Radziszewski goes global
Genealogii tożsamości LGBTQ+ zwykło się szukać w życiorysach postaci takich jak Oscar Wilde (skazany na więzienie za swoją orientację), czy miejscach takich jak nowojorski pub Stone Wall Inn, gdzie w latach sześćdziesiątych doszło do zamieszek będacych formacyjnym wydarzeniem dla ogólnoświatowego ruchu emancypacyjnego.
Przykłady te, chociaż głęboko osadzone w naszej zbiorowej świadomości i będące fundamentem tęczowej kultury, z perspektywy peryferyjnych krajów takich jak Polska, Rumunia czy Ukraina wydają się dość odległe, aby nie powiedzieć: nieadekwatne. Trudno ocenić, czy gejowskie kawiarnie w międzywojennym Berlinie, historia San Francisco i rysunki Tom of Finland to historia „nasza”, mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej i w jakim stopniu możemy na jej podstawie budować własną, bądź co bądź peryferyjną tożsamość. Inna sprawa, że te symbole, postacie i miejsca (jak będące mekką gejowskich pielgrzymek zgentryfikowane San Francisco) zdążyły już się opatrzyć, zużyć, wyczerpać. Historia, nieważne czy w wersji straight czy gay, potrzebuje ciągle nowych podniet, odkrywanych anegdot i bohaterów pobudzających zbiorową wyobraźnię.
Niezależnie od tego, na ile czujemy się częścią europejskiej czy światowej społeczności, musimy grzebać w lokalnej historii, szukać w niej tych, którzy wymykali się heteroseksualnej normatywności i budować alternatywne narracje i mapy historii LGBTQ+.
Schemat w przypadku każdego „zagranicznego” DIK-a jest podobny – magazyn na swój sposób staje się dziennikiem pobytu Karola Radziszewskiego w danym kraju i jego poszukiwań.
Szczególnie interesujący może być w tym kontekście okres komunizmu – wieloznaczny, nieodkryty, różnorodny. Wbrew tym, którzy ten okres w dziejach państw Europy Środkowo-Wschodniej chcieliby widzieć jako totalitarny monolit, jest on trudny to ujęcia w poznawcze ramy i opowiedzenia nieheteronormatywnej historii, zarówno bolesny i straszny, jak i kolorowy i zaskakujący, mieniący się często feerią barw, której nie udało się uchwycić na czarno-białych zdjęciach. W Polsce zajmował się tym okresem autor Gejerelu Krzysztof Tomasik, a społeczną historię wrocławskich pikiet opowiadał w Lubiewie Michał Witkowski. Jasnym jest, że każde takie działanie jest równie potrzebne i cegiełka po cegiełce buduje naszą wspólną historię, którą tak wielu chciałoby wymazać i przemilczeć.
Przy okazji odbywającej się w Paryżu międzynarodowej konferencji Communist Homosexuality (1945–1989), Karol Radziszewski został zaproszony do stworzenia kolejnego numeru DIK Fagazine, autorskiego magazynu obchodzącego w tym roku dwunaste urodziny. W ciągu tych lat na kartach DIK-a poznać można było homo-historie nie tylko z komunistycznej i post-komunistycznej Polski, ale również Czechosłowacji, Rumunii czy Ukrainy.
W zeszłym roku twórca magazynu został zaproszony do squeerowania kolekcji muzeum sztuki współczesnej w Zagrzebiu i w tym celu zamieszkał na miesiąc w galerii. Tak powstał DIK Fagazine #10 – Zagreb: Queering the Museum, traktujący o nieoczywistych i przemilczanych queerowych wątkach w historii instytucji. Podczas pracy z kolekcją często okazywało się, że to prace twórców uchodzących za całkowicie hetero-wzorowych stawały się najlepszym materiałem do dyskusji. W trakcie rozmów z pracownikami instytucji i wertowaniu archiwów, na główny plan wyszła również postać wielkiego nieobecnego: Davora (Dado) Maticevića, pełnego charyzmy dyrektora placówki zmarłego na AIDS. Schemat w przypadku każdego „zagranicznego” DIK-a jest podobny – magazyn na swój sposób staje się dziennikiem pobytu Karola Radziszewskiego w danym kraju i jego poszukiwań: spotyka się z artystami, aktywistami i personami queerowego światka, żywymi pomnikami gejowskiej historii miejsc, które zamieszkują.
