Śląska melancholia. „Co ukryte” w Państwowej Galerii Sztuki
Aby nie musieć, jak na rysunku Marka Raczkowskiego, „obchodzić” święta niepodległości w zalanej czerwonym światłem rac i morzem radykalnych poglądów Warszawie, uciekłem do pogrążonego w sennej atmosferze Sopotu i Państwowej Galerii Sztuki. Sennej wyjątkowo – nie wiem, czy to warunki atmosferyczne, data 11 listopada czy może zajmująca jedno z pięter galerii oniryczna wystawa Izabeli Gustowskiej, ale wyrwani z letargu pilnujący wystawę panowie z rozżaleniem przyjęli informację o tym, że trzeba wstać i wpuścić kogoś do sali. A gdy już postawieni pod ścianą zmuszeni byli podjąć się wymagającego zadania oświadczyli twardo, że „będą za nami chodzić” i pilnowali, czy aby nie za długo oglądamy prezentowane filmy. No, ale udało się.
Działalność młodych, pracujących na Śląsku artystów jakiś czas temu próbowała podsumować Marta Lisok w książce o przewrotnym tytule Dzikusy, na którą zabrały się w rozmowy z Darią Malicką, Dominikiem Ritszelem, Bartkiem Buczkiem, czy Natalią Bażowską. Takie „drżące ciała” Anno Domini 2014 w wersji peryferyjnej.
Teraz podobnego zadania – choć tym razem nie w formie publikacji, lecz wystawy, podjęły się dwie kuratorki – Małgorzata Gołębiewska i Marta Kudelska, tworząc ekspozycję prezentowaną na drugim piętrze PGS. Już sam tytuł wydaje się obiecujący, bo rzeczywiście, to co ukryte, niewidoczne i niedostępne ma na Górnym Śląsku długą tradycję. Najbardziej oczywiste skojarzenie – węgiel, czarne złoto które przyniosło regionowi tyleż pożytku, co szkód przez lata wydobywano z podziemi – to tam toczyło się całe życie regionu, na pracy w kopalnianych szybach opierało się życie tysięcy rodzin. Ale to, co ukryte może przywodzić na myśl także inne motywy – te związane z istniejącym od dekad „śląskim mistycyzmem”. Ukryte były mroczne sekrety urodzonego w Katowicach Hansa Bellmera, tym co magiczne i niewidoczne zajmowali się górnicy – prymitywiści z Grupy Janowskiej których twórczością zachwycał się sam David Lynch. W końcu, niezbadane, ukryte przed „szkiełkiem i okiem” bezkresne połacie ludzkiego umysłu zgłębiał nestor sztuki psychodelicznej Andrzej Urbanowicz i Krąg Oneiron.
Co ukryte. Aktualna Sztuka ze Śląska zbiegła się w czasie z prezentowaną w MOCAKu wystawą Artyści z Krakowa. Pokolenie 1980 – 1990. W PGS sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż w wielkich przestrzeniach krakowskiej instytucji, gdzie całe halo z artystami między dwudziestym piątym a trzydziestym piątym rokiem życia polega na tym, że urodzili się, skończyli akademię i coś tam sobie skrobią – każdy niezależnie, każdy we własnej parafii. Kraków jest dumny, zadowolony i nie ma powodów do kompleksów, jednak mało zdaje się z tej potężnej wystawy wynikać. Ja, przyznać się muszę, mam kłopoty ze zrozumieniem samego już sensu krakowskiej wystawy – bo czy ktoś potrafi wyobrazić sobie wystawę „artystów z Warszawy” wystawianych w MSNie tylko dlatego, że trzydzieste piąte urodziny są jeszcze przed nimi i że funkcjonują w stolicy? Tak wiem, Kraków jest przecież inny, ma piękną tradycje, krakowską tradycję, sukiennice, bohemę, Piwnicę pod Baranami…
Na Co ukryte założenie jest niby podobne – pokazać „co w trawie piszczy” i jak na peryferiach obiegu sztuki radzą sobie młodzi artyści – co ich zajmuje, ciekawi, czy istnieje jakaś Śląska specyfika? Mówimy tu jednak o grupie dużo mniejszej, skromniejszej, którą rzeczywiście – jak próbowała to uczynić Lisok – łatwiej jako środowisko wziąć we wspólny nawias. Kuratorki próbują twórczość młodych ze Śląska jakoś sproblematyzować, szukają wspólnych mianowników – czasem trochę na siłę, czasem zręcznie wskazując na analogie. O wystawie na pewno powiedzieć można jedno – w dość szeroki i obiektywny sposób (chociaż z pewnością znalazłby się ktoś krzyczący, że go pominięto) przedstawia grupę artystów działających w obrębie Górnego Śląska.
