SZTUKA NA GORĄCO: Saatchi bankrutuje
Ostatnio staram się przekonać redaktorów naczelnych „Szumu”, że czas płynie szybko i należy go ścigać. Oczywiście, nie jest to do końca prawda, bo czas ma to do siebie, że nie biegnie po jednej, prostej linii. Bywają nawet takie momenty, w których uporczywie stoi w miejscu.
Weźmy za przykład wydarzenia z ostatniej chwili. Oto, spacerując po wystawie British British Polish Polish. Sztuka krańców Europy, długie lata 90. i dziś, nagle poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie i znów oglądała wystawę Establishment (jako źródło cierpień). Nie sugeruję rzecz jasna, żeby na obu tych wydarzeniach były podobne prace (no prawie); chodzi mi raczej samą formułę wystawy: składa się na nią mocna teza kuratorska, która z jednej strony ma definiować pewne zjawisko (lub okres) w sztuce, a z drugiej pozwala wrzucić do jednego wora prace artystów, których być może nie łączy za wiele. Ten model wystawienniczy świetnie sprawdzał się w CSW w ciągu minionego dziesięciolecia i faktycznie prowokował krytyków do dyskusji nad ważkimi problemami: na przykład, czy młodzi artyści są realistami, czy może już im przeszło. Swoją drogą, dyskusje te nierzadko toczyły się na łamach „Obiegu”…
Mamy jednak rok 2013 i powtarzanie tej samej formuły może budzić pewne wątpliwości. Tym bardziej, że teraz kuratorzy wystawy (Marek Goździewski i Tom Morton) zagrali naprawdę va bank – zestawienie sztuki polskiej i brytyjskiej z „długich lat 90. i dziś” to zabieg spektakularny, ale rodzący rozliczne pytania. Bo czy wnioski, jakie z niego płyną, są faktycznie interesujące…? Pomyślmy: mamy tu zestawione dwa ważne zjawiska, które wydarzyły się w podobnym czasie na dwóch „krańcach” Europy. Pod kątem estetycznym można się dopatrywać w tych pracach pewnych podobieństw, ale tylko do pewnego momentu – im bardziej analizujemy sztukę polską i brytyjską, tym wyraźniejsze stają się różnice pomiędzy nimi. Sztuka brytyjska wydaje się zabawowa i beztroska w porównaniu do sztuki polskiej. Jej losy są też zupełnie inne niż sztuki krytycznej. Brytyjczykom dopomógł Charles Saatchi, u nas artystów krytycznych promowały głównie instytucje publiczne. Medialny odbiór tej sztuki także był różny i pełnił inne funkcje. No więc jak ma się jedno do drugiego?… Na to kuratorzy mają już oczywiście gotową odpowiedź: wystawa jest w końcu oparta na założeniu o niepodobieństwie obu nurtów (a może jednak podobieństwie? Kurczę, wszystko mi się już miesza…).
Kolejnym problemem jest część wystawy w której prezentowane są dzieła współczesne. Wedle zamysłu kuratorów, ma ona budzić refleksję nad relacją pomiędzy sztuką aktualną i tą sprzed 10-20 lat. Jeśli jednak jakieś wnioski się tutaj nasuwają, znów są one dosyć płytkie. W końcu, jak piszą kuratorzy: „w przypadku prezentowanej sceny współczesnej trudno odnaleźć wspólny mianownik”. Ewentualnie może być nim negacja sztuki lat 90. i bardzo ogólnie pojęta ironiczność. Hm, może jeszcze niewątpliwa establishmentowość prezentowanych artystów…?
Podsumowując, sprawa prezentuje się tak: sztuka lat 90. z Polski i Brytanii nie jest do siebie podobna (to znaczy jest – o czym zaświadcza solidny zbiór książek i artykułów w jednej z sal), a nowe pokolenie artystów neguje sztukę swoich poprzedników, chce być zabawne i ironiczne (a może chcą być surrealistami?…). Oj, aż mi się w głowie kręci od tej diagnozy!
Żeby było jasne: ten felieton nie ma na celu przekonania was, że na wystawę British British Polish Polish nie warto iść. Koniec końców, pomimo ogromnego chaosu organizacyjnego, o którym plotkowano w kuluarach, pewien wysiłek został tu wykonany, prace wybitnych artystów sprowadzone, a nieliczne teksty objaśniające – pomimo złej korekty – przygotowane. Chodzi raczej o to, że – jak mniemam – Zamek Ujazdowski nieświadomie urządził wystawę o sobie samym. W końcu to CSW było przez wiele lat (a były to czasy długich lat 90.…) takim polskich Saatchim, który miał znaczący wpływ na to, jak postrzegano polską sztukę. Jednak po obejrzeniu wystawy BBPP po raz kolejny pomyślałam, że ta władza zaczyna mu się wymykać z rąk. Kuratorzy ZUJ-a nie potrafią już interesująco zdiagnozować współczesności i nie znajdują odpowiedzi nawet na pytania, które nasuwają się same. Brakuje w ich praktyce także autorefleksji, dzięki której mogliby zrobić coś więcej niż tylko powtarzać gesty sprzed lat. Co gorsza, te gesty nie są już chyba w stanie wywołać takiego oddźwięku jak kiedyś. Refleksja wokół British British Polish Polish została przyćmiona przez spór pomiędzy dyrektorem Fabio Cavalluccim i pracownikami ZUJ-a oraz przez list artystów do dyrektora, w którym ci pierwsi przypominają, że nie dostali żadnych wynagrodzeń. Zamiast więc dyskutować o relacji pomiędzy Kozyrą i Hirstem, powszechna uwaga koncentruje się na dyrektorze. A ten wywija kieszenie na zewnątrz i snuje smętne opowieści o kryzysie i „problemach z komunikacją”. Zauważcie, jak ładnie się to jednak ułożyło – gdy w Zamku pojawiły się prace YBA, wraz z nimi nadszedł budżetowy kryzys… Wygląda więc na to, że tym razem polski Saatchi na wystawienniczej prowokacji niewiele skorzystał. Co więcej, on wręcz zbankrutował! Nie tylko finansowo, ale także symbolicznie.
W podgrzewaniu dyskusji nad wystawą nie może pomóc również główne medium tej instytucji, czyli „Obieg”. W zamian jeden z jej redaktorów proponuje nam lekturę subiektywnego przewodnika po warszawskim gallery weekendzie. Warto docenić te starania, choć szczerze – trudno mi powiedzieć, po co w zasadzie powstał ten artykuł…
Powróćmy jednak do problemu czasu i pogoni za nim. W momencie, gdy piszę ten tekst, jest poniedziałkowe popołudnie, kilka godzin temu skończył się WGW. Jak to ładnie określił Stach Szabłowski, imprezę tę należy rozumieć jako „pokaz siły” galerii warszawskich. Po obejrzeniu wszystkich wystaw nie powiem, żeby biła z nich jakaś szczególna siła, ale na pewno była to okazja, aby zastanowić się nad stylem i strategią poszczególnych galerii. Analizę porównawczą dobrze zacząć od wystawy SHOWROOM w Muzeum Sztuki Nowoczesnej lub choćby – od reklam galerii w najnowszym numerze papierowego „Szumu”. Może to one, zamiast prac współczesnych artystów, byłyby lepszym komentarzem do hasła „Długie lata 90. i dziś”? Tym bardziej, że reklama wystawy British British Polish Polish także jest załączona w tym promocyjnym pakiecie.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej