SPOJRZENIA 2013: Duch umarł, a oni nic!. Rozmowa z Łukaszem Jastrubczakiem
Jaki film widziałeś ostatnio?
Ostatnio widziałem super dokument Marjoe z lat 70., o kaznodziei, który został nim w wieku czterech lat, ponieważ był zmuszony do tego przez swoich rodziców, którzy też byli kaznodziejami i zarabiali w ten sposób na życie. Kiedy dorasta, również utrzymuje się w ten sposób, ale jest w pełni świadomy stojącego za tym biznesu i mówi o tym szczerze do kamery. To całkiem a propos trwającej właśnie w Zachęcie wystawy In God We Trust. A film naprawdę świetny.
Filmy są jednym z twoich źródeł inspiracji. W wywiadach wspominasz często Odyseję kosmiczną Kubricka. Ile razy ją widziałeś?
Odyseja dziś już tak silnie na mnie nie oddziałuje. Przy pierwszej wystawie – owszem. Ogółem widziałem ją może z dziesięć razy. Nawet raz w kinie.
Pytam ponieważ chciałam wiedzieć o czym jest według ciebie ten film?
Myślę, że o zderzeniu człowieka z technologią. Również o postępującej cyborgizacji. To całkiem aktualny temat. Mnie interesował tam rodzaj futuryzmu, wizji przyszłości ale zawierającej przestrogę przed pochopną i zbyt wielką fascynacją technologią. Może widziałaś nowy film twórcy Dystryktu 9 – Elizjum? To ogólnie słaby film, ale jest tam ciekawie pokazana wspomniana cyborgizacja. Mamy rok dwutysięczny, załóżmy, trzy setny i wszyscy są podłączeni do internetu przy pomocy wszczepionych czipów. Taka wizja przyszłości mnie przeraża.
Ale to już się dzieje! Chyba powoli zaczynamy żyć w takim trochę filmie science-fiction. Przykład: okulary Google, które pozwalają odbierać maile i surfować po internecie. Nawiązując jednak do twojej twórczości, to wizje przyszłości raczej nie są w niej obecne. Chodzi chyba bardziej o ruchomy obraz, który jest zapośredniczony przez maszynę.
W pewien sposób tak. Spróbuję nawiązać znów do Odysei. To się ściśle wiązało z narracją pierwszej mojej wystawy, która nosiła nazwę 01, co miało podwójne znaczenie bo określało numer wystawy i kod binarny. Jej temat odnosił się do czerwonego kwadratu Malewicza, którego podtytuł brzmi: Malarski realizm wieśniaczki w dwóch wymiarach. Taki w sumie portret odhumanizowanej postaci. Co łączy się z czerwonym spojrzeniem HAL-a – maszyny inteligentnej – czy jego czerwonym wnętrzem. Próbowałem zestawić te dwie wizje: awangardową (plastyczne dzieło Malewicza) z science-fiction. W innych obrazach Malewicza też widać to zacięcie futurologiczne. Na przykład w tych przedstawiających odhumanizowanych chłopów na polu. Ich ciała są walcowate, wyglądają jak maszyny. Kiedyś mnie to fascynowało.
A dziś?
