Symbolizm na miarę naszych możliwości. Maria Loboda w CSW Zamek Ujazdowski
Był chłodny grudniowy wieczór 2014 roku, kiedy pierwszy raz natknąłem się na pracę Marii Lobody. W tatrzańskim schronisku w Dolinie Pięciu Stawów artystka zamontowała chwilę wcześniej witraż. Przez mlecznobiałe szyby widoczny był pejzaż zniekształcony przez rozmycia, geometryczne załamania i organiczne zawijasy. Kondensował w sobie romantyczne i awangardowe fantazje związane z górskimi szczytami i ich przekształcaniem, od zamiany halnego wiatru w muzykę za pomocą Harfy gór, którą projektował Oskar Sosnowski, po lekki upgrade zbocza Giewontu, by po śmierci Piłsudskiego przypominał on profil marszałka. Kolejna okazja wydarzyła się w letnie popołudnie półtora roku później. W ramach performatywnego wieczoru urządzonego przez Paulinę Ołowską w willi Kadenówka w Rabce Zdrój. Loboda urządzała wówczas małe, indywidualne sesje tarota.
Po drodze artystka zdążyła jeszcze wrócić do Zakopanego i zaprezentować tam rozwijający ideę witrażu film, a w fasadzie krakowskiego Bunkra Sztuki ukryć błyszczące kamienie, nawiązując do historii emira, który w murach swojego pałacu zamurować miał drogocenne klejnoty. Pełnię jego bogactwa ujawnić miały dopiero gdy pałac legnie w ruinie. Co swoją drogą w przypadku Bunkra może nastąpić szybciej niż w przypadku owego pałacu.
Każda kolejna wystawa Lobody to na swój sposób projekt site-specific, ale nie nawiązujący do historii miejsca czy bieżących, lokalnych problemów, tylko traktujący przestrzeń jako puste naczynie, którego wypełnienie uzależnione jest od skali i klimatu architektury.
Do czasu wystawy Siedząc tutaj znudzona jak lamparcica w CSW Zamek Ujazdowski były to wszystkie prace, jakie artystka zrealizowała w Polsce – nie dość, że do policzenia na palcach jednej ręki, to jeszcze dość efemeryczne i łatwe do ominięcia. Najwyższy czas więc na pełnoprawną wystawę, tym bardziej, że Loboda nie jest ani debiutantką – metrykalnie to rocznik Wojciecha Bąkowskiego czy Karoliny Breguły – ani artystką niezapoznaną – na koncie ma wystawę u Andrew Krepsa, udział w documenta, a za kilka dni kolejnym punkcikiem w jej CV będzie udział w Biennale w Wenecji.
Na wystawę w CSW wchodzimy przez trójosiową bramę, monumentalny portyk przywołujący skojarzenia ze świątyniami Egiptu i Babilonu, ale w wersji rodem z pierwszych Tomb Raiderów – to prosta bryła pozbawiona rzeźbiarskiego detalu, na której rysują się jedynie jasne smugi jakby przeciekającego przez żaluzje światła. Za nią rozciąga się wnętrze, w którym elementy świątynne mieszają się z mieszczańskim salonem. Pomieszczenie oświetlają trzy kinkiety rodem z wyprzedaży w Leroy Merlin, środek wypełnia abstrakcyjna rzeźba-fotel dla pilnującej wystawy pracownicy muzeum, na nim spoczywa waza przypominająca grecki skyfos, tyle że z wyrzeźbionym świńskim ryjkiem. Do dalszej części wystawy przejść możemy przez portyk o prostym belkowaniu, na którym spoczywa typowy dla Lobody drobny, żartobliwy obiekt – kubek z niedopitym płynem, najpewniej herbatą. Portal ramują jeszcze monumentalne rysunki amfor z obwiązanymi wokół szyjek krawatami, rodem z obrazkowych instrukcji wykonywania węzłów.
W kolejnych wnętrzach natkniemy się jeszcze między innymi na skąpaną w mroku stertę sprzętu audio pokrytą śniegiem, oświetlaną jedynie przez światło sączące się przez witraż ze sceną przeszukiwania mieszkania z Amerykańskiego żigolaka. A także ogromny, zagradzający przejście i wypełniający pół baszty obraz, mieszczańską dekoracyjną kompozycję, która rozdęta do absurdalnych rozmiarów sprawia, że namalowane meble i klatka schodowa niemal fizycznie wypełniają wnętrze. Każdy z przedmiotów zyskuje fantazyjny tytuł, jak rzeźby-fotele o nazwach pochodzących z opisów figurynek na jednej z aukcji Sotheby’s: Niezwykła grupa rzeźbiona w koralu składająca się̨ z dwóch postaci na moście: dziewczyny i żebraka z ptakiem na łańcuchu i Fluorytowa figurka Psa z Fo przykucniętego i przekrzywiającego łeb.
