Router pod ceratą. „Internety” Szymona Rogińskiego
Album Szymona Rogińskiego, zatytułowany Internety, wydany przez Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki w sierpniu 2019 roku, ukazał się niemalże w trzydziestą rocznicę – istnienia kapitalistycznej III Rzeczypospolitej oraz polskiego dostępu do sieci globalnej.
Formowany w trzy dekady pokomunistycznej Polski krajobraz jej miast i miejscowości, wyłoniony w wyniku przemian ustrojowych spod betonowych płyt blokowisk i metalowych kufrów skrywających upadające zakłady i huty, sklecony naprędce z często przypadkowych materiałów – plastiku, płyty pilśniowej, czy blachy falistej, rodził się często przy braku elementarnej wiedzy architektonicznej i urbanistycznej. Formująca się w międzyczasie Polska przestrzeń wirtualna, istniejąca umownie od sierpnia 1991 roku, budowana z początku przez rodzime struktury akademickie, ewoluująca poprzez „0202122”, kafejki i Neostradę, aż do obecnej formy „najtańszej oferty mobilnej LTE za 19,90 miesięcznie”, w Internetach Rogińskiego, na przestrzeń rzeczywistą zdaje się mieć jak najbardziej realny wpływ – czyniąc ją wyobcowaną i niepokojącą. Zdaje się też odzwierciedlać stan społeczeństwa, wrzuconego na głębokie wody kapitalizmu.
Tłem Internetów są postmodernistyczne makabryły i gargamele, nieodnowione kamienice, kamienice po termomodernizacji, handlowe pawilony towarzyszące blokom z wielkiej płyty oraz ściany przykryte styropianowymi plastrami, otynkowanymi w teksturę „chmurka”.
We wcześniejszych pracach fotografa mrocznej, zanurzonej w polskość niepewności nie brakuje – chociażby w Projekcie UFO z 2009 roku, czy cyklu Poland Synthesis z lat 2003-2006 pełną niezrównoważonych, skalanych nierozważnym planowaniem pejzaży, wyjaskrawionych tnącymi mrok, nocnymi rozbłyskami neonów, LED-ów i świateł ulicznych latarni. Zdjęcia autora to destylat wyobrażeń o amerykańskich, filmowych kadrach w polskiej scenerii, stwarzający narastający powoli klimat; umożliwiający nieoczywiste spojrzenie na chaos architektoniczny, okraszony niezrównoważoną feerią barw na elewacjach. Te znane z nieokreślonego, lokalnego, miejskiego ogółu kształty, faktury i formy, w pracach Rogińskiego istnieją jako coś paradoksalnie dotąd nieodkrytego. To co, krzyczy na co dzień, w pracach fotografa dziwacznie milczy.
Publikacja Internety, na pierwszy rzut oka zdaje się opowiadać podobną historię. Przedzierając się przez jej jasno-ciemne, groteskowe obrazy, można ponownie wejść w opowiadany przez Rogińskiego świat, a mieszając go z wszechobecną w książce technologią, można pogubić się (a jednocześnie zachwycić się nim) tylko bardziej.
O tym, że w albumie mamy do czynienia z czymś wybitnie cyfrowym, syntetycznym, nieokiełznanym, podkreśla umiejscowiony w zbiorze lakoniczny, wygenerowany przez algorytm hasłowy komentarz. Równie nierzeczywiste są przedstawione na zdjęciach scenerie. Ich świat jest przypadkowy, wodotryskowy. Jego prowizoryczna architektura zakorzeniona jest gdzieś na dalekich, estetycznych rubieżach, tak bardzo odległych, choć pewnie niedalekich geograficznie, od usystematyzowanej tkanki Miast Europejskich, do których miana miasta Polskie zdają się nieustannie aspirować. Tłem Internetów są postmodernistyczne makabryły i gargamele, nieodnowione kamienice, kamienice po termomodernizacji, handlowe pawilony towarzyszące blokom z wielkiej płyty oraz ściany przykryte styropianowymi plastrami, otynkowanymi w teksturę „chmurka”. Przestrzeń ta, znana z trzech dekad zmieniającej się i bogacącej wolnej Polski, staje się w Internetach realno-zcyfryzowaną „przestrzenią hybrydową”, jak w jednym z umieszczonych w książce tekstów określa ją i charakteryzuje Edwin Bendyk. To miejsce, w którym rzeczywistość splata się przestrzenią wirtualną, formuje i spiętrza z upływem lat, od czasów Panoramy Firm do opinii Google. Zbiorowa płaszczyzna umiejscowionych w Internetach kadrów, to miejsce, w którym wyglądające jak pastelowe torty milenijne archikloce zderzają się ze swoimi cyfrowymi sobowtórami, modelami 3D przystrojonymi zdjęciami satelitarnymi, wyświetlanymi na ekranach smartfonów.
