Trzeba wymyślić wszystko na nowo. Rozmowa z Martą Genderą
Marta Czyż: Kandydowałaś w zeszłym roku ponownie na funkcję dyrektorki w Miejskim Ośrodku Sztuki w Gorzowie, którego byłaś dyrektorką przez ostatnie pięć lat. Nie udało się. Dyrektorem został wieloletni pracownik MOS-u Gustaw Nawrocki. MOS jednak ominęła „dobra zmiana”. To w sumie dobra informacja.
Marta Gendera: Nie znam programu Gustawa Nawrockiego, więc nie będę go komentować, ale mam dobre doświadczenie współpracy z nim w MOS. Wystartowałam w konkursie zachęcona do dalszego kandydowania przez pracowników. Było to dla mnie bardzo miłe, zresztą podczas całej mojej kadencji miałam ich wsparcie. Planowałam też dokończyć działania w ramach mojego programu „Instytucja w przebudowie”. Trudno komentować decyzję prezydenta z punktu widzenia kandydatki.
Jak się z tą decyzją czujesz dzisiaj?
Zawsze bardzo angażuję się w swoją pracę, także emocjonalnie, ale nauczyłam się też zamykać kończące się rozdziały bez żalu. Z jednej strony trochę szkoda, bo mogłam dokończyć wiele rozpoczętych tematów, a pandemia mimo swojej okropności stała się wyzwaniem dla instytucji. Z drugiej strony zawsze z entuzjazmem podejmuję się nowych zadań. Tym razem w Zielonej Górze.
Opowiedz o swoim czasie spędzonym w Gorzowie. Co udało ci się tam zrobić?
Moja kadencja trwała przez pięć lat, z przerwą na rodzicielstwo, podczas której i tak pracowałam. Wiele założonych zadań, w ramach dostępnego budżetu i zasobów, udało mi się zrealizować. Na niektóre z nich nie miałam wielkiego wpływu, na przykład część większych inwestycji, wymagających zaangażowania finansowego miasta. Przez długi czas Urząd Miasta próbował przenieść MOS do centrum. Wraz z lokalnym środowiskiem i pracownikami obroniliśmy jednak dotychczasową siedzibę Miejskiego Ośrodka Sztuki. To budynek o ogromnym potencjale, jest autonomiczny, ma moc. W skali Polski to jest wyjątkowa przestrzeń.
Sukcesem jest to, że udało się zostawić budynek w całkiem niezłej formie. Po rozpoczęciu pracy w Miejskim Ośrodku Sztuki byłam przerażona wynikami przeglądu technicznego obiektu. Działaliśmy interwencyjnie – z roku na rok zabezpieczaliśmy powierzchnię dachu, archaiczne tablice rozdzielcze, okna, instalacje elektryczną, modernizowaliśmy kino i zakupiliśmy 60 krzeseł.
Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?
Uruchomienie dodatkowego programu, który trwał do momentu nadejścia pandemii. Wystawom zaczęły towarzyszyć wykłady, warsztaty i spotkania z osobami zajmującymi się sztuką, architekturą bądź przestrzenią publiczną. Sprowadziły do instytucji więcej młodych ludzi. W momencie, kiedy zaczynałam pracę w Miejskim Ośrodku Sztuki Gorzów słynął z bardzo aktywnego ruchu miejskiego. Prezydent miasta, który współpracował z ruchem miejskim, zakończył tę współpracę mniej więcej dwa miesiące po tym jak zaczęłam pracę. W tym czasie prace nad Gminnym Programem Rewitalizacji prowadzili też Hanna Gill-Piątek i Wojtek Kłosowski. Szalenie mnie interesowała taka międzyśrodowiskowa współpraca, dlatego też wystartowałam w poprzednim konkursie. Hania po roku wyjechała z Gorzowa, ale udało im się zrobić wiele dobrych rzeczy. W Urzędzie Miasta w Gorzowie powstało Biuro Rewitalizacji, gdzie pracują urzędniczki o wysokich kwalifikacjach i zawsze mieliśmy świetną współpracę. Podobnie jak z Martą Bejnar-Bejnarowicz, która jest gorzowską radną, architektką oraz prezeską Kongresu Ruchów Miejskich. Tło rewitalizacyjno-społeczne było bardzo mocne i chciałam, żeby było ważnym elementem programu MOS. Później zabiegaliśmy o to, by zrobić duży projekt wokół Warty. Na to jednak pieniędzy w mieście nie było, co więcej, że budżet instytucji zaczął się kurczyć. Postanowiłam więc postawić na edukację i chciałam stworzyć w MOS forum do dyskusji na miejskie tematy. Odwiedzili nas między innymi Tomek Fudala, Paweł Jaworski, Bogna Świątkowska. Wspólnie z Izą Rutkowską rozmawialiśmy też o współpracy z lokalnymi społecznościami.