Grupa to jednak dość różnorodna – niektórzy ze Śląska pochodzą, inni nie – Łukasz Surowiec jest z Rzeszowa, Bartosz Zaskórski z położonego między Częstochową a Łodzią Żytna – większość skończyła katowicką ASP, niektórzy dyplom uzyskali w Krakowie. Co ukryte mogłoby w sumie nosić tytuł „pedagogiczny sukces Andrzeja Tobisa” bo spośród prezentowanych nań artystów potężną grupę stanowi reprezentacja kierowanej przez niego V Pracowni Malarstwa Katowickiej Akademii Sztuk Pięknych.
Ekspozycja już po przekroczeniu progu zwraca uwagę ciekawą aranżacją przestrzeni – nastrojową, nierównomiernie oświetloną, podzieloną ściankami działowymi, grającą ze skojarzeniami z tytułem wystawy oraz stereotypowym wyobrażeniem o górniczym Śląsku (dominuje czerń). W oczy na samym początku rzuca się praca Doroty Hadrian Wschód słońca – obiekt przywołujący dystopijną wizję świata, w której piejące co rano koguty straciły swe pióra, a zamiast paszy jedzą już tylko medykamenty. Drugą część pracy stanowi wisząca na ścianie kompozycja, z daleka przypominająca arras z mandalą, z bliska – oglądaną pod mikroskopem ciecz. Podświetlony kogut wygląda spektakularnie, budzi grozę, ale zarazem niesmak – przecież wykorzystywanie zwłok zwierząt w instalacjach przerobiliśmy już chyba w latach dziewięćdziesiątych. Czy upragnionego efektu nie dało się osiągnąć inaczej?
Dobrą kontrą dla Hadrian która nie do końca chyba odrobiła lekcji pt. zwierzęta w sztuce, jest Natalia Bażowska, która mogłaby w tym temacie udzielić koleżance kilku korepetycji. Bażowska świeci na ciemnej ekspozycji najjaśniejszym światłem. Kilka miesięcy temu w stołecznym Miejscu Projektów Zachęty oglądać mogliśmy jej bardzo dobrą wystawę Leże, gdzie artystka skupiała się na relacjach człowieka ze zwierzętami i natury w ogóle. Na Co ukryte oglądać możemy prace prezentowane wcześniej m.in. Warszawie – kilka tegorocznych obrazów które określić można by mianem ekologicznego postsasnalizmu (w tym najciekawsze płótno – Znalezisko) oraz film Luna, powstały w Stacji Doświadczalnej Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Luna przedstawiająca przyjaźń artystki z dostojną wilczycą, w 2014 roku pokazywana była także na triennale w Orońsku.
Trudno ekspozycję oceniać w czarno-białych kategoriach „dobre- złe”, bo czy sam fakt, że znalazło się tu kilka prac gorszego sortu miałby ją dyskredytować. Moim zdaniem wręcz przeciwnie – dzięki temu obraz aktualnej śląskiej sztuki jest reprezentatywny, a zbiór prac na drugim piętrze sopockiej galerii nakreśla sytuację rzeczywistą sytuację, jaka ma miejsce pięćset kilometrów na południe. Problem widzę w fakcie, że chociaż artystów dobrano bardzo dobrze, to poszczególne prace odstają nieraz od całości ich twórczości. Traci na tym na przykład Daria Malicka – obok studium przestrzeni myśliciela z renesansowego obrazu Antonello da Messiny i wykorzystującego ten sam motyw kolażu – zresztą szkoda, że na wystawie nie znalazło się ich więcej, bo wychodzą artystce najlepiej – znalazła się niezbyt ciekawa instalacja Korekta próbująca nieporadnie wykrzesać coś z rękopisu Wittgensteina czy bezsensowny, wykonany wraz z Bartkiem Buczkiem Sygnet złego.
