Rewolucyjny hajp Liliany Piskorskiej
Tak się składa, że mało kto obecnie tworzy manifesty. Manifest bowiem jest materią na tyle kłopotliwą, że łatwo popaść z jednej strony w egzaltację, z drugiej zaś w banał. No chyba, że rozbroi się ową materię odpowiednią dozą dystansu wobec skostniałej formy. Manifest Silne siostry powiedziały braciom (2019) Liliany Piskorskiej, pokazywany obecnie na Spojrzeniach w Zachęcie i na indywidualnej wystawie artystki w poznańskim Arsenale, balansuje na granicy obu tych modeli. Autorka odwołuje się w nim do deklaracji lesbijskich i queerowych grup, takich jak Radicalesbians czy Queer Nation, recytując kolaż klasycznych tekstów w poetyckim sztafażu wizualnym (roślinność).
To nie jedyne wykorzystanie formuły manifestu w twórczości Piskorskiej – już w pracy SCUM (2016) pojawia się nawiązanie do postaci Valerie Solanas, która w 1968 roku postrzeliła Andy’ego Warhola. Tytułowy SCUM to również nazwa manifestu, powstałego rok przed tym zajściem, a jego pełna nazwa brzmi Society for Cutting Up Men. Solanas postulowała w nim rewoltę kobiet − powołanie organizacji, która obali patriarchat i, co więcej, zlikwiduje wszystkich zbędnych mężczyzn. Z kolei w pracy You’re going to love the lavender menace (2018) odnajdziemy nawiązanie do manifestu The Woman-Identified Woman z 1970 roku grupy Radicalesbians, a więc pierwszej lesbijskiej deklaracji dotyczącej niezgody na wykluczanie homoseksualnych kobiet z amerykańskiego ruchu feministycznego. Tego rodzaju radykalny rys oraz inspirowanie się historycznymi rewoltami są charakterystycznymi elementami działań Piskorskiej, która – jak nietrudno zauważyć – stara się łączyć sztukę z aktywizmem.
Wracając do najnowszej pracy, a więc do manifestu pokazywanego w Arsenale i Zachęcie: odnosi się on do patriarchalnych i heteroseksualnych norm. Jednym z kluczowych momentów jest tu zdanie: „Za każdym razem jak się pieprzymy, wygrywamy”. Chodzi oczywiście o seks nieheteronormatywny, który w tym ujęciu staje się gestem sprzeciwu wobec ustalonych odgórnie norm. Warto zauważyć, że podobne myślenie ma w sobie sporo z 1968, a mniej z 2019 roku. To w końcu podczas słynnego maja ’68 na paryskich murach pojawił się napis „Jouissez sans entraves”, co tłumaczone jest mniej więcej jako „Pieprzcie się bez przeszkód”. Tak jednak rozumiana rewolucja ma tylko jeden możliwy rezultat: powrót do uprzedniego ładu. Hasło z maja ’68 skomentował rok później podczas wykładu Jacques Lacan, który stwierdził, że reżim wystawia swoich buntowników i buntowniczki na pokaz, mówiąc: „Patrzcie na nich, jak się pierdolą!”.
Ukazanie społecznej recepcji fotografii, która została odebrana nie jako krytyczna inscenizacja, a jako coś rzeczywistego, jest graniem z formułą wystawiania się na pokaz. To już nie tylko reżim mówi „Patrzcie na nich, jak się pierdolą”, tylko zupełnie dosłownie mówi to Piskorska, wchodząc w rolę prawilnej hetero Polki-patriotki. W ten sposób kpi z systemu, znajdując się w samym jego środku.
