Stworzeni, by służyć magii. Studenci i studentki Marii Lobody w Galerii Skala
Była pandemia – i nie ma (najwyraźniej) pandemii. Wszyscy wydają się znów zajęci jak dawniej. Czerwcowe wycieczki po miastach Polski przypominają niemal podróże w czasie. Miesiące spędzone w lockdownie odcisnęły mimo wszystko piętno na sztuce, którą można w tych miastach oglądać. Dowodem tego wpływu może być m.in. wystawa Made to Serve Magic w poznańskiej Galerii Skala. Wieńczy ona całoroczne warsztaty, które Maria Loboda prowadziła ze studentkami i studentami na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Stanowi ukoronowanie procesu, który odbywał się głównie za pośrednictwem mediów cyfrowych, a doświadczenie pandemii zostało zakodowane w wystawie na poziomie symbolicznym – uczestnicy i uczestniczki warsztatów pracowali na tym materiale wizualnym, który w trakcie lockdownu akurat mieli pod ręką. Jak postaram się pokazać, pytania, które stawiali sobie podczas pracy, wykraczają jednakowoż poza COVID-ową „bieżączkę”.
Choć nad wystawą pracowało w sumie – łącznie z Lobodą – dziesięcioro twórców, składa się ona z dwóch artefaktów. Te są wprawdzie modułowe – każdy przyłożył do ich powstania swój palec. W Galerii Skala widzowie mogą zobaczyć jednak jedynie pokaźną makietę wieżowca i ekran, na którym wyświetlane są grafiki promujące fingowane przedsięwzięcie firmy o eponimicznej nazwie Made to Serve Magic. Całość przypomina korporacyjne lobby, którego atmosferę buduje dodatkowo smooth-jazzowy soundtrack typu elevator music, w której zlewają się mdłe popłuczyny po Nightmares on Wax i Peggy Lee.
Centralnym elementem aranżacji jest wspomniana makieta. Jak dowiedziałem się od artystów i artystek, jej budowa była trudnym logistycznie przedsięwzięciem. Oprócz przyziemia i szczytu konstrukcji – zaprojektowanych kolektywnie – każde z pięter wieżowca zostało zagospodarowane pracami poszczególnych członków i członkiń grupy. Konstrukcja składa się w sumie z jedenastu modułów, które – co warto zaznaczyć – instalowano mozolnie jeden po drugim. Dla studentów i studentek UAP instalacja pracy okazała się nie lada ćwiczeniem cierpliwości. Montaż każdego z pięter zajmował od kilku do kilkunastu godzin, a kolejne osoby musiały czekać wytrwale aż oprawa plastyczna, elementy architektoniczne i elektryka na piętrach poprzedników przyjmą swój ostateczny kształt. Efekt to – ujmując rzecz metaforycznie – Mies van der Rohe na LSD.
W czasie, gdy galerie, muzea, biblioteki, a nawet sklepy pozostawały w większości zamknięte, jednymi z niewielu przestrzeni, na których w Poznaniu można było „zawiesić oko” w poszukiwaniu inspiracji, były budynki korporacji. Lobby wielu z nich były powszechnie dostępne, a nawet wnętrza zamkniętych budowli można było podziwiać poprzez liczne przeszklenia.
