Reforma edukacji. „Poprawka” w galerii JEST
W niedawno przyswojonym polszczyźnie eseju Didiera Eribona Powrót do Reims francuski socjolog wiele miejsca poświęca zmaganiom kilku robotniczych pokoleń ze szkołą, sposobom eliminacji klasowo nieprzystających do burżuazyjnej struktury, tak jakby w system edukacji wpisane były imperatywy blokujące chęci przebicia się przez niewidzialną, kulturową osłonę. Mimo swojej nadmiernej ekskluzywności szkoła dla przodków Eribona stała się ważnym punktem odniesienia i w dobie powszechnego dostępu do edukacji nadal nim jest. Niegdyś świątynia znienawidzonego Bildung, po latach staje się budynkiem niby obcym, ale jednak swoim, z którego wyparowały znajome ciała, kształty i myśli, zastąpione kolejną, świeżą masą do lepienia.
Szkoła wydaje się nadal być jedną z najbardziej opresyjnych instytucji nowoczesności. Z jednej strony socjalizuje, przyczynia się do ugruntowania pewnej społecznej ogłady, wykształcenia habitusu, z drugiej zaś młode duszyczki są piłowane i ciosane wedle jednego schematu. Memy o nauczycielkach karzących uczniów za wykonywanie działań matematycznych w niepożądanej kolejności w czasach licealnych w każdym przyszłym maturzyście prowokowały ataki furii i buntowniczego wciągania tabaki w toalecie. Szkoła, a jakże, wpływa także na kształtowanie się postaw światopoglądowych, uczy hierarchii i wpaja wartości. Jej kulturotwórcze działanie z czasem może zatem, po trzydziestu latach „wolnej” Polski, przekładać się na milion głosów oddanych na Konfederację. Polskość i mity z nią związane tuż przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi stały się lotnym hasłem we wrocławskim polu sztuki – zarówno tym silnie ustrukturyzowanym dzięki publicznym pieniądzom i budynkowi schronu, jak i tym opartym na oddolnych działaniach gdzieś między podwórkiem a wnętrzami dawnej szkoły aktorskiej.
Młodzi artyści bez specjalnego zaplecza instytucjonalnego, często na niekończących się bezpłatnych stażach i śmieciówkach potrafią przetrawić i sprawniej wyłuskać z dnia codziennego bolączki, z którymi się każdy z nas styka.
W październiku otwarto długo zapowiadaną wystawę Polska gościnność w Muzeum Współczesnym Wrocław, która zgromadziła szereg uznanych, młodszych i starszych twórczyń i twórców, wystawionych pod kuratorską batutą Karoliny Jaklewicz (małą konsternację wywołały w środowisku niewątpliwie jej podziękowania skierowane w kierunku byłej dyrektorki placówki, Doroty Monkiewicz). Gdzieś z dala od instytucjonalnego zgiełku, dzień później w dawnym budynku wrocławskiej PWST ósme działanie zaproponowała JEST galeria, w której otwarcie i funkcjonowanie na początku bieżącego roku zaangażowała się grupa znajomych z wrocławskiej ASP. Poprawka, bo tak galeryjny kolektyw zdecydował się zatytułować kolejne wydarzenie, podobnie jak Polska gościnność w MWW, zajęła się rozsupłaniem pewnych polskich mitów: w dawnym, niemieckim schronie przeciwlotniczym jest to mit tytułowej gościnności, JEST zaś postanowili przyjrzeć się patriotyzmowi, który w toku socjalizacji w szkołach wtłaczany jest do głów dzieciaków w swojej zmilitaryzowanej, maskulinistycznej formie.
