Sześć minut trzydzieści sekund. Rozmowa z Tymkiem Borowskim
Od debiutu byłeś kojarzony przede wszystkich jako artysta „zmęczony rzeczywistością”. Od jakiegoś czasu trajektoria twoich poszukiwań skierowała się w inne obszary, gdzie stałeś się, jak deklarowałeś na wystawie w CSW Zamek Ujazdowski, „zajarany życiem”. Skąd ta zmiana?
Zawsze czułem, że chciałbym rozumieć, jak działa świat. Ta potrzeba jest powszechna, ale u mnie jest ona trochę silniejsza niż przeciętnie. Backstage rzeczywistości – to są fascynujące rzeczy. Kiedy skupiałem się na „czystym”, „stricte wizualnym” malarstwie, nie przekładało się to wprost na moją sztukę. Myślenie o strukturach, związkach przyczynowo-skutkowych było zawarte w tych obrazach, ale w mocno pośredni sposób. W pewnym momencie takie malowanie przestało mnie ciekawić, potrzebowałem odświeżenia, korekty kursu. Nałożyły się to na problemy osobiste, cięższe refleksje nad Dużymi Sprawami. Więc trochę idąc za wrodzoną ciekawością – a trochę żeby poukładać różne kwestie na własny użytek – zająłem się „teorią i praktyką rzeczywistości”, oglądaniem i opisywaniem świata.
Kusi mnie, aby postawić tezę, że obraz How Art Works? (2011), który pokazaliśmy na wystawie Epidemic, jest pracą ukazującą w jakimś stopniu ten moment. Pojawiają się tam wątki odnoszące się do reguł gry funkcjonujących w obiegu sztuki, swego rodzaju autotematyczna refleksja, jak być artystą i jak w tym wszystkim funkcjonować, ale wciąż mamy do czynienia z malarstwem…
Tak, zdecydowanie, to jedna z prac związanych z tą przewrotką. Zastanawiałem się wtedy nad tym, czym ja właściwie się zajmuję, jak tzw. dzieło funkcjonuje w świecie. Dzieło jest zawsze trochę popisem, przechwalaniem się. Chciałem sprowadzić to do parteru, pokazać to (w trochę chamski sposób) z zupełnie pierwotnej, darwinowskiej perspektywy. Pokazać, że na takiej płaszczyźnie nie ma różnicy pomiędzy współczesnym wyrafinowanym dziełem sztuki, a ozdobną krzemienną siekierką sprzed półtora miliona lat (którą zrobił jakiś małpoludzki artysta, żeby zaimponować samicom). Takie zewnętrzne spojrzenie dużo mi wtedy dało. Myślę, że artyści często nie rozpatrują swojej działalności w szerszym kontekście, egzystują w takim bąblu, bańce sztuki. Stąd biorą się te wszystkie okropne dzieła interesujące tylko dla wąskiej grupy specjalistów sztuki, art-geeków.
W tym twoim „zgłębianiu teorii i praktyk rzeczywistości”, w kontekście tej rozmowy, bardziej interesują mnie wątki autoreferencyjne, dotyczące właśnie sztuki. Z tego co mówisz, na zmianę twojego podejścia i postrzegania sztuki, miały wpływ czynniki o różnym podłożu. Doszukuję się tu zarówno zgrywy czy ironii, ale też rozczarowania i krytyki całego „artworldu”…
Wiesz, sztuka współczesna to dość nadęta dziedzina. Lubimy o niej myśleć, że jest taka progresywna i różnorodna, ale niestety tak naprawdę kisi się w nowym akademizmie. Oczywiście, zamiast malowania obrazów typu Wodna Lafirynda u Źródła jest teraz katalog postkonceptualnych chwytów, ale zasada działania i marazm są te same. Żeby spuścić z tego trochę powietrza, robiliśmy z Pawłem Śliwińskim permanentny artworldowy kabaret, tworzyliśmy rzeźby przestawiające sztukę, wymyślaliśmy nieistniejących artystów itd. Trwało to jakiś czas, ironia daje zdrowy dystans, ale na dłuższą metę robi się toksyczna. Zostało nam po tym poczucie swobody i świetne wyczulenie na ściemę.
Wspomniałeś o Pawle Śliwińskim, z którym współpracujesz już od dłuższego czasu, nie tylko w ramach Galerii Herostrates. Innym rodzajem twojej kolektywnej aktywności jest Czosnek Studio. Mógłbyś coś więcej powiedzieć o tych projektach?
Czosnek to osobny wątek, bardziej biznes niż działanie artystyczne. Miałem taki moment, kiedy stwierdziłem, że nie chcę zarabiać na sztuce. Stąd powstał pomysł „awangardowego studia projektowego”. To, co wyróżnia nas na tle innych studiów projektowych, to między innymi fakt, że wszyscy jesteśmy czynnymi artystami. Przenosimy do świata dizajnu różne rozwiązania i efekty naszych odkryć z pola sztuki; zaprawiamy to szczyptą anarchistycznej innowacyjności. Poza mną, w Czosnku działają: Rafał Dominik, Kasia Przezwańska i Paweł Sysiak.
Ta współpraca z innymi osobami wpływa na twoje indywidualne działanie?
Jasne, że wpływa. Współprace są inspirujące, każda osoba, z którą pracuję poszerza moje widzenie świata i pokazuje różne nowe ścieżki. Niehierarchiczne, kolektywne współprace nie sprzyjają powstawaniu rzeczy wyrazistych, ostrych, ale dają niepodrabialną głębię, pewną organiczną złożoność, która jest bardzo interesująca. Na wiosnę ruszamy z bardziej grupowymi, zespołowymi działaniami. W planach są zarówno rzeczy wystawowe, jak i tzw. sceniczne. To będzie ciekawe.
