Sprawiedliwy gniew. „Siedzą panny kołem, jastrzębia powieszono” Liliany Piskorskiej w Nośnej
Kiedy parę lat temu odkryłam twórczość Liliany Piskorskiej, cieszyłam się jak dziecko. Wreszcie jest w Polsce artystka, która problematyzuje doświadczenie nieheteronormatywnych kobiet w sposób nieilustracyjny i konsekwentny! Mówi też o moim doświadczeniu, które co prawda przedstawiane jest teraz w różnych wariacjach w każdym serialu na Netflixie, ale przez dziesięciolecia było przemilczane. Kiedy dorastałam, niewiele treści na ten temat pojawiało się gdziekolwiek, a przede wszystkim nieobecne były w polskiej sztuce, z wyjątkiem niektórych prac Aleki Polis i Beaty Sosnowskiej. Piszę o tym, bo jesteśmy z Piskorską niemal równolatkami, mamy więc przypuszczalnie podobne doświadczenia. Poza tym codzienne wychodzenie z szafy jest ważne w obecnej, niesprzyjającej sytuacji przemocy i homofobii w Polsce. Jednak minęło kilka lat, trzeba więc przyjrzeć się temu „jedynemu lesbijskiemu głosowi sztuki polskiej” bardziej krytycznie i wymagająco, właśnie w dobie nasilających się zachowań transfobicznych i homofobicznych.
Dobrym pretekstem będzie analiza wystawy Siedzą panny kołem, jastrzębia powieszono w Nośnej w Krakowie. To projekt sprawnie skomponowany – prace, wyeksponowane w trzech niewielkich pomieszczeniach, wyglądają bardzo atrakcyjnie. Przyjrzyjmy się mu bliżej, aby rozsupłać liczne wątki teoretyczne, pojawiające się na wystawie. Ba, nie będzie przesadą stwierdzenie, że Piskorska teoretyzuje sprawniej, niż większość polskich artystów i artystek, jednak chcę sprawdzić, jak wpływa to na odbiór samych prac.
Chociaż Siedzą panny kołem, jastrzębia powieszono jest wystawą na pewno wyróżniającą się, spokojnie mogę powiedzieć, że dobrą i udaną, to czuję, że to jeszcze nie „to”. Projekt nie osiągnął afektywnej i sensualnej temperatury wrzenia, która powoduje poniesienie transparentów na manifestacjach, a może i bywa zaczątkiem rewolucji.
W obszernym tekście wprowadzającym, stanowiącym odrębny projekt konceptualny, Sourcebook / Książka źródeł (część I), artystka pisze, że dzieje feminizmu są „nieprzylepne”, nie zapadają w pamięć, być może z przyczyn politycznych i społecznych. Dopowiedzmy, że nieprzylepne są zwłaszcza dzieje lesbianizmu i historii biseksualnej kobiet, z pewnością bardziej niż opowieści gejowskie, zawsze lepiej widoczne i przyciągające uwagę. Artystka sięgnęła po termin „przylepności” stworzony przez Williama Hirsta, a w feministycznej teorii wykorzystany przez Ann Snitow, która jest jedną z drugoplanowych postaci wystawy. Hirst uznał, że najlepszym sposobem „zapominania” nie jest wcale całkowite wymazanie historii, ale jej ciągłe opowiadanie z pominięciem określonych fragmentów, uznawanych za nieistotne lub niezgodne z obrazem dominującym. Dzięki temu Marii Konopnickiej się po prostu politycznie używa (najczęstsza patronka szkół podstawowych w Polsce!). Idąc tropem Leny Magone, od 100 lat się jej jednak nie czyta, a ustalenie charakteru jej relacji z Marią Dulębianką jest właściwie niemożliwe, czy może raczej opiera się na domysłach – właśnie dlatego, że ta historia „nie przylepiała się” do wizerunku wielkiej patriotki i autorki Roty.