Czy Piskorska jest świadoma pułapek, które kryją się w tym cokolwiek archaicznym modelu rewolucyjności? W końcu wiążą się on z niebezpieczeństwem przesadnego podkreślania banalnego faktu, że to, co prywatne jest polityczne – a następnie wystawianie się na pokaz jako niepasujący element systemu, będąc przecież jego niezbywalną częścią. Ciężko właściwie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo twórczość Piskorskiej, artystki aktywnej mniej więcej od 2012 roku, jest bardzo zróżnicowana. Obecnie w CSW Kronika trwa druga po Arsenale indywidualna wystawa artystki, której tytuł – Długi marsz przez instytucje – odnosi się do koncepcji Antonio Gramsciego, rozwijanej później przez szkołę frankfurcką. Długi marsz przez instytucje, długo będący prawdziwym postrachem prawicy, a obecnie jej domyślną strategią, dotyczy nie rewolucyjnych zrywów, a powolnego, acz konsekwentnego przejmowania instytucji życia społecznego od środka. I mimo że koncepcja ta nie daje spektakularnych i natychmiastowych efektów, to jest to chyba jedyna sprawnie działająca spuścizna rewolucji. Być może, paradoksalnie, inspirowane radykalnymi gestami działania Piskorskiej, które same w sobie radykalne nie są, sukcesywnie i z powodzeniem realizowane w instytucjach sztuki, stanowią właśnie długi marsz przez instytucje, w których funkcjonuje sama artystka. Być może w tych często dosłownych i czasem nieznośnie edukacyjnych pracach kryje się więcej świadomości spektaklu oraz gestu wystawiania się na widowisko, niż można się spodziewać (wspomnijmy tu choćby Podróż z 2013 roku, czyli rajd przez Polskę w sukniach ślubnych wraz z Martyną Tokarską). Byłoby to wtedy bardzo inteligentne pogrywanie z Lacanowskim stwierdzeniem o buntowniczkach i buntownikach wspierających swoim buntem panujący reżim. Ale czy tak jest w istocie − przynajmniej na razie ciężko stwierdzić. To przypadek w pewnym sensie podobny do twórczości Ady Karczmarczyk − by sięgnąć do drugiego bieguna polskiej sztuki − której prace przez jednych były interpretowane jako sprytna parodia dyskursu katolickiego, podczas gdy okazały się jego afirmacją.
Piskorska w swoich działaniach zastanawia się jak skutecznie połączyć bycie artystką i aktywistką, do czego bezpośrednio odnosi się w pracy Jest mi z tym dziwnie. W krótkim podpisie pod fotografią zaznacza, że czuje się nieswojo, bo będąc artystką robi zły pijar Manifie. Mnie również jest dziwnie, bo Piskorska właściwie nie daje odpowiedzi na nurtujące ją pytanie.
Oprócz wątków queerowych, Piskorska tematyzuje też problem polskości. W 2016 roku powstała praca Sposoby kamuflażu we współczesnej Polsce (zresztą prace Piskorskiej pojawiły się wówczas na dwóch wystawach poruszających problem polskości: Polki, patriotki, rebeliantki w Arsenale i Dziedzictwo w ramach warszawskiej Pomady). Składa się ona z cyklu fotografii, obiektu i wideo, na których Piskorska w dość szkolny sposób pokazuje współczesny popyt na przemysł patriotyczny i pożądany w prawicowo-nacjonalistycznych kręgach wizerunek „prawdziwego Polaka/Polki”. W ramach Sposobów kamuflażu… artystka po prostu przebiera się w patriotyczne ciuchy albo maluje twarz na biało-czerwono, recytując przy tym znaną rymowankę Katechizm polskiego dziecka („kto ty jesteś?”). Wykonuje także Autoportret z pożyczonym mężem, czyli jedną z jej najbardziej rozpoznawalnych fotografii, która stała się internetowym memem i pokazywana jest też na wystawie Skutki uboczne w Arsenale. Na zdjęciu widzimy artystkę z obejmującym ją mężczyzną, leżących w biało-czerwonej pościeli z godłem Polski, na której dodatkowo widnieje napis „Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie. Chwała wielkiej Polsce 966”. Zdjęcie, pomimo całej swojej ironii, albo raczej smutnego rozpoznania, jest gestem bardzo prostym. To, co jednak ten gest wyprowadza na zupełnie inny poziom, to pokazanie działania pracy w kontekście społecznym. Tuż obok niej na wystawie znajduje się tablet z wideo ze zrzutem ekranu komputera, na którym scrollowane są komentarze na temat tej pracy. Dominują skrajne reakcje (wszystkie cytaty z oryginalną pisownią): „Fanatyzm jest gorszy niż sraczka”, „Wróbelek w gaciach orzeł na pościeli”, „A majtki z Polską walczącą?”, „To profanacja orła!”, „Czy aby nie rumunka z boku?” lub „A wygląda na żydówkę”. Na ten ostatni komentarz artystka zareagowała symbolem serduszka. Ukazanie społecznej recepcji fotografii, która została odebrana nie jako krytyczna inscenizacja, a jako coś rzeczywistego, a więc zdjęcie w kategorii prawdy (to-było), jest graniem z formułą wystawiania się na pokaz. To już nie tylko reżim mówi: „Patrzcie na nich, jak się pierdolą”, tylko zupełnie dosłownie mówi to Piskorska, wchodząc w rolę prawilnej hetero Polki-patriotki. W ten sposób kpi z systemu, znajdując się wszakże w samym jego środku.