W czasach kiedy triumfy święcą popularnonaukowe próby upakowania świata w klarowne i łatwe do ogarnięcia ramy, jak książki Yuvala Noah Harariego czy Stevena Pinkera, prace Lobody niczego nie próbują tłumaczyć. Raczej programowo rzeczywistość komplikują.
Całość współtworzy mimo wszystko jednorodne wnętrze, inspirowane między innymi scenografiami ze wspomnianego Amerykańskiego żigolaka, łączące największe fascynacje artystki: mieszczańską estetykę oraz motywy rodem z antyku, mitologii, legend czy alchemii. Nowe prace przeplatane są okazjonalnie nielicznymi starszymi – jak ubłocona para butów, niepozornie ukryta w ciemnym kącie – wszystko jednak podporządkowane jest jednorodnemu efektowi scenograficznemu. Wystawa Lobody to w gruncie rzeczy radykalne przeciwieństwo pokazywanej piętro wyżej retrospektywy Janka Simona – tematycznie posegregowanej i wymierzonej jak od linijki.
To zresztą nie tylko kwestia tej konkretnej prezentacji w Zamku Ujazdowskim – Loboda to taka artystka, której retrospektywę w ogóle ciężko sobie wyobrazić. Każda jej kolejna wystawa to na swój sposób projekt site-specific, ale nie nawiązujący na przykład do historii miejsca czy bieżących, lokalnych problemów, tylko traktujący przestrzeń jako puste naczynie, którego wypełnienie uzależnione jest od skali i klimatu architektury. W ramach konkretnych wystaw powracają pojedyncze motywy, a nieliczne prace zyskują niekiedy nowe odsłony, z lekko zmodyfikowaną formą czy innym tytułem, jednak nie składają się one na wątki, które artystka rozwijałaby konsekwentnie w kolejnych projektach. To pozornie dość paradoksalne, biorąc pod uwagę, że artystka z największym upodobaniem sięga po motywy takie jak astrologia, wręcz stworzone do holistycznego opisu rzeczywistości. W czasach kiedy triumfy święcą także popularnonaukowe, ale równie szeroko zakrojone próby upakowania świata w klarowne i łatwe do ogarnięcia ramy, jak książki Yuvala Noah Harariego czy Stevena Pinkera, prace Lobody niczego nie próbują tłumaczyć. Raczej programowo rzeczywistość komplikują.
„Próbując uchwycić nieco enigmatyczny i wymykający się jednoznacznym opisom charakter twórczości Lobody, można powiedzieć, że artystka analizuje systemy komunikacji, kładąc nacisk na transformacyjną moc języków i kodów – lub też zaryzykować stwierdzenie, że przede wszystkim lubi snuć historie”, stwierdziła w tekście kuratorskim do wystawy w Zamku Ujazdowskim Ewa Gorządek. Ta „enigmatyczność” i „niejednoznaczność”, rytualnie przywoływana w opisach kolejnych wystaw artystki, składa się na bardzo spójny w gruncie rzeczy system. Loboda, owszem, lubi opowiadać historie, ale rwane, fragmentaryczne. Najchętniej wrzuca widza w sam środek akcji wymazując wstęp i puentę. Kody i języki z kolei nie tyle analizuje, co kataloguje i nawarstwia. Kiedy w jednej z prac posługuje się dziewiętnastowiecznym florystycznym kodem, nie rozbija go na części pierwsze, ale komponuje jeden bukiet, który wydaje się w jakiś sposób dziwaczny, nawet niepokojący, ale nie daje widzowi do ręki żadnej instrukcji, która pozwoliłaby go rozszyfrować.
Artystka uwielbia komunikaty złowieszcze, ukryte pod uwodzącą formą, przy czym jest to rodzaj piękna, którego nie powstydziliby się symboliści z przełomu wieków; choć przefiltrowane jest przez Beuysa, Rebeccę Horn i postminimalizm, czuć tu nadal echo estetyki rodem z ociekających złotem i upstrzonych kamieniami szlachetnymi pałaców z płócien Moreau. Co zresztą idealnie rymuje się z zamiłowaniem do dawnych traktatów, starożytnych ruin czy rytuałów. Bardziej współczesne zamiłowania Lobody też zresztą wpisują się w ten elementarz symbolizmu – gdyby diuk des Esseintes był postacią współczesną, pewnie też namiętnie oglądałby filmy noir. Pełna dyskretnego przepychu, miejscami synestezyjna i neurotyczna, łącząca zakamuflowane wątki osobiste z uniwersalnymi tropami kulturowymi sztuka Lobody to na swój sposób właśnie współczesna inkarnacja symbolizmu, zrodzona w kontrze do współczesnego scjentyzmu. Choć jak pokazuje erudycyjna wystawa w Zamku Ujazdowskim, nadal jest to rodzaj buntu wyjątkowo introwertycznego.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Maria Loboda
- Wystawa
- Siedząc tutaj znudzona jak lamparcica
- Miejsce
- Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa
- Czas trwania
- 12.04–22.09.2019
- Osoba kuratorska
- Ewa Gorządek
- Strona internetowa
- u-jazdowski.pl