Książka źródeł, w której Piskorska wszystkie te konteksty objaśnia, ma być encyklopedią, projektem tłumaczenia świata, słownikiem odniesień lesbijskich i feministycznych, ale i przewodnikiem po wystawie. Pojawia się w nim Ann Snitow i Maria Konopnicka, a uprzedzając fakty – także Maria Dulębianka, Sławomira Walczewska, Paulina Kuczalska-Reinschmit, Józefa Bojanowska, Helena Weyhert, Maria Radziewiczówna oraz Narcyza Żmichowska.
Dotąd artystka bardzo chętnie sięgała po wątki tożsamości lesbijskiej i kobiecej z głównego nurtu, często „nowojorskie”, a w każdym razie „międzynarodowe”. I tak, zrealizowała m.in. projekt SCUM (2016), odnoszący się do manifestu Valerie Solanas, oraz You’re going to love the lavender menace (2018), serię odwołującą się do słów Betty Friedan wypowiedzianych o lesbijkach na Drugim Kongresie Zjednoczenia Kobiet (1970). Ta znana feministka ukuła frazę „lavender menace” (lawendowe zagrożenie), co przypomina, że drugofalowy feminizm był w istocie wykluczający dla kobiet nieheteroseksualnych, a część feministek traktowała lesbijki dosłownie jako niebezpieczeństwo. W środowiskach feministycznych krąży anegdota, że na jednym ze spotkań w latach 90. w Polsce to Sławomira Walczewska tłumaczyła Marii Pinińskiej-Bereś, dlaczego interesy lesbijek są tożsame z interesami innych kobiet-feministek.
Postać Walczewskiej pojawia się w tym miejscu nie przez przypadek, gdyż stała się główną bohaterką wystawy. Sława Walczewska jest ikoną polskiego feminizmu, właściwie pionierką tego nurtu, autorką kultowej książki Damy, rycerze i feministki (1999). Piskorska zainteresowała się feminizmem rdzennym, tubylczym (indigenous, jak nazywa go Snitow), którego dotąd w jej twórczości – z paroma wyjątkami – brakowało. Kraków w jej narracji staje się miastem radykalnym, lesbijskim, miejscem kobiecego powinowactwa, które łamie społeczne konwencje. Snitow, naświetlając polską scenę feministyczną w Feminizmie niepewności, opisała doświadczenia czternastoletniej Sławki, która, starając się dowiedzieć, czym jest feminizm, w latach 70. wysłała list do Radcliffe College i otrzymała broszury i katalogi w języku angielskim, który dość słabo znała. Amerykańska badaczka opisała jej mieszkanie z ówczesną partnerką Beatą na strychu jednej z dwóch kamienic Stowarzyszenia Urzędniczek Pocztowych Galicyjskich. Do dziś funkcjonują tylko dwie takie instytucje na świecie: w Zurychu i w Krakowie (kiedyś istniały m.in. we Wrocławiu, Pradze i Berlinie). Stowarzyszenie założyła Władysława Habichtówna w czasach, kiedy urzędniczki państwowe w krajach niemieckojęzycznych musiały być niezamężne (takie wymogi dotyczyły właśnie pracownic pocztowych, a także nauczycielek). Habichtówna stworzyła więc radykalny i awangardowy projekt mieszkań dla wyemancypowanych kobiet; pisała w 1913 roku: „Jeżeli wychowanie i przesądy dotychczasowe zrobiły nas lalkami, dbającymi tylko o zewnętrzny wygląd, o błahostki. Zrzućmy te powierzchowne łachmany i weźmy się do pracy społecznej”, a także później: „My, kobiety pracujące, powinnyśmy się jednoczyć”. Sama przez wiele lat mieszkała w jednym z mieszkań Stowarzyszenia z Elżbietą Ciechanowską, pianistką – i jak w wielu przypadkach kobiecych relacji, nie mamy żadnych bezpośrednich informacji o charakterze tego partnerstwa. Podobnie jak w przypadku wspomnianej już Konopnickiej, którą Piskorska czyta, aby rozwikłać alegoryczne aluzje w tej twórczości. W lekturze Na jagody! pojawiają się na przykład Panny Borówczanki, separatystyczna wspólnota kobiet, które w lesie „siedzą kołem” – stąd tytuł wystawy. Mało tego, w tym miłym, idyllicznym świecie dzieje się tylko jedna „zła” rzecz: „jastrzębia powieszono, / Co wybierał drozdom dzieci”. Jastrząb jest więc Innym, zagrożeniem, które podstępnie nadlatuje, niszczy tradycyjne ptasie rodziny, wybiera z gniazda pisklaki. Jakże aktualna jest to narracja w dzisiejszej Polsce – może z tą jedynie różnicą, że frakcje politycznie nie zgadzają się co do tego, kim rzeczywiście jest jastrząb (księża molestujący dzieci?), chociaż władza rzecz jasna „wie”, że chodzi o „tęczową zarazę”.
