Misja – lokalność. Rozmowa z Iwoną Bigos
Karolina Plinta: Czym jest Gdańska Galeria Miejska i jaka przyświeca jej idea?
Iwona Bigos: Jak sama nazwa mówi, jest to galeria miejska, jej głównym zadaniem służenie lokalnej scenie artystycznej. Jest to więc miejsce gdzie miejscowi artyści mogą się pokazać, mieć wystawy, choć nie jest to nasz jedyny cel.
Kiedy dokładnie powstała GGM?
Galeria została powołana pod koniec 2008 roku, natomiast stworzona fizycznie na początku 2009 roku. Wygrałam wtedy konkurs na stanowisko dyrektora galerii, przyjechałam do Gdańska i zaczynałam od zera. Pierwsze pomieszczenie, w którym zaczęliśmy działać to była przestrzeń małej galerii przy ulicy Piwnej.
Jaki wtedy miałaś pomysł na galerię?
Był to wspominany już wcześniej plan prezentacji lokalnych artystów, ale także pokazywania ich w trochę innym, międzynarodowym kontekście. Wtedy też narodził się pomysł robienia wystaw konfrontacyjnych, zestawiających ze sobą dwóch twórców – lokalnego i zagranicznego. Z jednej strony miało to wzbogacić ofertę kulturalną miasta, z drugiej starałam się aby te wystawy wyjeżdżały później do innych miast, co dla danych artystów było szansą na pokazanie się w innym środowisku. Były to więc wystawy dwuosobowe, czasem cztero. Tak było na przykład z wystawą dwóch duetów artystek – Alicji Karskiej i Aleksandry Went oraz Mariny Steinacker i Sussane Willand. To była dość ciekawa sytuacja, ponieważ trudno było rozróżnić czyje prace są czyje, tak bardzo były podobne do siebie.
Według jakich kryteriów dobierałaś artystów?
Głównym kryterium było kuratorskie przeczucie. Tak było w wypadku wystawy From Dialog To Goliad Dominiki Skutnik i Henrika Eibena, których formalnie nie łączy zbyt wiele, ale od czasu kiedy zobaczyłam ich prace obok siebie, pokazywane na wystawie hansePol, którą organizowałam w Hamburgu w 2006 roku, towarzyszyło mi przeczucie że warto by pokazać ich razem. Henrik swoje obrazy szyje, bardzo istotna jest u niego kwestia doboru materiałów, jego prace są bardzo minimalistyczne. Dominika pracuje konceptualnie, tworzy najczęściej duże przestrzenne prace z różnych materiałów. Ale podczas wystawy doszło do bardzo interesującego dialogu dwóch artystów, pomimo faktu, że koncepcja pracy artystów nie jest podobna.
Początkowo miałaś do dyspozycji tylko jedną galerię, ale później rozrosła się ona do trzech.
Tak, z czasem do pierwszego miejsca doszła galeria Grassa, a następnie dostaliśmy pomieszczenia na ulicy Powroźniczej, do których w zeszłym roku doszedł jeszcze aneks. Jest to także nasza najładniejsza przestrzeń, z widokiem na rzekę. Na ten moment jest to w zupełności wystarczające. Mamy trzy galerie i trzy programy, organizujemy około 20 wystaw w roku.
Czym się różnią pomiędzy sobą te programy?
Kubatura małej galerii mimochodem narzuca kształt wydarzeniom, jakie mają w niej miejsce – z reguły organizujemy tam pokazy indywidualne, nie można tam zrobić wystawy grupowej. Natomiast galeria przy Powroźniczej na to pozwala, choć oczywiście czasem odbywają się tam wystawy indywidualne, w zależności od tego co wymyślą w danym momencie nasze kuratorki, z których każda ma własne zainteresowania odnośnie do sztuki współczesnej. Oprócz tego staramy się także zapraszać do galerii kuratorów z zewnątrz.
Mogłabyś jeszcze opowiedzieć coś o zakresie działań poszczególnych kuratorek?
