby złapać się za głowę, ewentualnie puścić pawia). W sumie jaka cywilizacja, taka kultura – nasi przodkowie przewracają się w grobach…”. Natomiast posiadacz pięknego landszaftu na zdjęciu w tle woła tylko z zgrozą „O matko!”.
Widzę więc w sytuacji jakiś potencjał, może coś w Arsenale się wydarzy? „Zarówno wystawa Wiesława Jurkowskiego jak i Pawła Matyszewskiego zostały dobrze przyjęte. Wystawa Macham ręką nikogo nie zbulwersowała” donosi jakby trochę zawiedziony białostocki Ekspress Poranny. Zawiedziony jestem trochę ja sam, bo szykowałem się już na skandal, ale w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak wsiąść w pociąg i sprawdzić samemu – może jednak da się z Macham ręką coś wykrzesać? Tak więc wycieczkę do Wrocławia na najbardziej antypolski spektakl ostatnich miesięcy poprzedzam podróżą do Białegostoku, bo nic bliżej pornografii w sztukach wizualnych nie udało mi się znaleźć.
Sytuację wzbogaca nieco fakt – myślę sobie – że wówczas jeszcze młody, zdolny artysta w 2010 roku otrzymał stypendium prezydenta swojego rodzinnego miasta. Wtedy też w Arsenale odbyła się jego pierwsza indywidualna wystawa, zaaranżowana w tych samych salach, a nawet kuratorowana przez tę samą osobę – Sylwię Narewską.
W Arsenale zimno, nikogo nie ma, trafiłem na martwy, posylwestrowy sezon. Wchodzę więc na piętro by sprawdzić, jak w pięć lat po pierwszej wystawie indywidualnej prezentuje się twórczość Pawła Matyszewskiego i czy może jednak jakimś cudem zostanę świadkiem jakiegoś spektakularnego skandalu i posiądę żelazny kapitał na najbliższe miesiące imprezowych small talków. Nic takiego się oczywiście nie dzieje, podobnie jak w przypadku reklamowanego przez krucjatę różańcową spektaklu Śmierć i dziewczyna we wrocławskim Teatrze Polskim. W Arsenale zamiast skandalicznej, oglądam wystawę nastrojową, mówiącą raczej szeptem niż krzyczącą, która momentami tylko wydaje się być nieprzekonywująca.
Prac jest dużo. Jest trochę malarstwa, obiektów, gabaryty prac wahają się od niewielkich do prawie że spektakularnych. Wszystko rozgrywa się w trzech salach, z czego każda zaaranżowana została inaczej. Przewodnikiem po wystawie ma być tekst autorstwa koleżanki artysty ze studiów doktoranckich, Magdaleny Starskiej, lecz szczerze mówiąc utrudnia on raczej niż ułatwia cokolwiek.
Matyszewski w ciągu ostatnich lat wypracował sobie rozpoznawalny, intrygujący, choć mało rewolucyjny styl. O artyście, którego prace prezentowane były niegdyś na głośnej wystawie Ars Homo Erotica w Muzeum Narodowym w Warszawie, powiedzieć można pewnością, że jest artystą queerowym. Dużo jest w Arsenale różów, fioletów i anusoidalnych kształtów, jest pokaźnych rozmiarów penis wyłaniający się z owalnego płótna, który artysta zaprezentował wcześniej na zeszłorocznym biennale Rybie Oko w Słupsku. Obiekt sam w sobie prezentuje się dość groteskowo, ale w Arsenale, wśród innych tego typu obiektów broni się dużo lepiej. W centrum zainteresowania artysty od dawna znajduje się ciało – raz brzydsze, raz ładniejsze, zawsze owiane mgiełką tajemnicy. Płótna i obiekty wychodzące spod ręki Matyszewskiego stają się wyrazem ambiwalentnych uczuć wobec (własnej?) cielesności. Ze swoim zamiłowaniem do ran i defektów skóry, Matyszewski mógłby spokojnie stać się Magdaleną Moskwą polskiej sztuki gejowskiej. Mi na Macham ręką również towarzyszą ambiwalentne odczucia: chwilami jest strasznie, chwilami śmiesznie – na dwoje babka wróżyła. Najsłabiej na wystawie prezentują się duże, baśniowo-przyrodnicze widoki.
W sali panuje półmrok, na środku wyrasta z parkietu pal. Stoi dumnie, stabilnie, niczym jakiś egzotyczny totem, ale przy bliższym spojrzeniu zauważam, że skonstruowano go z cienkich, delikatnych warstw. Falliczne skojarzenia są w przypadku wystawy więcej niż uzasadnione, lecz w publikacji Odejdź ciało towarzyszącej wystawie pod tym samym tytułem w galerii Piekary, pojawia się inny wątek: termitarium! Pnące się w górę, zadziwiające dzieło termitów rzeczywiście ma coś z dzieła Matyszewskiego. Konstrukcja, którą oglądamy w Arsenale wyrasta z parkietu galerii, pnie się w górę pomalutku, dzięki misternej pracy, tam co prawda grupowej, tu jednostkowej. Choć sala w Arsenale ma przechodni charakter, jedno z wejść do niej zostało zasłonięte, nie sposób z niego skorzystać. Zasłania go drewniana kratka i sam już nie wiem co myśleć – czy to wystawa o osobistych dramatach nieheteronomatywnej osoby i stoję przed ścianką konfesjonału, nieprzychylnym kościołem komplikującym życie? A może nie ma co przesadzać i po prostu zapomniałem, że jestem na ogródku działkowym i to zwykła, poczciwa altanka?