Silne siostry powiedziały braciom powracają do konstatacji, że nigdy jeszcze w dziejach żadna grupa nie wywalczyła równouprawnienia dlatego, że była miła i kulturalna. Że czasem radykalny język i radykalne gesty są jedynym możliwym działaniem, a nikt nie będzie się ciągle uśmiechać, jeśli jest kopany po kostkach, a później po nerkach.
Jak te rozległe i złożone konteksty teoretyczne mają się do wizualnej i metaforycznej materii wystawy? Piskorska sprawnie korzysta z różnorodnych odniesień i chociaż udaje jej się stworzyć wizualną komunikację, idącą krok dalej niż opisowa ilustracja teorii, to nie wytwarza unikatowego, zaskakującego języka, nie uzyskuje naddatku, efektu zaskoczenia – przeteoretyzowanie jest tu jednak zbyt dużym balastem, przeszkadza, a nie pomaga w odbiorze prac. Zresztą nawiązania rozgrywają się też na poziomie formy: Piskorska czerpie od innych artystów garściami. Jej wielokrotny autoportret, przedstawiający nagą artystkę w seksualnej pozycji „nożyc” z sobą samą, przywodzą na myśl zabieg Felixa Gonzaleza-Torresa, który często wykorzystywał podwojenie tych samych elementów, aby wyrazić relację homoseksualną. Symetryczna wycinanka w kształcie koła (bo tak układają się autoportrety) to trawestacja prac Zofii Kulik. Portrety Jadwigi Żmichowskiej bez twarzy kojarzą się z twórczością Ewy Juszkiewicz. Działania polegające na przekształcaniu napisów na murach z dodaniem feminatywów to przetworzenie projektów Wojciecha Wilczyka (Święta wojna). Sensualne, erotyczne portrety kobiet w miłosnych aktach przypominają prace Beaty Sosnowskiej i Agaty Nowickiej. Nie dostrzegam tu nowego, świeżego języka – może z wyjątkiem wykorzystania w rzeźbach tradycyjnych plecionek ze słomy. Takiego rozwiązania, tworzącego bardzo interesujące efekty wizualne, nie potrafię porównać do czegoś znanego i to one są dla mnie najbardziej interesujące. Zarazem narracja z Książki źródeł (części I) nie znajduje rozwinięcia w sferze wizualnej. Postać Sławomiry Walczewskiej, chociaż jest bohaterką konceptualnej ramy, nadanej przez Piskorską wystawie, nie występuje w innych pracach. Stowarzyszenie Urzędniczek Pocztowych Galicyjskich otrzymało reprezentację jedynie w warstwie ilustracyjnej, w przedstawieniu domu mieszkalnego. Wydaje mi się, że Piskorską stać na więcej, czyli na – moim zdaniem – stworzenie unikatowego języka artystycznego, który nie będzie tylko przetworzeniem określonych koncepcji. Chociaż Siedzą panny kołem, jastrzębia powieszono jest wystawą na pewno wyróżniającą się, spokojnie mogę powiedzieć, że dobrą i udaną, to czuję, że to jeszcze nie „to”. Projekt nie osiągnął afektywnej i sensualnej temperatury wrzenia, która powoduje poniesienie transparentów na manifestacjach, a może i bywa zaczątkiem rewolucji.
