Socmodernizm. Poradnik dobrych praktyk architektonicznych
Modernizm da się łatwo zepsuć
Modernizm jest niezwykle delikatny. Może być piękny, ale bardzo łatwo go zepsuć. Wystarczy niewłaściwy dobór koloru, faktury tynku czy materiałów wykończeniowych, a cały pierwotny zamysł projektowy znika w mgnieniu oka, zamieniając szlachetną prostotę na tandetne prostactwo. Estetyka modernizmu wymaga dbałości, ale także wprawnego oka, które potrafi docenić jego skromną urodę. Takiego podejścia często brak w szerszej medialnej narracji, ale przede wszystkim w podejściu wielu właścicieli i inwestorów. Przy niewłaściwie prowadzonej konserwacji, albo – co gorsza – jej braku może się także fatalnie starzeć. Wówczas, kiedy jest brudny i zniekształcony, czeka go często już tylko jedno – wyburzenie.
Estetyka modernizmu wymaga dbałości, ale także wprawnego oka, które potrafi docenić jego skromną urodę.
Można śmiało stwierdzić, że Warszawa jest miastem modernizmu. Doskonała tradycja przedwojennego Żoliborza czy Saskiej Kępy, kolejne pokolenia młodych architektów wykształcone w latach 20. i 30. XX w. zaowocowały wieloma realizacjami powojennymi. Pierwszy okres tuż po wojnie sprzyjał modernistom; dopóki nie ukuły się jeszcze polityczne gusta, wydawało się, że nowa komunistyczna władza będzie przychylna lewicowym twórcom awangardy. Z kolei po 1956 roku, po zakończeniu dość mrocznej epoki Bierutowskiego socrealizmu, moderniści mogli na nowo rozwinąć skrzydła, oznajmiając światu, że jesteśmy nowocześni i demokratyczni. W realiach permanentnego niedoboru, na przekór problemom materiałowym i logistycznym, powstawały budynki odważne i stawiające nas na równi z Europą.
Do Państwa rąk oddajemy dziś poradnik architektoniczno-konserwatorski, który opowiada o socmodernizmie. Zawarte w nim analizy i wskazówki pokazują w jaki sposób prowadzić odpowiednią konserwację oraz co doceniać i zachowywać w trakcie modernizacji i remontów. Poradnik jest adresowany z jednej strony do właścicieli i inwestorów, a z drugiej do architektów i urzędników. To właśnie w tym gronie możemy zadbać o właściwy stan i kształt modernistycznego dziedzictwa.
Tekst: Michał Krasucki, Stołeczny Konserwator Zabytków
Tu jest, tu stoi
W krakowskim okresie edukacji wyższej uświadomiłam sobie, w jak różny sposób poznaje się dwa miasta mojego życia. W Krakowie przewodnik po prostu zatrzymuje się przed wybranymi budynkami i zaczyna o nich opowiadać, w Warszawie turyści słyszą Tu było, tu stało. Czy naprawdę Stolica skazana jest wyłącznie na wspomnienia?
Po wielkiej wojnie Warszawa szukała swojej nowej tożsamości. Szukała jej w corazziańskich portykach i aignerowskim detalu, ale jednocześnie w szkle, metalu i nowoczesności. Uroki tej drugiej Warszawy dopiero uczymy się odkrywać, a z każdym rokiem zyskuje ona coraz więcej entuzjastów.
Oddaję do Państwa rąk publikację pełną miłości i troski. Miłości do Warszawy, do architektury, do dziedzictwa (nieważne, że „źle urodzonego”), do braci mniejszych, do zieleni. Jestem dumna, że w projekcie zdecydowało się wziąć udział tylu znakomitych specjalistów. Wierzę, że Poradnik dobrych praktyk architektonicznych – socmodernizm nie tylko udzieli użytecznych przy przeprowadzaniu remontów wskazówek, ale będzie również przewodnikiem po nowoczesnej architekturze stolicy, przewodnikiem mówiącym Tu jest, tu stoi.
Tekst: Klaudia Obrębska, redaktorka naczelna i koordynatorka projektu
Socmodernizm, czyli co?
Rzadko w historii sztuki, a szczególnie w historii architektury, mamy do czynienia z ostrymi cezurami czasowymi. Rozmaite prądy i nurty lubią rozwijać się w swoim tempie – zależnie od okoliczności przygasać, ulegać rozmaitym wpływom i deformacjom, wybuchać na nowo i zmieniać się w zależności od kraju i regionu. Sytuacja jest inna, gdy sztuka jest „planowana centralnie”, a inwestor jest jednocześnie monopolistą. Jej los ściśle wiąże się wtedy z jego losami.
