W śpiączce. „Bifor 2” w Galerii Sztuki Wozownia
Toruń to zdecydowanie trudne miasto. Moje ostatnie podróże do tego centrum pierniczków, rodzinnego grodu Mikołaja Kopernika i bazy głównej ojca Rydzyka utwierdziły mnie w przekonaniu, że wszystko, co najciekawsze, wydarzyło się tu pomiędzy XIII a XVII wiekiem. Wrażenie to potęguje kondycja lokalnej sceny artystycznej: zabetonowane CSW Znaki Czasu prowadzi politykę populistyczną i aktualnie wabi publiczność wystawą Mariny Abramović (która ostatnio weszła w rolę establiszmentowej obrończyni i pocieszycielki Jana Fabre, oskarżonego przez 12 kobiet o molestowanie seksualne), a jedyna dobrze rokująca młoda galeria, Miłość, rok temu zakończyła swoją działalność. Z braku laku życie artystyczne w Toruniu tli się jeszcze tylko dzięki aktywistycznej działalności Grupy nad Wisłą i Galerii Sztuki Wozownia, której program może nie jest tak bałamutny jak CSW Znaki Czasu, ale też trudno powiedzieć, żeby był szczególnie przyciągający czy ambitny. Patrząc zaś na kolejne wystawy w galerii, można nawet odnieść wrażenie, że szczególnie lubi się tutaj kiczystów, pokroju Marty Frej czy Rafała Boettnera-Łubowskiego, którego wystawa otworzyła się w dniu mojej wizyty w Wozowni. Światełkiem w ciemnym tunelu mogłyby być wystawy młodych (mój redakcyjny kolega Piotr Policht chwalił na przykład przygotowaną tam wystawę Martyny Kielesińskiej), niestety jednak nie jest to reguła, o czym przekonałam się oglądając wystawę Bifor 2. Wielki powrót, która była zasadniczym celem mojej wycieczki.
Bifor 2 to wystawa autotematyczna – podobnie zresztą jak pierwsza edycja, która opowiadała o poczuciu zagubienia i niemocy wobec świata sztuki, braku pomysłu na siebie i odreagowaniu tego faktu poprzez imprezy.
Bifor 2 to kontynuacja wystawy Bifor, przygotowanej w 2017 roku w galerii R20 przez poznański kolektyw kuratorski Desperate Curators – Paulinę Brelińską, Darię Grabowską i Patrycję Ekk-Cierniakowską. Ze zdesperowanymi kuratorkami miałam do czynienia osobiście podczas organizowanej przez nie konferencji #StanKrytyczny w 2016 roku, kiedy to zostałam poproszona o wygłoszenie referatu na temat stanu krytyki artystycznej w Polsce. Od konferencji minęły dwa lata i wiedziona czystą ciekawością, postanowiłam sprawdzić, jak się ma stan młodego kuratorstwa w Polsce i jak się ono definiuje. Bifor 2 to bowiem wystawa autotematyczna – podobnie zresztą jak pierwsza edycja, która opowiadała o poczuciu zagubienia i niemocy wobec świata sztuki, braku pomysłu na siebie i odreagowywaniu tego faktu poprzez imprezy. „(…) zamiast zmierzyć się z pytaniami dotyczącymi przyszłości, zamiast już teraz zwalczyć egzystencjalny strach, uciekamy w sztuczne, chwilowo odciągające od rzeczywistości światy. Imprezy w estetyce fluorescencji, wprowadzające w stan zawieszenia basy, wymyślne drinki i mniej ekstrawaganckie narkotyki (…)” – pisały wówczas zdesperowane kuratorki. Nie brzmiało to może ambitnie, ale trudno odmówić temu wyznaniu szczerości – kto w życiu nie miał momentu załamania, słabości lub eskapizmu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Co istotne, wystawa Bifor była pokazem studenckim, przygotowanym na zaliczenie, więc jej imprezowy wydźwięk można było potraktować jako młodzieżowe kuglarstwo, kpinę z uniwersyteckiej sztampy i oczekiwań profesorów UAP. W przypadku Biforu 2 kontekst jest już jednak inny – członkinie Desperate Curators skończyły studia, a wystawa odbywa się w galerii miejskiej, czyli możemy mówić o instytucjonalnym awansie. I choć tytuł wystawy ciągle odsyła do sytuacji imprezowej, jest ona w istocie deklaracją prekaryjnego entuzjazmu i gotowości dostosowania się do realiów lokalnego systemu artystycznego. W obliczu zwiększonego poziomu artyzolu, produkowanego przez młode jeszcze organizmy, blakną tu więc takie problemy jak praca na umowy śmieciowe czy grantoza – o których oczywiście się wie, mówi i na nie narzeka, ale z braku lepszych rozwiązań równocześnie się na nie godzi. Młody uczestnik pola artystycznego jest tu porównany do gracza czy też baśniowego wojownika, przemierzającego światy równie fantastyczne, co sztuczne, wykreowane na podstawie własnych wyobrażeń i ambicji.