Ciekawie wypada w kontekście wystawy Łukasz Surowiec. To z pewnością najgłośniejsze spośród prezentowanych nazwisk – kto inny może pochwalić się obecnością na Berlińskim Biennale, sporymi kontrowersjami wokół własnej wystawy lub faktem, że w czerwcu tego roku pół Facebooka udostępniło jego mural Tato nie płacz? Co zaskakujące jednak, w PGS Surowiec, który przyzwyczaił nas do mocnych wypowiedzi artystycznych, występuje w skali mikro – z pracą cokolwiek skromną w porównaniu do jego wcześniejszego dorobku – tak, jakby kuratorki celowo chciały uniknąć sytuacji, w której jakiś społecznie zaangażowany projekt artysty wyrywać się będzie nieposłusznie z całej koncepcji wystawy. Surowiec stworzył swój własny zielnik – w opozycji do radosnych zielników wykonywanych przez najmłodszych w szkołach, artysta zatapia w żywicy rośliny pochodzące z „chujowego dołka” lub z górki.
Jakością różnią się nie tylko artyści między sobą, lecz prezentowane przez nich pojedyncze prace. Bardzo dobrze widać to na przykładzie Dominika Ritszela, posługującego się w swojej praktyce artystycznej filmem. Na wystawie przedstawiono trzy z nich, które różnią się między sobą dramatycznie. Film o szkole poraża mroczną atmosferą kojarzącą się z filmami Michaela Hanekego – przywołuje niepokoje wieku młodzieńczego i nieprzepracowane dziecięce traumy, osadzając bohaterów w pustych, odczłowieczonych wnętrzach jednej z bytomskich szkół. Mamroczące coś pod nosem dzieci wyglądają jak zmory stojące w kącie, a „strzelające” palce jednego z chłopców wywołują ciarki. Jest nieprzyjemnie, ale chcemy oglądać dalej. Tak jak kiedyś w Dreszczach Wojciecha Marczewskiego rozgrywających się realiach powojennego stalinizmu, u Ritszela horror dorastania miesza się tu z horrorem opresyjnego systemu. W kontrze do Filmu o szkole z 2014 roku usytuować można późniejszy Pogłos, który z powodzeniem mógłby startować w nieistniejącym plebiscycie pt. „najbardziej typowa etiuda” albo „typowy film z wydziału intermediów”. Ritszel studiował na katowickiej akademii grafikę, może dlatego stosowane przez niego rozwiązania wydają mu się jakkolwiek oryginalne? Jakiś samochód, podziemny parking i osoba w kapturze, kapiąca z prysznica woda, a do tego dużo szumów i dudnień. Wszystko to nagrane technicznie świetnie, w nienagannym HD, kontrastującym jeszcze bardziej z bezsensem całego przedsięwzięcia (w końcu Pogłos zrealizowany został w ramach stypendium „Młoda Polska” – biedy nie ma). Ritszel dostał jednak za swój film wyróżnienie na słupskim Biennale Rybie Oko….
W opisie wystawy kuratorki otwarcie stwierdzają, że „nie ma czegoś takiego jak specyfika śląskiej sztuki” mimo to wskazują na łączący artystów i artystki czynnik – wyczuwalną we wszystkich pracach iskrę melancholii. Melancholia, bliżej niesprecyzowana tęsknota za czymś nieosiągalnym, rzeczywiście obecna jest w niemal wszystkich prezentowanych pracach. Ważnym wątkiem w jest tu także refleksja nad niepewną przyszłością, która wywodzić ma się z przeszłych doświadczeń. Prywatne sytuacje przywoływane przez artystów stają się matrycą do opowiadania o specyfice regionu – modernizującego się prężnie, jednak muszącego poradzić sobie z przeszłością, wymyślić siebie na nowo, poszukującego dla siebie jakiejś konkretnej formuły. Najwięcej na wystawie jest więc poszukiwań, nawiązań i powrotów – do dzieciństwa, jak czyni to w instalacji WiktorJa Alicja Boncel, świata natury który interesuje Natalię Bażowską, czy niezobowiązującej przestrzeni fikcji, w której być może odnaleźć się łatwiej niż w rzeczywistości, jak w filmie Wieś, w której tańczą autobusy Bartosza Zaskórskiego czy tworzonych przed niego absurdalnych słuchowiskach wydanych niedawno na kasecie.