Kuratorowana przez Jaklewicz wystawa próbuje zakwestionować mit tytułowej polskiej gościnności – zdaniem kuratorki i zaproszonych artystów mylnego przeświadczenia o akceptacji inności w społeczeństwie polskim. Główną wątpliwością jest w tym wypadku brak problematyzacji, dogłębnego pochylenia się nad sprawą – tutaj raczej przemykamy po tematach, które zamykają się w kilku ogólnych hasłach i są jasne, rozpoznawalne dla publiczności o, uogólnimy, liberalnym rodowodzie. Ale to przemykanie staje się bolączką niemal całej wystawy, bo poza pracami Doroty Nieznalskiej i Honoraty Martin, nie widać tutaj krytycznego zacięcia, a raczej fiksację na punkcie polskości, która byłaby rezerwuarem dla wszelkich potencjalnie wykluczających praktyk społecznych, co w 2019 roku wydaje się już nudne, oklepane i nieprzynoszące żadnych wskazówek, jak radzić sobie w faszyzującej się rzeczywistości.
W galerii JEST jakoś rozważniej i dojrzalej podjęto dyskusję z byciem Polką i Polakiem, co jest o tyle interesujące, że młodzi artyści bez specjalnego zaplecza instytucjonalnego, często na niekończących się bezpłatnych stażach i śmieciówkach, potrafią przetrawić i sprawniej wyłuskać z dnia codziennego bolączki, z którymi się każdy z nas styka.
JEST (kuratelę nad projektem trzymała Emilia Dudziec, realizująca nieco wcześniej pierwszą poprawkę w Częstochowie) w istocie przeniosło widzów do czasów szkolnych – działanie podzielone zostało na cztery lekcje, odpowiadające przedmiotom, z jakimi można było się zetknąć w trakcie procesu edukacji. Było coś dla ciała, bo lekcję WF-u poprowadził Szaman Polski; było coś dla ducha, bo lekcję polskiego i muzyki poprowadził Kolektyw Łaski; w rolę nauczycielki plastyki wcieliła się zaś Agata Lankamer. Szkoła w galerii JEST odznaczała się więc humanistycznym zacięciem w kierunku kalokagatii; żałuję bardzo, że zabrakło miejsca dla biologii czy geografii, lecz pleców uczniów nie można nadwyrężać, przecież podręczniki są tak ciężkie.
Kolektyw Łaski zaproponował wspólne śpiewanie przerobionych patriotycznych pieśni, w których patrialchalne, klasistowskie czy usprawiedliwiające przemoc fragmenty zostały zastąpione przez nieco bardziej równościowo świadome zwrotki.
Szkolną poprawkę otworzył Szaman Polski, czyli Mateusz Kowalczyk, który jako wuefista za pomocą kilku przysiadów i kopania piłki odprawiał rytuał przejścia wraz z widzami – oddawał hołd czterem stronom świata, jednocześnie dziękując i prosząc o siłę wielkie kuratorki i kuratorów m.in. Centrum Pompidou. Z wychowania fizycznego nigdy zagrożony nie byłem, zwolnień starałem się nie przynosić, jednak ciepły wieczór wraz z pajacykami skutecznie rosił potem czoło. Kowalczyk swój performans rozgrywał gdzieś na napięciu między polskością (europejskością), która przetransportowała słowiańskie oddawanie czci Słońcu, zjawiskom naturalnym i duchom przodków do budynków usłanych obrazami i krzyżami. Kolonizacyjno-orientalne wyobrażenie, zawarte w naszym myśleniu o szamanizmie, osiąga intrygujący efekt w zetknięciu z polskością i kulturą fizyczną (przecież w tym kraju prawie każdy chłopiec chce być piłkarzem) – przeniesienie mechanizmów rytuału na polski grunt odsłania nieco niepokojące związanie działań ruchów kibicowskich, których struktury działań i przyśpiewki to nic innego jak wspólnotowe kształtowanie siły za pomocą powtarzających się gestów i słów.