Istotny dla poznańskiego Biforu motyw artystycznej najebki został jednak przywołany na początku toruńskiej wystawy za sprawą pracy pokazywanej rok temu w galerii R20 – grafiki Nie zgubię się w tłumie: Bar Justyny Dziabaszewskiej, drobiazgowo przedstawiającej scenę zabawy artystycznego pół-światka w jednej z knajp w Poznaniu. Dziabaszewska, wyraźnie wykazująca zamiłowanie do sztuki dawnej, a szczególnie do dzieł mistrza Pietera Bruegela starszego, postanowiła wystawę w Toruniu uzupełnić o szerszy portret polskiego środowiska artystycznego, tym razem ujętego w konwencji okrętu głupców – wielki mural z przemierzającą odmęty ciemnej materii łajbą zdobił jedną ze ścian galerii, a uważni mogli odnaleźć w nim poszczególnych reprezentantów naszej sceny artystycznej – studentów ASP i ich wykładowców, kryjących się pod bezpiecznym parasolem akademii, młodych wannabe, ustawionych karnie w kolejce do taśmy produkcyjnej sztuki, uznanych artystów i artystki, już dopuszczonych do prac przy taśmie, przybijające swoje rekomendacje teoretyczki gender (w tej roli Izabela Kowalczyk) i ich politycznych przeciwników (Piotr Bernatowicz), unoszących się w chmurze pieniędzy VIP-ów, przyglądających się pracom pokazywanym w lewitującym bosko white cubie, czy krytyczki, rozsiadłe niczym sroki na bocianim gnieździe statku i ciachające recenzje. Jak tłumaczy sama artystka w tekście towarzyszącym pracy, „na końcu taśmy produkcyjnej sztuki czekają aspirujący przedstawiciele klasy średniej, rozentuzjazmowani podniesieniem swojego prestiżu poprzez zakup dóbr luksusowych”. W jej wywodzie przebrzmiewa pewna doza afektacji, o czym świadczy powtarzające się słówko „mityczny”, ale na dobrą sprawę jest to obraz ironiczny i pełen dystansu. Odmalowany przez nią statek głupców dryfuje bez celu, a jego pasażerowie to odszczepieńcy wysłani przez zdrową część społeczeństwa w wieczną podróż. A gdzie w tym obrazie znaleźć można samą Dziabaszewską? Według niej jest ona jedną z postaci dryfujących od dawna za burtą i może z tego względu jej wizja obiegu artystycznego jest raczej cyniczna i stereotypowa, co faktycznie nie rokuje dla artystki dobrze. Mam nadzieję, że nie porwie jej wkrótce jakiś wir resentymentu.
Nabożny stosunek do idei artworldu na Biforze 2 został z kolei zasygnalizowany poprzez malarski tryptyk Sasy Lubińskiej z 2016 roku, przedstawiający grupy rozmodlonych hipsterów (Maesta I, Dzieci modlące się do UFO i Maesta III). Lubińska jest mi znana głównie jako członkini Domu Mody Limanka i dopiero niedawno dowiedziałam się o jej malarskiej aktywności. Tryptyk, w trochę zmienionej wersji, był już pokazywany na tegorocznej Pomadzie, gdzie z pewnością pasował ze względu na preferowaną przez Lubińską estetykę kiczu. Tradycyjna forma i styl odwołujący do malarstwa gotyckiego dość paradoksalnie wpisuje się też w stylówkę Bifora 2 (patrz: bruegelizm w wykonaniu Dziabaszewskiej), chociaż mi osobiście dość tragicznie kojarzy się z malarstwem Kle Mens i nasuwa refleksję, że są maniery malarskie, które być może zawsze będą wyglądały źle, bez względu na to kto ich używa i w jakim kontekście.
Jak się jednak rzekło, Bifor 2 to wystawa o walce, więc obok głosów cyniczno-aspirujących są tu prace w wyraźny sposób nawiązujące do motywu pojedynku. Najbardziej dosłownie wizualizują go prace Dawida Puszyńskiego – plastikowa armia wojowników ustawiona wokół głowy brodatego mędrca, lśniący fluorescencyjne i równie plastikowy miecz czy wreszcie grupa cukrowych czaszek – czyżby szczątki poległych w boju o własną karierę? Nad głowami gości wystawy zawisło kimono Jędrzeja Hofmana – potencjalny strój wojownika czy może odzienie kapłana świątyni sztuki?
