Toboła, czas się popisać!
Bycie zgrywusem może przynieść wiele funu, zarówno temu, który żartuje, jak i tym, którzy owych żartów słuchają. Humor jest zbawiennym lekiem na rzeczywistość, pozwala nam także na wypowiedzi i zachowania uważane za niepoprawne, ale coś o tym świecie jednak mówiące. Jako osoba, która ma pewne doświadczenie w temacie, muszę jednak przyznać, że z żartami warto uważać. Brak umiaru w humorze może sprowadzić na nas kłopoty, a jeśli nie traktujemy życia wystarczająco poważnie, w pewnym momencie może nam ono uciec. Tak samo jest z karierą, jeśli traktuje się ją po macoszemu – w pewnym momencie może się ona zamienić w impas. Oglądając ostatnie wystawy Marii Toboły i patrząc na jej twórczość wstecz, nabieram wrażenia, że artystka właśnie zaczyna wchodzić w ten drugi etap.
Toboła nie jest artystką, która debiutowała wczoraj. Początki jej aktywności przypadają jeszcze na czasy studenckie, kiedy skumplowała się z Dominiką Olszowy i współpracowała z nią przy galerii Sandra (obie poznały się podczas pleneru organizowanego przez UAP, później przeniosły się na warszawską ASP). W 2013 dziewczyny założyły zespół Cipedrapsquad, którego piosenki były utrzymane w duchu dresiarsko-feministycznym. Zespół zakończył działalność w momencie, gdy zaczął zdobywać popularność, ale przyjaźń pomiędzy artystkami trwała i unaoczniała się przy kolejnych projektach Sandry, jak choćby występie gangu Horsefuckers M.C. w Project Roomie Zamku Ujazdowskiego (2015). Obecnie Sandra została przejęta przez młodsze roczniki, Dominika Olszowy koncentruje się na własnej twórczości, a Maria Toboła znalazła sobie drugą partnerkę do kooperacji, Marię Kozłowską, z którą współtworzy duet Małpeczki. Dziewczynom wiedzie się nawet nieźle, jednak w tle występów grupowych zawsze pojawia się pytanie o praktykę indywidualną, trudny do pominięcia element w karierze każdej artystki i artysty.
Artystyczną kreację Toboły spaja kilka wątków. Najczęściej kojarzy się ją jako artystkę-kuchareczkę, która swoją autentyczną pasję kulinarną przekuła w refleksję na temat polskiej kultury gastronomicznej, w szerszej perspektywie będącej komentarzem na temat gustu i obyczajowości Polaków. W ramach wystawy Społeczeństwo jest niemiłe w galerii Raster (2015) pokazała beczkę wypełnioną sosem czosnkowym, na wystawę Bogactwo w Zachęcie stworzyła bursztynowy kebab (Amber kebab, 2016) – wirujące złoto, przedmiot zachwytu i aspiracji podany w ludycznej formie. Za metaforę majętności i szczęścia – przemienionego ku uciesze innych w nieszczęście – posłużyła Tobole przyprawa Kucharek, rozsypana niczym złoty pył we wraku samochodu (Schadenfreunde, 2017, galeria Stroboskop). Szczególnie ta ostatnia instalacja zasługuje na miano błyskotliwej, będąc ilustracją marzeń czasów transformacji (samochód wypełniony produktami spożywczymi był typową nagrodą w różnego typu teleturniejach) i ludzkich słabostek: zazdrości, zawiści, życzenia komuś źle. Status najbardziej instagramowalnego dzieła ma jednak ma bursztynowy kebab – praca jakby skrojona pod nowobogackie upodobania polskiego społeczeństwa.