Powrócimy do Epidemic. Drugą twoją realizacją jest wykonana specjalnie na wystawę, stosunkowo dużych rozmiarów, infografika/mural Sztuka wytłumaczona prościej niż to możliwe. Pamiętam, że kiedyś Joseph Beuys, przez kilka godzin, próbował tłumaczyć martwemu królikowi, czym jest obraz. Ty natomiast potrzebujesz sześciu minut i trzydziestu sekund, aby wytłumaczyć czym jest sztuka…
Te sześć minut i trzydzieści sekund to trochę żart, ale tylko trochę. Na wystawach długie teksty na ścianach zniechęcają do czytania, więc zmierzyłem, ile czasu średnio zajmuje zapoznanie się z tą pracą i umieściłem taką informację. Sześć minut brzmi jak coś „do przeżycia”. A co do samego tematu to zabawne jest, że satysfakcjonującą mnie odpowiedź wymyśliłem dopiero teraz, kiedy pytanie nie wydaje się już tak palące jak kiedyś.
Więc czym jest sztuka?
Zacytuję oczywiście kawałek tej infografiki, wyszlifowałem tą definicje i jestem z niej całkiem zadowolony: „Dzieło to zestaw różnych nieoczywistych bodźców (ani stricte praktycznych, ani stricte informacyjnych). Jeśli zestaw takich bodźców wywołuje w naszym umyśle rezultat korzystny dla naszego życia (przyjemność / wzruszenie / motywacja / przemyślenia / inspiracje / natchnienie / odwaga / nadzieja / etc.) to taki zestaw nazywamy sztuką. Sztuka to percepcyjny narkotyk, psychoaktywna technologia zaburzająca normalną pracę umysłu, wykorzystująca wytrychy, tajne przejścia i niespodziewane połączenia neuronów”. A w ogóle cała praca mówi nie tylko o tym, czym jest sztuka, ale też jak się ją robi i jak wartościuje. Mam nadzieję, że niedługo znajdę chwilę, żeby wrzucić ją do nowo powstającego działu na tymekborowski.com. Robię tam sekcję z pracami na Creative Commons, gotowymi do ściągnięcia, ewentualnego zmaterializowania i pokazania na wystawie. Po pokazywaniu prac w sieci, to kolejny sposób na uwalnianie sztuki z archaicznych metod dystrybucji, którego chcę spróbować. Ciekaw jestem, jak to wyjdzie.
Metody dystrybucji, sposoby wytwarzania i wartościowania – to wszystko jest ściśle ze sobą powiązane i zależne. Jest takim, jak to określiłeś, katalogiem chwytów, które można albo trzeba opanować. Nie bez powodu przytoczyłem Beuysa i jego szamański/rytualny sposób wyjaśniania sztuki. Beuys akcentował z jednej strony niemożność wyjaśnienia pewnych zjawisk, pozostawiając jej w sferze intuicji i wyobraźni, ale z drugiej strony podkreślając właśnie ten fakt wyjaśniania, będący tak samo ważny jak dzieło i jego efekt końcowy.
Wiesz, ja jestem zwolennikiem chamskich uproszczeń i mam proste widzenie świata. Nie uważam, żeby akurat sztuki nie dało się wytłumaczyć; wręcz przeciwnie, tak jak mówiłem – sześć minut, trzydzieści sekund. Kwestia, którą poruszasz (czyli wyjaśnianie), jest ciekawa w kontekście pojedynczej pracy. Prace powinny same się tłumaczyć. Jeżeli artysta uważa, że do pełniejszego doświadczania jego dzieła potrzebne są jakieś dodatkowe informacje, tekst dopowiadający kontekst etc., to powinien umieścić je wewnątrz samej pracy. Tytuł? Napiszmy go na obrazie. I tak dalej. Wyobraź sobie, że przychodzisz do kina i dostajesz przed seansem kartkę „co reżyser miał na myśli”. To absurdalne. I szkodliwe – dla artystów, prac i publiczności.
Wspominałeś wcześniej trochę o internecie. Twój język formalny staje się właśnie nieco internetowy: szybki, przystępny, ironiczny, szkicowy, memowy. Jak widzisz swoją twórczość i sztukę w kontekście internetu? Czy jedynie jako platformę do promocji, czy raczej generalnie jako medium, które można wykorzystać?
Po prostu, jako jedno z mediów. Jak każde medium ma wady i zalety, swój szczególny charakter. Traktuję to jako rozszerzenie palety możliwości, a nie jedyne, lepsze od innych miejsce dla sztuki. Myślę, że najwyższy czas przestać myśleć i mówić o „sztuce w internecie” jako o czymś nowym, awangardowym. „Artysta używający internetu” znaczy mniej więcej tyle co „artysta używający elektryczności”. A jeśli chodzi o język, to skrótowość i „memowość” nie pojawiły się dziesięć lat temu. Na moim biurku leży teraz album z rysunkami Mrożka. Niezły podręcznik, jak robić memy.
OD REDAKCJI: Rozmowa przeprowadzona przez Piotra Lisowskiego publikowana jest dzięki uprzejmości CSW Znaki Czasu w Toruniu i przeprowadzona została z okazji wystawy Epidemic.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Ewa Axelrad, Tymek Borowski, Izabela Chamczyk, Mateusz Kula, Jan Manski, Arek Pasożyt, Liliana Piskorska, Joachim Sługocki, Izabela Tarasewicz, Natalia Wiśniewska
- Wystawa
- Epidemic
- Miejsce
- Centrum Sztuki Współczesnej Znaku Czasu w Toruniu
- Czas trwania
- 27.09.2013 - 26.01.2014
- Fotografie
- Tytus Szabelski
- Strona internetowa
- csw.torun.pl