XX wiek, a szczególnie jego druga ćwierć, nie był dla Polski zbyt łaskawy. II wojna światowa i brutalnie wprowadzony po jej zakończeniu ustrój zmieniły nie tylko polskie społeczeństwo, ale też polską architekturę. Bezpośrednio po wygaśnięciu konfliktu projektanci skoncentrowali swoje wysiłki na odbudowie – był to też okres burzliwych debat na temat jej charakteru prowadzonych pomiędzy „zabytkowiczami”, a „modernistami”. Nowopowstające budynki stanowiły niejako kontynuację zdobyczy przedwojennego modernizmu (np. Cedet zaprojektowany przez Zbigniewa Ihnatowicza i Jerzego Romańskiego). Ta próba powrotu do czasów sprzed katastrofy skończyła się 21 czerwca 1949 roku, kiedy oficjalnie ogłoszono, że od tej chwili w architekturze będzie dominował jeden styl – socjalistyczny w treści i narodowy w formie. Przez siedem kolejnych lat, trochę na ślepo, bo jak ma socrealizm wyglądać, nikt tak do końca pewien nie był, projektanci ozdabiali więc swoje budynki klasycyzującym detalem i rzeźbami ukazującymi ludzi pracy.
Ciąć koszty próbowali wszyscy pierwsi sekretarze. W gospodarności nie ma nic złego, jednak w tym przypadku nierzadko wymuszano (bezpośrednio lub pośrednio) rozmaite działania, które były oszczędnościami jedynie z nazwy, ba, później nawet podwyższały rzeczywiste koszty eksploatacji budynków.
Kolejną ważną dla polskiej architektury datą był 26 marca 1956, kiedy w sali kongresowej Pałacu Kultury i Nauki socrealizm przeszedł do historii na fali politycznej odwilży październikowej. Nieśmiało uchylono żelazną kurtynę – również dla projektantów, którzy mogli znowu zapoznawać się z dorobkiem kolegów po fachu tworzących na zachodzie, a nawet przemycać do swoich projektów podpatrzone tam formy. Nadszedł nowy czas. Czas socmodernizmu.
Kto płaci, ten wymaga
Malować czy pisać można do szuflady, architekt musi budować – to właśnie z tego powodu architektura najściślej ze wszystkich gałęzi sztuki związana jest z mecenatem. Po 1945 r. stopniowo, wraz z wprowadzaniem nowego ustroju, rosło znaczenie mecenatu państwowego kosztem prywatnego. Architektura na dobre i złe została związana z władzą: okresy „zaciskania pasa”, zmieniające się dyskursy polityczne, braki materiałowe (i wynikająca z nich konieczność improwizacji), a w końcu prywatne preferencje rządzących – to wszystko nie pozostało bez wpływu na projektantów, a w konsekwencji na wygląd polskich miast i wsi. I tak np. w okresie „gomułkowskim”, przez wzgląd na słynną oszczędność pierwszego sekretarza, wszędzie – również w budownictwie – szukano oszczędności. Gdy Gomułka wizytował zaprojektowane przez Marię i Kazimierza Piechotków osiedle Bielany, z poirytowaniem spostrzegł, że w budynkach zastosowano okna z lufcikami zamiast zwykłych dwuskrzydłowych. Na szczęście Cyrankiewiczowi udało się załagodzić sytuację, gdy stwierdził widzicie Towarzyszu, socjalizm nam się nie zawalił przez te lufciki.
Typizacja, wespół z budownictwem wielkopłytowym, miała być odpowiedzią na wszystkie bolączki rodzimego mieszkalnictwa. Trwale zmieniła krajobraz polskich miast – poza stosowaniem powtarzalnych elementów budowlanych próbowano również wprowadzić powtarzalne typy budynków.
Ciąć koszty próbowali zresztą wszyscy pierwsi sekretarze. W gospodarności nie ma nic złego, jednak w tym przypadku nierzadko wymuszano (bezpośrednio lub pośrednio) rozmaite działania, które były oszczędnościami jedynie z nazwy, ba, później nawet podwyższały rzeczywiste koszty eksploatacji budynków. I tak niejednokrotnie przy powstawaniu nowych osiedli pomijano plany nasadzeń przygotowane przez architektów, „zapominano” o przygotowanych zawczasu projektach infrastruktury (np. Marek Budzyński skarżył się, że na Ursynowie zrezygnowano z 80% zaplanowanej pierwotnie zabudowy społecznej), wymuszano użycie tańszych materiałów, a niektórych budynków nawet nie tynkowano!
Będziesz lekiem na całe zło
Architektura PRL wciąż kojarzy się głównie z wielką płytą. Prace nad tym rozwiązaniem rozpoczęli już w połowie lat 50. Helena i Szymon Syrkusowie, a za pierwsze w Warszawie budynki powstałe w tej technologii uważa się projekty Zygmunta Kleyffa na osiedlu Kasprzaka. Wielka płyta i prefabrykacja zostały na dobre spopularyzowane za rządów Edwarda Gierka w latach 70. i 80. – wtedy to ponad 70% budynków mieszkalnych powstawało w ten sposób. Jakość prefabrykatów pozostawiała wiele do życzenia, ponad 1/3 wychodziła z fabryk z ubytkami i wadami i nie powinna nigdy zostać dopuszczona do użytkowania. To właśnie dlatego w późniejszym okresie przeprowadzano na masową skalę termomodernizacje bloków za pomocą styropianowych płyt, które następnie tynkowano i malowano w pastelowe odcienie.