Nowoczesny, dynamiczny, transgresyjny. Władysław Hasior w Miejskim Ośrodku Sztuki
Spotkania dotyczące sztuki przyciągały trochę mniej uczestników, co wynika z faktu, że w Gorzowie właściwie nie ma środowiska plastycznego. Nie ma uczelni artystycznej, porównaniu z Zieloną Górą to działa inaczej. Nie rezygnowałam z tej części działalności, ale postanowiłam dodatkowo wspierać środowisko wizualno-muzyczne, które w tamtym czasie działało bardzo prężnie.. Wspieraliśmy Festiwal Dym, klub Sejf, Magnetoffon i Centralę; współpracowaliśmy podczas wystaw, otwarć, robiliśmy wspólne warsztaty i performansy. Trafiłam w Gorzowie na super moment i czułam, że wszyscy się wspieramy. Udało mi się też zatrudnić nowego pracownika merytorycznego Bartka Nowaka, który ściśle z tym środowiskiem współpracował (sam też prowadzi w Gorzowie Galerię Terminal 08).
W trakcie pandemii udało nam się uruchomić nowe warsztaty cykliczne i wykłady Narzędziownik, które przyciągały uczestników z całej Polski. Dzięki zaangażowaniu pracowników w tworzenie tego programu gwarantowaliśmy wsparcie psychologiczne dla młodzieży, staraliśmy się dać narzędzia odbiorcom, by przetrwać ten trudny czas (np. poprzez pieczenie chleba razem z Łukaszem Radziszewskim). Wiele osób uczestniczących w tym programie pozostało z nami na dłużej. Wyszliśmy też ze sztuką na ulice Gorzowa w ramach programu Adaptacje.
Sukcesem jest też to, że udało się zostawić budynek w całkiem niezłej formie. Po rozpoczęciu pracy w Miejskim Ośrodku Sztuki byłam przerażona wynikami przeglądu technicznego obiektu. Działaliśmy interwencyjnie – z roku na rok zabezpieczaliśmy powierzchnię dachu, archaiczne tablice rozdzielcze, okna, instalacje elektryczną, zmodernizowaliśmy kino i zakupiliśmy 60 krzeseł.
Mówi się, że w pracy dyrektorki_ra instytucji sztuki zrobienie wystawy to wisienka na torcie.
Jest to prawda. Inicjatywy kuratorskie w MOS i poza nim udawały mi się niezwykle rzadko. Brakuje czasu na takie działania. W momencie, kiedy przyszłam do galerii, ta duża sala miała okleinę i płyty z systemem do wieszania. To nie były dobre warunki dla sztuki współczesnej, tym bardziej, że poza malarstwem chciałam prezentować tam nowe media. Pod koniec pierwszego roku udało nam się wyremontować fragment dachu, w kolejnym zrobiliśmy remont dużej sali. Dopiero wtedy poczułam, że ta przestrzeń już jest trochę ogarnięta. Zmieniliśmy też meble w hallu, żeby zwiększyć jego funkcjonalność i zaaranżować miejsca, gdzie można sobie na chwilę usiąść i pogadać. Udało się to dzięki pomocy architektów z biura BudCud. Inwestycja nie została jeszcze niestety dokończona. Zależało mi też na tym, żeby wyjść z wystawami w inne miejsca. Miałam wrażenie, że w MOSie było dużo przestrzeni, które były puste i które nie były dobrze wykorzystywane. W ten sposób przy pomocy współpracy pracowników MOSu udało nam się stworzyć w dawnym magazynie zupełnie nową salę wystaw. Jest sporo spraw, których nie udało się zamknąć, ale zapewnienie bezpieczeństwa budynku i pracowników było dla mnie bardzo ważne. Także wyposażenie w narzędzia pierwszej pomocy. Trafiłam na fajny zespół i to, że to wszystko się udało, to było możliwe także dzięki nim.
Założenie Fundacji wynikało z potrzeby lokalnego środowiska i chęci stworzenia nowego miejsca. Wróciłam tutaj po studiach i moje życie tak się poukładało, że chciałam mieć sprawy w swoich rękach, nie chciałam pracować w instytucji.
