SZTUKA NA GORĄCO: „Performer” i „konceptualista”
Styczeń, co to był za miesiąc! Za sprawą ostatniego odcinka „Sztuki na gorąco” cały światek sztuki zatrząsł się w posadach: kilka galerzystek i kuratorek wpadło w histerię, galerzyści dostali nerwowych tików, a artyści na sam widok swojej skrzynki mailowej zaczynali się pocić, nawet jeśli ta pozostawała pusta. Byli też tacy, którzy obwieścili upadek krytyki artystycznej, a przynajmniej tego, co pod tym hasłem rozumieją. Z mojej perspektywy trudno o większy sukces, pamiętając mdławą pisaninę niektórych naszych krytyków i krytyczek. I wszystko byłoby znakomicie, gdyby w końcu nie dopadły mnie małe wyrzuty sumienia: po czasie zaczęłam żałować Andrzeja Dudka-Dürera. Biedny Dudek, przecież to jest artysta w pełni oddany swojej idei, nie ma w tym żadnego fałszu, a ja go tutaj z jakimiś triksterami…! Tak protekcjonalnie to wyszło! No cóż, trudno, co zamąciłam, nie będę teraz odkręcać, zresztą wiecie jak to jest: sztuka zawsze była zakładnikiem cudzych interesów – w tym także moich. A że interesów tych mam niemało, postanowiłam na chwilę uciec od nudnych warszawskich dysput i udać się w podróż, by jeszcze raz zbliżyć się do tego, co kocham najbardziej. Ujmując ściślej, była to wyprawa w stronę hardkoru – tym razem w postaci II odsłony Dwubiegunowych Spotkań ze Sztuką Performance PAIN/PONG w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie.
Zanim jednak dotarłam na miejsce, po drodze udało mi się zahaczyć o wystawę Pies pijaka w Gdańskiej Galerii Miejskiej, która akurat otworzyła się dzień wcześniej i wpisywała się nawet w klimat wyprawy. Jeden z jej uczestników, Oskar Dawicki, też jest przecież performerem (a może raczej – był nim, wymiguje się od bycia…). Towarzyszący mu Rafał Bujnowski reprezentuje inny temperament twórczy, ale w jego malarstwie także ważne miejsce zajmuje wątek metanarracyjny, więc ich wspólne wystąpienie nie jest zupełnie bezzasadne. Tym bardziej, że Pies pijaka to wystawa koncentrująca się właśnie na sylwetce samego artysty, jego stosunku do sztuki i problemach twórczych. Poetycka metafora psa pijaka w prosty sposób sugeruje, jakiego rodzaju postawę artystyczną reprezentują Dawicki i Bujnowski: są wierni sztuce jak pies, który służalczo drepcze za panem choć wie, że nie dostanie zbyt wiele w zamian. Mimo to pies jest w zasadzie jedną z niewielu istot, której nie przeszkadza nieprzyjemny zapach pijaka ani jego żałosny wygląd. Społeczeństwo pijaka próbuje nie dostrzegać, ale pies (artysta) niezmiennie drepcze przy jego nodze.
Jeśli pomyśli się o Psie pijaka w ten sposób, w zasadzie brzmi to obiecująco: ot skromna, trochę liryczna wystawa dwóch kolegów po fachu, którzy sztukę lubią, ale wiedzą, jak bardzo jest to niewdzięczna dziedzina. Ani Bujnowski, ani Dawicki idealistami nie są, rewolucja im się nie marzy, cechuje ich za to zaprawiona ironią pogodność, na jaką może sobie pozwolić każdy, kto akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest. Obaj artyści akceptują także siebie i własną „niedoskonałą” sztukę. Zgodnie z tą zasadą, Bujnowski pokazał w Gdańsku dwie serie obrazów – Śmieci (2012) i Nieudane prace (2005-2007) , a także w iście rzemieślniczym geście zaopatrzył galerię w witraże i klosze od lamp. Koncept, jaki stoi za serią Śmieci jest banalnie prosty – są to skompresowane płótna, teoretycznie nadające się do wyrzucenia, ale poddane artystycznemu recyklingowi. Śmieci są więc śmieciami w pełnym tego słowa znaczeniu, choć oczywiście tak naprawdę już nimi nie są, dzięki naznaczającemu gestowi artysty. Z kolei Nieudane prace wydają się być wczesną fazą tego, co Bujnowski pokazał podczas wystawy 85% w Rastrze w 2008 roku. W tych malarskich patchworkach łatwo można dostrzec podobieństwo do jego minimalistycznych pejzaży i prac z serii Lamp Black. Z kolei witraże to dalsza część cyklu rozpoczętego w 2007 roku. Tym, co uderza najbardziej w Nieudanych pracach i Witrażach jest w zasadzie ich bardzo dekoracyjny charakter; element konceptualny jakoś się tutaj gubi.
