SZTUKA NA GORĄCO: Bezradność krytyki
Koniec roku, czas podsumowań, wypadałoby napisać co nie co o najciekawszych wystawach czy dobrze rokujących artystach, kogoś pochwalić albo samej posypać głowę popiołem, bo się pisało o tym lub o tamtym, a może powinno o czymś innym. Wykorzystując sytuację, pozwolę sobie wrócić do problemu, który od dłuższego czasu nie daje mi spokoju – chodzi mi o reakcję naszych krytyków na protesty przeciwko pracy Adoracja Jacka Markiewicza pokazywanej podczas wystawy Polish Polish British British.
Wydawać by się mogło, że na temat Markiewicza, jego pracy i protestów wokół niej powiedziano już wszystko. A jednak, mam wrażenie, że nasza krytyka nie poradziła sobie do końca z tym problemem. Podczas lektury kolejnych komentarzy zawsze towarzyszyło mi poczucie, że są one w dużej mierze chybione, umyka w nich sedno sprawy lub są wyrazem bezsilności piszących, którzy po prostu nie rozumieją, dlaczego praca Markiewicza została zaatakowana. W większości wypowiedzi dominował pogląd, że jest to atak o 20 lat spóźniony – taką opinię wygłosiła choćby profesor Maria Poprzęcka czy ostatnio Jakub Banasiak podczas rozmowy z Arturem Żmijewskim. Nasi krytycy w swoich artykułach z reguły skupiali się na tłumaczeniu znaczeń pracy Markiewicza, przywoływali przykłady prac ze sztuki dawnej, gdzie sacrum także łączyło się z erotyką, wreszcie – kłócili się o wolność wypowiedzi artystycznej i prawo do wyrażenia sprzeciwu wobec Adoracji przez grupy niechętne tej realizacji. O tym pisał sporo Iwo Zmyślony, który na łamach „Kultury Liberalnej” podkreślał, że protest modlitewny pod Adoracją go w zasadzie cieszy, ponieważ dowodzi – między innymi – żywotności tej pracy. Potraktował on protestujących ze szczególną wyrozumiałością i poprawnością polityczną, podkreślając, że mają oni prawo do wyrażania swoich poglądów, pod warunkiem, że protesty nie przybierają agresywnej formy. Na problemie protestujących staruszek także skupili się Marcin Krasny i Stach Szabłowski, polemizując na łamach „Obiegu”, czym w zasadzie sztuka współczesna może być dla nich, czym być powinna i jakim językiem mówić (lub nie) do takich „grup modlitewnych”.
No i wszystko pięknie, tylko w zasadzie… po co powstały te wszystkie teksty? Co miały zmienić, do kogo były adresowane? Na przykład, co zmieniał w debacie o Markiewiczu felieton Marii Poprzęckiej, opublikowany na łamach „Dwutygodnika”, który przeczytali ludzie raczej przyjaźnie nastawieni do sztuki, a przynajmniej nie tacy, którzy byliby skorzy tą sztukę niszczyć? Niestety, tekst profesor Poprzęckiej w żaden sposób nie rozjaśniał sprawy, miał co najwyżej walor kojący – upewniał nas samych, miłośników sztuki, że to my mamy rację, a protestująca ciżba jest niedouczona i bezmyślna. Podobne odczucia mam względem tekstów Iwo Zmyślonego, z których znakomitą część pisał chyba tylko i włącznie dla siebie – pełen dobrych chęci, z zapałem produkował „rozumiejące” artykuły, których w zasadzie nie dało się czytać ze względu na niezwykłą ilość komunałów zawartych w poszczególnych akapitach. Jego wysiłki oczywiście naznaczone są rysem szlachetności, ale trudno mi na to patrzeć inaczej niż jak na don kiszonadę, z góry skazaną na klęskę. Ostatnio Zmyślony zaczął nawet udzielać się na łamach „Frondy”, niestrudzenie polemizując z prawicowymi publicystkami… Ciężko mi zrozumieć ten zapał, ale jak zauważyłam, Zmyślony bardzo lubi wikłać się w różne układy, z których chyba nie zawsze wychodzi obronną ręką…
Niestety, wygląda na to, że my, krytycy, tym razem daliśmy się wpuścić w maliny. Problem z protestem przeciwko pracy Markiewicza nie zasadza się bowiem na tym, że jest to akcja o 20 lat spóźniona. Wręcz przeciwnie, jest to konflikt na wskroś współczesny i nie należy go lekceważyć. Protest pod murami CSW i modlitwy przy Adoracji są konsekwencją dość przebiegłej polityki polskiego Kościoła i radykałów spod znaku TV Trwam czy PiSu, uprawianej z dużym powodzeniem od kilku miesięcy. Ostatnio trafnie mechanizm jej działania opisała Agnieszka Graff w artykule Gender i polityka, ale ta prawdziwa na łamach Dziennika Opinii. Przemilczała co prawda fakt, że jeszcze niedawno ona sama bawiła się w tłumaczenie, czym jest gender na łamach prasy wysokonakładowej, ale mniejsza z tym – pewien mechanizm został tu naświetlony i myśląc o sprawie Adoracji, nie można nie brać go pod uwagę.
Los pracy Markiewicza można przyrównać do zamieszania wokół „ideologii” gender, którą Kościół, media i politycy prawicy straszą polskich obywateli – po to, żeby odwrócić ich uwagę od niewygodnych dla Kościoła kwestii, jak choćby pedofilia wśród księży. Nie jest przypadkiem, że afery z gender czy Markiewiczem wybuchły właśnie wtedy, gdy nagłówki gazet zapełniały skandaliczne wypowiedzi abp. Michalika i innych hierarchów Kościoła. Problem czymś trzeba było zagadać, szybko więc wykreowano sztucznych wrogów, których istnienie do tej pory było niezauważone. Bo czy jakakolwiek słuchaczka czy słuchacz Radia Maryja przyszliby pod Zamek, gdyby nie wskazano im dokładnie, gdzie tym razem czai się przeciwnik? Praca Markiewicza, stworzona 20 lat temu i schowana za grubymi murami CSW nie miała w sobie potencjału politycznego. Nie prowokowała swoją obecnością tak, jak choćby robi to tęcza Julity Wójcik na placu Zbawiciela. Żeby ją odnaleźć i przyciągnąć uwagę protestujących, trzeba było się naprawdę postarać. Dlatego „skandal” wokół pracy Markiewicza nie uważam pod żadnym względem za wydarzenie, które miałoby cokolwiek wspólnego z realnym społecznym konfliktem, jaki zaistnieć może w demokratycznym państwie i który prowadzi do trudnej, ale wartościowej debaty. To jawna, przykra i ohydna manipulacja, w którą została wciągnięta zarówno przysłowiowa „moherowa babcia” (tym razem ubrana we wdzięczny strój krzyżowca), co i nasza rodzima krytyka, cierpliwie tłumacząca znaczenia pracy Markiewicza i pochylająca się – nie bez wrodzonego sobie protekcjonalizmu – nad rozmodloną ciżbą. Działacze TV Trwam i PiSu właśnie tego od nas oczekiwali i to dostali. Przez bite dwa miesiące napędzaliśmy młyn w tej sztucznej dyskusji, odtwarzając skrupulatnie role, które rozpisał dla nas przeciwnik. Nikt tymczasem nie zadał kluczowych w tej sprawie pytań – po co właściwie prawicy Markiewicz? Jakie polityczne cele chce realizować, organizując ataki tego typu? I wreszcie, w interesy jakich grup społecznych uderzają organizatorzy nagonki na gender lub Adorację Jacka Markiewicza?