Emanujący z Biforu 2 stopień pogodzenia się z rzeczywistością i pasywności może wręcz sprawiać wrażenie, że środowisko artystyczne i sztuka to nie są miejsca, w których można szukać rewolucyjnych wypowiedzi.
Bifor 2 to wystawa prezentująca prace głównie artystek/ów młodego pokolenia i skupiona na ich punkcie widzenia świata i własnej przyszłości. Wymowną puentą dla tych wizji są jednak prace osobowości dużo starszej (rocznik 1936), Haliny Leks, modelki na łódzkiej ASP, która sama postanowiła zostać artystką. Tworzy ona dość zaskakujące kolaże, w których daje upust miłości własnej i fascynacji poznanymi młodymi ludźmi (jej ulubieńcem jest Tomasz Armada, stały bohater kolaży). Leks właściwie można by określić jako wampira energetycznego, wieczną wannabe świata sztuki, która kurczowo trzyma się statku głupców, choć nikt z załogi nie wyciąga do niej rąk na ratunek. Amatorskie grafiki Leks zostały zestawione z parodystyczną piosenką Fabulous Secret Powers, w której He-Man śpiewa o marzeniach o rewolucji i własnej niemocy. Deklarowana przez kuratorki Biforu 2 wola walki kończy się więc jej przedrzeźnianiem i przeświadczeniem, że pogoń za karierą może doprowadzić do co najmniej tragikomicznego końca. A może jest to wyraz ich zwątpienia w kuratorskie moce? Jeśli dać wiarę kuluarowym ploteczkom, żywot Desperate Curators powoli dobiega końca, ponieważ nie wszystkie członkinie kolektywu nadal czują się zdesperowane. Jak widać, czas leci i studenckie sytuacje zaczynają się klarować, ktoś zostaje dopuszczony do taśmy, a ktoś dryfuje za burtą.
Jako manifestacja pokoleniowej świadomości, Bifor 2 sytuuje się w wystawienniczej średniej – wystawę ratują prace Dziabaszewskiej i Haliny Leks, na które można patrzeć jak na antropologiczną ciekawostkę. Członkinie Desperate Curators raczej nie miały ambicji, żeby popisać się swoimi kuratorskimi umiejętnościami na serio, w efekcie stworzyły więc wystawę humorystyczną, ale nie mówiącą niczego nowego ani o byciu młodym prekariuszem, a tym bardziej o systemie artystycznym jako takim. Emanujący z Biforu 2 stopień pogodzenia się z rzeczywistością i pasywności może wręcz sprawiać wrażenie, że środowisko artystyczne i sztuka to nie są miejsca, w których można szukać rewolucyjnych wypowiedzi. A gdzie one są?
W dniu wernisażu Biforu 2 miałam okazję wybrać się na koncert Siksy, która grała akurat w klubie Dwa Światy – było to zderzenie z całkowicie inną emocjonalnością i ekspresją. Alex Freiheit, monologująca z fantastycznym duchem kobiecego buntu, Siksą, potrafi poruszyć całe spektrum aktualnych problemów politycznych i obyczajowych, osiągając przy tym poruszający poziom autentyzmu. Wyśpiewuje (a może raczej wykrzykuje?) swoje wątpliwości na temat papierowych feministów, krytykuje panoszący się w Polsce rasizm i kulturę gwałtu. Jest przy tym całkiem niezłą, samoświadomą performerką, poddającą swoją artystyczną kreację nieustającej wiwisekcji. Nawet mając bardziej liberalne poglądy na poruszane przez Siksę kwestie, nie można odmówić im adekwatności – jeśli szukać jakiegoś głosu pokolenia albo manifestacji emocjonalności naszych czasów, to chyba właśnie tutaj. Całe szczęście, że Siksa występuje także w galeriach (choć na swoim koncercie oznajmiła, że do Sokołowska się nie wybiera) – póki w obiegu kręcą się takie osobowości, jest dla naszego środowiska szansa na wyjście ze śpiączki.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Justyna Dziabaszewska, Jędrzej Hofman, Halina Leks, Sasa Lubińska, Dawid Puszyński
- Wystawa
- Bifor 2. Wielki powrót
- Miejsce
- Galeria Sztuki Wozownia, Toruń
- Czas trwania
- 7.12.2018–06.12.2019
- Osoba kuratorska
- Desperate Curators – Paulina Brelińska, Patrycja Ekk-Cierniakowska, Daria Grabowska
- Strona internetowa
- wozownia.pl