Rachityczny szkielet budowli w Galerii Skala wypełnia feeria kolorowych, zgoła nieludzkich brył. Autorzy niektórych pięter postanowili skondensować estetykę „korpo-życia”, przetwarzając w mikroskali charakterystyczne dla niego motywy, artefakty i sytuacje. Agata Sznurkowska pokryła swoją przestrzeń kserówkami (na podobieństwo amerykańskiego poety Kennetha Goldsmitha, który chciał niegdyś wydrukować w galerii sztuki całą zawartość Internetu). Oleksandr Holiuk przygotował posępną mini-serwerownię, zaś kilka pięter niżej Kaja Piątkowska oplotła zwojami przewodów papierowego smoka origami. Iweta Tomaszewska wypreparowała esencję modernistycznego minimalizmu, umieszczając połyskliwą makietę makiety w samej makiecie, a Olga Truszkowska zmieniła miniaturę korporacyjnej siłowni w makietę scenografii rodem z filmów Kubricka. Z kolei tuż obok, w pracy Dominiki Hoyle, w puszkach po sodzie, która koi nerwy analityków zamieszkały zjawy – fantastyczni kurierzy przepowiedni (niekoniecznie tożsamych z ekonomicznymi prognozami). Inne prace nie wzbudzają jednak nawet odległych skojarzeń z korporacyjną estetyką. Piętro Jany Denisiuk to niesamowity, surrealistyczny park rzeźby. Natalia Sucharek przeobraziła piętro wieżowca w równie nadrealną przestrzeń, którą scharakteryzowałbym jako mash-up fabrycznej hali produkcyjnej, grafiki z gier komputerowych i pustynnego krajobrazu (przypominający trochę instalację Dineo Seshee Bobape z 10. edycji Berlin Biennale, Of Occult Instability). Pod samym dachem wieżowca rozciąga się niemniej ekscentryczna instalacja Dzimitra Tshishkova. Z bliska nietrudno spostrzec, że stanowi ona amalgamat rurek i miniatur meteorologicznych przyrządów. Z dalsza przypomina jednak raczej sieć graficznych kształtów, które formują czteroliniową partyturę dla bogów wiatru – a być może Zefir, o którym wspomniano w przewodniku do wystawy, dzieli muzyczne ambicje z Cagem czy Pendereckim.
Feeria barw wewnątrz poznańskiej galerii oraz widok ludzi palących papierosy przed jej drzwiami mogą wydawać się wyjątkowo dalekie od niedawnego lockdownu. Jednak współtwórcy wystawy zapytani o czynniki, które skłoniły ich do flirtu ze stylem międzynarodowym oraz hiperkapitalistyczną estetyką, od razu nawiązywali – dość niespodziewanie – do doświadczenia pandemii. W czasie, gdy galerie, muzea, biblioteki, a nawet sklepy pozostawały w większości zamknięte, jednymi z niewielu przestrzeni, na których w Poznaniu można było „zawiesić oko” w poszukiwaniu inspiracji, były właśnie budynki korporacji. Lobby wielu z nich były powszechnie dostępne, a nawet wnętrza zamkniętych budowli można było podziwiać poprzez liczne przeszklenia. Dlatego początkowy pomysł, by na warsztat wziąć motywy magiczne rodem z kultury ludowej, uczestniczki i uczestnicy zajęć Marii Lobody poddali w ciągu pandemii ekstrawaganckiemu przetworzeniu. Zamiast przywoływać dawne duchy, artyści wcielili się w menedżerów fikcyjnej korporacji pod nazwą MTSM. Jak wspomniałem wyżej – i jak można dowiedzieć się z tekstu towarzyszącego wystawie – to skrót od Made to Serve Magic: „Stworzeni, by służyć magii”.
How timely! – pomyślałem w Skali, przywołując w pamięci niedawne posty znajomych z Facebooka, którzy pomstowali na organizatorów konkursu Artystyczna Podróż Hestii. Ledwie kilka dni temu wyłoniono zwycięzców dwóch pandemicznych edycji jednocześnie – niestety, nakłady finansowe, jakie przeznaczono na nagrody obu z nich, okazały się rażąco niższe niż w poprzednich latach. Zdaniem wielu był to klasyczny przykład art washingu ze strony dużej korporacji, która używa mecenatu i filantropii do budowania swojej marki (rzecz jasna, najlepiej jak najmniejszym kosztem). Skwapliwie przychylam się do tej opinii, lecz sądzę, że problem nie ogranicza się do konkursu. Korporacje jak ERGO Hestia czy ING zajmują się przecież w Polsce nie tylko organizacją plebiscytów czy kompletowaniem kolekcji, ale także kształceniem profesjonalnych pracowników i pracownic w sektorze sztuki. Nie kwestionuję kompetencji osób, które biorą udział w projektach jak Artysta – Zawodowiec Fundacji Sztuki Polskiej ING w charakterze mentorów i mentorek. Wszyscy są rzeczywiście profesjonalnymi – a przy tym niejednokrotnie zaangażowanymi i świadomymi politycznie – twórcami, kuratorami, galerzystami czy badaczami. Problematyczne wydają mi się jednak ramy, w których mieszczą się podobne programy mentorskie. Czy ich odbiorcy i odbiorczynie nie wchodzą przypadkiem w rolę „uczniów czarnoksiężnika”, którym znajomość sztuczek kapitalistów ma pomóc w wystrychnięciu Magików Systemu na dudka? Dla przykładu – wymowa wykładu o „ciemnej materii sztuki” i systemowym wyzysku artystów, jakiego Piotr Płucienniczak udzielił w marcu dla Fundacji Sztuki Polskiej ING, jest dla mnie niejednoznaczna właśnie z uwagi na kontekst. Jak mają skorzystać z przekazywanych przez niego informacji – opartych na naukowej wiedzy i krytycznych rozpoznaniach – podopieczni Fundacji? Czas wyjść na ulicę i zastosować magię „boskiej przemocy”, aby rozwalić system? Czy może z krytyczną świadomością ciągnąć business as usual, uważając tylko na kłody, których wcześniej nie widziało się pod nogami, i na zasłony dymne rozpościerane tu i ówdzie przez Czarnoksiężników?