Jest więc chłód szarego, starego budownictwa do którego deweloper, za blaszaną kurtyną dokleja już coś, co wkrótce stanie się sąsiedztwem gnieżdżącego się w parterze kamienicy sklepu komputerowego. Jest także serwis „Dirty PC”, który, stojąc przy wybrukowanym, rozjeżdżonym parkingu pyszni się w nocnej, pomarańczowej poświecie wulgarną, wściekle czerwoną bryła. Jest wreszcie zamykający album kadr z budynkiem dawnej Cepelii w centrum Warszawy, na którego szczycie od kilku lat jarzy się ekran LED, krzyczący do niedawna do pędzących we wszystkie strony przechodniów o aktualizowanym co ułamek sekundy długu publicznym. Uwieczniony na zdjęciu ekran rosnącym długiem już nie straszy – wyświetla odświeżające się co kilka minut kursy walut, przypominając jedynie, że dostęp do informacji pozostaje za pośrednictwem sieci nieprzerwany.
Internety to impresja na temat często przytaczanej frazy, towarzyszącej historii rozwoju sieci w Polsce – „Internet trafia pod strzechy” . Właściwie trafił już dawno i jak na pewną metaforę społeczeństwa przystało, w wydaniu polskim bardzo (często nieudolnie) podpatruje globalne wzorce.
Nieskończony Internet jest w Internetach alienującym, chłodnym medium, ale także elementem trwale zespawanym z otoczeniem. Z jednej strony, jego obecność przypomina o futurystycznej wizji, w ramach której ludzie mieli złączyć się w mrówczą sieciową wspólnotę, co w rzeczywistości okazało się utopią – ścierając się z internetowym wyobcowaniem, cielesną obojętnością i ludźmi oddalającymi się od siebie w imię iluzorycznej, zawieszonej poza przestrzenią wspólnoty. Sieć to twór globalny – media społecznościowe, terabajty danych zaanektowane przez wpływowe korporacje, wojny o dane, przecieki, niebezpieczeństwa, biznesy filmowy, czy muzyczny. To kolosy okrążające Ziemię w formie niematerialnej gdzieś poza czasem i przestrzenią. Z drugiej strony, świat przedstawiony Internetów to żywa relacja międzysieci z przestrzenią, nadającą jej unikalny kontekst – w tym wydaniu polski. To prowincjonalne kawiarenki internetowe, sklepy, w których szemrani biznesmeni składają z chińskich części komputery, na których pójdzie nowy Wiedźmin, to osiedlowi dostawcy wiedzący, że tamten spod czwórki ściąga porno z Torrentów. Internety to Pan Bogdan w polarze Telekomunikacji Polskiej, który w 2005 roku wspiął się po schodach nowo ocieplonego, pomalowanego na kolor jajecznicy bloku, przynosząc do mojego, ale pewnie także do setek innych polskich mieszkań, modem z Neostradą. Zdjęcia Szymona Rogińskiego to właśnie ten Internet – egzystujący gdzieś na uboczu, udomowiony w routerze, co leży gdzieś pod stołem, o tam, pod ceratą. To impresja na temat często przytaczanej frazy, towarzyszącej historii rozwoju sieci w Polsce – „Internet trafia pod strzechy” . Właściwie trafił już dawno i jak na pewną metaforę społeczeństwa przystało, w wydaniu polskim bardzo (często nieudolnie) podpatruje globalne wzorce. Obrasta w nowe portale kulturalne, muzyczne, opiniotwórcze, stylizujące się na te