Zainteresowanie bieda-bogactwem u Toboły oczywiście nie wzięło się znikąd. Artystka pochodzi z Leszna, wychowała się w spokojnym, mieszczańskim domu, a swoje doświadczenie bycia dobrą córką i grzeczną dziewczyną zaczęła przepracowywać na studiach w Poznaniu. Konstruowała konsekwentnie wizerunek chuliganki i przedrzeźniała rodzinne sytuacje. Jako studentka pracowni Audiosfery pracowała też z dźwiękiem, ale robiąc to „po kobiecemu”. W 2009 roku w ramach działań studenckich zaśpiewała a cappella piosenkę Beaty Kozidrak Biała armia dla 60 podoficerów w Osiedlowym Domu Kultury w Lesznie. Niedługo później zaczęła też eksperymentować z instrumentami – grając na tyłkach (Koncert zimowy, 2011) lub konstruując flet dla dresiarza, zrobiony z kija baseballowego (Niech wam zdechnie wszystko co kochacie, 2013). Na filmie Tato nie pij (2013) widzimy artystkę w domu rodzinnym, śpiewającą ojcu piosenkę Ich Troje – oboje siedzą w wygodnym salonie, wypełnionym rustykalnymi meblami, w kominku buzuje ogień. Na tapczanie leży ktoś zakryty prześcieradłem, jakby zawstydzony całą sytuacją. Ojciec nieporuszony pije drinka, jego córka ubrana jest w kwiecistą sukienkę, a gdy w piosence dochodzi do słów „Chciałabym mieć kiedyś psa/Który będzie bronił nas” kamera zjeżdża na śpiącego na podłodze psa rasy welsh corgi. Mieszczański dom z kominkiem staje się także drugoplanowym bohaterem wideo Autoportret z matką, w którym artystka i jej rodzicielka zastygają w namiętnym pocałunku. Efekty wychowania w komfortowym środowisku ironicznie komentuje wideo Tak się bawią dziewczynki z dobrych domów, w którym artystka przebrana „jak ździra” obezwładnia policjanta i zabiera mu pałkę.
Zainteresowanie bieda-bogactwem u Toboły nie wzięło się znikąd. Artystka pochodzi z Leszna, wychowała się w spokojnym, mieszczańskim domu, a swoje doświadczenie bycia dobrą córką i grzeczną dziewczyną zaczęła przepracowywać na studiach w Poznaniu.
Atrakcyjny i dosyć mocno rozseksualizowany wizerunek pełni w sztuce Toboły dwojaką funkcję – może ona w ten sposób pokazać pazura i rozbijać nim gębę damulki, ale też grać z obrosłą różnymi stereotypami figurą kobiety-artystki, w tym wypadku reprezentantki bohemy artystycznej i klasy próżniaczej. Kilka lat temu Toboła stworzyła serię kalendarzy ze zdjęciami, na których pozuje naga z pieczywem i przetworami nabiałowymi, co ponoć miało być prześmiewczą ripostą na pobłażliwe opinie części rodziny na temat jej zawodu (bycie artystką to nie praca, lecz zabawa, a ona co najwyżej skończy jako wesoła piekareczka). Pokaz kalendarzy miał dwie odsłony – wersje z pieczywem pokazywane były w pracowni Toboły i jej chłopaka Witka Orskiego, a dopełnieniem tej wystawy była piramida kieliszków z niebieskim, alkoholizowanym napojem; edycja „nabiałowa” została z kolei zaprezentowana podczas wspólnej wystawy Orskiego i Toboły Wirujący seks w BWA Warszawa (grudzień 2017). Na wystawie para artystów wcieliła się w miłosnych bohaterów rodem z amerykańskich romansów z Patrickiem Swayze, która swoje uczucia oddawała poprzez patetyczne ochlapywanie płótna farbą lub modelowanie rękami gliny. Nie ma to pewnie zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, oddaje jednak pewne społeczne wyobrażenie o tym, jak może wyglądać miłość pomiędzy artystami. Połączenie tego show z pokazem pin-upowych kalendarzy nadawało całej imprezie mocno absurdalnego charakteru, tym bardziej, że same kalendarze, co tu dużo mówić – były po prostu wulgarne. Sytuację w sumie ciężko było przełknąć, ale na pocieszenie w galerii znów wystawiono baterię kieliszków z niebieskim alkoholem…