Może bardziej teorie percepcji, perspektywy przyszłości, refleksja pokonceptualna. Te motywy gdzieś tam sobie są, ale to co pozostało z pierwszej mojej wystawy to strategia zestawiania ze sobą myśli awangardowej (jako ikony) ze zjawiskami realnymi, związanymi z teraźniejszością, na przykład: cyborgizacja, wszechobecny hiperrealizm, turyzm (turystyka). Dwa filmy, które pokazuję na Spojrzeniach 2013 (Perspektywa porażki i W poszukiwaniu cudów), poruszają ten ostatni problem. Z jednej strony wcielam się w postać artysty konceptualnego z lat 70. (taka turystyka w czasie). Chwytam powierzchnię tamtej rzeczywistości, oglądam ją przez pryzmat „przewodnika” – traktatu na temat perspektywy, manifestu kontekstualizmu czy filmu Obsession Briana de Palmy. A to pociąga za sobą problem codziennej klasycznej turystyki: czyli schematyczność oglądu, skrótowość. Na przykład taka Florencja (w której dzieje się mój film ze Spojrzeń) dla przeciętnego turysty to Galeria Uffizzi i rzeka Arno, to i tamto trzeba zobaczyć. Referując to do filmu: idę w nim ulicą a po obu stronach mam galerię Uffizzi i wykonuję performance, który kończy się tak, że zostaję postrzelony przez kogoś z wieży i upadam na bruk. Wybrałem to miejsce, ponieważ chodziło mi również o perspektywę ulicy renesansowej i o fakt, że w galerii są obrazy, które podejmują malarski problem perspektywy. Ostatecznie nikogo to nie obchodzi, że leżę niby martwy. Nikt się mną nie interesuje! Jest tam jedna pani, która podchodzi i robi zdjęcie, ktoś niby staje bliżej i patrzy jak leżę, ale nie próbuje pomóc, ktoś inny spogląda na budynek i szuka o nim informacji w przewodniku. Czyli ten schemat zachowania klasycznego turysty jest dokumentalnie jakoś zarejestrowany, przy okazji mojego performensu. A sam performens odnosi się do śmierci ducha konceptualizmu, którego to śmierć przeciętnego zjadacza chleba nie interesuje. Jest to kolejna nudna akcja z kategorii teatru ulicznego, a nie na przykład obraz Botticellego czy Pałac Medyceuszy, którego turysta szuka gdyż znajduje się w przewodniku: podstawowej instrukcji obsługi tej konkretnej rzeczywistości.
Florencja to symbol. Podróż do niej współczesnego artysty to specyficzne odwołanie do tradycji.
Performens we Florencji to taki znak, który stawiam w rzeczywistości i nawiązuję kontakt z nią. W zasadzie następuje synteza dwóch znaków: ja jestem znakiem, otoczenie jest znakiem i z ich zderzenia tworzy się sens. To jest miasto renesansu, proto-konceptualizmu. Znajdująca się w tamtejszych muzeach sztuka została spetryfikowana, umarła i stała się przedmiotem kultu. Atmosfera tego miejsca krąży wokół tematu sztuki, ale w zetknięciu z jej żywym okazem nie zachodzi żadna reakcja. Ja tam leżę i „krzyczę”, że sztuka konceptualna umiera! Duch umarł, a oni nic! [śmiech]
Postać w swetrze, występująca w tym filmie pojawia się również w książce Miraż, którą wydałeś z Sebastianem Cichockim.
To jest bohater, którego nazywam właśnie moim duchem. Zresztą moja ostatnia wystawa w galerii Dawida Radziszewskiego w Warszawie nosiła taki tytuł.
To była bardzo dowcipna wystawa. Zwłaszcza to zdjęcie ze spiralą Smithsona. Badałeś zjawisko ducha konceptualizmu, który nawiedza współczesną sztukę. Czy to jest zagadnienie, które będziesz jeszcze rozwijał?
To rozleglejsza kwestia. O tym, że sztuką może być wszystko wiemy już od dawna. Zastanawiam się nad wartościowaniem sztuki, nad nazywaniem jej. Może obsesyjne łączenie wątków awangardy i współczesności ma spowodować, że moja twórczość będzie bardziej konkretna, osadzona w dzisiejszym kontekście. Chociaż nie wiem czy mi to dobrze wychodzi. To chyba bardziej próba intelektualnej refleksji z punktu widzenia artysty. Mogę w tym celu używać strategii konceptualnej, kontekstualnej, awangardowej itd. To różne języki, które mogę sobie wybierać i próbować poszerzać.
Tak, ale niezależnie od tego, który język wybierzesz, to żeby ktoś mógł go zrozumieć, musi posiadać konkretną wiedzę. Czy korzystając z takich środków nie boisz się, że twoja sztuka stanie się zbyt hermetyczna?
