Tajemnica będzie nam towarzyszyć zawsze. „Pod soczystym zielonym mchem, ktoś schował białe kości” w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej
Najlepiej jeśli drzwi od sali będą całkowicie zamknięte – wtedy żółte światło nie będzie świecić jasną linią na podłodze, rozpraszając uwagę i niepotrzebnie doświetlając już i tak niezbyt ciemne pomieszczenie. Na ścianie widać projekcję wideo w czerwonym filtrze – to powiększenie, ale niewyraźne, jakby patrzeć przez okrągłą dziurkę do klucza. Trudno cokolwiek rozpoznać: majaczy posadzka, kafelki, a może to linoleum zalane wodą. Im bliżej podchodzi się do obrazu, tym gorzej wszystko widać, oko się męczy. Odsuwam się, żeby szerzej spojrzeć na wideo: zapis poszukiwań albo i mylny trop. Dobry wstęp do wystawy Pod soczystym zielonym mchem, ktoś schował białe kości w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej. Wystawa ta nie nie przyniesie prostych i jasnych odpowiedzi ani deklaracji. Raczej poszlaki i tajemnice, w których z przyjemnością można się zgubić.
Wspomniane wideo to praca Kuby Woynarowskiego, pokazywana w Galerii Kameralnej – pierwszej z trzech lokalizacji wystawy (reszta prac została umieszczona w pozostałych filiach BGSW: Baszcie Czarownic i Centrum Aktywności Twórczej w Ustce). Praca Woynarowskiego nosi enigmatyczny tytuł Historia lądowania: jakbyśmy spoglądali w kosmos przez lunetę, przeczesywali tajemniczy i nierozpoznany ląd. Kolejne tropy artysta serwuje w czarno-białych rycinach na ścianie obok, w których przedstawione są ogrody i geometryczne kształty – czasem zastępujące rośliny, kiedy indziej spajające się w symbiozie z zielonym krajobrazem. Te prace nie są podpisane, chociaż od razu architektoniczno-geometryczne, ale i roślinne porównanie do projekcji obok jest mimowolne.
Sarna Krzysztofa Maniaka to dokumentacja wygotowywania przez artystę kości znalezionego w lesie zwierzęcia. Kadry filmu – poetyckiego zbliżenia na metalowy rondel, postawiony na palenisku – zyskują medytacyjny charakter: widzimy wystający róg, woda intensywnie paruje, jest coraz ciemniej, zapada zmrok.
W drugiej sali Galerii Kameralnej znajdują się kolejne prace – tę przestrzeń oglądam jako pierwszą i przyznaję, że ze wszystkich miejsc jest najmniej sugestywna. Tajemnicą kusi Gniazdo Natalii Bażowskiej, jedna z jej rzeźb runowych, jakby żywcem wyłowiona z lasu: w środku znajdujemy tajemnicze, ale sztuczne ikry, które toną w czerni ziemi. Quasi-naturalna forma w białym kubiku na podwyższeniu jest tylko rzeźbą, ale może i tajemniczym naturalnym portalem? Inne prace Bażowskiej wiszą na ścianie obok. Smolista czerń obrazów przytłacza, na jednym wyłaniają się dwie postacie. Tajemnica niczym mrok, spowija krajobraz. Delikatnie tę narrację przełamują cztery gabloty z cyklu Laboratorium WojciechaSobczyka: małe kryształki, mikroelementy, artefakty odległej i tajemniczej natury niedostępne dla każdego. Ułożone równo w przegródkach na ścianie przypominają domowy zbiór – próbę okiełznania natury i jej alchemii. Jednocześnie kryształy mają finezyjne kształty, a ich mikroskopijny format i ułożenie wyglądają jak domowa kolekcja – niczym znaczki zbierane w klaserze.
Z zaciemnionej sali przechodzę kilkaset metrów dalej do Baszty Czarownic – budynek, jakby ktoś odciął go nożem od stojących w tym miejscu kiedyś obwarowań miejskich, w XVII wieku był więzieniem kobiet posądzanych o czary. W środku dominuje czerń i tajemniczy, czarodziejski nastrój z punktowo wpadającym przez okna światłem (ach, gdyby mogło tam – podobnie jak w Galerii Kameralnej – być całkowicie ciemno!), świetnie rozwija myśl wystawy.