Problem kulturowego niezrozumienia i napięć klasowych na linii sztuka-społeczeństwo powrócił na ubiegłorocznej wystawie Toboły w Project Roomie Zamku Ujazdowskiego. Jej tytuł Nie waż się tego nazywać pracą znów bezpośrednio odnosił się do słów jednego z członków rodziny Toboły i dotyczył jej sztuki. Sama wystawa wydawała się metaforycznie oddawać sytuację „Niedzielnego obiadku u cioci-kloci”, podczas którego artystka musi się nasłuchać. Wystawę można było zwiedzać z audioprzewodnikiem, zawierającym uszczypliwe rozmówki o sztuce. Wielka bluza z napisem „ART” obrazowała (ironicznie?) zawodowe ambicje Toboły, romantyczny balkon z balustradą z pogiętych butelek – możliwości i aspiracje społeczeństwa. Puentą pokazu był purnonsensowny film, w którym artystka przyklejona do ściany zwija dywany – jak w piosence Grzegorza Turnaua Bracka. Można ten film potraktować jako symboliczny portret artystki – zawieszonej w bezsensownej sytuacji, pomiędzy różnymi pragnieniami i wyobrażeniami na temat tego, czym jest sztuka i kim powinna być ona. Muszę przyznać, że dla mnie ta wystawa była rodzajem zawodu – zwykle pokazy w Project Roomie są dla młodych artystów szansą na zrobienie czegoś ekstra, swoistą próbą sił; widziałam w tej przestrzeni kilka naprawdę znakomitych i spektakularnych wystaw. Na tym tle wystawa Toboły wypadła słabiutko, jako zbiór obiektów, które nie do końca grają ze sobą i wydają się wyjęte z kilku różnych wystaw. W warstwie znaczeniowej miało się natomiast poczucie pewnej wtórności wobec tego, co Toboła robiła już wcześniej. Beka z siebie jako artystki i ze sztuki jako takiej – znamy, widzieliśmy. Co ciekawe, wystawa teoretycznie miała dotykać zagadnienia wstydu, o czym przekonywał tekst kuratora Michała Grzegorzka i filmik z krótkim oprowadzaniem po wystawie. Zabijcie mnie – nie powiem wam, w której dokładnie pracy zwizualizował się ów wstyd, ja go tam nie zauważyłam. A może chodzi o generalne poczucie zażenowania podczas zwiedzania wystawy? To owszem, mogło się wydarzyć, ale chyba nie w taki sposób, jakiego życzyła sobie tego artystka.
Temat wstydu w twórczości Toboły faktycznie jakiś czas temu się pojawił, ale z mojego punktu widzenia wybrzmiał on tylko w jednej pracy – Najważniejsze to się nie zesrać, pokazywanej rok temu na openerowej wystawie MSN-u Chuliganki. Na filmiku widzimy artystkę stojącą na jednej z warszawskich ulic. Jest środek dnia, lato, wokół ludzie, a jej w pewnym momencie mocz zaczyna cieknąć po nogach. Przełamanie ustalonych norm zachowania w przestrzeni publicznej (szczególnie tych narzucanych kobietom) rzeczywiście musiało wiązać się z poczuciem wstydu. Jeśli jednak chciałoby się analizować inne prace Toboły przez to pojęcie, mogłoby się to okazać kłopotliwe. W końcu prawdziwy wstyd to nie jest uczucie przyjemne. To upokorzenie, poniżenie, osobista hańba, często wypierana. W przypadku Toboły funkcjonuje ono w lżejszej formie, jako wynik jej nieśmiałości, niepewności przełamywanej wygłupem, obciach, siara. W tym sensie artystce bliższa jest kategoria żenady i widać to także na jej najnowszej wystawie w Zonie Sztuki Aktualnej.
Nawiązując do zacnych tradycji feministycznych w sztuce, można by powiedzieć, że Toboła ist SEX. Trochę dla beki, ale też i w dużej mierze na serio: opowiadając o swojej pracy artystka zdradza, że boi się starości.
