SZTUKA NA GORĄCO: Tryumf średniego krytyka
Średni krytyk. Niezupełnie zły, ale też niezbyt dobry, po prostu średni. Średnio zabawny, bo w wieku średnim. Jego kariera zaczyna się zawsze podobnie – od kilku fajnych tekstów, które publikuje we własnym magazynie, z czasem jednak zapał gaśnie, pojawiają się nowe cele, a pióro staje się tępe. Na początku chciał być artystą, ale – nie doświadczywszy nigdy przebłysku geniuszu – stara rekompensować to sobie słowem pisanym, naznaczonym jednak piętnem porażki. Teraz pisać już jakby nie może, ale jednak ciągle to robi. Najwyraźniej za czymś tęskni, nie może się pogodzić z upływającym czasem, przestaje kojarzyć proste fakty – ot choćby taki ogryzek, który ktoś rzucił w jego kierunku prosto z widowni. Nie zauważa go, więc nie wie, że to już czas, żeby zejść ze sceny.
Średni krytyk zwykle nie jest krytykiem, przynajmniej na co dzień. Jest nim, powiedzmy, średnio raz w miesiącu. Pytany o zawód, średni przyzna się tylko poniekąd, rzuci od niechcenia, że wszystko jest względne, szczególnie w takim kraju jak Polska. Pytany o etykę krytyka, średnio zrozumie, o co w ogóle chodzi – w końcu on krytykiem sensu stricte nie jest. Jest kimś zupełnie innym, no i wszyscy o tym wiedzą, a tych kilka lekkich tekstów wcale nie zmienia jego statusu. To jest właśnie pierwsze, malutkie zwycięstwo średniego: średnio wiadomo, kim w zasadzie jest, pomimo jasnego podpisu na końcu złośliwego felietonu. Signifiant nie pasuje tutaj do signifié.
Jak każdy krytyk, także średni ma swoich ulubionych artystów. Rzecz jasna, podobnych do niego – tylko w połowie dobrych. Z takimi jednak najłatwiej mu się pracuje: razem w końcu mogą się dopingować w średniości i trzymać niestrudzenie ten sam, średni poziom. Co do sztuki pupila średniego, to jest ona bardzo fajna, choć prosta. To jest jednak jej wielki atut – z miejsca widać, o co w niej chodzi i na czym polega pomysł artysty, ponieważ od wielu lat jest to ten sam, dość banalny trik. Średniego krytyka to cieszy, bo to jest właśnie sztuka, którą rozumie najlepiej zarówno on, co i średnio obeznany w sztuce, potencjalny odbiorca pracy średniego. Czasem także, jeśli artyście nie starczy sił i ochoty, średni krytyk może z łatwością zająć jego miejsce – i na odwrót. Jak? No cóż, średnie role są łatwe dla suflerów.
Trzeba przyznać, średni krytyk potrafi zadbać o interesy swoich artystów, a wszystko właśnie dzięki jego dwuznacznej tożsamości. Jak sam twierdzi, on krytykiem nie jest, i jest w tym trochę racji: w końcu średni nikogo tak naprawdę nie krytykuje. Znaczy się, nie dosłownie. Średni nigdy nie wskazuje paluszkiem, o kim pisze, nie używa nazwisk, swoje myśli kształtuje w średnio wyraziste anegdoty, które każdy może zinterpretować wedle własnego uznania. Umie operować słowem tak, by trafiło do przekonania czytelnika, średnio zorientowanego w różnych sprawach, lub też po prostu głupiego. Jak widać, średni nie boi się demagogii; zresztą, taki kraj jak Polska jest dla niego rajem. Tym, co nakręca jego popularność i dodaje lajków jego tekstom, są właśnie nadwiślańska nieufność, zawiść wobec innych i wszędobylska średniość. W tej sytuacji średni krytyk jest na zwycięskiej pozycji – bądź co bądź pasuje do reszty, wyraża ogólny, średni gust społeczeństwa. Jest średni. Lepszy już raczej nie będzie.
Wydaje mi się, że nie musicie mnie pytać, o kim jest ten felieton. Przecież każdy z nas ma swojego ulubionego, średniego krytyka.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej