Społeczny duch archi-utopii
„Jest to osiedle eksperymentalne, szkoda, że wykonane w takich rozmiarach w miejscu zbyt centralnym i eksponowanym” – pisał o Muranowie architekt Jerzy Wierzbicki w czasopiśmie „Architektura” z końca 1949 roku, gdy po przyjęciu doktryny socrealizmu można było już w najlepsze krytykować Bohdana Lacherta i jego kolegów z grupy Praesens za kosmopolityczne wypaczenia. Dziś, porównując Muranów do wielu późniejszych osiedli warszawskich, trudno przyznać mu rację.
O tym, czy dany koncept architektoniczny się sprawdza, przekonujemy się zwykle po latach. Bywa, że początkowo krytykowany, nabiera blasku na tle tego, co wyrosło w jego sąsiedztwie. Budynki starzeją się – niektóre szlachetnie, inne wręcz przeciwnie. Zmieniają funkcje w zależności od potrzeb. Obrastają nowymi znaczeniami. Decydujący głos na temat jakości konkretnej przestrzeni należy jednak nie tyle do znawców, ile do bezpośrednich użytkowników. Pierwsze lata Muranowa po euforii związanej z możliwością wprowadzenia się do pachnących jeszcze świeżą farbą domów – rzadkość w Warszawie początku lat 50. – były pełne rozczarowań. Nowi lokatorzy nie rozumieli surowej, konstruktywistycznej estetyki domów. Przesłanie „osiedla-pomnika getta” było im obojętne, utyskiwali za to na niekończące się prace budowlane, bo odgruzowywanie tak ogromnego terenu zdawało się trwać w nieskończoność i nowe bloki trzeba było wznosić na raty. „Mieszkam na Muranowie (…) – pisał w 1954 roku Artur Międzyrzecki. – Nocą place budowy świecą w blasku reflektorów, jak okręt zakotwiczony w wielkim porcie. O godzinie drugiej trzydzieści palnik acetylenowy staje się na muranowskim niebie gwiazdą pierwszej wielkości. Nieco dalej, po drugiej stronie Nowolipek, od świtu zaczynają się roboty budowlane, zbrojenie ogromnego terenu osiedla”[1].
Przestrzeń Muranowa rządzi się swoimi prawami, wykraczając poza to, co widoczne, mierzalne, zrozumiałe. Takim miejscem jest choćby pieszy ciąg wzdłuż powojennego budynku przy ul. Andersa, gdzie kiedyś stały obfitujące w wewnętrzne podwórka kamienice Nalewek, prowadzący prosto przez jezdnię ul. Nowolipki obok muru Pałacu Mostowskich.
Owszem, Muranów, zwłaszcza ten południowy (w kwadracie ulic: Andersa – al. Solidarności – Żelazna – Dzielna) jest nie lada eksperymentem, i to na kilku poziomach. Technologicznym – bo po raz pierwszy wykorzystano tutaj na taką skalę gruz jako budulec, do czego Lachert i jego koledzy-moderniści przymierzali się już w czasie wojny. A także metafizycznym – choć o ulokowaniu osiedla na gruzowym cokole zdecydowały przede wszystkim względy praktyczne (tak wielkiej ilości gruzu, zalegającego na terenie dawnej Dzielnicy Północnej, nie można było wystarczająco szybko usunąć – „wymagałoby 3-letniej pracy 10 tysięcy ludzi, 3-letniej pracy 7-miu pociągów oraz odpowiedniej ilości sprzętu”[2]). Nie planowano odbudowy Muranowa w przedwojennym kształcie – między innymi dlatego, że dla pragnących budować nowoczesną Warszawę architektów-modernistów z Biura Odbudowy Stolicy uosabiał on zaszłości XIX-wiecznej architektury mieszkaniowej, ponadto dla ogółu warszawiaków nie miał znaczenia sentymentalno-symbolicznego jak Starówka, Nowy Świat czy Zamek Królewski, a po burzliwych dyskusjach zdecydowano się na rekonstrukcję właśnie takich rejonów stolicy lub wybranych historycznych obiektów. Jednak Bohdan Lachert, autor wyłonionego do realizacji (i drugiego z kolei po projekcie „warszawskich tygrysów”[3]) projektu budowy w tym miejscu dzielnicy mieszkaniowej Muranów, od początku akcentował wpisany w przedsięwzięcie aspekt pamięci, podkreślając, że osiedle-pomnik[4] ma górować nad Śródmieściem Warszawy. Chodziło o przypominanie o tragedii getta, ale również o quasi-alchemiczną transformację. Muranów miał stać się „Feniksem z popiołów”, życie – wniesione przez nowych lokatorów do domów z gruzobetonu – miało zatriumfować nad śmiercią. Owocem tych dwóch zasadniczych założeń jest również eksperymentalny charakter osiedla w wymiarze urbanistycznym, architektonicznym i społecznym. Teren niemal w całości pozbawiony wcześniejszej zabudowy, to prawie idealna sytuacja dla architekta i Lachert wykorzystał ją w pełni. Osiedle, które powstało w części obszaru zmienionego przez hitlerowców w getto, budowano na surowym korzeniu, wtapiając w kompozycję urbanistyczną nieliczne ostańce. Zachowane masy gruzu stworzyły nietypowe dla tej części Warszawy zróżnicowane ukształtowanie terenu. Gruz wykorzystano też jako surowiec do budowy nowych domów. Dziś nazwalibyśmy to rozwiązaniem ekologicznym – budowlany recykling. Muranów miał być ucieleśnieniem idei modernistycznych, którym nieodłącznie towarzyszyły postępowe założenia osiedli społecznych w duchu miasta-ogrodu. Idealne osiedle nowej socjalistycznej Polski, przeznaczone do codziennego życia, gdzie lokatorzy – głównie robotnicy – mieli odpoczywać po pracy. Funkcje reprezentacyjne, typowe dla monumentalnych realizacji doby socrealizmu, jak Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, krakowska Nowa Huta czy berlińska Karl-Marx-Allee, wyprowadzono na zewnątrz – wzdłuż dwóch głównych arterii (dzisiejsze ul. Andersa i al. Jana Pawła II).
Doświadczeń z pogranicza metafizyki dostarcza już sam spacer po osiedlu. Błądzący tędy flâneur, a nawet mieszkaniec zaznajomiony z przestrzenią, może spodziewać się, że nogi poprowadzą go nieraz na manowce, niejako wbrew i w poprzek istniejących, widzialnych tras. Jakby ulice i place, a nawet wewnętrzne ścieżki, dawno zatarte ciągi komunikacyjne wzdłuż nieistniejących podwórek, wydeptywane latami przez wcześniejszych mieszkańców, wabiły współczesnego przechodnia, domagając się zainteresowania. Wewnętrzny kompas drga, wskazując drogi, których próżno szukać na współczesnej mapie. Przestrzeń Muranowa rządzi się swoimi prawami, wykraczając poza to, co widoczne, mierzalne, zrozumiałe. Takim miejscem jest choćby pieszy ciąg wzdłuż powojennego budynku przy ul. Andersa, gdzie kiedyś stały obfitujące w wewnętrzne podwórka kamienice Nalewek, prowadzący prosto przez jezdnię ul. Nowolipki obok muru Pałacu Mostowskich. Przechodzących tamtędy nie zniechęca nawet perspektywa łamania prawa na oczach pracowników Komendy Stołecznej Policji, jakby niewidzialne przyciąganie okazywało się silniejsze; inna rzecz, że piesi intuicyjnie wybierają najdogodniejsze miejsce, nie chcąc nadkładać drogi. Powojenny projekt osiedla częściowo odwoływał się do przedwojennej topografii – niektóre ulice zachowano, wytyczając je w jarach między gruzowymi pagórkami. Są wśród nich takie, które skurczyły się i zmieniły bieg, jak Karmelicka, takie, które zmieniły tylko nazwę, a czasem nazwę i lokalizację – najbardziej jaskrawym przykładem jest ul. Nalewki, dziś osiedlowa odnoga wytyczonej częściowo po linii dawnych Nalewek ul. Andersa, podczas gdy zachowany fragment oryginału, gdzie ocalał przedwojenny bruk i szyny tramwajowe, nosi nazwę Bohaterów Getta. Część ulic zniknęła zupełnie, jak Przejazd czy Rymarska.
Muranów projektowano dla robotników. Zakładano wówczas, że posłuży im za pierwsze lokum. W przyszłości, w miarę dalszej rozbudowy Warszawy, powiększające się rodziny miały przenosić się do domków na przedmieściach, ustępując miejsca kolejnym budowniczym. Jak wkrótce się okazało, plany te miały tyleż wspólnego z rzeczywistością, co samo założenie, że w zrujnowanej Warszawie może powstać osiedle przeznaczone dla jednej klasy społecznej.
Gdy jednak odłożyć na bok metafizykę i spojrzeć na Muranów z perspektywy Jane Jacobs[5] lub innych propagatorów idei miast na „ludzką skalę”, których poglądy od co najmniej kilku lat powracają w dyskusjach o polskiej przestrzeni, wnioski mogą zaskakiwać. Osiedle urasta do rangi modelowego wręcz miejsca do życia, zielonej oazy w centrum wielkiego miasta. Decyduje o tym jakość przestrzeni w połączeniu z centralną lokalizacją. Punktem wyjścia idei Bohdana Lacherta była koncepcja „jednostki sąsiedzkiej”[6] skrzyżowana z ideami „miasta-ogrodu”. Chodziło o to, by w ramach dzielnicy dla 40–50 tysięcy mieszkańców stworzyć zbiór autonomicznych wspólnot, każdą z własnym centrum. Cząstki te spaja agora – centralny plac w miejscu, gdzie dziś stoi gmach Muzeum Polin. O wyborze tego miejsca zdecydowała zapewne obecność pomnika Natana Rapoporta, starszego niż projekt dzielnicy mieszkaniowej Muranów, a także gmachu Koszar Wołyńskich – Bohdan Lachert starał się zintegrować przedwojenne ostańce z nową zabudową (wkomponowując w nią m.in. Pałac Mostowskich, Pałac Działyńskich czy ocalałe kościoły). Poszczególne zespoły budynków wyodrębniono przy pomocy gruzowych nasypów i zieleni. Dzięki nim udało się częściowo oddzielić ruch kołowy od pieszego – to jedno z modernistycznych założeń, zawartych w Karcie Ateńskiej, przyjętym w 1933 roku zbiorze wytycznych nowoczesnej architektury.
Komplet funkcji niezbędnych do codziennego życia rozmieszczono na terenie o takich rozmiarach, by bez trudu dało się wszędzie dojść piechotą. Ulice zostały rozplanowane głównie z myślą o pieszych, także najmłodszych, którzy mogą bezpiecznie przemierzać odległość między domem a przedszkolem czy szkołą. Na paradoks zakrawa fakt, że rozwiązanie to wyszło spod ręki człowieka wyznającego idee ortodoksyjnego modernistycznego planowania, przeciw którym Jacobs i jej podobni prowadzili później wytrwałą batalię. Zamiast stworzyć zbiór bezdusznych brył rozrzuconych pośród zielonej przestrzeni, którą przecinają trasy szybkiego ruchu, postawił na małomiasteczkowy, swojski układ w modernistycznym kostiumie.
O tym aspekcie Muranowa nieczęsto się mówi, bo niknie przytłoczony innymi, ważniejszymi, jak symboliczna wymowa osiedla zlokalizowanego na gruzach warszawskiego getta czy konkurencyjna wobec niej, forsowana przez oficjalną propagandę lat 50. mitologia pierwszego prawdziwie robotniczego osiedla w sercu odbudowywanej Warszawy. Jedno wypływa zresztą z drugiego; gdyby nie specyficzne ukształtowanie terenu wskutek świadomego wykorzystania przez architekta hałd gruzów dawnych żydowskich kamienic, efekt odizolowania, odrębności od reszty Śródmieścia nie byłby aż tak wyraźny. Gdyby nie myślenie o przybyszach, którzy mieli tchnąć nowe życie w domy z gruzów, w projekcie nie znalazłoby się zapewne aż tyle obiektów mających gwarantować sąsiedzkie interakcje – przedszkoli i szkół pośrodku zielonych podwórek, domów społecznych, domu młodzieży, „rzemieślniczych punktów usługowych” (niestety, część z nich została jedynie na papierze).
Muranów projektowano dla robotników. Zakładano wówczas, że posłuży im za pierwsze lokum. W przyszłości, w miarę dalszej rozbudowy Warszawy, powiększające się rodziny miały przenosić się do domków na przedmieściach, ustępując miejsca kolejnym budowniczym. Jak wkrótce się okazało, plany te miały tyleż wspólnego z rzeczywistością, co samo założenie, że w zrujnowanej Warszawie może powstać osiedle przeznaczone dla jednej klasy społecznej. Nowe, wyposażone w udogodnienia mieszkanie w centrum stolicy stanowiło nazbyt atrakcyjny przedmiot pożądania, by gwarantować doń dostęp wyłącznie klasie pracującej. Dowodem może być, jak na ironię, kadr z propagandowego filmu Przygoda na Mariensztacie, gdzie wśród szczęśliwców odbierających klucze do muranowskich mieszkań znaleźli się również przedstawiciele innych, uprzywilejowanych grup, jak choćby literat. Mimo cytatu z Adama Ważyka, wiszącego nad bramą, nie tylko „lud” wchodził do Śródmieścia. Równie często byli to beneficjenci nowego systemu – wojskowi czy milicjanci, którym przyznawano mieszkania w pobliżu miejsca pracy.
Czynnik nowości miał niebagatelne znaczenie przy percepcji Muranowa przez pierwszych mieszkańców gruzobetonowych domów. Świadomość, że stali się przedmiotem eksperymentu, nikła wobec perspektywy zyskania minimalnego komfortu życia w zrujnowanym mieście. Pionierski duch unoszący się nad Muranowem, wspólne stawianie czoła wyzwaniom, jakie przed mieszkańcami stawiał PRL-owski przemysł budowlany i konieczność zagospodarowania dla siebie miejsca, na którym zaciążyła tragiczna przeszłość – wszystko to sprzyjało powstawaniu sąsiedzkiej wspólnoty. Przestrzeń, uformowana w zgodzie z przedwojennymi ideami Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, była przy tym wyjątkowo pomocna. Socjologowie miasta, próbując zdefiniować cechy dobrego osiedla, zwracają uwagę, że powinno ono oferować mieszkańcom różne sposoby spędzania wolnego czasu, zachęcające do interakcji, jednocześnie gwarantując prywatność. Na Muranowie Lacherta jest i jedno, i drugie: domy stoją w pewnej odległości od siebie, ustawione tak, by zapewnić lokatorom wspólną przestrzeń wśród zieleni podwórek. Do sklepu, żłobka, na pocztę wystarczy krótki spacer. Nieprzypadkowo więc mieszkańcy w różnym wieku, uczestnicy badań na potrzeby raportu powstałego w 2008 roku „Muzeum Historii Żydów Polskich – tożsamość, pamięć miejsca, postrzeganie dzielnicy i jej żydowskiej historii”, który opisywał postawy wobec Muranowa i planowanego wówczas muzeum, zgodnie podkreślali wyjątkowy charakter więzi sąsiedzkich na Muranowie. Oprócz historii, która czyni go unikatowym na tle innych warszawskich lokalizacji, na pozytywny wizerunek wpływały wówczas dwa czynniki – spokój i zieleń. Kameralną atmosferę osiedla doceniali też najmłodsi, co tłumaczy, czemu większość osób dorastających w miejscu tak naznaczonym tragedią getta może wspominać je dziś jako tajemniczy, cudowny ogród dzieciństwa. I czemu Muranów, mimo niewielkiego metrażu robotniczych mieszkań, przyciąga wciąż kolejnych lokatorów. Świadczy to o jednym: utopijne zamierzenie Lacherta w wymiarze architektoniczno-społecznym zdaje test czasu. Wbrew przedwczesnej krytyce pozostaje więc tylko żałować, że zrealizowano je w tak niewielkiej skali w stosunku do planów.
Tekst pochodzi z publikacji towarzyszącej wystawie Tu Muranów odbywającej się w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.
Wystawa czasowa Tu Muranów opowiada o różnych warstwach dziejów warszawskiego osiedla i losach jego mieszkańców, bywalców, a także postaci kojarzonych z dzielnicą – od jego najdawniejszych początków po czasy współczesne, a nawet scenariusze przyszłości. Muzeum zabiera widzów w podróż po dawnej Dzielnicy Północnej, przedwojennym centrum żydowskiego życia, którą w czasie wojny Niemcy zamienili w największe getto okupowanej Europy, a później zrównali z ziemią; do miejsca w którym po wojnie powstało unikatowe, modernistyczne osiedle zasiedlane przez ludzi z całej Polski. Rozmawiamy też o współczesnym Muranowie poruszając uniwersalne tematy takie jak dom, lokalność, sąsiedzki aktywizm czy miejska przyroda. Wystawa wykracza poza mury samego Muzeum, między innymi za sprawą instalacji Artura Żmijewskiego i Zofii Waślickiej-Żmijewskiej, którzy pracowali (fotografowali i filmowali) obiekty – przedmioty codziennego użytku – wydobyte z muranowskiej ziemi. Wystawie towarzyszą wydarzenia z udziałem publiczności (spacery muranowskie, zwiedzanie z przewodnikiem), jak również te odbywające się online (oprowadzania kuratorskie, które Muzeum POLIN przypomina na swoim profilu Facebookowym oraz na kanale YouTube).
[1] Artur Międzyrzecki, Wieczory muranowskie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s. 5.
[2] Feliks Weber, Słowo o Muranowie, „Stolica” 1949, nr 42.
[3] Pierwszy projekt, autorstwa „warszawskich tygrysów” (Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego i Eugeniusza Wierzbickiego), w którym kształt urbanistyczny dzielnicy i ogólne założenia (z wyjątkiem aspektu pamięci) były zbliżone do późniejszego pomysłu Lacherta, powstał w 1947 roku, ale nie skierowano go do realizacji. Przy podejmowaniu decyzji o powierzeniu Lachertowi projektu odbudowy Muranowa mogły przeważyć czynniki polityczne, był lepiej umocowany, również towarzysko, w ówczesnych kręgach władzy.
[4] W obu projektach była mowa o „dzielnicy mieszkaniowej Muranów”, ale zamiennie pojawia się też określenie „osiedle”, „osiedle-pomnik”, dlatego będę stosować je w tekście zgodnie z wyjściowym założeniem. Administracyjnie Muranów jest dziś osiedlem, które leży w granicach dwóch dzielnic: Śródmieścia i Woli.
[5] Jane Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, Centrum Architektury, Warszawa 2014.
[6] Koncept stworzony przez amerykańskiego architekta Clarence’a Perry’ego w 1939 roku.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- Tu Muranów
- Miejsce
- Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
- Czas trwania
- 26.06.2020–22.03.2021
- Osoba kuratorska
- Kamila Radecka-Mikulicz; pomysłodawca i współautor scenariusza wystawy: prof. Jacek Leociak; współautorka scenariusza wystawy: Beata Chomątowska
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
- Strona internetowa
- polin.pl