zachodnie, wykształca lokalne bańki skupiające różne społeczności, takie jak dogorywająca na rzecz portalu Facebook Nasza-Klasa.pl, czy skierowana do środowisk prawicowych witryna-farsa, ochrzczona przyprawiającą o ciarki wstydu nazwą Polfejs.pl. Lokalna sieć reprezentuje przerysowany przekrój społeczeństwa, od kilkunastoletnich graczy, którzy na internetowych klipach z Minecrafta odtwarzają wydarzenia z historii najnowszej, przez starszych ludzi, życzących sobie „smacznej kawusi”, w formie zaanektowanych przez rodzimy kamp, charakterystycznych wirtualnych laurek; aż po udających ekspertów ludzi w wieku średnim, którzy wymieniają się spostrzeżeniami i węsząc spiski w na rodzimej arenie politycznej, błądzą po forach, których koślawe, przejaskrawione formy i interfejsy dążą co najwyżej do marnych kopii portali dla zwolenników teorii spiskowych z całego świata, przyozdobionych „filmami z żółtymi napisami”.
Album jest swoistym refleksem tego, co na co dzień dzieje się w samej sieci, oprócz jej wartości merytorycznej, także pod kątem wizualnym. Wirtualna pstrokacizna niegdyś pod postacią „banerozy” starego Onetu i Allegro, przeobrażona dziś w opisany śmietnik na czele z mediami społecznościowymi pełnymi zdjęć kaw, bajgli i przeestetyzowanych wnętrz, jest naturalnym przedłużeniem rzeczywistych miejsc. Wspólną, spajającą materią pozostaje bałagan.
„Użyj tagów do wyszukiwania lub kopiowania ich wszystkich | Ulica, Kultury, Miejska Scena, Miasto, Na Zewnątrz, Znane Miejsce, Architektura, Życie Miejskie, Podróż, Budynek Zewnętrzny, Turystyka, Miejsca Podróży, Azja, Miasto, Stary, Redakcyjny, Sklep, Struktura Budowli, Historia” – ten nieuporządkowany zbiór haseł, towarzyszący jednemu ze zdjęć znajdujących się w albumie doskonale ten miszmasz podkreśla. Umiejscawia go gdzieś, na pewno nie w Europie, jednocześnie jednak poza przestrzenią, w egzotycznym, polskim Hawaikum, w Internetach.
Tytułowe pojęcie, na okładce albumu podparte cytatem z Wikipedii, nawiązuje do osób nieumiejętnie korzystających z sieci, egzystujących gdzieś w ramach wirtualnego zaścianka. Zdaje się jednak, że zaścianek nie jest w przypadku zbioru Rogińskiego słowem kluczem, a pewną reprezentacją jego większej całości, która składa się na obraz wirtualnej polski, nie mylić z Wirtualną Polską. Album jest polskiemu odbiorcy potrzebny, bo próbuje udomowić sieć, której udomowić się nie da i scharakteryzować lokalne wydanie tego zjawiska, przenikającego wszystkie sfery życia codziennego. W przeciwieństwie jednak do klasycznej antropologii codzienności, jego elementy, przy użyciu obrazu, a więc wybitnie wymownej sztuki wizualnej, publikacja nakreśla bez wyjaśnienia, stwarzając wielowymiarową impresję.
Internety to Polska z dostępem do Internetu – to Polska, ale więcej i bardziej.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Szymon Rogiński
- Tytuł
- Internety
- Wydawnictwo
- Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki
- Data i miejsce wydania
- 2019, Warszawa
- Strona internetowa
- niaiu.pl