Na wystawie Toboła, nie popisuj się! zgromadzone są prace wizualizujące niezrealizowane jak dotąd pomysły artystki. Na wejściu wita nas znów bluza z napisem „ART”, a w powietrzu unosi się zapach rosołu, który faktycznie gotuje się na przyniesionej do galerii kuchence. Na wystawie spotykamy też artystkę, która w sekwencji filmików opowiada o swoich pracach i dzieli się z nami swoimi przemyśleniami na temat sztuki i życia. Ona sama wchodzi zaś w rolę „artystki w stylu jazz” – w białej koszuli, z papierosem w ręku, czasem wymienianym na kieliszek wina, za sobą ma sztalugę z jakimś nowym malunkiem, który wygląda jak nieudana próba naśladowania jakiegoś znanego abstrakcjonisty. Wizerunek naszej jazzowej artystki pojawia się także na fotografii Goła baba w centrum biznesowym stolicy – Toboła stoi w nim na rondzie ONZ, wypina tyłek i trzyma się za cycki. Trochę przypomina to jej pin-upowe kalendarze, ale może też przywodzić na myśl kolaże Ewy Partum, przedstawiające nagą artystkę w miejscach publicznych. Nawiązując do zacnych tradycji feministycznych w sztuce, można by powiedzieć, że Toboła ist SEX. Trochę dla beki, ale też i w dużej mierze na serio: opowiadając o tej pracy artystka zdradza, że boi się starości. Jak sama twierdzi, „zawsze robiła rzeczy ze swoim ryjem”, co więc się stanie, gdy jej twarz przestanie być piękna i młoda?
Obawy artystki nie wydają się bezpodstawne (hello, latka lecą!), pojawia się więc pytanie, co dalej. Z tego co widać, Toboła jest raczej na etapie czilowania: na filmach powtarza, że ceni sytuacje nieformalne, kiedy można ze znajomymi spokojnie pogadać przy piwku, bez zawodowej napinki. Bulgoczący na kuchence rosół (na noc chowany do lodówki) ma funkcję kojącą – kojarzy się z domową atmosferą i jest symbolem troski, którą artystka chce otoczyć siebie i nas. W ubiegłym roku sporo mówiło się o tzw. etyce troski w sztuce, a jak wyglądała ta troska w praktyce – tu zdania są podzielone. Rosół Toboły jest raczej ironicznym nawiązaniem do zjawiska, ale z drugiej strony też szczerym wyrazem sympatii dla widzów i swoich przyjaciół. Obok kuchenki nieprzypadkowo wisi obraz z nabazgranymi na nim imionami i nazwiskami różnych artystów i artystek, którym Toboła życzy sukcesu.
Ostatnia praca na wystawie to wizualizacja starego pomysłu artystki sprzed kilku lat. Pewnego wieczoru, siedząc razem z kolegą nad Wisłą i sącząc piwo, Toboła wpadła na pomysł, że fasada Stadionu Narodowego powinna wyświetlać napis „Przepraszamy”. Na filmie prezentowanym w galerii widzimy więc stadion z rzeczonym napisem, a jemu towarzyszy gawęda artystki, rozprawiającej o tym, że w obecnym kontekście politycznym ów pomysł zupełnie zmienił swoje znaczenie. Maria Toboła artystką zaangażowaną? Znów, trudno powiedzieć, czy mamy sprawę traktować żartobliwie czy serio, ale summa summarum wychodzi to kretyńsko.
Maria Toboła jest w ciekawym momencie swojej kariery i wydaje mi się, że wystawa w Zonie Sztuki Aktualnej właśnie o tym opowiada. Główną bohaterką jest tu artystka, która powoli żegna się ze swoją młodością (choć oczywiście młodość to pojęcie względne, szczególnie w dzisiejszych czasach) i zastanawia się, co dalej. Problem własnej kariery budzi w niej niepokój, skrywany za ironiczną stylówką i zagłuszany bulgotem rosołu. Na swój sposób to rozumiem (życie jest ciężkie, wszyscy mierzymy się z egzystencjalnymi lękami etc.), ale ciągle mam nadzieję, że Maria Toboła jednak przed nami jeszcze się jakoś popisze. Odpierdoli coś mocnego. Zamiast ślizgać się po powierzchni, pogłębi refleksję na interesujące ją tematy. Niezły start już ma, teraz trzeba docisnąć. Pokazywanie starych pomysłów wymyślonych kiedyś przy piwku to na ten moment za mało. Czas prostych grepsów i młodzieńczych wygłupów dobiega końca. Toboła, do roboty!
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Maria Toboła
- Wystawa
- Toboła, nie popisuj się!
- Miejsce
- Zona Sztuki Aktualnej w Szczecinie
- Czas trwania
- 8.02.–15.03.2019
- Osoba kuratorska
- Tomek Pawłowski
- Fotografie
- Janusz Piszczatowski
- Strona internetowa
- zona.akademiasztuki.eu