Patrycja Ryłko zajmuje się przede wszystkim produkcją wystaw artystów zagranicznych, można powiedzieć że jest ona naszym łącznikiem ze światem, jako osoba zorientowana w sztuce będącej obecnie na topie, między innymi dzięki swoim studiom w Londynie. Natomiast Marta Wróblewska prowadzi obecnie galerię Grassa, w której pokazujemy wystawy korespondujące z twórczością, również literacką, Güntera Grassa. Ona organizuje wystawy sięgające do świata literatury, ostatnio na przykład konfrontując kolaże obrazkowe Wisławy Szymborskiej i kolaże-wiersze Herty Müller, bardziej skoncentrowane na słowie. Teraz Marta przygotowuje wystawę To nie moja bajka, dla której punktem wyjścia są grafiki Grassa, komentujące twórczość Andersena. Za program małej galerii odpowiedzialna jest głównie Maria Sasin, która organizuje tam wystawy artystów z Gdańska, a oprócz tego tworzy bardzo ciekawy projekt performansowy, prezentowany podczas festiwalu rockowego.
Jak byś oceniła miejsce, jakie zajmuje Gdańska Galeria Miejska na tle innych instytucji artystycznych w tym mieście? Mam tu na myśli głównie CSW Łaźnia i Instytut Sztuki Wyspa.
Na pewno naszym atutem jest lokalizacja w centrum miasta. Czasem zazdroszczę Łaźni i Wyspie tego, że mają po jednym, dużym budynku (Łaźnia dopiero od niedawna ma drugi budynek w Nowym Porcie). Te instytucje są bardzo mocno związane z miejscami, w których się znajdują i czerpią z tego korzyści. Wyspa pokazuje sztukę polityczną, bardzo zaangażowaną, Łaźnia sztukę międzynarodową, natomiast my jesteśmy galerią miejską, naszym zadaniem jest promocja artystów stąd, danie im możliwości pokazania się także w innych miastach, nie tylko w Gdańsku. Oczywiście nie rezygnujemy też z zapraszania artystów zagranicznych lub innych części Polski.
Jak oceniasz środowisko artystyczne Trójmiasta?
Jak każde inne, jest ono mocno podzielone. Są artyści bardziej aktualni i ci bardziej konserwatywni, ja sama staram się nie wchodzić zbyt głęboko w źródła tych sporów. Z rzeczy, których mi w Gdańsku brakuje wymienić pewnie należy zamierający ruch oddolny. Długo mieszkałam w Niemczech i często porównuję sytuację tu i tam. I w Niemczech ukształtował się taki dobry zwyczaj, że artyści często mają wspólne pracownie, organizują się po kilkanaście osób i w tym samym miejscu urządzają jeszcze przestrzeń galeryjną, w której nierzadko jest zatrudniony dodatkowo kurator, mający za zadanie ciekawie prezentować twórczość artystów pracowni. U nas tego nie ma, ale chyba jest to ogólnie problem Polski, tutaj ludzie ciągle uczą się działać we wspólnotach obywatelskich. Dzisiaj także mamy inną sytuację niż np. w latach 80., kiedy pokazywanie swoich prac w oficjalnych instytucjach artystycznych było kontestowane, co było naturalnym motorem dla działania środowiska undergroundowego.
Czy Gdańsk ma obecnie coś do zaoferowania artystom?
Na pewno atrakcją jest morze (śmiech). Oczywiście samo miasto i jego historia są bardzo ciekawe i mogą być pobudzające dla artystów. Natomiast to, czego tutaj nie ma i nad czym ubolewam, to brak rynku sztuki. I to jest coś, co tych artystów automatycznie odpycha od Gdańska – w momencie kiedy nie mogą oni tu znaleźć galerii do współpracy, znajdują ją w Warszawie i tam z reguły później się przeprowadzają. Znów porównajmy to z sytuacją niemiecką, gdzie każde większe miasto ma swój rynek sztuki i dzięki temu tamtejsze środowiska istnieją. Byłoby katastrofalne, gdybym wszystkie galerie skupiały się w Berlinie, co zresztą teraz zaczyna się dziać, taka sytuacja stała się jednak możliwa dopiero po upadku muru berlińskiego. Można było wtedy łatwo wynająć tanie atelier w Berlinie i ta możliwość przyciągnęła tam wielu artystów.
Hm, ale myślisz że jest jakakolwiek szansa na to, żeby w przyszłości w Gdańsku lub innych polskich miastach powstały lokalne rynki sztuki?
Odpowiem kolokwialnie, jest to kwestia edukacji artystycznej osób, które mają pieniądze (śmiech).
Opowiedz mi może coś o imprezach, które organizuje lub współorganizuje GGM. Chodzi mi o festiwal Narracje, Gdańskie Biennale Sztuki i Grassomanię. Jakie są ich cele i czym się one od siebie różnią?
