Trochę słodyczy. Rozmowa z Lilianą Piskorską
Twój wideoperformance Robię sobie dobrze Sztuką… odnosi się do ikonicznej pracy Mariny Abramović i Ulaya Imponderabilia z 1977 roku. W tamtej akcji nadzy artyści stali nieruchomo w wejściu do muzeum, podczas gdy publiczność, chcąc się dostać do środka, wchodziła w bezpośredni kontakt z ich nagimi ciałami, przeciskając się pomiędzy nimi. Ty z kolei siedzisz przed dokumentacją wideo ich performans, oglądając ją, i jak możemy zauważyć w tytule – robisz sobie dobrze sztuką. Patrząc na to faktycznie widać silnie erotyczne i fetyszystyczne zabarwienie, ale, jak się okazuje, tą sztuką jest arbuz, którym po prostu się zajadasz…
Arbuz jest rozpoznawalnym symbolem waginalnym. Dlatego był idealnym zastępnikiem cipki. Chociaż trochę się ślizgał w trakcie jedzenia i ciężko go było utrzymać, czego nie przewidziałam. Dlatego mój performans miał także aspekt badawczy w stosunku do arbuzów…
Performance nie jest dziedziną, którą się zajmujesz, ale często wykorzystujesz swoje cało i wizerunek, kreując autotematyczne poszukiwania własnej tożsamości artystycznej czy społecznej. Na ile, w przypadku Robie sobie dobrze…, jest to działanie pastiszowe, a na ile poważne odniesienie do historii sztuki, w szczególności odnośnie do działań Abramović?
Nie uważam, żeby te dwa stwierdzenia musiały się wykluczać. Zawsze mi się wydawało, że można mówić w niepoważny sposób o poważnych sprawach. Imponderabilia, przed którymi siedzę, nie funkcjonują tylko jako klasyczny performans Mariny i Ulaya, ale niosą za sobą całą siatkę skojarzeń, jak na przykład odtwarzanie go przez artystów-statystów podczas monograficznej wystawy Mariny. Nawet te gesty zmieniają kontekst pracy, jest ona już ikoną; nie tylko kulturową, ale wręcz popkulturową. Nie uważam, że wszystkie dzieła sztuki trzeba traktować z nabożeństwem, a moje perfo nie oznacza dewaluacji, ale rozszerzenie kontekstu. I chciałam jeszcze dodać, że wydaje mi się, że jednak zajmuję się performansem, tylko nie w znaczeniu konwencjonalnym. Chociaż najczęściej uwieczniam moje gesty kamerą czy aparatem, to nadal mają one aspekt zdecydowanie półperformatywny.
Praca została nagrana w czasie wystawy Teatr życia, mającej miejsce w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu (18.05-16.09.2012). Czy ten kontekst instytucjonalny miał znaczenie dla twojego działania?
Oczywiście! Wytwarzanie tego gestu, fizycznie znajdując się na wystawie poświęconej właśnie tej dziedzinie sztuki, rozszerza odniesienie – wychodząc od samego odniesienia do performansu Mariny, a rozszerzając je i nadając tej pracy aspekt instytucjonalny – czyli zwiększenie wartości dzieła, poprzez sam fakt pokazywania go w przestrzeni dla sztuki. Praca Mariny zyskuje kapitał symboliczny, będąc pokazywana jako ikoniczne dzieło performans, a ja zyskuję go podwójnie (uzurpuję go sobie) – dzięki obu tym ikonom: mitowi Artysty oraz mitowi Instytucji. Więc zagarniam sobie ten kapitał w totalnie bezpośredni i właściwie dość chamski sposób. Ale z drugiej strony, dzięki temu, że pokazałam Robię sobie dobrze sztuką rok później w tym samym miejscu, w którym to perfo zrobiłam – oddaję (nadaję) CSW trochę tego kapitału – bo przecież moją „super pracę” zrobiłam właśnie w nim (wybrałam właśnie Tę instytucję). Także wszyscy coś zyskaliśmy. I ja, i instytucja. Co do Mariny nie mam pewności.