Dopełnieniem wystawy jest pokazywany już wcześniej film Silne siostry powiedziały braciom (2019) – kolaż przetworzonych przez artystkę klasycznych feministycznych i queerowych manifestów. Manifesty oddające atmosferę roku 1968 były może i kilka lat temu anachroniczne, jednak teraz zyskują na aktualności. Pokazują, że realne myślenie o rewolucji znowu powróciło do humanistyki i poważnie się w niej zagnieździło. W tych „starych” opowieściach jest mowa o tym, co aktualne w Polsce po aresztowaniu Margot: że za każdym razem konfesja osoby z grupy marginalizowanej nie jest wysłuchiwana, bo rozmówca/rozmówczyni z grupy dominującej od razu powie „a ja…”. To „a ja…” zbywa wszelkie argumenty, nie pozwala na usłyszenie głosu i perspektywy Innego. Wystarczy, że rozmówca doda: „jestem po twojej stronie”, żeby pouczać, jak mam się zachowywać, bo przecież jako heteroseksualny mężczyzna wie to lepiej (tzw. dobre rady sojuszników). Być może trzeba sięgać po argumenty z 1968 roku, skoro w Polsce rewolucji w myśleniu o drugim człowieku nie było, a wszyscy w jakiś sposób „obcy” i „odmienni” są postrzegani jako zagrożenie. Zawsze znajdzie się jakaś cecha w twojej tożsamości, która będzie mniejszościowa i wtedy to ty dostaniesz w twarz, chociaż jeszcze wydaje ci się, że ciebie to nie dotyczy. Omyłkowo wezmą cię za lesbę, bo trzymasz nastoletnią siostrzenicę pod rękę.
Film pozwala na wyobrażenie świata nie do zniesienia, świata smutnego, świata zunifikowanej rzeczywistości bez Innego, składającej się tylko z „prawdziwych mężczyzn”, „prawdziwych Polaków”. Świata niemożliwego, bo zawsze pojawi się jakaś podejrzana jednostka, którą należy zwalczać. Silne siostry powiedziały braciom powracają do konstatacji, że nigdy jeszcze w dziejach żadna grupa nie wywalczyła równouprawnienia dlatego, że była miła i kulturalna. Że czasem radykalny język i radykalne gesty są jedynym możliwym działaniem, a nikt nie będzie się ciągle uśmiechać, jeśli jest kopany po kostkach, a później po nerkach. Że całkowicie naturalną reakcją jest słuszny gniew, obezwładniający, ale z czasem dający siłę do działania. Że może myślenie o rewolucjach w nowy, inny sposób – np. jako o mikrorewolucjach, o tymczasowych rewolucjach, o autonomicznych rewolucjach itp. – jest znów konieczne i może – wreszcie! – wcale nie jest naiwne i banalne. Po latach widać, że to gniew Solanas okazał się bardziej emancypujący od wstydu Warhola. Widać też, że starszy film Piskorskiej oddziałuje na emocje bardziej niż jej nowe prace.
Wiktoria Kozioł – historyczka sztuki (doktorat na Wydziale Historycznym UJ), krytyczka, badaczka. Rozwija działalność pedagogiczną w zakresie wyższej edukacji związanej z historią sztuki i sztuką. Pracowała jako asystentka na Wydziale Sztuki UP, wykłada na Wydziale Polonistyki UJ (krytykę artystyczną i syntetyczny kurs dotyczący dziejów historii sztuki europejskiej) oraz na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuki w Szczecinie. Obecnie jest przede wszystkim związana z Uniwersytetem SWPS w Krakowie (dawna Wyższa Szkoła Europejska), gdzie pomaga kształcić osoby zajmujące się grafiką, przede wszystkim w obszarze gier cyfrowych. Pracuje także w Liceum Sztuk Plastycznych Cosinus w Krakowie, gdzie uczy historii sztuki. Jest autorką ponad 50 artykułów krytycznych i kilkunastu tekstów naukowych
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Liliana Piskorna
- Wystawa
- Siedzą panny kołem, jastrzębia powieszono
- Miejsce
- Fundacja Nośna, Kraków
- Czas trwania
- 29.08–27.09.2020
- Strona internetowa
- nosna.pl