Na parterze czarno-białe ryciny – znów bez podpisu, ale jakże charakterystyczne dla Woynarowskiego. Teraz geometryczne kształty w ogrodach kumulują się, jest ich coraz więcej, czasem wręcz wypełniają całą przestrzeń obrazu. Z drugiej strony ascetyczne, rozległe formy ogrodowe, symetryczne z masą geometrycznych rzeźb-monumentów. Sprawiają wrażenie jakby ktoś popadł w jeszcze większy obłęd przy projektowaniu przestrzeni, zachłysnął się formą, w której architektura i rzeźba przyćmiewają naturę. Wyprawy na pierwsze i drugie piętro świetnie tę dysproporcję punktują. Sarna Krzysztofa Maniaka to dokumentacja wygotowywania przez artystę kości znalezionego w lesie zwierzęcia. Kadry filmu – poetyckiego zbliżenia na metalowy rondel, postawiony na palenisku – zyskują medytacyjny charakter: widzimy wystający róg, woda intensywnie paruje, jest coraz ciemniej, zapada zmrok. Pracy towarzyszy spisane opowiadanie Maniaka o tym, jak znalazł te szczątki i co po kolei z nimi robił. To mistyczna próba odczarowania zwierzęcia, przywołania czegoś co bezpowrotnie zniknęło, może symboliczne przywrócenie go na chwilę do życia. Konfrontacja z leśnym życiem w naturze, którego obecnie doświadczamy coraz rzadziej. Maniak wnikliwie zagłębia się w rytuał, wiedzie nim ciekawość, ale też poczucie misji domknięcia tego działania, które rozpoczęło się zupełnie przypadkowo, od spaceru po lesie.
Na najwyższym piętrze Bianka Rolando również ucieka w naturę – jej Podchody to zdjęciowa dokumentacja performansu, w którym zakopuje kolejne elementy. Zaczyna od przydrożnych kapliczek na poznańskiej Wildzie, zapuszcza się w łąki i krzaki, jest na malowniczym stadionie Edmunda Szyca – zarośniętym jakby był na obrzeżach, a przecież znajduje się w centrum miasta (w latach 40. był tam obóz pracy i miejsce, gdzie wieszano żydowskich robotników). Ukrywając różne przedmioty, przypomina też historię przestrzeni. Znaczy miejsce woskiem, finalnie kładzie się na ziemi nad Wartą: to ukojenie po działaniu czy próba odpoczynku od złożonej historii? Wystawa zasypuje pytaniami, nad odpowiedziami trzeba pogłówkować.
Ostatnia część ekspozycji jest 20 kilometrów dalej, w Ustce. Mijając stoiska z lodami i goframi, pluszowymi fokami i plażowiczami, przedostaję się na drugie piętro położonego kilkadziesiąt metrów od morza budynku. Wszystko jest w prostej prostokątnej przestrzeni, żadnych przejść pomiędzy piętrami, żadnych zakamarków. Jest nawet jasno, więc tajemnica zdaje się być doświetlona, jak najmniej ukryta. A jednak, tu jest najciekawiej.
Już sama roślina z tytułu wystawy – soczysty zielony mech – brzmi (i gdy przywołamy go w myślach, wygląda) atrakcyjnie, zwłaszcza w dobie setek zdjęć krajobrazów w mediach społecznościowych; kusi tajemnicą i niespodzianką.
Na pierwszym planie Krzysztof Maniak prezentuje krótkie wideo Tarki: widzimy część twarzy mężczyzny, który z ust wypluwa ikrę, łudząco podobną do tej z instalacji Gniazdo Bażowskiej. Natura zawładnęła człowiekiem? A może mu się przejadła? Coś początkowo tajemniczego, zdaje się splunięciem, może już nie budzi zainteresowania.
Tuż obok domknięcie – formalne, niekoniecznie treściowe – tryptyku (w tym przypadku trzeciej serii prac Jakuba Woynarowskiego na całej wystawie). Na Novus Ordo Seclorum (nowy porządek wieków – red.) zestawia krajobrazy, fragmenty ogrodów, tajemnicze rzeźby o lekkim posmaku alchemicznym czy nawet masońskim. Powstają niby-artefakty, które mogą stanowić alternatywną narrację (nowy porządek?), wyimaginowaną wizję, łączy prądy artystyczne, tworzy wizualną teorię spiskową.
Tajemnicę, opakowaną w turystyczną otoczkę prefabrykuje w malarskich impresjach Paweł Szeibel. W Słupsku w rośliny zaplątały się reklamówki lub dorodne kwiaty były w nich schowane – teraz natura jest już wyłącznie obrazem na plastikowej siatce. Nie wiadomo, co kryje się w środku, być może to już jej jedyna pozostałość. Tę nicość i pustkę znajdujemy też w jego serii Wardian Case. W Baszcie Czarownic na najwyższym piętrze, tutaj w kilku miejscach – szklany pojemnik do uprawy i transportu roślin za każdym razem jest zamalowany, ale po przyjrzeniu się, można zajrzeć do środka: pusto. Rośliny wyginęły, zniknęły, a może o nich zapomniano? Cywilizacja wygrywa. Jak do tego nie dopuścić? Być może jako sugestię można potraktować found-footage Aha Woynarowskiego powstały na bazie filmu Kontrakt rysownika Petera Greenawaya: widzimy kadry z filmu zestawione ze szkicami, przedstawianych w nim miejsc, wielki velum rysownika, który wycina kadr z krajobrazu, biegnące owce, parasol, siedzisko. Może naturę możemy uchronić jedynie poprzez jej dokumentację, uwiecznienie w formie sztuki? Ten obraz ze wszystkich dzieł wciąga najbardziej; mglisty nastrój pochłania, jest odrealniony, widzimy sielski krajobraz poza miastem na odludziu.