Jak udawało ci się łączyć pracę w MOS-ie z Fundacją Salony i jeszcze z macierzyństwem?
Nie byłoby to możliwe bez wsparcia mojego partnera i naszych rodziców, którzy pomagają nam w opiece nad córką. Poza tym działałam w myśl zasady, że im więcej ma się do zrobienia, tym się więcej robi. Choć jest to oczywiście wyczerpujące, szczególnie, jeśli chcesz na każdym polu zrobić wszystko dobrze. W Fundacji na co dzień działają artyści, którzy też pomagali mi ogarnąć tą przestrzeń. Większość rzeczy robimy z Michałem Rogozińskim i artystami – Olą Kubiak, Michałem Jankowskim, Jarkiem Jeschke, Boba Group, Tomkiem Pastyrczykiem i Markiem Lalko. Nie ukrywam, że pandemia dużo zmieniła. Obecnie kończy nam się umowa w Fundacji i rozmawiamy o tym, co będzie dalej. Artyści chcą się bardziej zaangażować. W MOS-ie skończyła mi się umowa, więc to pożegnanie jest już za mną. Przygotowuję tam jeszcze w styczniu wystawę, której nie zdążyłam zrobić za mojej kadencji. Gorzów ma tradycję wystaw plenerów tkackich i bardzo chciałam coś z tym zrobić. Gustaw Nawrocki, obecny dyrektor, zaproponował mi realizację wystawy i nią chciałabym zakończyć moją gorzowską przygodę. To będzie wystawa artystek, które pracują z tkaniną bardzo wspólnotowo, w zaangażowany sposób, dając przestrzeń na dyskusję o ważnych współczesnych tematach.
W 2011 założyłaś w Zielonej Górze Fundację Salony. Jakie były wasze założenia?
Założenie Fundacji wynikało z potrzeby lokalnego środowiska i chęci stworzenia nowego miejsca. Wróciłam tutaj po studiach i moje życie tak się poukładało, że chciałam mieć sprawy w swoich rękach, nie chciałam pracować w instytucji. Założyliśmy „Salony” z Michałem. Wszystkiego sami się uczyliśmy, także od strony finansowo podatkowej i do dzisiaj to on dba o fundację z tej strony. Jest to bardzo ważny aspekt naszej współpracy, bo koszty sporządzania sprawozdań czy księgowania dokumentów, rozliczania kosztów eksploatacji są wysokie i zajmują dużo czasu. Czasami to Michał ma największą robotę. Fundacja powstała też z potrzeby zaproszenia do Zielonej Góry innych artystów, prowadzenia autorskich działań. Przed założeniem fundacji byłam na praktykach w Grazu, które dały mi poczucie, że można funkcjonować dobrze w mniejszych środowiskach i mniejszym mieście, które ma swoją tradycję i bazę. Zielona Góra jest nie tylko miastem studenckim, ale też miastem BWA, które zawsze było ważnym punktem odniesienia. Mówię tu oczywiście o Wojtku Kozłowskim i jego wsparciu. Miałam też doświadczenie przy pracy przy programach rezydencyjnych i chciałam, żeby to miejsce działało nie tylko dla lokalnych artystów, ale też było miejscem wymiany rezydencyjnej. Zawsze nam to świetnie wychodziło, odwiedzało nas mnóstwo artystów na dłużej lub krócej. Współpracowaliśmy z Instytutem Goethego i z Austriackim Forum Kultury. To była też nasza baza do pracy w Parku Tysiąclecia w latach 2012-2014, gdzie współdziałaliśmy z wieloma społecznościami. Uczyliśmy się wtedy jak rozmawiać z ludźmi. Słowo partycypacja nagle stało się ważnym słowem. Niedługo po tym, gdy zakończyły się działania w Parku Tysiąclecia, zaczęłam pracę w Gorzowie i zaczął się nowy etap w życiu fundacji.
Jak dzisiaj funkcjonuje Fundacja?
Od pandemii jest trochę inaczej, obecnie siedziba fundacji jest głównie przestrzenią pracowniano-warsztatowa dla artystów. Często organizujemy zajęcia ze studentami z Wydziału Sztuk Wizualnych, robimy wystawy. Ten rok był pierwszym bez regularnej działalności wystawowej. Teraz zaczęliśmy cykl Na zdrowie, który chcielibyśmy kontynuować w przyszłym roku i jego celem jest troska o o kondycję psychiczną w dobie pandemii. Niedawno odwiedziła nas Liliana Zeic z prezentacją poruszającego filmu Łagodny bieg w dół, który opowiada o doświadczeniu stresu mniejszościowego w obliczu ultraprawicowego światopoglądu, dominującego w mediach publicznych i polityce. Od poniedziałku udostępniamy też wystawę Karoliny Balcer Stygma, która powstała w ramach projektu Happy family project i opowiada o stygmatyzowaniu osób chorych.