Twój drugi projekt pokazywany na wystawie Epidemic, zatytułowany Zawsze byłam z Tobą również posiada referencyjny charakter. W tym wypadku punktem wyjścia była Galeria Wymiany Józefa Robakowskiego. Odnosząc się do jego cyklu Fetysze, tworzysz własną, prywatną kolekcję artystów, którzy są/byli dla ciebie ważni i odegrali duży wpływ na kształtowanie twojej świadomości artystycznej. Przy czym mamy tutaj do czynienia z odwróceniem hierarchii. Na czym to odwrócenie polegało?
Odwrócenie hierarchii w sensie końcowego efektu – czyli w wypracowanej formie wizualnej jest przedstawione przez proste gesty, które proponowałam artystom/artystkom. Gesty te nawiązują bezpośrednio do kluczowych prac ich autorstwa – chciałam, by sytuacje, które stworzyliśmy były jak najbardziej rozpoznawalne. Na tym właściwie polegał projekt: zaproponowałam kilku artyst(k)om, by użyczyli mi siebie do realizacji mojego projektu. Są to prace, które zmieniają lub może rozmywają relacje władzy, które istnieją pomiędzy Nimi, uznanymi nazwiskami świata sztuki a mną, która w tym świecie jest narybkiem, kijaneczką. Nie proponowałam zamkniętego, ostatecznego projektu, ale próbowałam włączyć w proces projektowania go, tych moich mitycznych twórców. Chodziło mi o fikcyjne (dokumentowane fotograficznie, czyli przy pomocy medium, które nadal daje złudzenie obiektywizmu i realności) zaburzenie relacji władzy, które jest widoczne na polu sztuki. Samo pojęcie „pole” sugeruje istnienie strony dominującej oraz walkę o teren.
Można powiedzieć, że chciałam (i nadal chcę bo mam zamiar ten projekt kontynuować – wydaje mi się, że do końca 25 roku życia wypada) zaznaczyć moją obecność na tym artystycznym polu bitwy – po prostu oznaczyć teren. (Właściwie mogłam, po prostu, obsikać jakiegoś znanego artystę). Zmieniałam te relacje w sposób pastiszowy w stosunku do siebie samej, jak i do zaproszonych artystów – tak więc wymagało to od nich trochę dystansu do samych siebie. Czy mi się to udało – to już kolejna kwestia.
Jakich artystów zaprosiłaś?
Kogo zaprosiłam, czy kto się zgodził? To dwa zupełnie różne pytania…
Chodzi mi o osoby, które uczestniczyły do tej pory w projekcie.
Zrealizowałam prace z Alicją Żebrowską i Jackiem Licheniem – wspólnie, bo chciałam nawiązać do cyklu Infiltron, który realizują razem, a także z Wiesławem Smużnym – czyli kimś ważnym dla mnie, jako uczestnika toruńskiego światka sztuki. Zaprosiłam oczywiście również Józefa Robakowskiego oraz Elę Jabłońską.
Czy możesz opowiedzieć o charakterze twojej zależności od nich?
Zależność to może złe słowo – bardziej relacja, odniesienie. Jest to trochę taka zależność pomiędzy „nazwiskiem” a „nie-nazwiskiem”. Robakowski to właściwie marka, a ja bardzo chciałam przymierzyć te markowe buty.
Czy w czasie współpracy z artystami czułaś, że te formalne relacje ulegają rozmyciu, czy też zmianie?
Rozmycie staje się już wyczuwalne nawet w wyniku spotkania, które nie opiera się na hierarchicznych zależnościach. Albo przynajmniej próbuje im się opierać. A taki był mój cel: wchodzenie z butami lub chociażby w skarpetkach w przestrzeń artystyczną i prywatną tych artystów. Wchodziłam w fizyczną przestrzeń prywatną – dom/pracownię, ale jednocześnie w przestrzeń ich autorskiego projektu, który przetwarzałam. Ale pytasz o realną zmianę. To jest trochę pytanie o przestrzeń pomiędzy realnością a reprezentacją, wytworzonym wizerunkiem. Weszłam w pewną rolę, co zostało udokumentowane fotograficznie, wytworzona została pewna wizja metarzeczywistości, która nie mogłaby istnieć w realnym życiu. Jest to wizja utopijna, ale przecież to słowo oznacza tylko aktualnie obowiązującą sytuację. Wizerunek wpływa na oryginał a nawet może, w przestrzeni symbolicznej, ten oryginał zastąpić. Więc w przestrzeni sztuki zastąpiłam realne relacje – tymi przeze mnie obmyślonymi.