Typizacja, wespół z budownictwem wielkopłytowym, miała być odpowiedzią na wszystkie bolączki rodzimego mieszkalnictwa. Trwale zmieniła krajobraz polskich miast – poza stosowaniem powtarzalnych elementów budowlanych próbowano również wprowadzić powtarzalne typy budynków. Najchętniej stawiano budynki pięcio- i jedenastopiętrowe, na rzucie prostokąta. Skalę zjawiska może pokazać statystyka: w połowie lat 50. ponad połowa osiedli była projektowana indywidualnie, dekadę później było to już tylko 10% kubatury mieszkaniowej. To, co pięknie brzmiało w teorii – technologie pozwalające na szybkie i tanie budowanie, dające powszechny dostęp do lokali o podobnym standardzie, niezależnie od statusu i zarobków mieszkańców – w praktyce okazało się posiadać systemową wadę. Ludzie nie chcą mieszkać w identycznych budynkach. Potrzebują, by ich przestrzeń posiadała cechy indywidualne, które pozwoliłyby się z nią identyfikować. To krytyka, z którą zmierzyć musiało się dwudziestowieczne budownictwo mieszkaniowe na całym świecie.
Warszawiak patrzy
Warszawiacy (i nie tylko) żyli co ważniejszymi budowami, a obserwowanie postępów prac stanowiło formę rozrywki. Społeczne zainteresowanie architekturą przejawiało się również w organizowanym przez Życie Warszawy konkursie na Mistera Warszawy – najlepszy budynek zrealizowany rok wcześniej. Warszawiacy przesyłali swoje propozycje do redakcji, spośród których jury wybierało zwycięzców. Plebiscyt organizowano w latach 1960-1980, a lista laureatów do dziś może stanowić przewodnik po ciekawych powojennych realizacjach architektonicznych.
Po 1989 roku coś się zmieniło. Chcieliśmy patrzeć w nowe, lepsze jutro i niechętnie odwracaliśmy głowy w stronę reliktów minionego okresu. Trudności gospodarcze, brak regulacji prawnych, „wolna amerykanka”, komunistyczna proweniencja – to wszystko powodowało, że architektura z czasów PRL popadała w zapomnienie, dziadziała, straszyła coraz bardziej. Upływ czasu uwydatniał wszystkie jej wady, w dużej mierze wynikające z pośpiechu budowlanego i szukaniu oszczędności w jakości zastosowanych materiałów. Nawet badacze odnosili się do niej z niechęcią.
Samo pojęcie socmodernizmu, oznaczające architekturę powstałą w latach 1956-1989, wprowadził zresztą wybitny naukowiec, architekt i historyk sztuki Adam Miłobędzki w książce Architektura ziem Polski już pięć lat po upadku komunizmu. Wydawać by się mogło, że proces degradacji jest tak daleko posunięty, a niechęć społeczeństwa tak silna, że nic i nikt nie jest w stanie ocalić tego niechcianego dziedzictwa przed spychaczem. Jednak w obliczu groźby rozbiórki Supersamu, pawilonów Chemia i Emilia, niszczenia mozaik i innych elementów wyposażenia coraz silniej wybrzmiewał głos miejskich aktywistów wskazujący na wartość tej architektury. Wtedy, w połowie pierwszej dekady nowego milenium, nie wszystko udało się uratować. Udało się jednak na nowo zainteresować warszawiaków architekturą czasów słusznie minionych oraz rozpocząć działania mające na celu objęcie ją ochroną, np. poprzez Listę Dóbr Kultury Współczesnej przygotowaną w 2006 r. przez Oddział Warszawski Stowarzyszenia Architektów Polskich. Proces ponownego odkrywania walorów peerelowskich projektów trwa, na szczęście, do dziś.
Klaudia Obrębska, redaktorka naczelna i koordynatorka projektu
Teksty pochodzą z publikacji Socmodernizm. Poradnik dobrych praktyk architektonicznych, red. Karolina Obrębska, wyd. TONZ OW 2022, Warszawa 2022.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Klaudia Obrębska, Jakub Polak, Aleksandra Borowska, Aleksandra Zielińska, Anna Cymer, Michał Krasucki, Andrzej Skalimowski, Łukasz Bireta, Dorota Jędruch, Grzegorz Mika, Dorota Sikora, Natalia Wielebska, Renia Maj, Sylwia Dworzak
- Tytuł
- Socmodernizm. Poradnik dobrych praktyk architektonicznych
- Fotografie
- Bartosz Dabrowski, Klaudia Mateuszuk
- Data i miejsce wydania
- Warszawa, 2022