Gdańskie Biennale Sztuki był jednym z moich pomysłów zawartych w programie, z którym aplikowałam na stanowisko dyrektorki. Na początku miała być to impreza skierowana do artystów z całej Polski i taka też była pierwsza edycja, która dodatkowo była edycją tematyczną. Później jednak stwierdziliśmy, że chcemy żeby to było gdańskie biennale, w którym będą brali udział artyści z województwa pomorskiego. Prace pokazywane na biennale powinny też być wykonane w ciągu ostatnich dwóch lat. W ramach tego biennale pokazujemy część prac w galerii fotografii, ponieważ chcieliśmy zaangażować inne gdańskie instytucje do udziału w tym święcie lokalnych artystów. Podczas tego biennale prace wybierane są dwuetapowo – najpierw z nadesłanych 100 propozycji jury wybrało 40, z których później kuratorka biennale Grażyna Tomaszewska-Sobko stworzyła wystawę. Co nigdy nie jest łatwe. Pierwsze jury jest bardzo zróżnicowane, jest w nim, między innymi, przewodniczący ZPAP, przedstawiciel ASP i galerii EL. Natomiast to drugie jury, które wybiera już zwycięzcę biennale, złożone jest z trzech osób już niezwiązanych z tym środowiskiem. Nagrodą jest wystawa indywidualna w Gdańskiej Galerii Miejskiej.
Kto wygrał poprzednie edycje?
Pierwszą Dorota Nieznalska, drugą Jarosław Czarnecki, występujący pod pseudonimem Elvin Flamingo. Jego wystawa Symbiotyczność tworzenia jest obecnie prezentowana w małej galerii.
Co wtedy każde z nich pokazało?
Dorota pokazała koronę z cierniami z bursztynu, natomiast Jarosław pracę pt. Magiczny Sopot, do której użył starego napisu „Sopot”, wykupionego od PKP.
A co z innymi festiwalami, Narracjami czy Grassomanią?
Narracje zostały pomyślane jako festiwal światła, odbyło się już sześć edycji imprezy. Jest ona skierowana do publiczności, która na co dzień mało interesuje się sztuką współczesną. Na początku robiliśmy Narracje w centrum miasta i wtedy także galerie były otwarte do późna w nocy, były tam pokazywane poszczególne projekty, co miało zachęcać uczestników do odwiedzania miejsc, do których zwykle nie zaglądają. Był to więc pomysł, który miał zachęcić publiczność do odwiedzania nas. Obecną edycję Narracji robi dwóch artystów z Gdańska, ma ona więc bardzo rewolucyjny charakter, wcześniej gościliśmy zagranicznych kuratorów. Teraz mamy za to parę lokalsów, artystów mieszkających w Gdańsku, a konkretnie we Wrzeszczu, gdzie postanowili zlokalizować ten festiwal. Systematycznie skracamy także czas trwania Narracji, na początku było to 10 dni, później 3, teraz festiwal trwał przez weekend, głównie z przyczyn organizacyjnych – spacer narracyjny chcieliśmy zacząć od synagogi, a ta była dostępna dopiero od soboty. Jak do tej pory, Narracje cieszyły się ogromnym zainteresowaniem publiczności – co jest niebywale, bo w końcu mamy drugą połowę listopada, pogoda nie zawsze jest zachęcająca, ale ludzie i tak tłumnie wybierają się oglądać przygotowane przez nas projekcje, i robią to do późnych godzin nocnych.
Co zaś do Grassomanii, jest to festiwal, który co roku ma inny kształt. W tym roku obrał formę gry komputerowej Grassówka, której akcja działa na starym mieście, uczestnicy gry podążali śladami bohaterów Blaszanego bębenka, Turbota i Wróżb kumaka. Można się więc było stać na chwilę Blaszanym Bębenkiem, Turbotem oraz Aleksandrą i Aleksandrem. Zapraszam do gry, jest dostępna na naszej stronie internetowej (śmiech). Gra również podobała się samemu Grassowi, jego wnuki zapamiętale grały w nią podczas ostatniej wizyty pisarza. Gra ma charakter edukacyjny, oprócz przeszkód jakie trzeba pokonać na trasie można zapoznać się z fragmentami powieści, wybranymi przez specjalistów od twórczości Grassa.
Günter Grass często odwiedza Gdańską Galerię Miejską?