Moja sugestia brzmi inaczej. Czas otworzyć agoniczną dyskusję o profesjonalizmie w polu sztuki. Agon nie może oznaczać jednakowoż krytycznych wypowiedzi wewnątrz instytucji, które pozostają zależne od środków korporacyjnych sponsorów. To myśl, którą pobudziła we mnie wystawa Made to Serve Magic.
Tym, czego doświadczają odwiedzający wystawę w poznańskiej Galerii Skala na poziomie zmysłowym, jest détournment korporacyjnej kultury pracy i – jak obwieszcza już pierwsze zdanie przewodnika („As above, so below”) – karnawaliczne odwrócenie porządków, z reżimem korpo-władzy na czele.
Argumentem, który służy często za upoważnienie korporacji do przejmowania inicjatywy w zakresie profesjonalizacji młodych artystów i artystek, jest brak kształcenia zawodowego w instytucjach akademickich. Jako pracownik Instytutu Sztuki Mediów na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie zdaję sobie sprawę z licznych niedociągnięć akademii w tym polu. Zarazem na co dzień staram się przeciwdziałać takim niedoborom razem z koleżankami i kolegami, którzy prowadzą w naszym Instytucie warsztaty kuratorskie oraz zajęcia z marketingu sztuki, rozwoju publiczności czy fundraisingu. Jako krytyk i kurator przyglądam się także projektom coraz większej ilości artystów i artystek – a w tym aktualnych studentów i studentek uczelni artystycznych – którzy refleksję o profesjonalizmie w polu sztuki oraz jego instytucjonalnej ekologii inkorporują do swych własnych praktyk. Co ważne, kwestie etyki zawodowej rozważają oni często w zupełnie innych ramach referencji – innych „osiach współrzędnych” – niż te zdefiniowane przez kapitalistyczne alternatywy: wystawiaj lub zgiń; zarabiaj lub spadaj; promuj się albo idź w zapomnienie. Z perspektywy owych twórców i twórczyń oznaką profesjonalizmu może być czasem bojkot (pojmowany jako droga do upełnomocnienia, a nie dramatyczne zejście ze sceny); innym razem – poświadczanie rozproszonego autorstwa i przeciwdziałanie ekonomii zapylania (jak Yann Moulier-Bhoutang określa czerpanie wartości z niewidocznej pracy osób, od których czasami czerpie się inspirację lub inne trudno mierzalne – albo zwyczajnie ukryte – korzyści; w metaforze Bhoutanga ta niewidzialna siła robocza odgrywa rolę podobną do pszczół „wyzyskiwanych” przez kwiaty na rzecz ich prokreacji). Innym aspektem tego „innego profesjonalizmu” może być również etyka pracy w kolektywie.
W 2016 roku Grzegorz Dziamski pisał w tekście Korekta. Akademie sztuk pięknych wobec reformy szkół wyższych: „Akademie zmieniały się, dostosowując do zmian świata sztuki, jedno pozostawało jednak niezmienne – akademie pokazywały młodym adeptom sztuki, co to znaczy być artystą. I co odróżnia profesjonalnego artystę od sprawnego rzemieślnika. Bo na tym rozróżnieniu opiera się fundamentalna dla akademii sztuk pięknych dystynkcja – artysta, dzięki akademii, staje się kimś więcej niż rzemieślnikiem”.