Wraz z Górnym Śląskiem, formuły dla siebie poszukują także działający na jego terenie artyści – tak w uproszczeniu można by podsumować wystawę w Państwowej Galerii Sztuki. Na Co ukryte krystalizują się dość wyraźnie pewne tendencje – kierunki, w których podążają artyści może i są inne, lecz koniec końców wszyscy gdzieś się spotykają.
Wszyscy niemal demonstracyjnie unikają tematów publicystycznych, zamiast interesować się otaczającą ich współczesnością, swoją uwagę kierują wątkom uniwersalnym, ponadczasowym. Ciekawe, że z kojarzącym się z problemami społecznymi Górnym Śląsku, gdzie co drugie miasto nazywa się „Polskim Detroit” tematy takie jak bieda, bezrobocie czy tąpnięcia wydają się artystów w ogóle nie ruszać. Od historii regionu bardziej interesują ich swoje własne – prawdziwe lub zmyślone. Atmosfera melancholii wisi w powietrzu w ciemnych, nastrojowo oświetlonych przestrzeniach Państwowej Galerii Sztuki. Można się zastanawiać, czy to, że pracujący na Śląsku młodzi artyści kierują swoje zainteresowanie ku temu, co odległe, niewidoczne, momentami mistyczne jest wyrazem specyfiki sztuki śląskiej? Czy młodych artystów prezentowanych w Państwowej Galerii Sztuki można chociaż trochę uznać za spadkobierców Śląskiej tradycji ezoterycznej? Czy zainteresowanie światem przyrody wynikać miałoby z faktu, że na postindustrialnym, latami eksploatowanym Śląsku młodzi pragną wrócić do korzeni, do tego co zielone, czyste i niewinne, czy może kierowane jest postępującą modą dotykającą artystów jak polska długa i szeroka? Wydaje się, że odpowiedzi na te pytania ani ja, ani kuratorki wystawy nie jesteśmy pewni. I dobrze.
Jakub Gawkowski — jest kuratorem i historykiem sztuki, pracuje w dziale sztuki nowoczesnej Muzeum Sztuki w Łodzi. Absolwent Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Kurator i współkurator wystaw m.in.: Erna Rosenstein, Aubrey Williams. Ziemia otworzy usta (Muzeum Sztuki, 2022), Atlas Nowoczesności. Ćwiczenia (jako część zespołu kuratorskiego, Muzeum Sztuki, 2021), Ziemia znów jest płaska (Muzeum Sztuki, 2021), Agnieszka Kurant. Erroryzm(Muzeum Sztuki, 2021), Die Sonne nie Świeci tak jak słońce (Trafostacja Sztuki, 2020), Diana Lelonek. Buona Fortuna (Fondazione Pastificio Cerere, 2020), Najpiękniejsza Katastrofa (CSW Kronika, 2018). Stypendysta European Holocaust Research Infrastructure oraz programu DAAD theMuseumsLab 2022.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Michał Gayer, Bartosz Kokosiński, Szymon Kobylarz, Natalia Bażowska, Bartek Buczek, Paweł Szeibla, Dominik Ritszel, Michał Smandka, Adam Laska, Szymon Szewczyk, Justyna Gruszczyk, Daria Malicka, Alicja Boncel, Mateusz Hajman
- Wystawa
- Co ukryte. Aktualna sztuka ze Śląska
- Miejsce
- Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie
- Czas trwania
- 16.10-15.11.2015
- Osoba kuratorska
- Małgorzata Gołębiewska, Marta Kudelska
- Strona internetowa
- pgs.pl
- Indeks
- Adam Laska Alicja Boncel Bartek Buczek Bartosz Kokosiński Daria Malicka Dominik Ritszel Jakub Gawkowski Justyna Gruszczyk Małgorzata Gołębiewska Marta Kudelska Mateusz Hajman Michał Gayer Michał Smandka Natalia Bażowska Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie Paweł Szeibla Szymon Kobylarz Szymon Szewczyk