Rozmawiałem o tym z Agnieszką Tarasiuk podczas wernisażu Spojrzeń. Powiedziałem jej wtedy, że nie jestem od tego żeby tłumaczyć moją twórczość. Każda sztuka posługuje się swoim językiem, wizualnym przede wszystkim. Jako twórca komunikuję sens głównie na takim poziomie. Wszelka referencyjność, wielowarstwowość, rzeczywiście zawiera się w obrębie dość hermetycznego języka, który zostawał od lat poszerzany też poza wizualność. Mnie interesuje eksploracja tego języka, możliwe że poszerzanie go jeszcze bardziej. Trudne jest w takiej sytuacje działanie „edukacyjne” upraszczanie języka do podstawy, żeby przekaz był zrozumiały. Wydaje mi się że jest to pole dla krytyków i kuratorów. Świetnie rozumiem się na przykład z Sebastianem Cichockim. On potrafi w przystępny sposób opisać to, czym się zajmuję. Mam problemy z logicznym, klarownym posługiwaniem się językiem słownym, dlatego posługuję się językiem sztuki. W ten sposób mogę się komunikować i tworzyć wypowiedź, zdawać relacje z moich refleksji.
Kiedy patrzyłam na bohatera z twojego filmu w Zachęcie, pomyślałam, że tak jak nikt nie zainteresował się performancem we Florencji, tak ogólnie sztuka nie ma dziś w Polsce szerszego oddźwięku społecznego. W zeszłym tygodniu byłam na debacie w radiowej Trójce na temat roli artysty w demokracji i tam padło takie stwierdzenie, że środowisko sztuk wizualnych to takie kółko wzajemnej adoracji. Jedni tworzą, drudzy komentują, trzeci podziwiają i kolekcjonują, ale „przeciętny” widz się nie liczy.
Jeśli odnieść by to do mojej sztuki, to chodziłoby o to, że moja wypowiedź jest wielowarstwowa i nie można jej rozszyfrować na pierwszy rzut oka…? OK, zgadza się, ale z drugiej strony sztuka jest właśnie wizualna, więc zawsze jest jakimś komunikatem. Na przykład wielu osobom podobała się moja wystawa w Bunkrze Sztuki. Nawet ten nudny film o podróży przez Stany Zjednoczone. Byłem w szoku! Wystawa działała na samym poziomie wizualnym, sensualnym. Widzowie nie musieli znać kontekstu, materiału do którego referuję, np. klatki z filmu Vertigo, które powtórzyłem w formie fotografii i puszczałem na rzutniku do slajdów, miały tytuł Klatki a nie Klatki z filmu Vertigo. Na wystawie było dużo wątków, które łączyły się w narrację, ale jeśli coś było nie jasne, to tłumaczyłem to ludziom. Ja niczego nie ukrywam. Tworzę sobie jakąś mitologię, a potem podczas rozmów z odwiedzającymi, albo podczas takiego wywiadu jak ten mogę coś rozjaśnić. Mogę na przykład powiedzieć, że wcielam się w ducha, albo że film w Zachęcie nie jest w rzeczywistości puszczany z projektora do taśmy 16mm, ale z projektora HD. Takie zderzenie dwóch technologii. Do tego dźwięk projektora, podłożony sztucznie, jest w rzeczywistości ludzki – to dźwięk który wydobywam ustami.
To bardzo realistyczna imitacja.
Ale widzisz, teraz ty już o tym wiesz i może o tym napiszesz, i może te cztery osoby, które przeczytają naszą rozmowę też się dowiedzą! A nawet jeśli ktoś nie przeczyta, to po prostu wejdzie do tego trójkąta [film wyświetlany jest w małym trójkątnym pomieszczeniu – przyp. red.] i albo mu się spodoba co zobaczy, albo nie. Koniec.