Ostatni, jedenasty numer ma charakter retrospektywny, pod hasłem Communist Homosexuality zebrano przegląd najciekawszych tekstów, które przed lata znalazły się na kartach DIK-a, pokrywających się z tematem paryskiej konferencji. Znajdziemy więc tu materiały dotyczące Czechosłowacji, Jugosławii, Węgier, Polski, Bułgarii, Rumunii, Białorusi, Ukrainy i Estonii.
Tytuł DIK Fagazine #11 – Homosexualité communiste? kończy się znakiem zapytania. Sytuacja wcale nie jest bowiem taka prosta: „Communist homosexuality? Socialist homosexuality? Soviet homosexuality? Communist qeer? Communist LGBT? LGBTQIAXYZ? Socialist queer?” – pyta nas we wstępie twórca pisma, by po chwili zarzucić nas kolejnymi znakami zapytania: „Eastern Europe? Central-Eastern Europe? Central and Eastern Europe? East Central and South-East Europe? Eastern Europe, Northern and Central Asia? The Baltics? The Balkans? Europe?”. Nie ma tu prostych odpowiedzi, a możliwe, że nie ma ich wcale.
Jak na ironię, publikacja traktująca o wydarzeniach, których bohaterowie w razie potrzeby pewnie najłatwiej dogadaliby się po rosyjsku, wydana została w wersji angielsko-francuskiej. Ale co zrobić, skoro jak się okazuje, peryferyjną historię chcą opowiadać ci, którzy patrzą na nią z centrum.
Homosexualité communiste? nie tworzy spójnego obrazu życia homoseksualistów w komunistycznej Europie. Wydawnictwo jest zbiorem małych, prywatnych opowieści zapełniających nieśmiało białe karty historii.
Istotne wydaje się jednak to, że w międzyczasie doszło do pewnego przesunięcia: o ile z założenia DIK Fagazine (jak i cała twórczość Radziszewskiego) skupione były na szeroko pojętej męskości i męskim homoseksualizmie, to dziś, mimo że logo magazynu nadal tworzy obusieczny fallus, jego obszar zainteresowań nie ogranicza się jedynie do męskiego, homoerotycznego spojrzenia. Spojrzenie Radziszewskiego, który od wystawy Pedały w 2005 roku przeszedł długą drogę, nadal skierowane jest na rozbudzające wyobraźnię męskie ciało, ale to również spojrzenie, które zatrzymuje się na wszystkim tym, co ciekawe, niepokojące i odbiegające od ustrukturyzowanego hetero świata – spojrzenie wychwytujące wszystko to, co ma choćby najmniejszy queerowy potencjał. Lektura jedenastego numeru DIK-a w tramwaju może być nieco kłopotliwa, bo pośród materiału wizualnego zgromadzonego na stronach nadal królują męskie ciała i penisy, ale wiele jest tu także wątków, które dopiero po bliskim przyjrzeniu zdradzają swoją historię. Tak jest w przypadku materiału o życiu lesbijek w komunistycznych Węgrzech: damsko-męski, klasyczny na pierwszy rzut oka ślub, jaki moglibyśmy znaleźć w wielu rodzinnych albumach, okazuje się po chwili uwiecznieniem ceremonii-alibi, w której para lesbijek poślubiła parę zaprzyjaźnionych gejów.
Narracja snuta w numerze rozciąga się w czasie i przestrzeni, kolejne wywiady i fotografie uzupełniają białe plamy na mapie komunistycznej Europy. Dochodzi tu także do niespodziewanych spotkań, jak tym na bułgarskiej plaży nudystów, którą w latach osiemdziesiątych niezależnie odwiedzili i udokumentowali kolejno na czarno-białych i kolorowych fotografiach Lachezar Marinopolski i Ryszard Kisiel.
