Sztuka postziemi
Sometimes the tools I bring from a lifetime in and on the edge of the arts are pretty useless when confronting land use and abuse.
Lucy R. Lippard
W poprzednim numerze „Szumu” Sebastian Cichocki w rozmowie z Jakubem Banasiakiem wieszczył, że katastrofa klimatyczna oznacza niechybny „koniec pewnej formacji, którą nazywaliśmy sztuką współczesną”[1]. Tymczasem wzniesiony na dziewiętnastowiecznych fundamentach gmach świata sztuki jest jednak jak neostylowe budowle z epoki – raczej mało sexy, ale zaskakująco solidny. Kuratorowana przez Sebastiana Cichockiego i Jagnę Lewandowską wystawa Wiek półcienia. Sztuka w czasach planetarnej zmiany nie będzie z pewnością ciosem, który skruszy jego mury. Wręcz przeciwnie – to łabędzi śpiew tego porządku, wieszczący koniec status quo, ale i rozmiłowany w klasycznych muzealnych środkach. Otwarta z kilkudziesięciodniowym opóźnieniem, które z fetyszystyczną rozkoszą odliczano na stronie internetowej wystawy, ekspozycja to z pewnością jedna z najważniejszych wystaw w programie MSN w ostatnich kilku latach.
Jako że polskie pole sztuki wciąż pozostaje peryferyjne, to i problemy muzeów pozostają przynajmniej dość trywialne – w końcu wciąż mamy jeszcze instytucje publiczne dotowane z ministerialnego budżetu, a nie żyjące na garnuszku gigantów z branży paliwowej.
Jej kuratorzy odsądzają co prawda od czci i wiary wszystkich posługujących się określeniem „zwrot ekologiczny” w odniesieniu do szeregu wystaw poruszających tematy katastrofy klimatycznej i antropocenu w ostatnich dwóch latach, jednak to właśnie w tym ciągu nieuchronnych porównań wyraźnie kształtuje się stawka Wieku półcienia, którą jest coś więcej niż opowiadanie o katastrofie za pomocą medium wystawy. Lewandowska i Cichocki wykładają na stół o wiele silniejsze karty – Wiek półcienia to nie tylko narracja o tym, jak sztuka od lat reagowała na ślepą eksploatację planety, ale i pytanie, czym w ogóle sztuka być powinna.
Katastrofy klimatycznej nie da się zignorować z oczywistego powodu – ponieważ dotyka lub dotknie w różnym stopniu wszystkich mieszkańców globu. Holistycznego podejścia wymaga więc również podjęcie tematu przez instytucje – nie chodzi o koniunkturalne zrobienie wystawy na temat i kontynuowanie business as usual (z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Maszę Potocką), a o głębszą transformację praktyk wystawienniczych i infrastruktury galerii i muzeów, które przyzwyczaiły nas do tego, że lubią dla ładnego displayu machnąć parę ścianek pod projekcję jednej pracy wideo, a po dwóch miesiącach wywalić je na śmietnik. Nawet jeśli ślad węglowy produkowany rocznie przez muzeum przewyższa wyraźnie szkody czynione – chcąc nie chcąc – przez pojedynczego widza, nadal nie jest to oczywiście skala korporacyjno-przemysłowa i rezygnacja z drukowania idiotycznej makulatury na błyszczącym papierze i kupowania setek plastikowych kubków to nie kwestia ratowania świata, a po prostu wystrzegania się hipokryzji.
Taki stan rzeczy najlepiej obrazują poczynania powołanej wiosną grupy roboczej „Muzea dla klimatu”. „Audytorzy zajmą się takimi tematami jak zużycie papieru i energii elektrycznej, używanie plastikowych butelek i kapsułek do kawy” – relacjonował w maju Arkadiusz Gruszczyński plany Zachęty, która zamierza zaprosić do przeprowadzenia „ekoaudytu” Spółdzielnię Krzak. „Chcemy, żeby zmiany dokonywały się już na poziomie decyzji pojedynczych pracowników: czy wydrukować tekst, czy przeczytać go na ekranie komputera; czy zafundować sobie przechadzkę do kosza na korytarzu bez mnożenia bytów i foliowych worków; czy zamówić obiad w plastikowym opakowaniu” – mówiła Magdalena Komornicka[2]. Oszczędzając audytorkom czasu, odpowiem na te pytania od razu: nie drukować, iść do kosza, nie zamawiać. Cóż, jako że polskie pole sztuki wciąż pozostaje peryferyjne, to i problemy muzeów pozostają przynajmniej dość trywialne – w końcu wciąż mamy jeszcze instytucje publiczne dotowane z ministerialnego budżetu, a nie żyjące na garnuszku gigantów z branży paliwowej i dostosowujące swój program do miękkich nacisków członków rad nadzorczych uwikłanych w korporacyjne interesy.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej do problemu transformacji instytucjonalnych praktyk podchodzi na kilku poziomach. Od najbardziej oczywistych i zauważalnych, jak wydrukowanie zaprojektowanego przez Jakuba de Barbaro folderu z opisami prac w formie czarnobiałej gazety czy zbudowanie scenografii (projektu berlińskiej Kooperative für Darstellungspolitik) z materiałów wygrzebanych z muzealnego magazynu, po minimalizację kosztownych dla budżetu i środowiska międzynarodowych wypożyczeń. To ostatnie możliwe było także dzięki współpracy międzyinstytucjonalnej na lokalnym polu – choć Wiek półcienia opiera się na zupełnie innej narracji niż Zjednoczona Pangea w Muzeum Sztuki w Łodzi czy Klęska urodzaju w Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu, znajdziemy na nim prace prezentowane wcześniej na obu tych ekspozycjach.
Produkcja MSN umieszcza je jednak w innym kontekście – wystawa Lewandowskiej i Cichockiego nie jest klasyczną narracją historyczną o początkach środowiskowego zaangażowania, niewiele ma również wspólnego z moralistyczną i formalistyczną Bezludzką Ziemią w CSW Zamek Ujazdowski i akcentującą sprawczość Zjednoczoną Pangeą w MSŁ. Choć warszawska wystawa obejmuje chronologicznie okres podobny do łódzkiej – od późnych lat 60. do współczesności – nie jest, co może zaskakiwać, ekspozycją o interwencyjnym zacięciu. Jesteśmy tu na antypodach narracji znanej choćby z antyfaszystowskiej wystawy Nigdy więcej, z jej klarownym podziałem na trzy historyczne rozdziały i aktywistycznym żarem. W Wieku półcienia kuratorzy prowadzą nas wąskimi ścieżkami przez kolejne pętle czasowe, zaś historia i współczesność nieustannie się przenikają, dopowiadając się nawzajem, ale i gorzko weryfikując.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 30. numerze Magazynu „Szum”.
[1] Postsztuka w stanie wyjątkowym. Z Sebastianem Cichockim rozmawia Jakub Banasiak, „Szum” 2020, nr 29, s. 33.
[2] Arek Gruszczyński, Może będzie tu szpital, Dwutygodnik.com, https://www.dwutygodnik.com/artykul/8925-moze–bedzie-tu-szpital.html [dostęp: 7.07.2020].
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
Więcej