A co jest dla ciebie ważniejsze: akcja czy rejestracja? Ważniejsze było to, że przeszedłeś się po Florencji czy, że nakręciłeś o tym film?
Obie rzeczy były ważne. W pewnym momencie nawet nie chciałem wystąpić w filmie tylko wynająć aktora. Ostatecznie jednak uznałem, że samodzielne wykonanie będzie miało większy sens. W przypadku tego projektu kluczowe też było użycie medium: taśmy 16 milimetrów. To taki mechano-ruch. Realny ruch maszyny, obracającej się szpuli. Dla mnie to fascynujące, ten repetetywny ruch migania równo podzielonych klatek tworzy iluzję rzeczywistości. Tak więc tutaj byłem bardziej przywiązany do rejestracji, a zdarzenie i akcja były ważniejsze w moich poprzednich pracach, na przykład w podróży po Ameryce.
Skoro już o tym wspomniałeś to może powiedzmy trochę o motywie podróży i przejścia, który powraca w twoich działaniach.
To trop, który odsyła nas z powrotem do hasła „turystyka”. Jeździsz po świecie, starasz się być kowbojem, przeżywać przygody… Nagle okazuje się, że świat wcale nie jest taki na wyciągniecie ręki bo na przykład nie możesz wejść na pustynie, bo jest ogrodzona płotem. Albo jedziesz na wycieczkę i nie chce ci się chodzić, bo jest zimno. Kończy się to piciem kawy w lokalnym barze, a nie przygodami spod znaku Indiany Jonesa [śmiech]. Ale chciałem powiedzieć o mojej rzeźbie Ruch #4, która pojawia się w filmie o podróży po Ameryce. Jej kształt odpowiada drodze jaką główny bohater filmu Vertigo pokonuje śledząc Madlaine, takie odwzorowanie mapy. Woziłem tę rzeźbę po Stanach w samochodzie i ona ulegała takim malutkim odkształceniom, zniekształceniom, materialność (wpływ działań fizycznych) wpływała na jej nienaruszalny kształt jako konceptu. To jest taki mój pesymizm, wygrzebujący się z prac: że zawsze w zderzeniu z rzeczywistością twój koncept jest taki cherlawy, niedoskonały. Przekładając to na problem turyzmu, jest mniej więcej podobnie. Agencje turystyczne i propaganda filmowa sprzedają ci obraz świata, który w rzeczywistości okazuje się nudny i niedoskonały.
Mówiliśmy wcześniej o duchu konceptualizmu, a co z duchem estetyki – kategorii prawie nie obecnej we współczesnej sztuce. Czy ma dla ciebie znaczenie jak wyglądają przedmioty, których używasz? Starasz się, by były „ładne”?
Tak, to dla mnie bardzo ważne. Często nachodzą mnie różne fazy na jakieś przedmioty, na przykład na dzbanki. Moje złote kubistyczne dzbanki powstały z obsesji tym kształtem. Jak czytam filozoficzne książki i pojawia się hasło „materializm”, to zawsze w głowie pojawia mi się dzbanek… To taka walcowata pra-forma, która ma dla mnie duże estetyczne walory. Lubię też inne formy geometryczne: przeżywałem fascynację kwadratem, trójkątami, w pewnym momencie pojawiło się również koło.
Na zakończenie chciałam cię spytać jak się czujesz w kontekście Spojrzeń 2013?
Sądzę, że konkurs jeśli chodzi o pole sztuki, to dziwna sprawa. Nie czuję się na siłach, by startować w plebiscycie o miano czołowego artysty młodego pokolenia. Ale ogólnie jest to komfortowa sytuacja związana z tym, że skoro jestem na tej wystawie, to mogę zrealizować nową pracę. Poza tym jak już zostanie się zakwalifikowanym do jakiegoś plebiscytu, to można się po ludzku ucieszyć: „Wow, ktoś mnie docenił. To, co robię ma chyba sens”.
Przypisy
Stopka
- Fotografie
- Łukasz Jastrubczak