Homosexualité communiste? nie tworzy spójnego obrazu życia homoseksualistów w komunistycznej Europie. Z pewnością nie ma nawet takich ambicji. Wydawnictwo, spajające klamrą podróże i archiwistyczne działania Radziszewskiego z ostatnich lat, jest zbiorem małych, prywatnych opowieści zapełniających nieśmiało białe karty historii. W otwierającym numer materiale fotografka Mira Vales opowiada o queerowym życiu nocnym Pragi lat osiemdziesiątych, które przez kilka lat uwieczniała na zdjęciach – chociaż w całym magazynie kobiet nie ma zbyt wiele, to rozmowa daje jasny sygnał, że historia opisywana w DIK-u nie jest zbudowana wyłącznie z mężczyzn. Ryszard Kisiel mówi o pierwszych numerach „Filo”, a Paul Duca o niezobowiązujących spotkaniach, przygodnym gejowskim seksie w rumuńskim Brasovie, strachu, wstydzie i prowadzeniu podwójnego życia przed ’89. Homosexualité communiste? wskazuje też na różne etapy, na jakich w poszczególnych krajach znajduje się budowa gejowskiej prehistorii. Materiał poświęcony Czechosłowacji cofa się aż do lat trzydziestych, w Polsce mamy Kisiela, nestora opowiadającego o akcji „Hiacynt”, w Rumunii o okresie komunizmu opowiada trzydziestoośmiolatek, a na Białorusi dolną granicę queerowej historii wyznacza dopiero początek lat dziewięćdziesiątych i dekryminalizacja homoseksualizmu w 1994 – o wcześniejszych czasach nikt zdaje się nie pamiętać.
***
W 2005 roku, o ile nawet jasnym stawało się dla mnie, że wbrew obowiązującym standardom dziewczęta w przyszłości będą dla mnie raczej przyjaciółkami i powierniczkami niż obiektem westchnień i pożądania, to będąc w piątej klasie szkoły podstawowej nie miałem za bardzo jak trafić na pierwszy numer DIK-a. W międzyczasie zdążyłem zostać przewodniczącym klasy, fanem Seksu w Wielkim Mieście, pogodzić się ze swoją piękną odmiennością, usłyszeć kilka razy na ulicy słowo „pedał”, wyoutować się, zdać maturę, aż w końcu poznać chłopaka i nauczyć się funkcjonować szczęśliwie ignorując konsekwentnie całe homofobiczne bagno, które otacza nas na co dzień.
No i co? No właśnie, zarówno Karol z całą swoją sztuką, jak i DIK zawsze były w polu mojego widzenia, interesowało mnie to nawet-nawet, ale nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. Przyjmowałem po prostu, że ktoś taki jest: artysta-pedał, który robi zdjęcia kolesiom, wydaje pismo, kręci filmy i maluje orgiastyczne murale, które mijałem to w klubie, to w galerii sztuki.
Lata działalności Radziszewskiego powodowały, że ja i wielu mi podobnych myślało, że żyjemy w europejskim, nowoczesnym kraju, gdzie sztukę gejowską wystawia się w galeriach i nie ma czym się martwić.
Przez cały czas, od kiedy stałem się świadomym konsumentem sztuki współczesnej, Karol Radziszewski funkcjonował w polskiej rzeczywistości artystycznej. Ba, dostał nawet Paszport Polityki, na co przecież trzeba sobie zasłużyć. Podobało mi się to wszystko i szybko przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Prace Karola i kolejne DIK-i, których w końcu stałem się odbiorcą, przelatywały przez lata przez moje pole widzenia. Chłonąłem je i jakkolwiek tandetnie by to nie zabrzmiało, to myślę, że oprócz chwil estetycznej i intelektualnej przyjemności czy momentu podniety, wszystko to budowało wokół mnie jakieś niesprecyzowane poczucie bezpieczeństwa. Jasne, nadal nie chodzę z chłopakiem za rękę i pewnie minie jeszcze sporo czasu, zanim się na to odważę. Jednak nawet jeśli jako społeczeństwo ciągle stoimy w miejscu, to lata działalności Radziszewskiego oraz to, że była to działalność na tyle dobra, że brały ją pod swoje skrzydła najlepsze państwowe instytucje, powodowały, że ja i wielu mi podobnych myślało sobie chociaż przez chwilę, że jest ok, że żyjemy w europejskim, nowoczesnym kraju, gdzie sztukę gejowską wystawia się w galeriach i nie ma czym się martwić, bo wszystko idzie w jak najlepszym kierunku i najdalej za pięć sekund Warszawa stanie się drugim Berlinem, Tel Avivem i Pittsburghiem z serialu Queer as folk w jednym.
Moment entuzjazmu minął bezpowrotnie, a rozbudzone nadzieje nie zostały nigdy spełnione. Jedno natomiast udało się na pewno: mamy własną historię i obok takich postaci jak Jerzy Nasierowski, Bartosz Żurawiecki czy Michał Witkowski, duża w tym zasługa właśnie Karola Radziszewskiego.