Z każdym z artystów wykreowałaś odrębną sytuację, która w jakimś stopniu nawiązywała do konkretnej ich pracy. Jak przebiegały poszczególne spotkania i sesje fotograficzne?
Przede wszystkim te sesje były poprzedzone rozmowami mailowymi i telefonicznymi. Jak już wspomniałam wcześniej, ten dialog pozwolił mi wykrystalizować wizję tak, żeby była akceptowalna dla obu stron. Sesje wykonywaliśmy w przestrzeni domowej, prywatnej, w pracowni, mieszkaniu, a więc spotykaliśmy się w rożnych miastach. Na przykład zdjęcia z Robakowskim robione były w Galerii Wymiany, a kuchenne zdjęcia randkowe z Alicją i Jackiem w krakowskim mieszkaniu Alicji.
Spotkanie na ich gruncie, właśnie w pracowni czy mieszkaniu, było ważnym aspektem tych działań. Z czego to wynikało?
Próbowałam przekroczyć jakąś granicę, która oddziela mit artysty od człowieka. Przestrzeń prywatna bardzo łatwo zaburza tę granice. To wejście do obszaru zarezerwowanego dla osób, które nie są widzami, które nie są obce. To trochę najazd, który wymaga decyzji przede wszystkim ze strony wpuszczającego do siebie – decyzji wymagającej trochę otwartości i samej chęci zaproszenia tej obcej osoby.
W niektórych sytuacjach udało się stworzyć wspólne prace.
A i owszem! I udało się nawet stworzyć prace zupełnie oddzielne – jak było w przypadku projektu z Elą Jabłońską. Pobawiłyśmy się trochę zagadnieniami autorstwa i praw autorskich. Stworzyłyśmy dwa dzieła – każda po jednej sztuce. Są to dwie fotografie pod jednakowym tytułem Ela Jabłońska i Liliana Piskorska w kuchni Eli Jabłońskiej. Wydaje mi się, że tytuł mówi sam za siebie i nie muszę tłumaczyć, na czym polegały te prace. Zdjęcia te nie różnią się zasadniczo od siebie, ale jedno z nich jest autorstwa Eli, a drugie autorstwa mojego.
W swoich działaniach sięgasz po specyficzne rekwizyty, infantylne, dziewczęce. Często w sposób ironiczny podchodzisz do sztuki, ale i do całego dyskursu feministycznego, czy genderowego. Twoje działania są niepoważne. Skąd ta strategia?
Lubię łatwo odczytywalne symbole, proste znaki wizualne, które zaznaczają specyfikę wykreowanej przeze mnie sytuacji. Obdarowywałam/karmiłam słodyczami, traktując je jako pewien rodzaj podarunku, daru, ofiary (ze mnie) w zamian za możliwość zrobienia pracy z daną osobą. Za dużo nie mam do zaoferowania, więc dawałam prezent najbardziej infantylny, coś do przekąszenia – te moje dziewczyńskie pastelowe i słodkie w pip perełki. Trochę „słodyczy” od młodej artystki. A moje działanie jest dość niepoważne, bo przecież sztuka niepoważna też być może. Może być nie tylko dyskursem, ale też jednocześnie dyskursywnym żarcikiem. Oswajaniem lęku poprzez śmiech, obszarem totalnie wolnościowym. Ale robię też poważne prace. Polecam.
OD REDAKCJI: Rozmowa przeprowadzona przez Piotra Lisowskiego publikowana jest dzięki uprzejmości CSW Znaki Czasu w Toruniu i przeprowadzona została z okazji wystawy „Epidemic”.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Ewa Axelrad, Tymek Borowski, Izabela Chamczyk, Mateusz Kula, Jan Manski, Arek Pasożyt, Liliana Piskorska, Joachim Sługocki, Izabela Tarasewicz, Natalia Wiśniewska
- Wystawa
- Epidemic
- Miejsce
- Centrum Sztuki Współczesnej Znaku Czasu w Toruniu
- Czas trwania
- 27.09.2013 - 26.01.201
- Osoba kuratorska
- Piotr Lisowski
- Fotografie
- Tytus Szabelski
- Strona internetowa
- csw.torun.pl/