Kolektyw Łaski zaproponował wspólne śpiewanie przerobionych patriotycznych pieśni, w których patrialchalne, klasistowskie czy usprawiedliwiające przemoc fragmenty zostały zastąpione przez nieco bardziej równościowo świadome zwrotki. Paradoksalnie, karaoke ukazało pewną dwoistość – w trakcie śpiewania najlepiej bawiły się starsze osoby, które świetnie przyswoiły oryginalne wersje pieśni i zapewne podzielały wypływające z nich wartości. Przerobione kawałki nie sprawiały im problemów, a perswazja symboliczna ujawniająca się w przewijającym się na tle maszerujących dzieci czy działań wojennych tekście rozłożyła od wewnątrz imperatywy sprawiające, że pewne postawy traktujemy jako własne – wszystko to kwestia tego, czego się nasłuchamy od mających nad nami symboliczną władzę, kogo uczynimy własnym Szamanem. Kolektyw Łaski nie poprzestał tylko na karaoke. Odbyła się także lekcja polskiego, lekcja warsztatu prze-pisywania patriotycznych pieśni bez treści co najmniej wątpliwych. Artystki wraz z widzami starały się śpiewanemu patriotyzmowi nadać nieco łagodniejszy, pacyfistyczny wymiar, bez uprzedzeń i przemocy wobec kogokolwiek.
Lekcję plastyki, prowadzoną przez Agatę Lankamer, uświetniło robienie patriotycznych tatuaży. Ubrana w dres marki Adidas artystka zaoferowała widzom wyjątkowe zdobienia ciała – można było wytatuować sobie nazwę naszego kraju w towarzystwie gołąbków pokoju czy pacyfistycznej przeróbki znaku Polski Walczącej. Lankamer w swoim działaniu przechwytywała patriotyczną narrację głównego nurtu, starając się pozbawić ją militarno-nacjonalistycznego wymiaru. Korzystając z instrumentarium roślinno-zwierzęcego, przyozdobiła silnie nacechowane hasła i symbole, aby pokazać, że nie istnieje jeden dobry model patriotyzmu, a dziewczyński sposób identyfikacji z polskością może być ciekawszy od heroizmu, jaki cechuje dominującą narrację. Artystka wykorzystała już nieco wyczerpaną, ale nadal bardzo modną konwencję – font gotycki, który kilka lat temu zdominował świat mody, aby stworzyć z siebie i widzów rodzaj osiedlowych patriotów, gopników, którzy na sercach mają wyszyte pacyfki. Podkreślenie tego, że istnieją różne formy polskości, utożsamiania się z nią i jej realizowania, wydaje się najsilniej wybijającą się cechą przeprowadzonej lekcji, której nie trzeba było poprawiać – tatuaże były odporne na działanie wody przez dłuższy czas.
Nie wiem, czy to domena tylko wrocławskiego środowiska, że oddolne inicjatywy artystyczne są zdecydowanie świeższe i pozbawione zadęcia, aniżeli silnie zinstytucjonalizowane odpowiedniki, ale pewien stopniowy odwrót od centrali i rozproszenie zdaje się definiować upływający rok (warto tu przywołać chociażby powstałe w tym roku TAK JAKBY GRUPĘ czy Złoty Kiosk). Może reforma edukacji, która objęła roczniki 90’, wyposażyła je w szkiełko i oko na tyle wrażliwe, że bez poważnych nakładów finansowych są w stanie opowiadać o naszej późnokapitalistycznej rzeczywistości, trafiając w sedno problemu. JEST poprawili to, co w szkole im nie pasowało – oby sama szkoła się wreszcie poprawiła. Oby jak najmniej reform edukacji, oby jak najmniej poprawek.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Kolektyw Łaski (Jagoda Kwiatkowska, Anna Shimomura, Julia Golachowska), Agata Lankamer, Mateusz Kowalczyk
- Wystawa
- #8_POPRAWKA
- Miejsce
- JEST galeria, Wrocław
- Czas trwania
- 12.10.2019
- Osoba kuratorska
- Emilia Dudziec, JEST grupa
- Strona internetowa
- jestgaleria.com