Owszem, stara się tu być co dwa lata, co jest godne podziwu w jego wieku. Teraz był na początku października, żeby otworzyć Grassomanię i odsłonić rzeźbę swojego autorstwa Turbot pochwycony, która jest ustawiona przed galerią jego imienia. To była jego trzecia wizyta, od kiedy działa galeria.
Jakie są plany galerii na przyszły rok?
W tej chwili plan merytoryczny już jest zamknięty. Planujemy kilka wystaw indywidualnych w małej galerii – hm, jak się okazuje samych kobiet… To jest chyba charakterystyczne dla naszej galerii, w której twórczość artystek nie jest „dopełnieniem” programu tylko jego integralną częścią. Na początku roku będziemy mieć dużą wystawę Who makes Europe niemieckiej kuratorki Susanne Hinrichs, ona będzie pokazywana w trzech filiach, w tym że na Powroźniczej będzie dzielić przestrzeń z wystawą Cruzvillegasa, którą otwieramy na początku grudnia. Będzie ona później pokazywana w Muzeum Współczesnym Wrocław, z którym kontynuujemy współpracę po udanej pracy nad dwoma wystawami, które od nas wyjechały do Wrocławia. Mianowicie, zorganizowaliśmy razem wystawę Yinki Schonibare i Bunkry – mistyczne, barbarzyńskie, znudzone. Była to wystawa trzech artystów: Magdaleny Jetelovej, Joannz Kosowskiej i Ricardo Steina, którzy inspirowali się w pracach Wałem Atlantyckim. Było to nawiązanie do Blaszanego bębenka Grassa, no a później ta wystawa świetnie się odnalazła w bunkrowej przestrzeni MWW. Z planów na przyszły rok należy wymienić wystawę Więcej niż suma młodego niemieckiego kuratora Viktora Neumanna, na której będą pokazywane prace samych kobiet – m.in. Judith Hop, Yael Bartany i Magdalny Abakanowicz. Będziemy mieć także wystawę przygotowywaną przez Patrycję Ryłko, porównującą działalność Metz Gallery w Londynie i Akumulatorów w Poznaniu. Później będzie jeszcze festiwal Present Performance przygotowywany przez Marię Sasin (to będzie już jego druga edycja) oraz wystawa najlepszych dyplomów ASP w Gdańsku. Wystawę dyplomów organizujemy trochę w kontrze do wystawy zbiorowej ASP. My zwykle wybieramy dwa-trzy najlepsze według nas dyplomy, których autorzy później mogą liczyć na wystawę indywidualną w małej galerii. Z naszej strony jest to gest wsparcia dla tych młodych osób, które mają przed sobą trudny moment wypłynięcia na głęboką wodę po zakończeniu studiów.
Z kolei z wypraw zagranicznych dodam jeszcze, że w przyszłym roku Gdańsk będzie miastem partnerskim w festiwalu Altonale w Hamburgu, a my przygotujemy z tej okazji wystawę Przewrotność w Muzeum Altony. To jest muzeum historyczne i nasza wystawa będzie ingerować w przestrzeń wystawienniczą tej instytucji. Zaprosimy na nią artystów z Gdańska i innych miast Polski, a także twórców z Hamburga, Berlina i Bremy. Nie ukrywam, że dzięki zaproszeniu niemieckich artystów liczę na większe zainteresowanie tamtejszej publiczności i prasy (śmiech). Sama wystawa będzie zaś dość manierystyczna, dostosowana do specyfiki muzeum, które ma opowiadać historię tej dzielnicy i jest to też historia troszeczkę przekłamana, więc zapowiada się ciekawie. Dla nas jest to również możliwość promocji naszej galerii za granicą.
A czemu chcecie się promować za granicą?
Ponieważ dzięki temu promujemy artystów gdańskich, do czego, jako galeria miejska, jesteśmy zobligowani.
Wygląda to trochę tak, że jesteście pewnego rodzaju zastępnikiem galerii komercyjnych, przynajmniej pod względem opieki i promocji lokalnych artystów.
Oczywiście nie działamy tak, jak galerie komercyjne, ale staramy się ich wspierać. W tym roku na przykład planujemy jeszcze aukcję dzieł sztuki, a moim marzeniem jest wyjechać na profesjonalne targi z naszymi artystami, ale to wiąże się z dużymi wydatkami. Aukcja będzie w grudniu, w okolicy Mikołajek, obecnie jesteśmy na etapie pytania artystów, kto z nich chce w niej wziąć udział.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej