Serce Chopina: Nowy Jork
Musiała być to bardzo ważna wystawa, bo gdy tylko wylądowaliśmy na Kennedym, czekał już na mnie podstawiony helikopter i polecieliśmy do city. Mike powiedział, żeby się nie przejmować, on ogarnie program i powitania, a mi zostawi na koniec mowę, jak już się oswoję z society.
Czułem się jakbym był w górach, tak wysokie są te wieżowce. Tylko niebo i szklane ściany, leci się między nimi, a wszystko wygląda jak Zawrat i Gerlach. Poprosiłem specjalnie pilota przez słuchawkę, żeby poleciał nad Statuę, żeby nie czuć tej klaustrofobii. Pilot zrozumiał, minęliśmy jakiegoś człowieka, który chyba wypadł z okna Wall Street, później zniżyliśmy lot nad Hudson, aż było widać, jak na pokładzie jednej łodzi zdmuchnęło kapelusz dziewczynie w typie Onassis, no a później podlecieliśmy pod Statuę i lekko, przyzwalająco pomachałem ludziom w restauracji. Kelner podawał homara, też mi zamachał, ale mu taca wypadła.
U Mike’a było jak zawsze, tyle że od razu z helikoptera wyszedłem na ogródek, na dach jego penthause’u i nie powiesiłem płaszcza. Już trwało party, goście byli rozbawieni, to w ogóle ciekawe towarzystwo. Z jednej strony nie do końca proszone, ale ludzie już mają swój sukces i nikomu się nie narzucają, można zawsze włączyć się do dyskusji, wszyscy są radzi, klepią się po ramionach, nikt na siłę nie chce dać się zapamiętać, to już mamy za sobą. Akurat była też Hanka i Tony z Mellona, ucieszyli się bardzo, bo nie wiedzieliśmy się od pogrzebu Brodskiego, no i z nimi spędziłem chwilę, ale później poszedłem do młodego Konarsky’ego i powiedziałem, że trochę potrzebuję się odświeżyć. I tu się zaczęły moje kłopoty. Konarsky dał mi coś do picia, z ubikacji wyszła jakaś murzynka, która miała założone majtki na sukienkę (myślę, ze to taka moda), on ją złapał i zaczęliśmy taki nasz prawdziwy wieczór.
Wszystko to bardzo mnie zmęczyło i jak się rano obudziłem, to nikogo już nie było, a miałem przecież dać speech po wernisażu i trzeba było się jakoś ratować. W całym domu Mike’a nie było nikogo. Jak wszedłem do środka, to najpierw się zgubiłem w domu, a potem w całym NY.
Na początek, jeszcze u niego, wpadły na mnie psy i komórka wpadła mi do akwarium, tak się przeraziłem. Dobra, nie ma cell phone, dam radę, wszyscy wiedzą, gdzie jest Gagosian. Wydostałem się na balkon sąsiada, bo było zamknięte od zewnątrz i szedłem gzymsem, tak jak pokazują na filmach. Minąłem tego małego reżysera i jego żonę jakąś wysoką, ale się kochali i nie chciałem im przeszkadzać, a potem wszedłem do jakiegoś Rosjanina, akurat liczył pieniądze. Poprosił swojego młodzika i on, pod pistoletem, ale odprowadził mnie do drzwi, szczęśliwego że żyję, bo jeszcze miałem w głowie zawiane, no i w ogóle nie brudnego, bo gzyms, jak na Brooklyn’ie był szeroki, to się nie obcierałem.
Na dole, na streecie, jak już wyszedłem, było ciemnawo, nie było taxi, więc wszedłem na precla i żeby zamówić taksówkę. Zamówili, ale nie dali precla i powiedzieli, żebym uważał w taksówce, bo ze złotówkami to tu nic nie zdziałam. No tak, portfel zostawiłem u Mike’a. Cholera. Pomyślałem sobie, że zapłaci za mnie Mike, jak przyjedzie taksa. Ale jak tylko zacząłem tłumaczyć Sikhowi w turbanie o co chodzi i pokazałem mu monetę z orzełkiem, on spojrzał na mnie wielkimi oczami, wyszedł z taksówki i zaczął się mi kłaniać. Nie wiedziałem o co chodzi, ale zawiózł mnie do małego sklepu. Musieli mnie wziąć za kogoś innego, bo jego brat, jak się przywitał Rakim, od razu popatrzył i powiedział – no zis one. Zostawili mnie i musiałem iść na piechotę.
Całe szczęście było to blisko mostu i akurat jak byłem w pobliżu, to stał Murzyn z hot-dogami i powiedziałem mu całą sytuację, to on się zlitował, dał mi kiełbaskę i powiedział, żeby iść na west, przy moście cały czas, to trafię. W ogóle Murzyn powiedział, że on pójdzie ze mną i zostawił żonie, która akurat szła, cały dymiący kramik, ale za to wziął Boomboxa i opowiedział, jak był bokserem i jak złamali mu kręgosłup.
Przyłączali się do nas inni Murzyni i nie bardzo wiedziałem, czy idziemy do Gagosian, ale akurat Ben potwierdzał, więc się nie obawiałem, poza tym wszyscy witali mnie jak swojego. Przez moment było groźnie, bo wyszła jakaś banda poubierana w skóry i zaczęła przed nami tańczyć (łapali się za części intymne swoich ciał), więc my też zaczęliśmy tańczyć, żeby zeszli nam z drogi. Uff, było groźnie, ale zeszli, ale już wtedy wypadł do mnie Mike z Gagosian, którego szyld świecił się w dali, powiedział, że akurat zaczyna się mój speech i że mnie szukali. Dał mi tekst na kartce.
Przeczytałem, a ludzie klaskali. I jeszcze tam podleciał helikopter, później wsiadłem do Concorde’u, miałem jeszcze spotkanie w Paryżu, ale w samolocie usnąłem, kojony ginącymi światłami zachodniego wybrzeża. Później wam powiem, czemu tam poleciałem.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
Więcej