Konceptualizm Bujnowskiego jest z namaszczeniem podkreślany przez Rastra i kolejnych kuratorów, ale patrząc na jego prace ciągle odnoszę wrażenie, że ten „konceptualizm” staje się co raz bardziej spekulatywny. Konceptualna strategia Bujnowskiego zasadza się na nieustannych eksperymentach z pojęciem mimesis, w których to artysta odchyla się w stronę minimalistycznej abstrakcji, albo odwrotnie, z namaszczeniem celebruje impresyjną anegdotę. Jeśli jednak porównać jego nowsze prace z wcześniejszymi, na przykład tymi z serii Obrazy-przedmioty (1990-2002), to rozmiękczenie konceptualnej formuły Bujnowskiego staje się niezwykle widoczne. To zaś, co zostaje, bliższe jest malarskiej wrażeniowości, impresyjnym widokom ujętym w minimalistyczną formułę lub w końcu – czysto formalnym zabawom. Skręt ku impresji w malarstwie Bujnowskiego był szczególnie widoczny podczas zeszłorocznej wystawy Arsoniści w Rastrze. Z kolei patchworki prezentowane w Gdańsku są całkowicie abstrakcyjne i nie pretendują do powiedzenia o medium malarskim czegoś więcej niż to, że ładny obraz można stworzyć z kilku różnych skrawków zamalowanego płótna. W wykonaniu Bujnowskiego nawet wybite szyby galerii nie mają krytycznego czy ironicznego wydźwięku, jest to raczej gest romantyka, którego związek ze sztuką – także w takim bardzo tradycyjnym, rzemieślniczym sensie – trudno określić jako burzliwy, przynajmniej na obecny moment. Szczytem wszystkiego są zaś lampeczki – strach pomyśleć, jakie przedmioty ze szkła Bujnowski będzie w przyszłości „konceptualizować”… Kubki, szklane patery, wazoniki?
W burzliwych związkach ze sztuką celuje raczej drugi bohater wystawy, Oskar Dawicki. W Gdańsku Dawicki jak zwykle „nie dał rady” i wymigał się od odpowiedzialności bycia artystą, performensu nie zrobił, zostawił za to w galerii kilka świadectw swojego dwuznacznego stosunku do sztuki. Najbardziej wymownym znakiem tego była wisząca na manekinie słynna brokatowa marynarka, obok której zawisł biedniutki obrazek Motyle w brzuchu, przypominający dziecinną, nieco nieudolną laurkę. Można ją potraktować jako niewinny żart, ale widok tego zestawu jednak zastanawia: co to znaczy, gdy niegdysiejszy performer zaczyna pokazywać w galeriach obrazy, nawet jeśli są to tylko obrazki, malowane dla zgrywy? Niedawno mieliśmy okazję poznać Dawickiego jako zagorzałego profana twórczości Wróblewskiego, jak widać „droga malarska” zasmakowała mu bardziej, niż się tego można było spodziewać.
Oprócz tego, na wystawie znajdziemy jeszcze kilka drobnych prac, które dopowiadają ten wątek zmagań ze sztuką i jej etosem. Za pomocą prostego, duchampowskiego gestu artysta przemienił skrzynkę z bezpiecznikami w prześmiewczy ołtarzyk – kto wie, może właśnie z powodu tej interwencji wnętrze galerii nie było oświetlone (a przynajmniej nie było go, gdy ja oglądałam wystawę). Tuż obok znajdowała się nowa instalacja złożona z żarówek wypełnionych czarną farbą, które artysta miał rozbijać o ścianę w trakcie wernisażu. Do niszczycielskiego aktu jednak nie doszło (ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że to dobrze, bo zachowaną instalację będzie można jeszcze gdzieś pokazać, albo sprzedać). Ostatnie trzy prace to białe kartki, zawieszone na ścianach, z wypisanymi kolejno sentencjami : „To jedna z moich ostatnich prac”, „Przy odrobinie czarów sto milionów dolarów”, „To jest praca, którą potrafiłby zrobić każdy głupi (prawie)”. Dawicki powtórzył tu gest Baldessariego, z resztą nie pierwszy raz w swojej karierze. Tym razem jednak efekt nie wydaje się tak błyskotliwy, jak w przypadku Nigdy nie zrobiłem pracy o Holokauście, ale przy głębszej refleksji znajduje on jakieś swoje uzasadnienie.