Działkowy trop zyskuje szczególnie w drugiej sali, gdzie wchodzimy nagle do w szklarni. Jest tu co prawda trochę ziemi rozsypanej po kątach, ale hola hola… Zamiast ogórków i pomidorów wszędzie tylko rany, flaki, mózgi… Bardziej niż szklarnię przypomina to więc kryjówkę serialowego mordercy Dextera, który folii używał, aby krew ofiar niczego niepotrzebnie nie zabrudziła. Przestrzeń równomiernie pokryta jest kompozycjami Matyszewskiego, niektórymi bardziej dosłownymi (nerki i wątróbka w pudełkach), innymi budzącymi tylko skojarzenia. Obiekty wiszą na ścianie, podpierają ją, jeden z nich niepokojąco wypełza spod sufitu. Jest obraz z orchideą, motywem eksploatowanym przez artystę od jakiegoś czasu. Tu także, niczym w kolekcji Arkadiusa Urban Orchid z początku lat dwutysięcznych, budowa kwiatu każe zastanawiać nam się dwa razy nad tym, co widzimy.
Perspektywa bardzo osobistych jak mniemam przeżyć, prywatnej historii, przeplata się luźno z przyrodniczymi obserwacjami, fascynacją naturą. Na koniec – jak podczas obiadu – dostajemy od artysty tort. Tak samo jak w przypadku pobliskiej szklarni nie pojemy tu sobie jednak, bo – chociaż jest imponujących rozmiarów – składa się z mchu i weselnych, białych kwiatków róży i kalii.
Kiedy odwiedzałem wystawę, w przestrzeni galerii unosił się już charakterystyczny zapach rozkładu, a kielichy kwiatów smutno dyndały ku dołowi. Matyszewski macha ręką, a ja znowu łapię się za głowę, irytuje mnie ta sama śpiewka o przemijaniu, śmierci i nieubłaganie płynącym czasie. Chciałbym jednak czytać niemożliwy do skonsumowania tort weselny jako gorzką refleksją na temat trudnej sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce. Gdzie w końcu należałoby o tym mówić, jak nie w wyjątkowo nieprzychylnym wszystkim odbiegającym od stereotypu „prawdziwego Polaka” Białymstoku? Marcin Kącki w mrożącym krew w żyłach reportażu o tym mieście wydanym niedawno przez Wydawnictwo Czarne obnaża w końcu nie tylko buzujący antysemityzm, działające prężnie środowiska neonazistowskie i ataki na emigrantów, lecz także boleśnie powszechną homofobię. U Kąckiego pojawia się motyw teatru TrzyRzecze oraz warsztatów, gdzie jeden z licealistów napisał tekst dramatyczny pod wielce wymownym tytułem Jak być gejem w Białymstoku i przeżyć. Matyszewski, nawet jeśli ma w temacie własne zdanie, to niestety nie chce go wypowiedzieć, a jedynie po cichutku coś tam nucić pod nosem, sygnalizować, ale tak, by najlepiej nikt nie usłyszał. Ale przecież nie wszyscy muszą być radykalni.
To na pewno nie jest zła wystawa, może coś tylko przeszkadza jej być do końca dobrą. Bo Matyszewski niby zdradza nam jakieś sekrety, wpuszcza do swojego prywatnego świata, gdzie dzieją się rzeczy tylko jemu wiadome, lecz po chwili orientujemy się, że gra ciągle te same nutki.
„I want to belive” można by powiedzieć, ale ja niestety uwierzyć w pełni artyście nie mogę. Nie od dziś wiadomo, że wszyscy lubimy słuchać piosenek, które już znamy, a tym, którzy raz kupili pomysły Matyszewskiego, jego kolejne prace dalej będą przypadać do gustu. To, co mnie zaczyna nużyć po krótkim czasie, inni mogliby nazwać przecież konsekwencją w pracy artystycznej. Ja powiedziałbym raczej, że Matyszewski znalazł sobie wygodne miejsce z którego dzieli się z odbiorcami swoimi lękami, niepokojami i czuje się w tej roli komfortowo. Ale może jemu wcale to nie przeszkadza? Nie ma się w końcu czego wstydzić, wymościł sobie swoją intrygującą niszę i nie chce mu się z niej po prostu wstawać. Nie chce nikogo do niczego przekonywać i „macha ręką” na wszelkie interpretacje i całościowe spojrzenie na ekspozycję? Białostoczanin daje po prostu wyraz swoim fascynacjom, niezależnie od tego czy dotyczą narządów płciowych, ropiejących ran, kwiatów, termitów, mchu czy kwiatków.
Jakub Gawkowski — jest kuratorem i historykiem sztuki, pracuje w dziale sztuki nowoczesnej Muzeum Sztuki w Łodzi. Absolwent Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Kurator i współkurator wystaw m.in.: Erna Rosenstein, Aubrey Williams. Ziemia otworzy usta (Muzeum Sztuki, 2022), Atlas Nowoczesności. Ćwiczenia (jako część zespołu kuratorskiego, Muzeum Sztuki, 2021), Ziemia znów jest płaska (Muzeum Sztuki, 2021), Agnieszka Kurant. Erroryzm(Muzeum Sztuki, 2021), Die Sonne nie Świeci tak jak słońce (Trafostacja Sztuki, 2020), Diana Lelonek. Buona Fortuna (Fondazione Pastificio Cerere, 2020), Najpiękniejsza Katastrofa (CSW Kronika, 2018). Stypendysta European Holocaust Research Infrastructure oraz programu DAAD theMuseumsLab 2022.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Paweł Matyszewski
- Wystawa
- Macham ręką
- Miejsce
- Galeria Arsenał w Białymstoku
- Czas trwania
- 18.12.2015-21.01.2016
- Osoba kuratorska
- Sylwia Narewska
- Strona internetowa
- galeria-arsenal.pl