Które wystawy zrealizowane w MOS są dla ciebie ważne?
Jeśli chodzi o działania programowe to ważne dla mnie były wystawy, które wychodziły z lokalnego kontekstu, odnosiły się do potencjału Gorzowa, historii i budynku. Wystawy odnoszące się do kolekcji prac Władysława Hasiora (m.in. Sweter Hasiora studentów UAP, genialna Wyobraźnia poetycka kuratorowana przez Ewkę Tatar, Będziecie mieli pomnik… przygotowana przez ciebie), wystawy związane z historią (m.in. Alfabet Stilonu Jaśminy Wójcik, Rzucały na równinę… Stanisława Rukszy, Co pozostało, którą udało mi się zrealizować jako kuratorce). Bardzo się cieszę, że udało nam się także zadbać o młodych twórców i dać im przestrzeń do prezentacji – m.in. Karolinie Jabłońskiej, Stachowi Szumskiemu, Jakubowi Glińskiemu czy Barbarze Gryce. Co roku odwiedzały nas ciekawe pracownie artystyczne z Akademii w Szczecinie, Poznaniu czy Warszawie. Do dziś w pamięci mam działania w ramach Pracowni Działań Przestrzennych Mirosława Bałki, poruszające kwestie romskie, niemieckie, odnoszące się do lokalnych tradycji. Zależało mi na tym, by pokazywać w Gorzowie wystawy artystów związanych z miastem – Dominiki Olszowy, Piotra Łakomego, Konrada Juścińskiego. Są to wielcy rzecznicy miasta poza jego granicami, chciałam, żeby mieli też tutaj swoją przestrzeń rozwoju. Na koniec, po wielu perturbacjach, zaprezentowaliśmy razem z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie wystawę prac z kolekcji muzeum, kuratorowaną przez Natalię Sielewicz. Dużo można wymieniać. Zapomniałabym o wystawie Żużel w sztuce Dawida Radziszewskiego.
Będziesz kuratorką Biennale Zielona Góra 2022. Czy możesz już coś o nim powiedzieć?
Będziemy je realizować w teamie kuratorskim z Joanną Sokołowską i Bartkiem Lisem. Bardzo zależy nam na stronie społecznej projektu. Główną osią wystawy będzie ulica Westerplatte. Obok XIX-wiecznych budynków Werkbundu czy budynków willowych stoją tutaj puste domy handlowe i takie budynki jak spółdzielnia lekarska. Są też miejsca rozrywki, czyli dyskoteka w centrum miasta. Zaplecze ulicy jest związane z historią miasta i opowiada o losach architektury w Polsce na przełomie XX i XXI wieku. Wspólnie z Olgą Drendą zajmiemy się także duchologicznym aspektem tego miejsca. Ulica i Plac Bohaterów Westerplatte to miejsce, w którym odbywały się przemarsze pierwszomajowe, korowody winobraniowe, skąd ruszał Czarny protest. Jest to też przestrzeń manifestacji władzy od XIX wieku. Dla nas jest to przyczynek do refleksji nad feministyczną historią miasta, o prawie mniejszości do miasta i współczesnym rozumieniem patriotyzmu. Chcemy zapytać o zdrowie, kwestie związane z ekologią. Ważnym hasłem jest też ziemia i regeneracja. Staramy się myśleć także o optymistycznych scenariuszach rozwoju świata.
Czy w Gorzowie udało ci się dokonać pewnych zmian na trwałe?
Trudno powiedzieć, jakie rozwiązania przeze mnie wcześniej proponowane będą kontynuowane. Mój program opierał się na samym procesie rozwoju instytucji w nowych warunkach, w których funkcjonujemy, czy to w przypadku budynku, miasta czy kontekstu społecznego, gospodarczego, politycznego. Nawet logo, które wymyśliła dla nas Magda Heliasz jest tymczasowe. Kropką nad i jest pandemia, która wymaga wymyślania wszystkiego na nowo. Powrót do tego co było przed pandemią lub jej zupełne wyparcie wydaje się niemożliwe.