Wystawa, choć w zasadzie zaplanowana jako skromna i sympatyczna, już wzbudziła wiele emocji: jednym się podobała (trochę), innym nie, rozległy się też zdecydowane głosy przeciwko „popłuczynom” pokazanym w Gdańsku. Można by powiedzieć, że przecież właśnie taka marna miała być, ale jest to logika na dłuższą metę męcząca i być może wyprowadzająca w pole. Nawet jeśli wystawa o „psim losie artysty” do wyjątkowo spektakularnych nie należała, warto przyjrzeć się jej z trochę szerszej perspektywy i poprzez sylwetki samego Bujnowskiego i Dawickiego. Oto bowiem mamy wystawę malarza-konceptualisty, którego konceptualizm wypada stosunkowo bladziutko i performera, który co raz mniej ma wspólnego z performensem. Szczególnie przypadek Dawickiego jest interesujący, a ten „zwrot ku sztuce przedmiotowej” można w zasadzie odczytać jako gest spolegliwości… wobec rynku sztuki. I to, paradoksalnie, nie kłóci się wcale z jego artystyczną strategią i zainteresowaniami. Zmagania Dawickiego z współczesnymi realiami rządzącymi sztuką i rynkiem ujawniają się na różne sposoby, jest to także stały motyw występujący w jego pracach. Nie trzeba chyba także specjalnie tłumaczyć, że właściwie dla każdego artysty kontakt z rynkiem jest zwykle zapośredniczony przez galerię, która go reprezentuje – a udana współpraca obu tych podmiotów (artysty z galerią) jest jedną z części składowych artystycznego sukcesu. Oskar Dawicki jest chyba artystą, który za wszelką cenę stara się sprostać niełatwym wymaganiom stawianym mu przez jego galerzystów, ale ciągle coś jest nie tak. Stąd może tytuły jego kolejnych wystaw: O jedną pracę za mało, O dwie prace za mało… Na tym tle gdańskie deklaracje, że „To jedna z moich ostatnich prac” czy „Przy odrobinie czarów sto milionów dolarów” brzmią trochę tak, jakby Dawicki kierował je do Gorczycy i Kaczyńskiego – obiecując, nęcąc, ale i trochę szamocząc się w tej może aż nazbyt bliskiej relacji. Niestety, wygląda na to, że w tej grze on jest stroną skazaną na porażkę, podczas gdy rastryści jak zwykle dopinają swego.
Ostatnio modne stało się cytowanie Zbigniewa Libery. Wiadomo, jest on w końcu ikoną artysty i guru młodych, więc wszystko, co powie, od razu staje się sensacją. Ten niegdyś awangardowy artysta dość celnie opisał strategię działania Gorczycy i Kaczyńskiego jeszcze z czasów magazynu „Raster”. Rastryści krytykowali sztukę krytyczną, ponieważ wiedzieli aż nadto dobrze, co się za nią kryje. Jak się można domyślać, nie była to sztuka atrakcyjna z punktu widzenia dwóch młodych kapitalistów. Sporo już czasu upłynęło od chwili, kiedy sztuka krytyczna odeszła do lamusa, ale rastryści zdają się działać nadal według tej samej zasady. Niewykluczone, że Pies pijaka jest – pośród wielu różnych wątków, gdzieś w swoim głęboko ukrytym dnie – wystawą także o tym.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Rafał Bujnowski, Oskar Dawicki
- Wystawa
- Pies pijaka
- Miejsce
- Gdańska Galeria Miejska
- Czas trwania
- 23.01.- 22.03.2014
- Osoba kuratorska
- Patrycka Ryłko
- Strona internetowa
- ggm.gda.pl