Tego rodzaju granie systemowymi narzędziami udaje się również w pracy Public Displays of Affection (2017) z Arsenału. Składa się ona z wideo z ćwiczeniami policyjnymi, związanymi z ochroną zgromadzeń publicznych, lightboxów ze zdjęciami cywilów, tworzących różne typy kordonów policyjnych, schematycznych rysunków poglądowych kordonów oraz informacją tekstową definiującą czym jest kordon. Piskorska w konceptualny sposób podchodzi do problemu cielesności w różnych jego wymiarach. Pokazuje, w jaki sposób fizyczność z czegoś intymnego, indywidualnego, przekształca się w zbiorową strukturę związaną z władzą – strukturę balansującą na granicy ochrony i opresji.
Prostym i dość osobliwym gestem jest praca Dobrze napisana ustawa, pokazywana zarówno w Arsenale, jak i w Zachęcie, czyli napisanie przez artystkę rozporządzenia nawiązującego do rosyjskiego dokumentu „O ochronie dzieci przed informacjami szkodliwymi dla ich zdrowia i rozwoju”. Innymi słowy, jest to zapis przeciwko środowiskom LGBT napisany przez artystkę ze środowiska LGBT. Tytuł pracy jest cytatem z Andrzeja Dudy, który w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby w Polsce miała powstać tego rodzaju ustawa, to musiałaby być dobrze napisana. Inspirując się słowami prezydenta, Piskorska nie tylko napisała propozycję ustawy, ale pokazała również jej rosyjski odpowiednik wraz z szeregiem komentarzy i analiz ekspertów w formie wideo oraz listownym zaproszeniem Andrzeja Dudy na dwie ze swoich wystaw, na których praca jest prezentowana. Jest więc przystępnie, chwytliwie, edukacyjnie – to prawdziwy popowy przebój Piskorskiej. Przy czym Dobrze napisana ustawa nie wnosi oczywiście żadnych nowych odczytań czy perspektyw. A gdyby Andrzej Duda miał więcej sprytu i czasu na przejmowanie się sztuką, to w bardzo łatwy sposób obróciłby pracę Piskorskiej przeciwko niej, bo po prostu skorzystałby z napisanego przez nią tekstu. To dopiero byłby kawał sztuki.
Piskorska w swoich działaniach zastanawia się jak skutecznie połączyć bycie artystką i aktywistką, do czego bezpośrednio odnosi się w pracy Jest mi z tym dziwnie. W krótkim podpisie pod fotografią zaznacza, że czuje się nieswojo, bo będąc artystką robi zły pijar Manifie. Mnie również jest dziwnie, bo Piskorska właściwie nie daje odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Z artywistyczną formułą radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. Oczywiście, nie można odmówić jej, że jest istotnym głosem we współczesnej debacie na temat sztuki zaangażowanej i queerowej. Jest w końcu jedną z niewielu artystek poruszających wątki kobiecej (mam tu na myśli znaczenie genderowe) nieheteronormatywności, która nadal jest tematem w polskim art worldzie marginalnym. Jednak sięgając do historycznych inspiracji, Piskorska stawia się w pozycji zaledwie grzecznej interpretatorki niegdysiejszych rewolt. Nie musi to być zarzutem, biorąc pod uwagę wspominaną strategię długiego marszu przez instytucje. W końcu w instytucjach zazwyczaj, prócz kilku wyjątków, nie pokazuje się rewolucji, a co najwyżej hajp na rewolucję, który dobrze prezentuje się w białym kubiku. Ale może to i dobrze – w końcu wszyscy wiemy jak kończą się rewolucje.