Mamy własną historię nie tylko jako polscy homoseksualiści (mamy Kisiela, Filo, akcję „Hiacynt” i Rysię), ale i środkowoeuropejscy, cokolwiek to dziś znaczy. Okazuje się, że nie jest ona wcale gorsza od tej mainstreamowej, brytyjskiej czy niemieckiej. Kto by przecież pomyślał, że pierwszy czeski magazyn poświęcony homoseksualizmowi ukazał się w 1931 roku? Ja na pewno nie.
Kolejny numer DIK Fagazine jest też okazją do refleksji, w jakim miejscu znajduje się dziś jego autor. Od pierwszych numerów, w których wraz z Radziszewskim na szerokie wody wypływali między innymi Michał Witkowski, Arobal czy Michał Zygmunt, minęło dwanaście lat. Gdy w marcu 2005 roku ukazywał się pierwszy numer DIK-a, był on młodym krnąbrnym artystą malującym fallusy i dokonującym artystycznego coming-outu. Dziś, bardziej niż z erotyką i dyskusją o seksualności kojarzy się z przepisywaniem historii, pracy z archiwami i życiorysami innych: zajmował się już nie tylko własną orientacją, ale i podróżą Natalii LL do Stanów, Ryszardem Cieślakiem, a ostatnio nawet postacią czarnoskórego uczestnika Powstania Warszawskiego, Augusta Agbola O’Brow. W myśl zasady „zacznij od siebie”, po tym jak w swojej sztuce opowiedział wystarczająco dużo o sobie, zaczął skupiać się na innych. Oczywiście, jego postać nadal jest niezwykle widoczna we wszystkim tym, co robi: zarówno w zamieszczonym w jedenastym numerze DIK-a edytorialu, jak i autorskich wywiadach nie próbuje stać się anonimowy. Każdy numer to opowieść o kolejnym etapie jego poszukiwań i pracy artystycznej.
Po tym, jak udało mu się nakreślić polską homo-historię, rozpoczął ekspansję na Europę, a później – cały świat: niedawno jego jednoosobowy Queer Archives Institute miał swoją premierę w São Paulo. Instytut jest też oficjalnym wydawcą dwóch ostatnich numerów DIK-a, a jego działalność to ciekawa sprawa z co najmniej kilku powodów. Założenie, póki co nieformalnego i jednoosobowego, instytutu dowodzi zasadniczej zmiany w działaniu jego założyciela. Rozszerzając swoje działania daleko poza obszar galerii, przechodzi do pozycji ojca-fundatora, tworzącego platformę, która w przyszłości tworzona miałaby być przez wiele innych osób. To także moment, kiedy żadne ograniczenia zamykające inicjatywę w kategoriach instytutu polskiego czy środkowoeuropejskiego nie są już potrzebne. Po prostu: Radziszewski goes global.
Oczywiście wiadomo, że dobrocią trzeba się dzielić, więc ekspansja zarówno DIK-a, jak i Queer Archives Institute niezmiernie cieszy. Jest we mnie jednak nieśmiałe, nieco chytre życzenie, żeby jeszcze tu z nami zostały, nie stawały się do końca globalne. Dziś pewnie byłoby to bardzo trudne do zrealizowania, ale marzy mi się, żeby – oprócz skali globalnej – inicjatywy te rozwinęły się także lokalnie; aby obok DIK-a ukraińskiego czy chorwackiego powstały kiedyś numery poświęcone gejowskim historiom Podlasia, Warmii czy Śląska.
Jakub Gawkowski — jest kuratorem i historykiem sztuki, pracuje w dziale sztuki nowoczesnej Muzeum Sztuki w Łodzi. Absolwent Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Kurator i współkurator wystaw m.in.: Erna Rosenstein, Aubrey Williams. Ziemia otworzy usta (Muzeum Sztuki, 2022), Atlas Nowoczesności. Ćwiczenia (jako część zespołu kuratorskiego, Muzeum Sztuki, 2021), Ziemia znów jest płaska (Muzeum Sztuki, 2021), Agnieszka Kurant. Erroryzm(Muzeum Sztuki, 2021), Die Sonne nie Świeci tak jak słońce (Trafostacja Sztuki, 2020), Diana Lelonek. Buona Fortuna (Fondazione Pastificio Cerere, 2020), Najpiękniejsza Katastrofa (CSW Kronika, 2018). Stypendysta European Holocaust Research Infrastructure oraz programu DAAD theMuseumsLab 2022.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Tytuł
- DIK Fagazine #10 - Zagreb: Queering the Museum; DIK Fagazine #11 - Homosexualité communiste?
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Queer Archives Institute
- Strona internetowa
- dikfagazine.com