Ale najdziwniejsze jest to, co znajduje się na środku sali – ogromna, żółtawa narośl z ogromnymi liśćmi i purchawkami na podłodze. Odpowiednio przygotowana, bo cała jest z papieru. Jakby znak od natury, że nie da się od niej uciec, że jej tajemnica będzie nam towarzyszyć zawsze – w wielkim mieście, sielskiej wsi, zarastającym stadionie, w ściółce leśnej, bezkresie chmurnych krajobrazów czy tu, w kurorcie. To Ogród 2017 Wojciecha Sobczyka – na środku sali rzeźba wygląda, jakby rozrosła się w niekontrolowany sposób, urosła wbrew funkcji galeryjnej sali, kontrastując z naturą na obrazach, w filmach i na zdjęciach, zwłaszcza z racji na żółty kolor. Obleka sufit i słupy podtrzymujące strop niczym pleśń. Albo jak rośliny wielokrotnie zawłaszcza ściany opuszczonych budynków.
Wystawę Pod soczystym zielonym mchem, ktoś schował białe kości można opisać całościowo przez pryzmat poruszanych wątków, ale znacznie ciekawiej zanalizować ją linearnie, niczym powieść wiodącą od punktu do punktu. Baśniowy i romantyczny charakter sam prosi się o potraktowanie jej jako podróży, którą przemierza się, będąc wiedzionym różnymi tropami i szlakami. Kolejne odsłony ekspozycji, w Słupsku a potem w Ustce, narzucają wielowątkowy sposób jej odczytania, rozwarstwiający się, z jednej strony przez wielość form, z drugiej przez namnożenie treści i sposobów ich ujęcia. Klamrą dopina z jednej strony mistyczny charakter kolejnych prac, ale też wątki, które powracają między kolejnymi twórcami, eksplorujące tematy zwierzęce, biologiczne, historyczne, geograficzne czy ludzkie. Plącząc się między działaniami artystów, budują mocną siatkę powiązań. Dzięki temu wszystkie trzy części wystawy nie funkcjonują autonomicznie, ale wzajemnie się zazębiają – trzeba odwiedzić każde miejsce (co dla przyjezdnych nie jest to łatwe, bo Galeria Kameralna jest czynna tylko w dni robocze, pozostałe każdego dnia).
Już sama roślina z tytułu wystawy – soczysty zielony mech – brzmi (i gdy przywołamy go w myślach, wygląda) atrakcyjnie, zwłaszcza w dobie setek zdjęć krajobrazów w mediach społecznościowych; kusi tajemnicą i niespodzianką. Ale nie jest powierzchowny – tytułowe białe kości to tajemnica, jego drugie dno, kryjówka dla wątków i licznych historii, które przywołują artyści i artystki. Od mikro do makroskali, bardziej impresyjnie lub stricte analitycznie. Sięgają do artystycznego warsztatu albo wykorzystują sztukę do interwencji, kiedy indziej jest ona formą dokumentacji czegoś, co już przeminęło. To trochę alchemia, trochę badanie, ale przede wszystkim romantyczna opowieść o tajemnicy natury. Za każdym razem jest zagadkowa i lekko odrealniona. Drażni zmysły na tyle, że ciężko opuścić ostatnią salę, bo wszystkie prace razem budują inny, alternatywny i mistyczny świat.
Jakub Knera – dziennikarz i kurator; od 2012 prowadzi stronę noweidzieodmorza.com. Publikuje w „The Quietus”, „Tygodniku Polityka”, „Dwutygodniku” i „Radiowym Centrum Kultury Ludowej”. Współzałożyciel Fundacji Palma.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Natalia Bażowska, Krzysztof Maniak, Paweł Szeibel, Wojciech Ireneusz Sobczyk, Bianka Rolando, Kuba Woynarowski
- Wystawa
- Pod soczystym zielonym mchem, ktoś schował białe kości
- Miejsce
- Bałtycka Galeria Sztuki Współczesnej, Słupsk
- Czas trwania
- 4.04–30.06.2019
- Osoba kuratorska
- Marta Kudelska
- Strona internetowa
- bgsw.pl