Do słów Dziamskiego warto dodać jednak, że wspomnianą dystynkcję akademie nie zawsze rysowały w zgodzie z hegemonicznymi regułami. Chciałbym wierzyć, że jest tak nadal, dzięki (resztkowej) kolegialności akademii, a także gotowości jej pracowników oraz studentów do weryfikowania przyjmowanych z góry standardów. Ta weryfikacja wynika z praktyki, a ponadto odnosi się częściej do konkretnych aspektów etyki zawodowej niż pozornie neutralnych reguł abstrakcyjnie pojętego profesjonalizmu. Warto przypomnieć tu słowa Grzegorza Kowalskiego z 2004 roku – z referatu Uczyć czy kształcić artystów: „W trakcie procesu tworzą się kryteria jego oceny. Ogólne – co służy budowaniu więzów, a co im przeszkadza; i konkretniejsze – co służy tworzeniu języka porozumienia, a co zalążki języka destruuje”.
Wydarzenie wieńczące warsztaty Marii Lobody na Uniwersytecie Artystycznym stanowi – jak sądzę – właśnie wynik zderzania ogólników z konkretem i weryfikacji profesjonalnych komunałów, o których w wystąpieniu sprzed piętnastu lat mówił Kowalski. Tym, czego doświadczają odwiedzający wystawę w poznańskiej Galerii Skala na poziomie zmysłowym, jest détournment korporacyjnej kultury pracy i – jak obwieszcza już pierwsze zdanie przewodnika („As above, so below”) – karnawaliczne odwrócenie porządków, z reżimem korpo-władzy na czele. Modernistyczną wieżę rozsadzają od środka formalne tricki artystów-szamanów, ale i przyzywane przez nich podmioty oraz czasowości, których nie sposób tam pomieścić. Od skarłowaciałych grafficiarzy, którzy umazali podnóże budowli, przez monstrualne maszyny i duchy, po formacje geologiczne, które pojawiły się – deus ex machina – pod samym zadaszeniem wieży. Treść samego przewodnika do wystawy – podana, co ważne, wyłącznie w języku angielskim – parodiuje z kolei nowomowę korporacyjnych speców od profesjonalizmu, obsadzając zarazem w roli adresatów właśnie „widzów profesjonalnych” („Introducing Made to Serve Magic – a new name in magical systems. We built this building for you: the professional viewer. The one who demands powerful, clean sorcery, exacting quality standards and Ultra Tech Mega Transformations”). Najważniejsze jest jednak to, co działo się za kulisami, w innym układzie współrzędnych. Studenci UAP uczyli się pod skrzydłami Lobody nie tylko tego, jak zrobić – piękną, skądinąd – wystawę, ale przede wszystkim tego, jak opiekować się kolektywnym projektem, respektując przy tym cudzą przestrzeń (pojętą zarówno dosłownie – jako miejsce na wystawie – jak i w figuratywnym sensie).
Potrzebujemy pilnie przestrzeni, w której – podobnie jak na wystawie Made to Serve Magic i na zapleczu Galerii Skala – można by zderzyć ze sobą różne porządki: różne racjonalności stojące za definiowaniem profesjonalizmu i etyki zawodowej w polu sztuki. Obawiam się, że przestrzeń „zaprogramowana” przez korporacje może okazać się na ten użytek niewystarczająca. Ufam jednak, że pandemiczny kryzys stanie się sposobnością do jej wygospodarowania. Pierwsze kroki stawiają już sami artyści, uprzedzając jak zwykle badaczy, krytyków i spółkę.
Arkadiusz Półtorak – Kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki; pracuje w Katedrze Performatyki na Wydziale Polonistyki UJ. Współzałożyciel niezależnej przestrzeni dla sztuki i muzyki współczesnej „Elementarz dla mieszkańców miast” w Krakowie. Absolwent De Appel Curatorial Programme, prezes Sekcji Polskiej AICA w kadencji 2023-2026. Autor książki „Konkretne abstrakcje. Taktyki i strategie afirmatywne w sztuce współczesnej” (IBL PAN 2020).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Jana Denisiuk, Oleksandr Holiuk, Dominika Hoyle, Kaja Piątkowska, Natalia Sucharek, Agata Sznurkowska, Iwetta Tomaszewska, Olga Truszkowska, Dzimitry Tsishkov, Maria Loboda
- Wystawa
- Made To Serve Magic. Wystawa Pracowni Gościnnej Marii Lobody
- Miejsce
- Galeria SKALA, Poznań
- Czas trwania
- 12–25.6.2021
- Fotografie
- Tomasz Koszewnik; dzięki uprzejmości galerii SKALA
- Strona internetowa
- galeriaskala.com